PolskaDziennikarze przy granicy są. Ale czy po właściwej stronie płotu?

Dziennikarze przy granicy są. Ale czy po właściwej stronie płotu?

Od początku września na wschodzie Polski trwa stan wyjątkowy. Na podstawie rozporządzenia rządu dziennikarze nie mogą relacjonować wydarzeń bezpośrednio z przygranicznych terenów Podlasia i Lubelszczyzny. Inaczej wygląda to jednak u naszych wschodnich sąsiadów, gdzie pojawili się przedstawiciele zagranicznych redakcji.

Brak dziennikarzy przy granicy? Tylko po stronie polskiej. Zdjęcie wykonane 8 listopada 2021 roku na terytorium Białorusi
Brak dziennikarzy przy granicy? Tylko po stronie polskiej. Zdjęcie wykonane 8 listopada 2021 roku na terytorium Białorusi
Źródło zdjęć: © East News | Viktor Tolochko
Marek Mikołajczyk

W poniedziałek zaognił się kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Od tego czasu Wirtualna Polska codziennie relacjonuje na żywo sytuację na terenach przygranicznych.

Praca mediów od początku września jest jednak mocno utrudniona. Dziennikarze nie mogą przebywać w strefie, muszą bazować jedynie na suchych komunikatach rządu i innymi drogami docierać do świadków, tłumaczy, mieszkańców. Rozporządzenie Rady Ministrów wydane w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego znacznie ograniczyło bowiem prawa i wolności obywatelskie.

Na bazie wydanych przepisów obowiązuje m.in.:

  • zakaz przebywania na obszarze objętym stanem wyjątkowym, obowiązujący całą dobę;
  • zakaz utrwalania za pomocą środków technicznych wyglądu lub innych cech miejsc, obiektów lub obszarów obejmujących infrastrukturę graniczną, również w przypadku, gdy miejsca te, obiekty lub obszary stanowią tło dla wizerunku funkcjonariusza Straży Granicznej lub Policji oraz żołnierza Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej;
  • ograniczenie dostępu do informacji publicznej przez odmowę udostępnienia w sposób określony w ustawie informacji publicznej dotyczącej czynności prowadzonych na obszarze objętym stanem wyjątkowym w związku z ochroną granicy państwowej oraz zapobieganiem i przeciwdziałaniem nielegalnej migracji.

Mimo kierowanego przez kilkadziesiąt redakcji apelu, pod którym podpisała się również Wirtualna Polska, rząd nie zdecydował się dopuścić dziennikarzy do granicy. W żadnej formie. Nie zdecydowano się na wprowadzenie akredytacji ani specjalnych wytycznych. Po prostu zakaz - i już.

W miejscu zgód i zezwoleń pojawiły się za to "rady" od przedstawicieli rządu. Jedną z nich podzielił się na antenie TVN24 polityk PiS odpowiedzialny za dyplomację.

- Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pani redaktor czy ktoś z innych dziennikarzy pojechał na Białoruś i stamtąd też relacjonował. Jeżeli państwu nie odpowiada tutaj zamknięcie granicy, uważacie, że jesteście ograniczeni w swojej działalności, to możecie z drugiej strony pokazywać - tłumaczył w poniedziałkowej "Kropce nad i" wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk.

Słowa wiceszefa MSZ i byłego kandydata PiS na Rzecznika Praw Obywatelskich wydają się jeszcze bardziej kuriozalne, gdy zestawi się je z wrześniową wypowiedzią ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego. - W chwili obecnej przy granicy nie powinny się znajdować osoby postronne. Tam są uzbrojeni funkcjonariusze, na Boga, proszę was bądźcie odpowiedzialni - apelował szef MSWiA podczas sławetnej konferencji prasowej.

Dlaczego więc praca dziennikarzy po stronie białoruskiego reżimu miałaby być bezpieczniejsza niż po stronie demokratycznej Polski? Tego już wiceminister Wawrzyk nie wytłumaczył.

Wiemy natomiast, że światowe media relacjonują kryzys na granicy. Po stronie białoruskiej obecni są fotoreporterzy. W sobotę sytuację w obozowisku na żywo relacjonował amerykański CNN. W świat idą więc zdjęcia i relacje, o których Alaksandr Łukaszenka marzył. Dlaczego? Bo tylko takie są dostępne.

Relacja na żywo z białoruskiego obozowiska w amerykańskiej telewizji informacyjnej CNN
Relacja na żywo z białoruskiego obozowiska w amerykańskiej telewizji informacyjnej CNN © CNN International

"Jeśli strona polska szybko nie dopuści dziennikarzy na granicę, cała narracja zachodnich mediów będzie prowadzona ze strony białoruskiej. Nie muszę chyba tłumaczyć, komu to służy" - zauważył dziennikarz WP Marcin Makowski.

"To smutna prawda. Polski rząd doprowadził do tego, że CNN, BBC i Reuters relacjonują kryzys z Białorusi. A postąpiono tak, bo po złości nie chciano dopuścić TVN-u i Wyborczej" - dodał Patryk Słowik.

W sobotę na antenie RMF FM szef MSWiA Mariusz Kamiński zapowiedział, że rząd przygotowuje ustawę, która na początku grudnia wprowadzi jakąś formę akredytacji, która umożliwi pracę dziennikarzy przy granicy. Wiadomo o niej jeszcze niewiele. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że nad rozwiązaniem zaczęto myśleć o co najmniej dwa miesiące za późno.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (604)