PolskaKto robi interes na powodziach?

Kto robi interes na powodziach?

Przez ostatnie dni sytuacja na południu Polski znacznie się pogorszyła. Z wielką wodą walczą mieszkańcy Opolszczyzny, Dolnego Śląska, Podkarpacia i części Małopolski. Zalało też część Mazowsza i Wielkopolski, a podwyższony poziom odnotowano na Lubelszczyźnie. Zdaniem Andrzeja Podgórskiego, eksperta ze stowarzyszenia "Teraz Odra", w dużej mierze tej sytuacji winni są ekolodzy, którzy torpedują wszelkie inwestycje mające zapobiegać powodziom.

Kto robi interes na powodziach?

01.07.2009 09:50

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Od kilku dni na południu Polski cały czas leje. Mieszkańcy zalanych terenów nie radzą sobie z żywiołem, a ma padać jeszcze do środy. Może być jeszcze gorzej?

Andrzej Podgórski: Najgorsza sytuacja jest na Odrze, dlatego, że jej dopływy mają początek w Sudetach, gdzie opady były najbardziej intensywne. Na wielu z tych rzek nie ma żadnych zbiorników retencyjnych. Jeśli nadal będzie padać w Kotlinie Kłodzkiej i Sudetach, to możemy mieć do czynienia z kolejnymi katastrofami w tym regionie. Myślę, że powódź nie będzie rozprzestrzeniać się na kolejne województwa.

WP: Czy bilans tegorocznej powodzi może być podobny do pamiętnej powodzi z 1997 roku?

– Aż tak straszny nie będzie, ale trzeba zwrócić uwagę na fakt, że teraz Odra w obszarze ujścia Nysy Kłodzkiej zaczyna przekraczać stany alarmowe i może być niebezpiecznie. Na końcowy szacunek strat trzeba jednak poczekać, bowiem dopiero gdy powódź ustępuje, zaczynają się walić podmyte domy, sypią się drogi, mosty i linie kolejowe. Straty materialne oszacowane później będą więc znacznie wyższe, niż mówi się w tej chwili.

WP: Czy polscy specjaliści i urzędnicy wyciągnęli jakieś wnioski z gigantycznej powodzi sprzed dwunastu lat? Coś się zmieniło od tamtego czasu?

– Sądzę, że nie, bo nauka, którą wyciągnięto zamknęła się na tym, że dzięki unijnej pomocy udało nam się jedynie naprawić szkody po tamtej powodzi. Powstało ok. tysiąca kilometrów wałów przeciwpowodziowych, ale to wciąż za mało.

WP: Czego nie zrobiono?

– Naprawy powinny iść w parze z inwestycjami. Po tamtej powodzi, w 1999 roku rząd opracował specjalny dokument - Program dla Odry – 2006, którego założeniem była szeroko pojęta ochrona przeciwpowodziowa obejmująca całe dorzecze Odry. W ramach tej inicjatywy zapowiedziano m.in., że powstanie zbiornik retencyjny w Raciborzu. Jak dotąd jednak nawet nie rozpoczęto budowy. To bardzo poważny błąd.

WP: Dlaczego ten zbiornik jest tak ważny?

– Zadaniem zbiornika retencyjnego jest przechwytywanie nadmiaru wody gdy jest jej za dużo i alimentację rzeki, gdy jej brakuje. Każdego lata, gdy opady deszczu na południu Polski podnoszą stan wód dorzecza Odry, Czesi także spuszczają do nas Odrą wodę ze swoich zbiorników. Gdyby działał zbiornik raciborski, nie musielibyśmy się bać, że woda z czeskiego odcinka Odry nas zaleje. Gdyby zaś takich zbiorników było więcej, byłaby szansa złagodzenia skutków powodzi. Są bowiem rzeki, które wydają się niegroźne, np., Ślęza, Bystrzyca, Oława, Osobłoga, a w praktyce okazują się nieprzewidywalne i potrafią zalać kilka miasteczek przez jeden dzień. Od dawna walczymy, aby takie zbiorniki powstawały, ale wszelkie inwestycje tego typu są torpedowane przez ekologów, którzy protestują przeciw ich tworzeniu.

WP: Dlaczego ekolodzy są przeciwni zbiornikom retencyjnym?

– Bo uważają, że odkąd ludzie zaczęli ingerować w rzeki, spotykają nas powodzie. To jednak nie tak. Przecież ludzie nie tylko regulują i obwałowują rzeki, tworzą zbiorniki retencyjne, ale wycięli przecież mnóstwo lasów, obniżyli poziom wód gruntowych meliorując bagna itd. Jeśli zatem już raz zaingerowaliśmy w naturę, zasiedliliśmy tereny nadrzeczne, zbudowaliśmy tam miasta i zakłady przemysłowe, to musimy chronić te nasze siedliska przed powodzią. Pamiętajmy, że niemal połowa ludności Polski mieszka nad rzekami. Ekolodzy uważają jednak inaczej i wymyślają wiele absurdalnych koncepcji.

WP: To znaczy?

– Proponują całkowite rozebranie umocnień i wałów przeciwpowodziowych nazywając to renaturyzacją rzek. Z kolei stworzone niegdyś ręką człowieka ekosystemy stały się nagle obiektem zainteresowania ekologów i objęto je programem „Natura-2000”. Wystarczy tu wskazać stawy rybne w Miliczu czy np. sztuczny zbiornik w Czorsztynie zbudowany przez elektrownię Niedzica - nie bez protestów ekologów. Kiedy zbiorniki stworzone przez człowieka zasiedliły różne gatunki zwierząt, obiekty zostały objęte ochroną. Oznacza to, że nie można w nich nadal inwestować i prowadzić działalności, dla której zostały stworzone. Nie można tam więc także ani podwyższać, ani naprawiać wałów przeciwpowodziowych. Nie wspomnę o stopniu wodnym w Malczycach, bo to jest już skandal. Przez niemal 12 lat ciągnącej się przy protestach ekologów budowy - kanały, które prowadziły do nowo wybudowanej i jeszcze nie oddanej do użytku śluzy… zarosły na nowo lasem.

WP: No dobrze, ale chyba nie tylko ekologowie są winni. Szereg zagrożeń wynika także z niedbalstwa urzędników.

– Działania ekologów są na rękę urzędnikom. Ci drudzy mają dzięki protestom przeciw inwestycjom dobre usprawiedliwienie dla swojego „nicnierobienia”. O tym, jak działają urzędnicy zajmujący się naszymi rzekami i jak zgodnie z hasłami ekologów „pozostawianie porządku naturze” mści się w przyszłości - można się przekonać podczas obecnej powodzi. W Lewinie Brzeskim – mieście w woj. opolskim, wezbrane wody Nysy Kłodzkiej utworzyły zator z nie uprzątniętych z jej koryta jeszcze od czasu powodzi w 1997 pni i konarów drzew. Zator stwarza ogromne niebezpieczeństwo dla znajdującego się tu mostu kolejowego. Walczą z nim właśnie żołnierze i saperzy.

WP: Jakie inne działania urzędników uważa pan za niewłaściwe?

– Wzdłuż Odry stworzono podczas jej „cywilizowania” wiele obszarów – tzw. polderów, które powinny być wyłączone z jakiegokolwiek użytkowania poza wypasem bydła. Poldery służą do przechwytywania fali powodziowej (poprzez ich zalanie). W okresie PRL zasiedlono jednak te tereny. Tak powstało np. osiedle Zaodrze w Opolu, które podczas powodzi w 1997 roku zostało zalane do pierwszego piętra. Takich zagrożonych miejsc mieszkalnych jest więcej, choć urzędnicy, którzy wydali kiedyś zgodę na zabudowę, doskonale wiedzieli co może się wydarzyć. To nas czegoś nauczyło i na szczęście dziś wydaje się mniej pozwoleń na budowę na terenach zalewowych.

WP: A jak pan ocenia działania sztabów kryzysowych?

– Co to za sztab, który składa się – powiedzmy – z wiceburmistrza, strażaka i wojskowego? Nie ma tam ani jednego hydrologa, meteorologa czy specjalisty od budownictwa hydrotechnicznego. Nie ma ani jednej osoby zdolnej przewidywać i zapobiegać. Są tylko ci od skutków. Śmieszy mnie, gdy słyszę wypowiedź przedstawiciela sztabu, który mówi, że sytuacja w danym regionie jest monitorowana. W praktyce oznacza to bowiem, że w sztabie przy telefonie siedzi strażak, który odbiera zgłoszenia, że gdzieś coś zalało. U naszych sąsiadów Niemców wszystko działa zupełnie inaczej.

WP: Jak?

– Tam służby rzeczne są inaczej zorganizowane. Rzeki są administrowane przez urzędy specjalnie do tego stworzone. Mają doskonałą bazę informacji, pomiarów stanów wody, bo tam pracują specjaliści. Na podstawie wieloletnich analiz informacja o zagrożeniu znacznie wyprzedza podejmowane lokalnie działania i daje czas na zabezpieczenie się. Jeśli nie nauczymy się radzić sobie z powodziami, to prawdopodobnie będziemy musieli w przyszłości opuścić te najbardziej powodziami zagrożone tereny i przenieść się gdzie indziej.

WP: A może powinniśmy zatrudnić specjalistów z Niemiec?

– Prędzej z Holandii. Oni mają zresztą takie powiedzenie, że „Bóg stworzył świat, ale Holandię stworzyli Holendrzy”. Jest w tym zawarta prawda, bo to jest naród świetnie zorganizowany, potrafiący wydrzeć morzu obszar do własnych celów. Poradzili sobie też z powodziami. Zbudowali obwałowania, śluzy, przepusty i wiatraki, które przepompowywały wodę z jednego miejsca w drugie. O tym, jakich genialnych mają specjalistów przekonaliśmy się również w przeszłości my – Holendrzy pomagali nam przecież m.in. w regulacji rzek dla celów żeglugi, w budowie kanałów, śluz, jazów, stawów rybnych czy małych elektrowni wodnych. Niestety dziś wiele z tych urządzeń jest zdewastowanych, a resztki konstrukcji przepustów - rozkradanych przez złomiarzy.

WP: Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapowiedziało odszkodowania dla powodzian. W sumie resort przeznaczy 65 mln złotych na ten cel. Czy taka kwota jest wystarczająca?

– Sądzę, że lepiej byłoby wcześniej inwestować w skuteczne rozwiązania, jak choćby wspomniane przeze mnie wcześniej zbiorniki retencyjne. Sieć małych zbiorników zwłaszcza na górskich dopływach rzek to rozwiązania, które sprawdzają się we Francji, Holandii czy Niemczech. Nie mówimy tu o gigantycznych tamach i zalewaniu całych dolin a raczej o „tamach bobrowych”.

WP: A czy w przyszłości jesteśmy w stanie uniknąć powodzi?

– Nie, ponieważ powodzie zawsze były i będą. Nie potrafią ich przewidzieć nie tylko kraje słabo zorganizowane, ale także bogatsze, jak Niemcy czy Austria. Ale możemy nauczyć się przed nimi chronić możliwie skutecznie.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Andrzej Podgórski – dyrektor ds. programowych Stowarzyszenia na Rzecz Gospodarczego Rozwoju Dorzecza Odry "Teraz Odra"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (185)