O krok od katastrofy kolejowej w Polsce. "Ktoś zakłada wykolejenie pociągu"
- To podstawowy szlak, jeżeli chodzi o tranzyt do Ukrainy. Jeśli ktoś przeprowadza taki akt dywersji, to zakłada wykolejenie się pociągu i katastrofę sporych rozmiarów. Udało się tego uniknąć, ale może być takich aktów więcej - mówi Wirtualnej Polsce prof. Wojciech Paprocki z Katedry Transportu SGH, specjalista od kolei.
Okazuje się, że to wybuch uszkodził tor linii nr 7 z Warszawy do Lublina w rejonie przystanku Mika. Premier Donald Tusk informuje o akcie dywersji i wspomina, że na "siódemce" odnotowano uszkodzenia w jeszcze jednym miejscu - w Puławach.
"Niestety, potwierdziły się najgorsze przypuszczenia. Na trasie Warszawa-Lublin (wieś Mika) doszło do aktu dywersji. Eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy. Na miejscu pracują służby i prokuratura. Na tej samej trasie, bliżej Lublina, również stwierdzono uszkodzenie" - napisał w poniedziałek szef rządu na platformie X.
Miejsce wybrano nieprzypadkowo
Wyrwę w torze - brak części szyny, w rejonie przystanku osobowego Mika na Mazowszu zgłosił maszynista pociągu Kolei Mazowieckich, który zdążył zatrzymać prowadzony przez siebie skład przed feralnym miejscem.
- Przypomnę tylko, że podczas II wojny światowej polscy partyzanci, podkładając ładunki wybuchowe przy torach, skutecznie walczyli z okupantem. W tym przypadku takich podobnych incydentów, niestety, ale może być więcej. Dlatego niezbędna jest czujność służb, a także Służby Ochrony Kolei (SOK). Nam przez dziesięciolecia się wydawało, że to jest zbędna służba, że pilnują nie wiadomo czego. A w czasie wojny hybrydowej, jaką mamy dzisiaj ewidentnie w Polsce, wszystkie formacje w różnych miejscach muszą pilnować tego, co kiedyś wydawało się, że będzie nienaruszane - mówi Wirtualnej Polsce prof. Wojciech Paprocki z Katedry Transportu SGH, specjalista od kolei.
Kamera wszystko nagrała. Kierowca opla surowo ukarany
Jak podkreśla ekspert, miejsce wybrano nieprzypadkowo. - To podstawowy szlak tranzytowy do Ukrainy. Ale też trasa uczęszczana przez wiele pociągów osobowych i pospiesznych. Trzeba więc brać pod uwagę, że jeżeli ktoś takie akty przeprowadza, to ukierunkowuje je na to, żeby pociąg się wykoleił. I żeby doprowadzić do katastrofy sporych rozmiarów. W tym przypadku kluczowe okazało się być przytomne zachowanie maszynisty - komentuje prof. Paprocki.
W jego ocenie takie zdarzenia powinny w całym społeczeństwie wzbudzić większą czujność. - Nie powinniśmy tego bagatelizować. Również nasze władze powinny nas rzetelnie informować. Nie sądzę, żeby to spowodowało, by pasażerowie nagle przestali podróżować pociągami. Ale nasza czujność powinna wzrosnąć dwu-, trzykrotnie - twierdzi ekspert z Katedry Transportu SGH.
Ekspert wskazuje Rosję
Według premiera Tuska eksplozja niedaleko stacji Mika miała najprawdopodobniej na celu wysadzenie pociągu na trasie Warszawa-Dęblin. Sprawę badają prokuratura i ABW. Zaangażowano także wojsko, które sprawdzi ok. 120-kilometrowy odcinek torów przy trakcji kolejowej, biegnący do granicy w Hrubieszowie.
Według eksperta wojskowego Jarosława Wolskiego jest to ewidentny akt dywersji, mający na celu spowodowanie katastrofy kolejowej.
"Pytanie, w czyim interesie jest przerywanie magistral kolejowych, idących na Ukrainę, jest oczywiste - jest to w interesie Rosji. Od ponad dwóch lat trwa rosyjska kampania aktów dywersji i sabotażu w Polsce. Przybiera ona coraz większe rozmiary i niestety, mimo angażowania tzw. śmieciowej agentury, werbowanej i prowadzonej przez social media i komunikatory, ilość mniej lub bardziej udanych aktów terroru w końcu przekłada się na konkretne efekty w postaci podpaleń oraz uszkodzeń magistral kolejowych. A będzie tylko gorzej" - uważa Wolski.
Świadek: coś w nas walnęło
Służby badają też sprawę drugiego incydentu, do którego doszło na kolei. Chodzi o nagłe zatrzymanie pociągu osobowego relacji Świnoujście-Rzeszów. Składem podróżowało ponad 450 osób. Z Radiem Wnet skontaktował się świadek, który zrelacjonował, co działo się wewnątrz zatrzymanego pociągu.
- Coś w nas walnęło, pociąg musiał stanąć. Nie można było otwierać drzwi ani opuszczać składu - opowiadał. W pociągu zgasło światło, a temperatura spadła do 18 stopni. Nie działały też toalety. Kierownik pociągu nie przekazał pasażerom żadnej informacji. - Pociąg był pełny. Obok jeździły inne składy, a nas trzymano bez ruchu. To było bardzo niepokojące - mówił.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski