To dopiero początek. "Rosjanie mogą realizować inne operacje"
Na kolei na kilku odcinkach doszło do aktów dywersji. - Nie tyle chodziło o zatrzymanie pociągów, co o oddziaływanie psychologiczne. Wszystkie służby i media są w to zaangażowane, więc Rosjanie mogą realizować inne operacje - ocenił w rozmowie z Wirtualną Polską ppłk. rez. Maciej Korowaj. Gen. Polko wskazuje z kolei na błąd Ministerstwa Obrony Narodowej w sprawie.
Najważniejsze informacje:
- Premier Donald Tusk poinformował w poniedziałek, że w okolicach Garwolina doszło do eksplozji i zniszczenia odcinka torów na trasie Warszawa-Dęblin. Szef rządu potwierdził, że zdarzenie wpisuje się w rosnące zagrożenia o charakterze dywersyjnym, z którymi w ostatnich miesiącach mierzy się Polska. Nie ujawniono dotychczas dowodów wskazujących na działanie sprawców z inspiracji rosyjskich służb.
- Od 11 listopada służby PKP i policji odnotowały kilkanaście podejrzanych zdarzeń na wschodzie Polski. Linia nr 7 (Warszawa - Dorohusk) jest strategiczna, bo przez nią przechodzi 80-90 proc. dostaw broni i amunicji do Ukrainy z Niemiec, USA i innych sojuszników NATO.
- Prokuratura Krajowa (Mazowiecki Wydział Zamiejscowy ds. Przestępczości Zorganizowanej) wszczęła postępowanie "ws. aktów dywersji o charakterze terrorystycznym, skierowanych przeciwko infrastrukturze kolejowej i popełnionych na rzecz obcego wywiadu".
- Od inwazji na Ukrainę w 2022 roku Rosja nasiliła ataki na Polskę i w Europie. W sumie służby zidentyfikowały 110 incydentów w całej UE - takich jak podpalenia magazynów, fałszywe alarmy GPS, kradzieże infrastruktury.
Kto dokonał dywersji w Polsce? I na czyje zlecenie? - to najważniejsze dwa pytania w tej sprawie. Ppłk rez. Maciej Korowaj w rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy, że Rosjanie mogą sobie pozwolić na drobne akcje na terenie Polski, ponieważ nie muszą ryzykować wysyłaniem swoich najlepszych, profesjonalnych dywersantów, właśnie na takie "drobne" akcje kolejowe.
Jego zdaniem wartościowego agenta trzyma się na naprawdę poważne cele, a nie na wysadzanie metra szyny pod Dęblinem - stąd wniosek, że wykonawcami są najpewniej tani ludzie, znalezieni na miejscu w Polsce. Przypomnijmy na temat wykonawców służby się jeszcze nie wypowiadały - ani nie wskazywały żadnych tropów.
- Jeżeli mamy jakieś zasoby operacyjne, takie jak wyszkolonych dywersantów, w których zainwestowano czas i pieniądze i dajemy im takie pojedyncze zlecenie, jednocześnie ryzykując ich dekonspiracje, to trzeba się zastawić, czy ta gra jest warta świeczki - wskazał w rozmowie z Wirtualną Polską ppłk. rez. Maciej Korowaj.
Zamiast tego służby korzystają z tzw. aktywów proxy - to znaczy z przypadkowych, słabiej wyszkolonych osób. Może to być np. ktoś, kto ma długi, potrzebuje szybkich pieniędzy albo jest łatwowierny i uległ propagandzie. Rosjanie werbują ich najczęściej przez internet (np. przez serwisy społecznościowe), dają prostą instrukcję (kończącą się na "Podłóż ładunek tu i tu"), płacą kilka tysięcy euro lub dolarów i tyle. Taki człowiek nie jest profesjonalistą, więc łatwiej go złapać, ale Rosji to nie boli - straci jednego "jednorazowego" wykonawcę, a służby w Polsce i tak muszą gonić za dziesiątkami podobnych przypadków.
Dywersja na kolei. "Wybuch był bardzo potężny"
Jak podkreśla ekspert - w tej sprawie ważne są detale: szyny zostały uszkodzone tylko na odcinku około metra, a ruch szybko przywrócono. Jednocześnie nikt nie zginął. To znaczy, że ładunek był albo za słaby (sabotażyści źle obliczyli potrzebne materiały), albo zrobiony z domowych, kiepskich materiałów (np. była to mieszanka nawozów i chemikaliów z marketu). I chociaż cel główny mógł nie zostać zrealizowany, to obca agentura i tak jest w stanie wykorzystać zamieszanie.
- Sam wybuch materiału wybuchowego nie wyrządził dużej szkody. Albo został niedoszacowany, albo produkty, z których został stworzony nie były właściwe (…). W ten sposób można siać dezinformacje, podkopywać zaufanie do państwa i służb, podkręcać emocje. Tu nie tyle chodziło o zatrzymanie pociągów, a bardziej o oddziaływanie psychologiczne na całe społeczeństwo - ocenił analityk wojskowy i były oficer wywiadu.
- Wszystkie nasze służby są teraz w to zaangażowane, wiec Rosjanie mogą realizować w tym czasie inne operacje - ostrzegł.
Ppłk. Korowaj ocenił ponadto, że Polsce brakuje "dyplomacji wywiadowczej". - Polega to na tym, że dajemy sygnał przeciwnikowi, że oprócz oficjalnych działań, mamy też zasoby, które mogą przeprowadzić operacje wywiadowcze o podobnym skutku lub gorszym (…). Tymczasem Rosjanie wiedzą, że nie będzie eskalacji, że możemy jedynie reagować -podsumowuje ekspert.
Co to oznacza? W normalnej grze służb specjalnych państwo A daje do zrozumienia państwu B (np. przez wycieki, półoficjalne kanały albo "przypadkowe" wpadki), że jak będziesz u nas podpalał magazyny albo wysadzał tory, to my też możemy zrobić to samo u ciebie. Trudno sobie wyobrazić, by Polska była w stanie wysadzić skład amunicji pod Moskwą, spalić magazyn pod Petersburgiem albo hakować kolej w Briańsku.
"Była większa koordynacja"
Wojskowy wskazał, że incydenty na kolei pokazują, że "ataki hybrydowe na Polskę się nasilają". - Najpierw mieliśmy pojedyncze drony, potem masę dronów. Najpierw były pojedyncze podpalenia, a teraz są bardziej skoordynowane - mówi z kolei były dowódca GROM, gen. Roman Polko w rozmowie z WP.
- Widać, że tu była jakaś większa koordynacja, ponieważ dwa przypadki są ujawnione, ale pewnie było więcej. Pamiętajmy, że służby wszystkiego przekazać nie mogą - dodaje. Według niego "chodzi o budowę atmosfery strachu i przerażenia".
Gen. Polko z kolei krytycznie odniósł się do pomysłu MON, by zaangażować Wojska Obrony Terytorialnej do patrolowania torów kolejowych. B
- Mam czasem wrażenie, że minister Władysław Kosiniak-Kamysz buduje "ochotniczą straż wojskową". W tej sytuacji żołnierze powinni się zając przygotowaniem wojska do prowadzenia działań bojowych. (…). Niech każdy się zajmie swoją robotą, a nie że działamy pod publiczkę i wysyłamy WOT do patrolowania torów - mówił ekspert. Gen. Polko mówi wprost: zamiast robić z wojska "ochroniarzy kolei", minister Kosiniak-Kamysz powinien skupić się na tym, do czego wojsko naprawdę jest od tego - na twardym szkoleniu do prawdziwej wojny.
Według niego, patrolami powinny zająć się służby podległe pod inne ministerstwo - konkretnie MSWiA. Przy czym warto dodać, że w Polsce jest około 20 tys. km torów kolejowych. Ich ciągłe patrolowanie jest po prostu niemożliwe.
- Myślę, ze minister Władysław Kosiniak-Kamysz pokazuje, że w dalszym ciągu kryzysy wykorzystuje do cynicznego odbudowywania słupków poparcia. Jest przede wszystkim ministrem obrony narodowej, a nie szefem partii - podkreślił gen. Polko. Jego zdaniem "potrzeba systemowych rozwiązań", "a wojsko nie może być armią, którą zgłasza się do każdej roboty".
Chronologia zdarzeń ws. dywersji w Polsce:
- 16 listopada 2025 roku, ok. 7:39 (niedziela rano), okolice wsi Życzyn/Mika (pow. garwoliński, linia Warszawa Wschodnia - Dęblin/Lublin). Maszynista pociągu osobowego zauważył uszkodzenie toru nr 1, konkretnie dwie szyny przerwane na około jednego metra długości, z widocznymi śladami detonacji. Obszar zabezpieczono, a wstępne oględziny (przez policję, kolejarzy i saperów) wskazały na użycie ładunku wybuchowego. Przez uszkodzony odcinek przejechało wcześniej już kilka pociągów (w tym osobowe, towarowe i specjalne), co cudem nie doprowadziło do wykolejenia.
- 17 listopada 2025 roku, okolice Puław (woj. lubelskie, ta sama linia Warszawa - Dorohusk). W tym czasie miał miejsce drugi incydent - zerwana sieć trakcyjna, początkowo podejrzewana o kradzież miedzi. Podczas oględzin znaleziono jednak metalową blachę, smartfon z okablowaniem i inne elementy sugerujące próbę detonacji lub zakłócenia.
- Premier Donald Tusk nazwał to "aktem dywersji wymierzonym w bezpieczeństwo państwa i jego obywateli". To pierwszy potwierdzony sabotaż z użyciem materiałów wybuchowych na polskiej kolei od czasów II wojny światowej (ostatni podobny incydent miał miejsce w 1938 roku).
- Początkowo MSWiA dementowało sabotaż ("brak podstaw do celowego działania"), co wywołało chaos. Później Tusk potwierdził dywersję, a wicepremier Gawkowski wspomniał o "możliwej kradzieży lub challenge'u".
Maciej Zubel, Mateusz Ratajczak, dziennikarze Wirtualnej Polski