Społeczeństwo"Jeśli Tusk ich nie pogoni, skończy jak Cimoszewicz"

"Jeśli Tusk ich nie pogoni, skończy jak Cimoszewicz"

Od powodzi tysiąclecia w 1997 roku niewiele się zmieniło. - Sztaby kryzysowe są bardziej pokryzysowe i nie umieją przewidywać zagrożeń. Samorządowcy zamiast działać, wolą siedzieć z założonymi rękoma. Do tego wszelkie działania na rzekach bojkotują pseudoekolodzy. Jeśli Donald Tusk nie wyciągnie odpowiednich wniosków wobec osób odpowiedzialnych za zaniedbania, jego kadencja może się skończyć nieoczekiwanie - przewiduje w rozmowie z Wirtualną Polską Andrzej Podgórski, ze Stowarzyszenia na Rzecz Gospodarczego Rozwoju Dorzecza Odry "Teraz Odra".

"Jeśli Tusk ich nie pogoni, skończy jak Cimoszewicz"

25.05.2010 | aktual.: 26.05.2010 10:13

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Rok temu, podczas czerwcowej powodzi, rozmawialiśmy o stanie zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Mówił pan, że od 1997 roku niewiele się zmieniło. A co się wydarzyło przez ostatni rok. Urzędnicy wyciągnęli odpowiednie wnioski?

Andrzej Podgórski: Ze zgrozą muszę stwierdzić, że niewiele zrobiono. Owszem prowadzono w niektórych miejscach prace, ale niekonsekwentnie i mało wydajnie. Podczas powodzi tysiąclecia w 1997 roku najbardziej ucierpiała Odra, i tu faktycznie zauważa się dużą poprawę w dziedzinie naprawy wałów przeciwpowodziowych. Na innych rzekach – np. Wiśle, gdzie w wielu miejscach wały dopiero miesiąc temu naprawiano, działania są spóźnione. Miejsca świeżo remontowane były najbardziej narażone na zalanie. W całej sprawie najważniejsze jest jednak to, czego nie zrobiono, ale to, jak działa system, który zawiaduje zawiaduje pracami.

WP: Donald Tusk też to dostrzegł. Powiedział mieszkańcom zalanych terenów, aby zapamiętali „kto co spieprzył”. To mocne słowa. Kto zawalił?

- W dużej części tzw. organizacje ekologiczne, które protestują przeciw remontom wałów, hydroelektrowniom, zalewom, tamom itp. Najgorsze jest to, że urzędnicy chętnie słuchają organizacji ekologicznych, które bojkotują wszelkie inwestycje hydrotechniczne. W efekcie na wałach rosną krzaki i drzewa, które, wbrew temu co mówią pseudoekolodzy, wcale nie umacniają wałów, a wręcz przeciwnie - rozsadzają je. Mało tego, dzięki działalności „miłośników” ekologii olbrzymie hodowle bobrów – zwierząt które są wszędzie i potrafią skierować wodę tam, gdzie chcą, wały są więc podziurawione. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby z powodu protestów tych grup nie konserwowano wałów poprzez koszenie i usuwanie zbędnej roślinności.

WP: Tak trudno konserwować wały na bieżąco?

- Proszę zwrócić uwagę na to, co ostatnio mówią strażacy. Narzekają, że broniąc wałów, nie mogą dotrzeć do miejsc podsiąków, bo zarośla sięgają im do pasa. Pamiętam czasy, gdy terenami nadbrzeżnymi wzdłuż rzek zarządzały urzędy, które miały w nazwie"administrację wodną" i które nie były podległe ministerstwu środowiska. Dramat zaczął się gdy wodami śródlądowymi zaczęło zarządzać wspomniane ministerstwo, które najchętniej zmieniłoby tereny nadrzeczne w rezerwaty i przepędziły z rzek energetyków i żeglugę, a infrastrukturą na rzekach – portami, śluzami, mostami zarządza ministerstwo infrastruktury. Problem w tym, że kompetencje i cele obu resortów się wykluczają.

WP: Oprócz ministerstwa winni są także samorządowcy, którzy powinni najlepiej orientować się w sytuacji. W praktyce nie zawsze dobrze koordynują pracą. Mieszkańcy Sandomierza narzekali, że nikt ich nie uprzedzał o nadejściu fali powodziowej.

- Sztaby kryzysowe działające w samorządach są raczej sztabami pokryzysowymi. Powinni pracować w nich ludzie, którzy potrafią pozyskać i gromadzić dane meteorologiczne – nie tylko od IMGiW, ale i od sąsiadów - Czechów i Niemców, którzy mają świetne strony internetowe, z których można bezpłatnie korzystać.

WP: Dlaczego sztabowcy nie chcą korzystać z tych danych?

- Problem jest złożony. Ludzie, którzy pracują w sztabach nie mają wiedzy i ukończonych odpowiednich szkół, są więc bez wystarczającego przygotowania. Jeśli do urzędnika lokalnego przyjdzie pseudoekolog z protestem przeciw czemukolwiek, to jest mu to na rękę, bo nie musi nic robić. Ekolog więc protestuje, a urzędnik pali papierosa i pije kawkę, bo nie musi podejmować żadnych działań. Tak było np. w Oświęcimiu - urzędnicy mieli związane ręce, bo ekologowie protestowali przeciw remontowi wałów, gdyż teren jest wybitny przyrodniczo i mógł przez prace remontowe zostać zniszczony. Skończyło się na tym, że będzie rozprawa sądowa, bo obóz koncentracyjny Auschwitz może zostać zalany.

WP: Po powodzi w 1997 roku ówczesnemu premierowi – Włodzimierzowi Cimoszewiczowi oberwało się za kiepską organizację, źle przeprowadzone działania ratunkowe. To odbiła się również na wyniku wyborczym SLD. Jak będzie z Donaldem Tuskiem?

- Tak, jak fatalnie skończyła się kadencja Cimoszewicza, może nieoczekiwanie skończyć się kadencja Tuska. Sprawy kolosalnych strat jakie ponosi polska gospodarka przez powodzie są tematem bardzo drażliwym. A przecież po powodzi w 1997 roku, były powodzie w 2001,2006, 2009. Ciągle mówi się o stratach liczonych w miliardach, a nie wspomina się o inwestowaniu w odpowiednie budowle hydrotechniczne, zabezpieczenia, organizacje odpowiednich służb, np. wydajne pompy i sprzęt pływający.

Dobrze, że Ukraina pożyczyła nam pompy o wysokiej wydajności i wysłała ratowników, którzy pomogli w walce z wodą.

- No właśnie, musimy prosić się o pomoc, zamiast kupić sobie specjalistyczny sprzęt. Taniej jest zapobiegać niż leczyć. Gdyby straże pożarne w małych wioskach leżących na terenach nadrzecznych miały choćby po jednej szybkiej łodzi i kilka pontonów, ewakuacja mieszkańców przebiegałaby sprawniej.

WP: Tymczasem rząd obliczył, że powódź będzie nas kosztować 8 mld zł. To realna kwota?

- Dopiero gdy opadnie woda i zaczną się walić podmokłe domy, zapadną się drogi, linie kolejowe i mosty, zobaczymy jaki ogrom strat w różnych dziedzinach naszego życia wywołała powódź. Na razie cała połowa Polski od Warszawy w dół jest objęta powodzią. Woda będzie się utrzymywać bardzo długo i to jest niebezpieczne dla wałów, które nasiąkają jak gąbka. Myślę jednak, że straty będą wyższe niż 13 lat temu (bilans powodzi w 1997 roku wyniósł 12 mld zł – przyp.red.). WP: Dlaczego?

- Bo od tamtego czasu powstały nowe inwestycje w pobliżu rzek – jak choćby powstające Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Wraz poziomem wód w głównych rzekach podnosi się poziom wód gruntowych, a to szkodzi zwłaszcza konstrukcjom nie skończonym.

Jak można porównać obie powodzie – obecną i tą z powodzią tysiąclecia?

- Wtedy na Odrze przybierały gwałtownie dopływy lewobrzeżne, górskie, które szczególnie spustoszyły miasteczka w Kotlinie Kłodzkiej. Potem doszło do nałożenia się fal kulminacyjnych Nysy i Odry, co doprowadziło do przerwania wałów prawobrzeżnych, w tym zalania pradoliny Odry w rejonie ujścia Nysy Kłodzkiej do Odry. Woda stała tam miesiąc i dokonała spektakularnych zniszczeń. Podobnie było we Wrocławiu i Opolu. Tegoroczna powódź jest inna. Przez cały splot niekorzystnych zjawisk meteorologicznych związanych z długą i śnieżną zimą gleba bardzo się nasyciła. Długo padało w całym kraju, dlatego poziom wszystkich wód, nawet tych nizinnych, podniósł się . O ile tym razem Nysa zaoszczędziła ludziom swych szaleństw, o tyle inne rzeki, jak Wisła i Warta, dostarczyły nam zmartwień.

WP: Już w lutym synoptycy ostrzegali przed zbliżającą się wodą. Nie można było zabezpieczyć się lepiej przed żywiołem?

- Można było. Gdyby na poziomie lokalnym znaleźli się ludzie, którzy wcześniej zgromadziliby worki z piaskiem w miejscach zagrożonych, zorganizowaliby odpowiednie środki i służby, poszłoby sprawniej.

WP: Ludzie mówią, że nikt ich nie ostrzegał. Zawiodła komunikacja między samorządem a mieszkańcami?

- O ile mieszkańcy miejscowości nadodrzańskich doskonale odrobili lekcję sprzed lat, o tyle mieszkańcy terenów nadwiślańskich nie byli na to przygotowani. Słyszałem wiele opinii, że do ludzi nie docierały komunikaty, bo nie było prądu i nie działała telewizji i radio. Dziwi mnie jednak, to, że nikt ze sztabowców nie przyjechał do nich z megafonem.

WP: Jakie wnioski należy wyciągnąć z tej sytuacji? Co jest do zrobienia w pierwszej kolejności?

- Tak jak już wspominałem rok temu, trzeba przyjrzeć się polderom zalewowym – terenom do przechwytywania fali powodziowej. To absurd, że na tych terenach, np. we wrocławskim Kozanowie, który Niemcy, regulując Odrę ponad sto lat temu, przeznaczyli na rozlanie wezbrań, powstało osiedle. Od kilkudziesięciu lat obserwuję degradację polderów – większość została zurbanizowana lub zagospodarowana rolniczo. Jeżdżą po nich coraz nowocześniejsze kombajny i ciągniki - np. do zbioru kukurydzy, które rozjeżdżają wały. Dwa lata temu włos mi zjeżył jak przeczytałem wywiad z urzędnikiem Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu, który opowiadał, że ceny gruntów we Wrocławiu znacząco wzrosły, dlatego miasto chce przeznaczyć tereny zalewowe pod budowę apartamentowców. (W 2008 r. Krzysztof Kitowski z Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej powiedział "Gazecie Wrocławskiej", że wiele terenów, które były zagrożone wielką wodą jeszcze kilka lat temu, dziś spokojnie mogą być przeznaczone pod zabudowę - przyp.red.)

WP: Jest miejsce na nowe poldery czy lepiej próbować odzyskiwać obszary dawnych tereny zalewowe?

- Trudno teraz szukać nowych obszarów. Łatwiej dbać o te, które już powstały. Niemniej skoro wiele obszarów zalewowych zurbanizowano, należy szybko znaleźć inne miejsce pod poldery wzdłuż biegu głównych rzek.

WP: Jakie są najpilniejsze inwestycje w zalanych regionach? Czym w pierwszej kolejności powinien zająć się rząd?

- Po powodzi tysiąclecia, w 1999 roku, opracowano specjalny dokument - "Program dla Odry – 2006", którego założeniem była szeroko pojęta ochrona przeciwpowodziowa obejmująca całe dorzecze Odry. W ramach Programu zrealizowano tylko jedną trzecią inwestycji, a najważniejszy punkt - zbiornik Racibórz Dolny nadal nie powstał. Nie potrafię wymienić żadnej inwestycji z Programu, poza naprawą wałów w dorzeczu Odry, która przyczyniłaby się do poprawy bezpieczeństwa mieszkańców. Skutki powodzi są mniejsze, bo nauczeni historią mieszkańcy Odry zadbali, by się odpowiednio zabezpieczyć. Ważne jest też, aby dokończyć zbiornik Świnna Poręba w okolicach Wadowic, którego budowę rozpoczęto w latach 80., a przerwano w ubiegłym roku, bo zabrakło pieniędzy.

WP: Jak ocenia pan działania Tuska na terenach objętych powodzią?

- Nie wiem, na ile jeździ do powodzian w ramach kampanii wyborczej, a na ile chce tym ludziom realnie pomóc. Mam nadzieję, że tym razem rząd i agendy w terenie dotrzymają słów, które słyszymy od lat. Postawiłbym mu czwórkę, bo nie zostawia ludzi samych z problemem i wysłuchuje gorzkich słów pod urzędników. Oby wyciągnął z tego wnioski i dokonał zmian personalnych w odpowiednich urzędach. Jeśli odpowiedzialni za zaniedbania ludzie nie poczują nad sobą bata, nieuchronności kary za swoje lenistwo, arogancję i brak wyobraźni, lepiej nie będzie.

Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Kpt. ż.ś. Andrzej Podgórski – dyrektor ds. programowych Stowarzyszenia na Rzecz Gospodarczego Rozwoju Dorzecza Odry "Teraz Odra", redaktor naczelny "Żegluga śródlądowa wczoraj, dziś, jutro..."

Źródło artykułu:WP Wiadomości
powódźodrażywioł
Zobacz także
Komentarze (1321)