Dywersja na torach. "Trzeba będzie się spodziewać tego typu aktów w przyszłości"
- To nie jest nowe zagrożenie. Takie ryzyko dywersji istniało zawsze, tylko teraz się zmaterializowało. Formy sabotaży mogą być różne. Szczęśliwie, że nie eksplodował pociąg, nie wykoleił się i nie wypadł z torów - mówi Wirtualnej Polsce płk. rez. Maciej Matysiak, były zastępca Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
- Jesteśmy niedaleko Garwolina, niedaleko stacji Mika, gdzie doszło do eksplozji, która miała najprawdopodobniej na celu wysadzenie pociągu na trasie Warszawa-Dęblin - oświadczył w poniedziałek rano premier Donald Tusk. Jak podkreślił szef rządu, to trasa, która służy m.in. do przewozu uzbrojenia do Ukrainy.
- Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z aktem dywersji. Na szczęście nie doszło do tragedii, ale sprawa jest bardzo poważna - zaznaczył.
Szef rządu ujawnił, że do podobnego zdarzenia miało dojść również na południowy wschód od tego miejsca, na tej samej trasie kolejowej. Policja z Puław poinformowała, że pociąg osobowy relacji Świnoujście-Rzeszów z 475 pasażerami w niedzielę wieczorem został nagle zatrzymany. - Sprawa jest bardzo rozwojowa - podkreślił Tusk.
Według byłego zastępcy Służby Kontrwywiadu Wojskowego płk. rez. Macieja Matysiaka, celem aktu dywersji, do którego doszło w Polsce, jest wywołanie strachu i zamieszania.
Brawurowa jazda na "hulajnodze". Zrobił to na oczach policjantów
- Teraz najważniejsze jest to, by nie siać paniki. A informować na bieżąco o tym, co się wydarzyło. Bardzo duży plus dla maszynisty, który "uzbroił się w czujność". Natomiast trzeba będzie się spodziewać tego typu aktów w przyszłości. Trzeba się więc bardziej wyczulić. I działać, tak żeby o takich potencjalnych działaniach wcześniej uzyskać informacje i właściwie reagować - komentuje w rozmowie z WP płk. rez. Matysiak.
Ekspert podkreśla, że podobnym incydentom nie da się zapobiec. - Po prostu jest za dużo tych torów do pilnowania. Ale newralgiczne miejsca są już znane. A tamten odcinek w kierunku Ukrainy powinien być wyjątkowo monitorowany - dodaje były wiceszef SKW.
"Akcja była starannie zaplanowana"
Płk. rez. Matysiak opisuje, że sprawca może przeprowadzić sabotaż środkami podstawowymi.
- Istotne jest badanie pirotechniczne, które odpowie nam na pytanie, jakie materiały wybuchowe zostały użyte. Czy to były tzw. domówki, czy zostało to sporządzone bardziej profesjonalnie. Gdyby to był tzw. plastik, to już mamy dodatkową wiedzę. Dzisiaj bowiem rodzaj plastycznego materiału wybuchowego, czyli C4 nie jest dostępny na rynku. ABW musiałaby sprawdzić, w jaki sposób ten ładunek się w Polsce pojawił - komentuje były wiceszef SKW.
Ekspert dodaje, że z kolei z nawozów rolniczych można uzyskać tzw. prekursory materiałów wybuchowych. - W tym przypadku obowiązkowa jest rejestracja sprzedaży i zakupu takich środków. Teoretycznie więc łatwiej namierzyć, kto je nabył - mówi.
- Do tego trzeba sprawdzić monitoring, rozpytać okolicznych mieszkańców, sprawdzić logowania telefoniczne do BTS-ów. Jeśli były kamery wzdłuż torów, to trzeba będzie przejrzeć dokładnie ich zapis. Podobnie z ruchem samochodowym - konieczne będzie namierzenie aut w okolicy. Jeśli w dwóch miejscach podłożono ładunki, to akcja nie była dziełem przypadku. Była starannie zaplanowana - podsumowuje płk. rez. Matysiak.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski