Eksperyment Muranów. Z korzeniami w gruzach i prochach wyrosło tu życie
To nie scenariusz filmu SF. Tu na co dzień żyje się w trzech wymiarach. Bloków zbudowanych 70 lat temu. Dawnych nazw ulic i pamięci o stojących przy nich budynkach, z których żaden się nie ostał. I tego, co pod ziemią: gruzów i prochów mieszkańców, którzy żyli tu przed wojną.
Na Muranów przeprowadziłam się w 2008 roku. W moim odczuciu – wtedy – obcej i wrogiej przestrzeni. Z leciwymi mieszkańcami, którzy jak niepodległości bronili swoich miejsc parkingowych zastawianych cegłami lub krzesłami. Każdy hałas był tu zbrodnią, każdy nowy był uważnie obserwowany z okien rozplanowanych tak, że niczego nie dało się ukryć.
Jednak z czasem trudno było nie docenić zabudowy sprzyjającej kontaktom sąsiedzkim, bliskości sklepów, licznych parków i skwerów, uroku monumentalnych łuków i budynków ustawionych tak, że bez żadnego płotu czy budek ochrony stanowiły enklawę, w której swoi czuli się jak u siebie.
Od taty, który spędził tu dzieciństwo, już wiedziałam, dlaczego od strony ulicy mieszkałam na czwartym piętrze, ale wchodząc od podwórka musiałam pokonać tylko trzy kondygnacje schodów. Mój blok stał na kopcu gruzów po getcie. I jak gąbka chłonęłam od emerytowanych sąsiadek opowieści o zapachu ciast, które czuć w mieszkaniach podczas żydowskich świąt. Sama w końcu poczułam te zapachy.
Muranów to osiedle-eksperyment, zaplanowane jako pomnik pamięci o tych, którzy tu zginęli i na zawsze zostali w gruzach. Ale miał to być pomnik, na którym odrodzi się życie. Czy rzeczywiście się odrodziło i czy ma prawo normalnie się toczyć wśród wciąż obecnych szczątków dawnych mieszkańców, rozmawiam z autorką książki "Stacja Muranów", Beatą Chomątowską.
Czy pierwsi mieszkańcy Muranowa mieli świadomość, do jakiego miejsca się wprowadzają i jaką koncepcję tego osiedla miał jego projektant?
To wszystko zależy od tego, o których mieszkańcach mówimy, bo nie jest to jednorodna grupa. Muranów miał być osiedlem dla robotników, ale zamieszkali tu też ludzie innych zawodów, w tym duże grupy wojskowych i milicjantów. Nowe osiedle, z jasnymi mieszkaniami, wyposażone we wszystkie udogodnienia, po koczowaniu w ruinach, po traumie wojny, było bardzo atrakcyjne. Mieszkania przydzielano więc też osobom w różny sposób uprzywilejowanym.
Bardzo wielu nowych lokatorów nie pochodziło z Warszawy. Ludzie ściągali wtedy do stolicy, by pracować przy odbudowie miasta. Czy wiedzieli o zagładzie getta? ](https://wiadomosci.wp.pl/powstanie-w-getcie-warszawskim-prof-pawel-spiewak-odpowiada-patrykowi-jakiemu-6371953884227201v) Warszawiacy na pewno wiedzieli. Rozmawiałam z mieszkanką Muranowa, której ojciec dostał tu lokal. I mając wiedzę o getcie, nieszczególnie chciał tu mieszkać. Ale większość nie wybrzydzała. Co więcej, niezbyt interesowali się przeszłością.
Po wojnie była ogromna chęć życia. Ludzie chcieli jak najszybszego powrotu do normalności.
Z jednej strony na pewno tak. Trzeba brać pod uwagę ówczesne realia. Z drugiej - pamięć żydowska była oddzielną pamięcią, niż pamięć polska. Nawet dla warszawiaków, którzy nie mieli osobistych związków z Żydami, zagłada getta nie była ich zagładą. Podobnie można powiedzieć o przedwojennym Muranowie. Dla wielu warszawiaków nie była to integralna część Warszawy, tylko swoiste miasto w mieście, cokolwiek egzotyczne.
Wanda Melcer, przedwojenna dziennikarka, w swojej książce opisywała Muranów określeniem "Czarny Ląd". Twierdziła, że czuje się tam, jakby była na wycieczce w obcym kraju. Więc historia wojenna Warszawy i historia getta to dwie historie, dwie pamięci i dwie traumy.
Powojenna koncepcja Bohdana Lacherta pomyślana jako osiedle zbudowane na gruzach i kościach była dość szeroko komentowana i opisywana, kiedy Muranów powstawał.
Tak. Gazety o tym pisały, zachowały się wywiady z Lachertem. Muranów powstawał w duchu modernizmu. Kiedy w 1949 roku we wszystkich dziedzinach sztuk przyjęto socrealizm jako obowiązującą doktrynę, projektant został zmuszony do złożenia samokrytyki, musiał się podporządkować i dostosować projekt do nowych wymogów.
Z osiedla-pomnika, o którym początkowo pisano, Muranów stał się przede wszystkim osiedlem dla nowego obywatela. To, co w koncepcji Lacherta miało być wyeksponowane, teraz ukrywano. Tynkowano budynki, które w założeniu miały zachować krwisty kolor cegły, by przypominały krew przelaną w getcie. Aspekt pamięci przygasł, inne budowy, jak socrealistyczny MDM, miały skupiać uwagę warszawiaków. W rezultacie jeszcze kilkanaście lat temu niewielu mieszkańców Muranowa wiedziało, kim w ogóle był Lachert.
A jednak, mimo że koncept osiedla-pomnika zatarł się z czasem, to pamięć przebija. Choćby w popularnych na Muranowie opowieściach o duchach. To wyrzut sumienia?.
Nie wiem czy te opowieści mogą mieć coś wspólnego z wyrzutem sumienia, bo przecież powojenni mieszkańcy bezpośrednio nie przyczynili się do Zagłady, im po prostu przyznano mieszkania w tym miejscu.
Mi bardziej kojarzy się to z pierwotnymi, bardzo starymi wierzeniami, spotykanymi w wielu kulturach, jak choćby japońskim shinto, gdzie – upraszczając – wierzy się w duchy zwane "kami", ukryte w naturze czy przedmiotach – drzewach, kamieniach. Psycholog powiedziałby pewnie, że to sposób na oswojenie przestrzeni. Jeśli mam swojego ducha, czuję z nim więź, nazywam go, oswajam, składam mu dary, to nie jest on dla mnie obcy i będzie przychylny.
.
Wielu mieszkańców było świadomych, co tu się wydarzyło i jak bardzo naznaczona jest ta przestrzeń – z jednej strony Zagładą, z drugiej wieloletnią obecnością Żydów, którzy tutaj żyli. Nowi muranowianie też chcą się poczuć jak u siebie w osiedlu-pomniku. To wynika z podstawowej potrzeby: poczucia, że świat jest bezpieczny i tego, że mogę się czuć u siebie.
Jeżeli tworzą sobie taką kategorię, jak żydowski duch, możliwe, że tym sposobem próbują zaznaczyć swoją obecność i odgrodzić się od traumy. Ktoś o wysokim poziomie wrażliwości nie wytrzymałby psychicznie codziennego rozmyślania o tym, co na Muranowie się wydarzyło. To jest z jednej strony przebłagiwanie poprzedników, z drugiej potrzeba przynależności. Nie jestem jednak specjalistką od duchów i nie chciałabym rozwijać tego tematu, żeby nie trywializować realnego zła, które zmaterializowało się tutaj pod postacią getta.
Mam wrażenie, że dzisiejszy Muranów intensywniej wraca do swojego mitu założycielskiego. Nie przypomina tego miejsca, do którego wprowadzałam się w połowie lat dwutysięcznych.
Dekadę temu, podczas pracy nad książką, napisałam też kilka tekstów o Muranowie. Pokazałam go z różnych perspektyw, między innymi jako dobre miejsce do życia. Obserwując, co dziś dzieje się z tym miejscem, wygląda na to, że była to trafna przepowiednia. Przede wszystkim doskonała urbanistyka, zwłaszcza w jego części południowej, która powstała zgodnie z założeniami Lacherta - niewiele mamy takich dobrych przestrzeni mieszkalnych w Warszawie.
Muranów był projektowany jako osiedle społeczne. Jest rozplanowany w duchu Karty Ateńskiej i według zasad jednostki sąsiedzkiej, jako samowystarczalne kwartały, złożone z wolnostojących domów i obszerne zielone podwórka, które tworzą wspólną przestrzeń dla mieszkańców. Wewnątrz podwórek są przedszkola i żłobki, by dzieci nie musiały przechodzić przez jezdnię.
To się nadal sprawdza. Dzięki położeniu na gruzowej skarpie Muranów jest też swoistą enklawą w samym centrum miasta, trochę skrytą przed przypadkowymi gośćmi. Żeby tu wejść, trzeba się trochę namęczyć na licznych schodach, pokluczyć po podwórkach. Jest jednak dostępny, w przeciwieństwie do dzisiejszych osiedli grodzonych.
Na początku na Muranowie było duże poczucie wspólnotowości. Pionierskość, praca przy budowie, wiele rodzin z małymi dziećmi – to sprzyja budowaniu więzi. Potem, w okresie PRL-u, funkcjonowały placówki kulturalne znane w całej Warszawie, jak Opera Kameralna czy dom kultury Nowolipie, działały bary, restauracje, życie społeczne toczyło się też wokół dwóch parafii. Była i kultura nieoficjalna, alternatywna, na ulicy Esperanto działała jedna z pierwszych komun hipisowskich w mieście.
Po transformacji to wszystko zamarło, poznikały różne punkty rzemieślnicze czy usługowe, które nie miały już racji bytu, plajtowały sklepy i bary. Domy, latami nieodnawiane, przedstawiały smutny, szary widok. To z pewnością przyczyniło się do poczucia, jakie miałam w 2007 roku, kiedy tutaj trafiłam – że mimo obecności tysięcy mieszkających tu ludzi nad Muranowem wciąż ciąży pustka po getcie i śmierć.
Nie było tu chętnych na nowe inwestycje, bo Muranów miał opinię sypialni, zamieszkanej głównie przez starsze osoby. Mieszkańcy cenili sobie spokój. Ale to się już zmieniło. Ze względu na niewielkie metraże, niższe ceny, świetną lokalizację dziś Muranów jest bardzo popularny wśród studentów czy młodych osób szukających pierwszego własnego mieszkania. Jest już gdzie pójść na kawę, na wino. Jest zielono, bloki wyładniały po renowacjach.
Młodzi chętniej wracają do pierwszej koncepcji Muranowa. Jest dla nich intrygująca?
To wpisuje się w szerszą tendencję - pozytywne zainteresowanie Warszawą. Świadome szukanie w niej swojego miejsca przez tak zwanych nowych warszawiaków, których interesuje historia miasta, identyfikują się z nim, angażują w różne społeczne inicjatywy. Swoją cegiełkę do renesansu Muranowa dołożyła też dzielnica Śródmieście, która około 2010 roku rozpoczęła tutaj program "Lokal na kulturę", udostępniając w konkursach liczne wolne lokale organizacjom pozarządowym po niższych stawkach niż komercyjne.
Stowarzyszenie Stacja Muranów, którego jestem prezeską, też zawdzięcza temu programowi swój rozwój. No i przede wszystkim trzeba wspomnieć o budowie Muzeum Polin, dzięki któremu na Muranów zaczęły przyjeżdżać nie tylko grupy izraelskiej młodzieży, ale goście z różnych stron świata.
Co Muranów daje nowym warszawiakom?
Nowa warszawskość wiąże się z zainteresowaniem historią i architekturą. Szukaniem ciekawych, intrygujących miejsc z silną lokalną tożsamością. Muranów nadaje się do tego znakomicie. Mamy koncept osiedla pomnika, modernizm z maską socrealizmu i architekta, jednego z najbardziej znanych awangardzistów przed wojną. Poza tym widmowość, palimpsestowość miejsca.
Muranów uruchamia wyobraźnię, istnieje na kilku poziomach – przedwojennym, który pochłonęła Zagłada, tym tkwiącym wciąż pod ziemią i w murach domów - i współczesnym. Zmienił się bieg ulic, ich nazwy – co widać, gdy nałoży się na siebie dwie mapy Muranowa, tę sprzed wojny i współczesną – dwie zupełnie różne dzielnice pod względem urbanistycznym.
Muranów jest też pełen upamiętnień, w tym współczesnych, jak barwne murale, których istnieje tu kilkanaście, można odkrywać osiedle ich szlakiem. Słowem - to fantastyczne miejsce do różnorakich badań, poszukiwań, nawet tych indywidualnych. Jednocześnie nie stał się sztucznym turystycznym tworem, co stanowi kolejny jego wyróżnik na tle innych miejsc związanych z pamięcią, jak np. krakowskiego Kazimierza, nad którego przemianą dziś boleję, jako krakowianka z urodzenia. Tam już jest więcej turystów, niż mieszkańców. Muranów jest osiedlem mieszkaniowym i ta funkcja chroni go przed gentryfikacją i komercjalizacją przestrzeni.
Na taką komercjalizację pewnie nie zgodziliby się sami mieszkańcy.
Na pewno nie. Na szczęście na Muranowie mieszka ok. 40-50 tys. osób i oni stanowią siłę. Nie ma możliwości, że ktoś bez ich zgody zacznie tworzyć z tego miejsca makietę. Paradoksalnie sztuczność współczesnego Muranowa - nowego osiedla powstałego w miejscu-po-getcie - jest teraz bardziej autentyczna, niż pełen zabytkowej architektury Kazimierz. Bo tu jest wciąż prawdziwe życie – z pamięcią i niepamięcią, ale nie wypreparowaną fantazją o czymś, co było. Tak zresztą, jak chciał Lachert.
Współpracownik Lacherta, który zajmował się roślinnością Muranowa, dobrał takie rośliny, które były w stanie urosnąć na gruzach. To ma też aspekt metaforyczny, bo – jak sama pani mówi – tu powstało jednak życie. Eksperyment Muranowa się udał.
Warto zaznaczyć, że mimo szlachetnej intencji projektanta był to eksperyment dość ryzykowny i kontrowersyjny. Nikt nie pytał uczestników, czy mają ochotę brać w nim udział. Metafizyczne podejście: osiedle-pomnik – było wymuszone względami praktycznymi, bo takiej ilości gruzów, jaka została tutaj po dwóch powstaniach, nie dałoby się wywieźć.
Jednocześnie w powojennych dyskusjach dotyczących odbudowy w ogóle nie podnoszono tematu odtworzenia przedwojennego, żydowskiego Muranowa. Także dlatego, że jak już wspomniałam, Zagłada nie była częścią zbiorowej polskiej pamięci. Dziś pewnie – a przynajmniej mam taką nadzieję - toczyłaby się dyskusja, czy w ogóle można zagospodarować takie miejsce na cele mieszkalne.
A wracając do muranowskiej bujnej zieleni, to jest ona nośnikiem pamięci nie tylko metaforycznie. Pisali o tym Barbara Engelking i Jacek Leociak w książce "Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście". Drzewa tkwią korzeniami w gruzach, są takie, które pamiętają jeszcze przedwojenne czasy. To bardzo symboliczny, ale i realny łącznik z przeszłością.