Jakub Majmurek: Opozycji poza programem potrzebna jest wiarygodność (Opinia)
Koalicja Obywatelska przedstawiła zarys programu. Czołowy argument PiS – "opozycja nie ma programu, chce tylko odsunąć nas od władzy” – staje się bezprzedmiotowy. Walczący o drugą kadencję polityczny układ i jego media będą sięgać po inny: opozycja nie jest wiarygodna. I niestety dla KO może on okazać się przekonujący dla elektoratu.
15.07.2019 | aktual.: 15.07.2019 18:11
Już w pierwszych dniach bezpośrednio po ogłoszeniu propozycji programowych widać, że opozycja skupiona wokół PO może mieć problem z wiarygodnością na trzech obszarach. Po pierwsze, część propozycji, jakie zgłasza różni się od tego, co mówiła wcześniej. Po drugie, jeśli opozycja ma uchodzić za wiarygodną musi mieć gotowe, względnie przekonujące, odpowiedzi na wątpliwości co do tego, na ile realne są składane przez nią obietnice.
Wreszcie, KE musi teraz postawić sympatycznych, dobrze czujących się w mediach polityków i polityczki, zdolnych bronić propozycji z weekendu przed krytykami. Rzucony w ostatnich dwóch dniach na medialny front poseł Krzysztof Brejza, nowa twarz sztabu KE, radził sobie z tym zdecydowanie nie najlepiej.
W co w końcu wierzy opozycja?
Zacznijmy jednak od pierwszej kwestii. Politycy lubią powtarzać, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Trudno znaleźć dziś w Polsce partię polityczną, która w jakiejś kluczowej kwestii nie zmieniłaby zdania. W przypadku KO różnych wolt było jednak tak wiele, że coraz trudniej tłumaczyć je wyborcom.
Przez kilka pierwszych lat rządów PiS Platforma Obywatelska, a jeszcze bardziej Nowoczesna, przekonywały Polaków, że 500+ to nieodpowiedzialne "rozdawnictwo”, od którego już za chwileczkę, już za momencik będziemy mieli dziurę budżetową, jak za późnego AWS, jeśli nie drugą Grecję. Dziś tymczasem Grzegorz Schetyna obiecuje wyborcom, że nic co zostało dane, nie zostaje odebrane. Ba, oprócz 500 plus na dzieci, PO obiecuje 600 złotych premii za aktywność, dla osób zarabiających mniej niż dwukrotność pensji minimalnej – co wiąże się ze sporymi kosztami.
Weźmy inny przykład: związki partnerskie. W sobotę Grzegorz Schetyna jednoznacznie zobowiązał się do ich wprowadzania w Polsce, także dla par jednopłciowych. To racjonalna decyzja. Badania robione dla Oko.press pokazywały, że rozwiązanie to popiera zdecydowana większość elektoratu Platformy i Nowoczesnej. Związki stały się też niemal powszechnym standardem cywilizacyjnym w Europie Zachodniej, a pomału stają się także w Środkowej.
Problem w tym, że w zeszłym tygodniu od liderów PO - w tym samego Schetyny - słyszeliśmy coś innego: że żadnych progresywnych postulatów w tej kampanii nie będzie, a nad takimi sprawami jak związki partnerskie będzie można ewentualnie pochylić się po odsunięciu PiS od władzy.
Której wersji mają się właściwie trzymać wyborcy? PiS będzie zadawał opozycji to pytanie w kółko. Jeśli ta chce poważnie powalczyć jesienią, powinna zadbać o to, by mieć na nie minimalnie przekonującą odpowiedź.
Jak właściwie chcecie to zrobić?
Podobnie, jak na inne pytanie nasuwające się po zeszłym weekendzie: "jak opozycja chce zrobić wszystko to, co obiecuje”? Na Forum Programowym KO przedstawiła bardzo ambitne i kosztowne propozycje. Skrócenie kolejek do lekarza – na SOR i u specjalistów, czy systemowa pomoc dla seniorów - to skomplikowane przedsięwzięcia, wymagające precyzyjnego planu, jak, kiedy i gdzie uruchomić konkretne aktywa państwa. Nikt nie oczekuje od opozycji, że na etapie pre-kampanii przedstawi konkrety rozpisane do poziomu każdego urzędnika i przychodni. Partia musi jednak mieć jakąś odpowiedź na pytanie o to, za jakie dźwignie chce pociągnąć w mechanizmie państwa, by uzyskać planowane przez siebie efekty.
Podobnie jak na pytanie o finanse. Usprawnienie służby zdrowia będzie kosztować – największym problemem jest brak specjalistów, którym trzeba przecież zapłacić. Kosztowne są też pozostałe propozycje opozycji: obniżenie stawek PIT, zwolnienia z ZUS dla młodych przedsiębiorców, wreszcie dopłaty do pensji dla słabo zarabiających. Eksperci opozycji mówią o koszcie rzędu 30 miliardów złotych, ale końcowe liczby mogą być znacząco większe.
Nawet osoby sympatyzujące z opozycją mogą mieć wątpliwości, czy to się wszystko zepnie. Czy KE na poważnie składa takie zobowiązania, czy po prostu populistycznie licytuje się z PiS. Twarze KE w kampanii powinni radzić sobie z takimi pytaniami.
Nie wystarczy powtarzać "bo PiS”
Nie radził sobie z nimi najlepiej ostatnio poseł Brejza. Przyciskany przez dziennikarzy w kwestii propozycji PO nie miał jasnych, minimalnie przekonujących odpowiedzi. Zbyt często na konkretne pytania odpowiadał "bo PiS”. Nawet jeśli celnie punktował rządzącą partię, to nie wzmacniał taką argumentacją własnej wiarygodności.
Tymczasem to Brejza miał być nową, dynamiczną, młodą twarzą KO. Kimś, kto zdemoralizowanemu po majowej klęsce sztabowi KO doda nowych sił i determinacji. Z werdyktem, jak w kampanii poradził sobie Brejza ze sztabem, przyjdzie poczekać do wyborów. Na pewno już dziś widać, że sztab KO musi bardziej postarać się, by walczący na pierwszej linii kampanijnego frontu politycy Koalicji byli lepiej przygotowani.
Zobacz także
Sztab Koalicji powinien przecież przewidzieć, jakie podstawowe zarzuty i pytania wzbudzą przedstawione w weekend propozycje. Partie polityczne po to biorą dotacje z budżetu państwa, by zatrudnić ludzi, zdolnych przygotować odpowiedzi na wszelkie rozsądne wątpliwości. Tak, by idący do mediów politycy – nawet w najbardziej nieprzyjaznej stacji – mieli gotowe odpowiedzi na oczywiste pytania i zgrabne riposty na podstawowe krytyki.
Nikt nie wymaga od polityków, by w każdym wywiadzie mieli pod ręką szczegółowy plan i kosztorys każdej propozycji. Ale gdy pojawia się w pełni uzasadnione pytanie "jak i za co chcecie to zrobić” nie można odpowiadać "bo PiS”. Nie, jeśli chce się być wiarygodnym dla kogokolwiek, poza już przekonanymi. A dla KE to konieczne – przekonanych ma w tych wyborach znacznie mniej niż PiS.
Jakub Majmurek dla WP Opinie