Jak tak dalej pójdzie, to PiS znów wyprowadzi kobiety na ulice [OPINIA]
Sprawa pani Joanny z Krakowa wstrząsnęła Polską. Kobieta, która nie złamała prawa, zażywając środek powodujący przerwanie ciąży, została potraktowana przez policję w sposób, który miał ją upokorzyć i odrzeć z godności, a dodatkowo zastraszyć nie tylko ją, ale też wszystkie inne kobiety w Polsce. Emocje społeczne mogą wybuchnąć.
21.07.2023 | aktual.: 04.10.2023 13:17
Jest w Polsce jedna grupa społeczna, która w sprawie wydarzeń z Krakowa milczy, zachowuje obojętność lub stara się relatywizować i rozwodnić problem - to politycy rządzącej formacji.
Pytani przez dziennikarzy o sprawę pani Joanny, zmieniają temat, udają, że nie znają tematu, atakują przedstawicieli mediów za próbę "upolitycznienia" lub obwiniają o całą sytuację samą kobietę. Sprawiają często wrażenie, jakby byli zupełnie głusi na społeczne emocje i pozbawieni elementarnej empatii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Aborcja jest dla PiS wielkim politycznym problemem
Jednocześnie można zrozumieć, dlaczego politycy PiS wolą unikać tematu pani Joanny, podobnie jak uciekali od tematu pani Doroty, która zmarła w szpitalu w Nowym Targu, do czego mogło przyczynić się to, że lekarze nie zdecydowali się na terminację ciąży mimo wskazań medycznych.
Kwestie aborcji i zdrowia reprodukcyjnego kobiet są bowiem wielkim problemem dla rządzącego obozu, zwłaszcza od czasu wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej z 2020 roku, uznającego za niekonstytucyjną przesłankę embriopatologiczną przerywania ciąży. Mówiąc wprost: Trybunał uznał wtedy, że państwo ma prawo zmusić kobiety do donoszenia ciąży z chorobami uniemożliwiającymi noworodkowi przeżycie - nawet przy zastosowaniu całej współczesnej wiedzy medycznej - poza organizmem matki tygodnia, a często nawet doby. Trudno nazwać to inaczej niż torturowaniem kobiet.
Wyrok wyprowadził na ulice jedne z największych w historii Polski po 1989 roku protesty. PiS w żaden sposób nie potrafił na nie odpowiedzieć. Jarosław Kaczyński nagrał zupełnie kuriozalne wezwanie do obrony kościołów, skierowane do zwolenników rządzącego obozu, które skłaniało raczej do pytań, czy najważniejszy polityk w Polsce w ogóle ogarnia na elementarnym poziomie, co dzieje się w kraju.
Wyrok Trybunału Przyłębskiej spowodował chyba największe jednorazowe tąpnięcie w sondażowym poparciu dla PiS po 2015 roku. Obóz nigdy nie odrobił już tych strat. Próby tłumaczenia się przez rządzącą partię, że przecież to "niezależny Trybunał" podjął niezawiśle taką, a nie inną decyzję, tylko jeszcze bardziej rozwścieczały ludzi. Dzięki działaniom PiS Trybunał Przyłębskiej całkowicie stracił wiarygodność jako niezawisły sąd. Wszelkie jego działania szły więc na konto partii.
Doniesienia z Nowogrodzkiej mówiły, że kierownictwo PiS doskonale zdaje sobie sprawę, że wyrok był błędem, ale jednocześnie rządząca partia nie była w stanie tego błędu naprawić - choćby przez przyjęcie ustawy prezydenta łagodzącej skutki wyroku. Partia bała się najpewniej reakcji na osłabienie wyroku TK najbardziej fundamentalistycznej części Kościoła katolickiego, z którą utrzymuje polityczny sojusz, buntu we własnych szeregach oraz reakcji niewielkiego, lecz bardzo głośnego i dobrze zorganizowanego ultrakonserwatywnego elektoratu, który w razie czego może przenieść swoje poparcie do Konfederacji.
Niestety, dla PiS sprawa wyroku ciągle wraca, a wraz z nią - groźba kryzysu politycznego. PiS wyraźnie boi się związanego z tym ryzyka, co najlepiej pokazuje reakcja Kaczyńskiego na sprawę z Nowego Targu. Prezes PiS miał mobilizować swoich polityków, by "dawali odpór kłamstwom" mediów i polityków opozycji, wiążących zgony kobiet na oddziałach położniczych z wyrokiem TK.
"Kobiety zawsze umierały przy porodzie"
Problem w tym, że "dając odpór", wielu polityków jeszcze bardziej pogrąża siebie i partię. Pokazał to najbardziej wyraźnie wywiad ministra Henryka Kowalczyka dla TVN24. Członek Rady Ministrów dał w nim wyjątkowy popis braku wrażliwości, arogancji, poczucia wyższości, lekceważenia dla praw, zdrowia i bezpieczeństwa kobiet.
Odnosząc się do takich przypadków, jak śmierć z Nowego Targu, Kowalczyk zaczął przekonywać, że "kobiety zawsze umierały przy porodach" i obecne przepisy dotyczące warunków przerywania ciąży nie mają z tym nic wspólnego. Postulaty ich zmiany w celu ratowania życia kobiet porównał do postulatów zakazania transportu samochodowego, bo ludzie giną w wypadkach. Jest to argument z repertuaru Janusza Korwina-Mikkego, ale nawet korwiniści czuliby się nim zażenowani. Gdyby ktoś im przytoczył podobne słowa swojego idola, tłumaczyliby - jak zwykle - że po pierwsze słowa zostały wyrwane z kontekstu, a po drugie, że chodzi przecież o niższe podatki.
Kowalczyk - co jest już zupełnie zdumiewające - nie był w stanie powiedzieć choćby jednego zdania, które sygnalizowałoby współczucie wobec pani Joanny. Atakował za to wielokrotnie dziennikarkę, że w ogóle podejmuje ten temat, sugerując, że TVN robi to wyłącznie po to, by uderzyć w PiS, a pani Joanna daje się politycznie wykorzystywać. Właściwie jego wywiad opozycja mogłaby puszczać w trakcie kampanii zamiast swoich spotów: nietrudno uwierzyć, że przekona on kogoś, kto zastanawiał się, czy nie zagłosować przeciw PiS.
Kowalczyk nie był jedynym politykiem PiS wypowiadającym się w podobny sposób. Marek Suski stwierdził, że Polska ma jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących aborcji na świecie - co zakrawa na nieśmieszny, ponury żart. Z kolei podlegająca ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu policja - w odpowiedzi na dziennikarskie doniesienia o sprawie z Krakowa - opublikowała zupełnie zdumiewający komunikat, ujawniający intymne szczegóły na temat pani Joanny i próbujący obwinić kobietę za całe zamieszanie.
Zobacz także
PiS łamie własną niepisaną umowę
Sprawa z Krakowa nie ma bezpośrednio wiele wspólnego z wyrokiem Trybunału Przyłębskiej z 2020 roku. Choć można się zastanawiać, czy policja zachowałaby się tak, jak się zachowała, gdyby nie miała sygnałów z góry, że warto "wykazać" się przed czynnikami politycznymi w walce z aborcją. Incydent może jednak bardzo zaszkodzić PiS, jeśli zostanie uznany za złamanie przez partię nieformalnej umowy w sprawie aborcji, jaką cała polska konserwatywna prawica oferowała społeczeństwu.
Antyaborcyjny radykalizm polskiej prawicy zawsze bowiem równoważyła cicha, cyniczna hipokryzja. Najlepiej wyraża ją wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z czerwca. Prezes powiedział wtedy, że przecież "niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można załatwić (aborcję) i nikt tego nie zwalcza" - nie ma więc co przesadzać z oburzaniem się na obowiązujące prawo.
Prawica z jednej strony wprowadza skrajnie restrykcyjne zakazy dotyczące aborcji, z drugiej - puszcza oko do elektoratu i wydaje się mu obiecywać, że nie będzie ich specjalnie surowo egzekwować. Prawo sobie, praktyka społeczna sobie. Zwłaszcza kobiety z klasy średniej, dysponujące środkami i znajomościami, by zorganizować sobie aborcję w Polsce albo wyjechać na Słowację, nie mają się czym martwić.
Historia pani Joanny pokazuje jednak, że państwo rządzone przez PiS nie wywiązuje się z tej umowy. Że jednak "zwalcza" kobietę, która zupełnie legalnie dokonała terminacji ciąży, brutalnie ingerując przy okazji w jej intymność. To może wywołać wściekłość i dać nowe polityczne życie postulatom zmiany prawa w kierunku, który przyjęły praktycznie wszystkie państwa Unii Europejskiej poza Polską.
Jeśli PiS przegra, to także przez kobiety
Czy sprawy takie, jak ta z Nowego Targu i Krakowa, mogą znów wyprowadzić ludzi na ulice i zatopić PiS w wyborach? Na razie mamy wakacje, okres, gdy wyjątkowo trudno o wielkie społeczne mobilizacje. Dlatego w odpowiedzi na sprawę z Krakowa Donald Tusk zapowiedział swój "Marsz Miliona Serc" dopiero na październik - choć do tego czasu emocje mogą opaść.
Wszyscy jesteśmy już zmęczeni kolejnymi nadużyciami ze strony władzy i reagujemy na nie z coraz większą obojętnością. Jeśli jednak PiS dalej będzie mówił o problemach kobiet językiem ministra Kowalczyka, jeśli wydarzy się kolejna tragedia jak w Nowym Targu albo podobny incydent jak w Krakowie, to mimo letnich miesięcy emocje społeczne znów mogą wybuchnąć.
Jedno jest pewne: jeśli PiS straci jesienią władzę, to przyszli historycy będą lokować przełomowy moment prowadzący do upadku tej partii w wyroku Trybunału Przyłębskiej. Jeśli PiS przegra, to nie tylko z powodu aborcji. Ale stosunek tej partii do kobiet i ich praw - lekceważący, skrajnie zideologizowany, pozbawiony empatii, pełen hipokryzji - znajdzie się z pewnością w pierwszej dziesiątce powodów, dla których może niedługo pożegnać się z władzą.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek