Państwo opresyjne zawłaszcza sobie kobiety. Czego wy od nas chcecie? [OPINIA]
Ile razy jeszcze będziemy zmuszone wykrzykiwać, że martwe nie będziemy rodzić? Ilu jeszcze polityków położy ręce na nasze życie? Jak wielu policjantów czy policjantek(!), lekarzy czy lekarek(!) bezdusznie będzie patrzeć na naszą krzywdę, odzierając nas - kobiety z resztek człowieczeństwa?
Pani Joanna bardzo chciała być w ciąży. Ta jednak zagrażała jej zdrowiu. Zdecydowała się więc na przyjęcie tabletki poronnej. Decydując się na taki ruch, poinformowała o tym lekarkę. Chciała czuć się bezpiecznie, mieć poczucie zaopiekowania w trudnej dla siebie sytuacji.
Rozumiem ją. Kiedy myślę o tym, w jakiej sytuacji się znalazła, czuję jak wzbiera we mnie siostrzeństwo. Jak buzuje we mnie potrzeba zaopiekowania się nią w sytuacji, w której, w momencie zagrożenia zdrowia czy życia - jestem o tym przekonana - widzi przed oczami Izabelę z Pszczyny czy Dorotę z Bochni. Ciężarne kobiety, które straciły swoje życie, bo - ochraniając płód, bojąc się konsekwencji prawnych - ktoś czekał do ostatniej chwili z dokonaniem aborcji, ratującej ich życie. Pani Joanna podjęła decyzję, licząc, że wszystko będzie dobrze.
No bo co mogło pójść nie tak? W Polsce, jak się okazuje, cholernie dużo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bo tu właśnie zaczyna się jej piekło. Jak pani Joanna opowiada w materiale "Faktów" TVN, była przekonana, że do szpitala jedzie na badanie. Tymczasem na miejscu okazało się, że zostanie przesłuchana. - Kazano mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć - relacjonuje roztrzęsiona kobieta.
- Rozebrałam się. Nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające, i wtedy właśnie pękłam, wtedy wykrzyczałam im w twarz: "Czego wy ode mnie chcecie?" - ujawnia pacjentka.
Można byłoby (naiwnie) liczyć, że w takiej sytuacji to bezpieczeństwo kobiety jest priorytetem. Że to zaopiekowanie się nią w momencie podejmowania przez nią tej trudnej decyzji jest kluczowe.
Nie w Polsce.
Przykład pani Joanny nie jest bowiem odosobniony. Policja prowadzi rekordowo dużą liczbę spraw dotyczących naruszania zakazu przerywania ciąży. W 2021 r. stwierdziła 382 przestępstwa tego rodzaju. W 2020 roku było ich 37, a w 2019 r. – 265.
Natomiast z danych Prokuratury Krajowej wynika, że do sądów w latach 2019-2021 skierowano odpowiednio 21, 25 i 29 spraw o czyny z art. 152 kodeksu karnego.
Artykuł ten w paragrafie pierwszym mówi: "Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". W paragrafie drugim, że "tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania". A w paragrafie trzecim, że "kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 lub 2, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".
Tak, dobrze widzicie. Nie ma tu ani słowa o tym, że karze podlega kobieta, która sama decyduje się na aborcję, czyli - jak w przypadku pani Joanny - na przykład podejmuje decyzję o wzięciu tabletek poronnych.
I tu dochodzimy do sedna: pani Joanna nie zrobiła niczego złego. Wyłącznie zadecydowała o sobie. I to był - jak się okazuje - jej błąd. Błąd w obliczu polskiego podejścia i do kobiet, i do aborcji.
Bowiem od 2020 roku, kiedy w Polsce zaostrzone zostało prawo aborcyjne, wiele środowisk, jak policja, kościół, po części środowisko medyczne, czy w końcu politycy, odpala się już na samo słowo "aborcja". Nagle uruchamia się w nich potrzeba rycerskiej obrony płodu, pomijając to, czego chce i co czuje kobieta. I czy w ogóle przeżyje.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki w momencie, gdy kobieta chce decydować o swoim życiu, staje się przedmiotem w rękach innych. To oni, nie ona, mają wówczas prawo do oceny, do decydowania czy robi dobrze, czy źle. Kobieta zostaje odarta z resztek człowieczeństwa i zostaje wrzucona na ring, gdzie w jednym narożniku stoi ona sama, podczas gdy w drugim widzi wielu przeciwników, zjednoczonych pod hasłem "Nie masz prawa do decydowania o sobie".
W Polsce od 2020 roku unoszą się opary aborcyjnego absurdu, podsycane nienawistnymi komentarzami osób pokroju Kai Godek (jak te, że "aborcja to największe zagrożenie dla pokoju" albo że "aborcja jest nieludzką zbrodnią, dokonywaną w Polsce na niewinnych dzieciach tylko dlatego, że są podejrzewane o chorobę lub niepełnosprawność"), które sprawiają, że kobieta staje się jedynie inkubatorem, mającym na celu podniesienie dzietności w kraju. Ma bowiem jedno zadanie: urodzić. A co będzie z jej zdrowiem i życiem staje się kwestią drugo-, trzeciorzędną. I to przy optymistycznym założeniu.
Do takich osób jak wspomniana aktywistka pro-life dołączają cyniczni politycy, jak sam Jarosław Kaczyński, który ma na koncie stwierdzenie, że "niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można załatwić (aborcję - red.) i nikt tego nie zwalcza". I mówi to zaledwie kilka tygodni przed tym, kiedy dowiadujemy się o sytuacji pani Joanny, nad którą stoją jak kaci polscy policjanci i policjantki, pogrążając ją w wyimaginowanej winie i wstydzie.
W takich sytuacjach, jak koszmar pani Joanny, zastanawiam się, ile razy jeszcze będziemy musiały wyjść na ulicę z transparentami "ani jednej więcej". Ile razy jeszcze będziemy zmuszone wykrzykiwać, że martwe nie będziemy rodzić? Ilu jeszcze, kierujących się wyłącznie poklaskiem tej czy innej grupy, polityków położy ręce na nasze macice? Jak wielu policjantów czy policjantek(!), lekarzy czy lekarek(!) bezdusznie będzie patrzeć na naszą krzywdę, odzierając nas-kobiety z resztek człowieczeństwa?
Można mnożyć epitety wobec naszego kraju - że to Taliban, drugi Salwador, że mamy już tutaj swój Gilead. Ale po co? Tu żadne porównania nie są potrzebne. Trzeba powiedzieć wprost: Polska to kraj, gdzie nienawidzi się kobiet. Kraj, gdzie kobiety umierają i będą umierać z powodu chorych wyobrażeń polityków i polityczek. I w końcu kraj, który coraz bardziej staje się miejscem nie nadającym się do życia dla kobiet. A tym bardziej do choćby myślenia o rodzeniu dzieci.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski