Jest komunikat policji ws. interwencji w szpitalu w Krakowie
Krakowska policja tłumaczy, dlaczego w kwietniu interweniowała w szpitalu ws. kobiety, która przyjęła tabletkę poronną. "Policjanci musieli sprawdzić, czy kobieta nie posiada przy sobie środków pochodzących z niewiadomego źródła, które po zażyciu mogłyby zagrażać jej życiu" - przekazał rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Krakowie Piotr Szpiech. Naczelna Izba Lekarska uważa, że sprawą powinien zająć się Rzecznik Praw Pacjenta.
Historię pani Joanny przedstawiły we wtorek "Fakty" TVN. W rozmowie z dziennikarzami kobieta opowiedziała, że jakiś czas temu zdecydowała się na przyjęcie tabletki poronnej, ponieważ ciąża miała zagrażać jej zdrowiu.
O wszystkim dowiedziała się jej lekarka, a następnie policja. Bohaterka "Faktów" była pewna, że jedzie na badanie do szpitala. Okazało się jednak, że była tam przesłuchiwana. - Kazano mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć - ujawniła.
Kobiecie zabrano telefon, a mundurowi wypytywali także o jej laptop. - Ta interwencja mnie kompletnie złamała. Zniszczyła mnie - powiedziała kobieta.
Policja: to psychiatra kobiety zawiadomił służby
Komunikat w tej sprawie wydała Komenda Miejska Policji w Krakowie. Zgodnie z wersją funkcjonariuszy 27 kwietnia dostali zgłoszenie od psychiatry, że jego pacjentka dzwoniła do niego, że "dokonała aborcji" i "chce odebrać sobie życie".
Policja udała się do miejsca zamieszkania kobiety, która miała być "zapłakana", "krzyczała", "odpowiadała na pytania w sposób chaotyczny" i miała być wyczuwalna od niej "woń alkoholu".
"Z rozpytania kobiety wynikało, że od lat leczy się psychiatrycznie, tego dnia miała myśli samobójcze i jakiś czas temu zażyła medykamenty wywołujące poronienie. Jednocześnie poinformowała, że medykamenty zamówiła przez internet, ale odmówiła ujawnienia szczegółów transakcji zakupu. Zachodziło podejrzenie, że nie pochodzą one z legalnego źródła" - przekazał oficer prasowy KMP w Krakowie Piotr Szpiech.
Personel medyczny "utrudniał" działanie policji
Kobieta najpierw trafiła do szpitala przy ulicy Wrocławskiej. "Z uwagi na to, iż istniało podejrzenia popełnia przestępstwa w postaci udzielania kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży, poprzez środki pochodzące z nielegalnego źródła, zachodziła konieczność zabezpieczenia urządzeń, które kobieta używała do finalizowania transakcji zakupu tych środków (laptop, telefon). Jednocześnie policjanci musieli sprawdzić czy kobieta nie posiada przy sobie środków pochodzących z niewiadomego źródła, które po zażyciu mogłyby zagrażać jej życiu" - przekonuje policja.
Funkcjonariusze tłumaczą, że czynności "należało przeprowadzić niezwłocznie", a kobieta nie chciała współpracować. Policja narzeka także, że mundurowi "starali się przeprowadzić te czynności w sposób niezakłócający pracy lekarzy, jednak z niewiadomych przyczyn spotkali się z dużymi utrudnieniami ze strony personelu medycznego, przez co policjanci nie mogli wykonywać czynności zgodnie z obowiązującymi procedurami". W związku z "utrudnieniami", do szpitala wysłano dodatkowy patrol policji.
Kobieta następnie trafiła do szpitala im. Narutowicza przy ulicy Prądnickiej w Krakowie. "W placówce tej pojawił się także żeński patrol policji, aby nie naruszyć godności i intymności kobiety przy kontroli osobistej. W szpitalu tym zabezpieczono z kolei telefon kobiety, który wydała dobrowolnie" - przekazała policja.
Prokuratura prowadzi śledztwo
Policja przekonuje, że materiały dowodowe zostały zabezpieczone w celu ustalenia źródła leków, które brała kobieta. "Bowiem według art. 124 ustawy Prawo farmaceutyczne, kto wprowadza do obrotu lub przechowuje w celu wprowadzenia do obrotu produkt leczniczy, nie posiadając pozwolenia na dopuszczenie do obrotu, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch" - przekazała policja.
Śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa Kraków - Krowodrza w sprawie udzielania ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy oraz możliwego namawiania do samobójstwa.
Naczelna Izba Lekarska: sprawa dla Rzecznika Praw Pacjenta
Naczelna Izba Lekarska w komunikacie przekazała, że jeśli lekarka zawiadomiła policję o próbie samobójczej, to działała zgodnie z prawem.
- W przypadku podejrzenia zagrożenia życia ma obowiązek wezwać odpowiednie służby, a sama pacjentka w TVN mówiła, że mógł jej telefon zostać tak odebrany. Jeśli nie wezwano z powodu próby samobójczej, wtedy jest to złamanie tajemnicy lekarskiej i odpowiedni Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej będzie prowadzić dochodzenie - przekazał p.o. rzecznika NIL Jakub Kosikowski.
- Niemniej, jeśli to wezwanie do próby samobójczej, a postępowanie policji nie miało nic wspólnego z pomocą osobie po próbie samobójczej, a wręcz utrudniało pomoc lekarza, stąd naszym zdaniem jest to sprawa z urzędu dla Rzecznika Praw Pacjenta - dodaje Kosikowski.
Czytaj więcej: