Były wojskowy saper ocenił zdjęcia zniszczonych torów. Zwrócił uwagę na ślady
Były saper, a dziś przedsiębiorca od wyburzeń Krzysztof Glijer w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że sprawca uszkodzenia torów na linii Warszawa–Dęblin mógł mieć realne przeszkolenie, a nie tylko wiedzę z internetu. Uważa, że opublikowane zdjęcia odpowiadają skutkom użycia plastycznego materiału wybuchowego, "niedostępnego dla zwykłych osób".
We wtorek premier Donald Tusk podał w Sejmie wstępne szczegóły ustaleń w sprawie sabotażu na kolei. Pierwsze zdarzenie polegało na zamontowaniu stalowej obejmy, mającej spowodować wykolejenie pociągu. W drugim przypadku monitoring wykazał ładunek wojskowego typu C4, który eksplodował podczas przejazdu pociągu towarowego, nie doprowadzając jednak do wykolejenia. Służby posiadają wizerunki potencjalnych sprawców, którzy opuścili Polskę, zanim doszło do incydentów.
- To najpoważniejsza sytuacja od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Przekroczono pewną granicę. Dopadniemy sprawców na podstawie dotychczasowych działań. Wszyscy tutaj wiedzą, że policja i służby pracują z poświęceniem i ogromną intensywnością - powiedział premier.
Tymczasem dzień po ujawnieniu dywersji na polskich torach w mediach społecznościowych pojawiły się setki komentarzy kwestionujących oficjalną wersję zdarzeń. Wątpiący sugerują, że uszkodzenie bardziej przypomina efekt cięcia szyny na złom niż działanie materiału wybuchowego. Internauci wskazują, że na dostępnych zdjęciach nie widać typowych śladów eksplozji: leja po wybuchu, rozrzuconych kamieni czy zniszczonego podsypu torowiska - co ma podważać tezę o wybuchu.
Dywersja na kolei. "Wybuch był bardzo potężny"
Akt dywersji na kolei. Co widać na zdjęciach?
Jak podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską mgr inż. Krzysztof Glijer, były saper, a dziś przedsiębiorca specjalizujący się w wyburzeniach, z opublikowanych zdjęć wynika, że nie ma podstaw do zaprzeczania oficjalnej wersji przedstawionej przez służby. A to, co widać na fotografiach, odpowiada typowym skutkom użycia plastycznego materiału wybuchowego przyłożonego bezpośrednio do szyny.
- W tej chwili pojawia się w internecie mnóstwo kosmicznych ocen i spekulacji, ale zostawmy to fachowcom. Oni byli na miejscu i dokonali oceny na podstawie realnych śladów. Identyfikacja materiału wybuchowego jest prosta, ślady na fragmentach szyny od razu pokazały, jaki ładunek został użyty. Nie widzę powodu, by to kwestionować - mówi nasz rozmówca, podkreślając, że jako były saper wojskowy ma wieloletnie doświadczenie w pracy z materiałami wybuchowymi.
- Ślady po materiałach wybuchowych można jednoznacznie zidentyfikować. Na tym etapie eksperci już je zebrali - dodaje.
Wątpią w prawdziwość wybuchu. Były saper tłumaczy
Inny wątek narracji sugeruje, jakoby uszkodzenie torów było "spreparowane". Według wątpiących, akt dywersji miałby być dokonany przez Ukrainę lub nawet polski rząd, bo jak wybuch mógłby rozerwać szyny, skoro reszta torowiska - podkład i żwir - pozostała nienaruszona? Dodatkowo kilka pociągów przejechało po uszkodzonych torach, zanim wykryto wyrwę.
Mgr inż. Glijer zwraca uwagę, że oczekiwania internautów, doszukujących się krateru po wybuchu, wynikają z filmowych wyobrażeń o detonacjach, a nie ze znajomości realnych technik. - Uważam, że można założyć, iż ładunki były założone od środka, od wewnętrznej strony toru. Taki sposób mocowania utrudnia dostrzeżenie ładunku podczas ewentualnej kontroli służb kolejowych - wyjaśnia.
Ekspert podkreśla, że przy odpowiednio przyłożonym ładunku, zwłaszcza plastycznym, zdecydowana większość energii kierowana jest w stal szyny, a nie w otoczenie. - Zdjęcia wyglądają dokładnie tak, jak wyglądają skutki użycia plastycznego materiału wybuchowego przyłożonego do główki szyny - ocenia nasz rozmówca. I wskazuje, że taka technika może dać efekt rozerwania szyby, a nie spektakularnego krateru w torowisku.
Zapytany, czy podłożenie ładunków wymaga specjalistycznych umiejętności, były saper podkreśla, że wygląda to na "pracę z rozsądkiem", której nie da się wykonać wyłącznie na podstawie internetowej instrukcji.
- Taka osoba jak pan mogłaby to zrobić pod warunkiem, że wcześniej ktoś dostarczy urządzenie i przeszkoli, choćby przez godzinę czy dwie, pokaże dokładnie, gdzie i jak przyłożyć ładunek do elementu szyny. Samo obejrzenie instruktażu w sieci to raczej za mało - zaznacza.
Tak werbują Rosja i Białoruś
Przypomnijmy, że z zestawienia śledztw Prokuratury Krajowej wynika, iż współpracy ze służbami Rosji czy Białorusi podejmują się osoby werbowane przez internet. Zazwyczaj dla zysku wykonują najprostsze zadania jak: podpalenie, wysłanie paczki, zamontowanie sprzętu, monitorującego ruch na drodze.
- To odróżnia zatrzymywanych obecnie agentów od klasycznych szpiegów z epoki zimnej wojny. Zatrzymani to w większości osoby bez przygotowania wywiadowczego, które za pieniądze zgadzały się na pozornie błahe zadania: wykonanie zdjęcia, przeniesienie paczki czy podłożenie ognia w określonym miejscu - tłumaczyła w rozmowie z WP mjr dr Anna Grabowska-Siwiec, była funkcjonariuszka kontrwywiadu ABW.
Ważne ślady
Mgr inż. Glijer dodaje, że na miejscu musiały pozostać ślady, wskazujące na sposób odpalenia ładunku - czy zastosowano zapalnik elektryczny, czy lont. - Jeżeli użyto zapłonu elektrycznego, to musiały pozostać fragmenty przewodów czy elementy zapalnika. Jeśli był to lont, również zostają charakterystyczne pozostałości. Fachowcy na miejscu z pewnością je zabezpieczyli - podkreśla ekspert.
- Kluczowy jest też dostęp do samego materiału, a to nie jest coś, co może zdobyć przypadkowy człowiek. To wszystko powinno pozostawić tropy - podsumowuje nasz rozmówca.
Na koniec ekspert zwraca uwagę, że zapobieganie tego typu incydentom wymaga wzmocnienia monitoringu infrastruktury kolejowej i będzie to trudne zadanie.
- Martwię się głównie o to, jak temu zapobiegać. Sieć kolejowa jest rozległa i nie wystarczy raz czy dwa przejść po torach. To musi być stały monitoring, elektroniczny - dodaje.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski