Oni już wiedzą. Rosyjskie wojsko wejdzie do nich w lutym
Jeżeli rosyjskie wojska zaatakują Ukrainę z Białorusi, a Łukaszenka posłucha Putina i ogłosi w kraju mobilizację, to ludzie wyjdą na ulice i rozpoczną się wielkie protesty - twierdzi opozycjonista i były ambasador Białorusi w Polsce Paweł Łatuszka. A co, jeśli dyktator tego nie zrobi? Zdaniem Alesia Zarembiuka, szefa białoruskiego domu w Warszawie, możliwy jest nawet zamach na życie prezydenta.
Na spotkaniu z najwyższymi dowódcami białoruskiej armii Alaksandr Łukaszenka straszył zebranych NATO i ostrzegał przed ukraińskimi żołnierzami. Ogłosił też "przegląd rezerwistów". - Będziemy sprawdzać osoby podlegające obowiązkowi służby wojskowej, wszystkie osoby zdolne do służby wojskowej, które znajdują się w rezerwie - stwierdził Łukaszenka. Jednocześnie zastrzegł, że to nie jest mobilizacja.
W poniedziałek, po serii ataków Rosji na Ukrainę, Rosja i Białoruś podjęły decyzję o rozmieszczeniu regionalnych oddziałów na zachodnich granicach. Aleksander Łukaszenka miał zwołać zebranie wojskowej kadry dowódczej.
Zdaniem ekspertów, białoruski dyktator znalazł się w patowej sytuacji. Z jednej strony chciałby zachować autonomię i nie dopuścić do podporządkowania się Rosji, z drugiej - Białoruś jest już całkowicie zależna od Putina. Zarówno gospodarczo, jak i politycznie.
- Łukaszenka nie wie, co zrobić i zwleka z dalszymi decyzjami. Widzi, co dzieje się w Ukrainie, że tzw. druga największa armia na świecie przegrywa na froncie. Czeka na dalszy rozwój i kolejny ruch Rosji, ale niezależnie od tego przygotowuje infrastrukturę wojskową. Według danych kolei białoruskiej, przedsiębiorstwa białoruskie dostały już wytyczne do wykonania w sytuacji ogłoszenia stanu wojennego. Przygotowywana jest infrastruktura, przyjeżdża amunicja. Możliwa jest powszechna mobilizacja, która zapewne zostanie inaczej nazwana i przedstawiona społeczeństwu - mówi Łatuszka.
Zdaniem byłego ambasadora Białorusi w Polsce, jeżeli dojdzie do powszechnej mobilizacji, to ludzie wyjdą na ulice. - A tego bardzo boi się dyktator, który w obawie przed protestami zamroził nawet ceny z powodu inflacji. Mobilizacja dolałaby tylko oliwy do ognia - zauważa.
Ukraina odpowie od razu. "Rakiety spadną też na Białoruś"
Nawet gdyby prezydentowi udało się sprzeciwić Putinowi i zrezygnować z mobilizacji, nie jest w stanie powstrzymać wojsk rosyjskich. Aleś Zarembiuk w programie "Newsroom" Wirtualnej Polski przypomniał, że po 24 lutego na Białorusi powstały nowe bazy dla rosyjskich żołnierzy. - Są chronione przez FSB, a siły Łukaszenki nie mogą nawet wejść na te tereny - twierdzi.
Opozycjoniści wiedzą nawet, kiedy kolejne wojska wkroczą na Białoruś. Wstępnie mówi się o listopadzie lub grudniu.
- Cała operacja jest jednak planowana na luty przyszłego roku. Dokładne informacje będziemy mieli za miesiąc. Sytuacja robi się napięta, bo przedstawiciele władz Ukrainy już powiedzieli, że jeżeli armia zaatakuje z terenów Białorusi, to będą atakować te wojska. A to znaczy, że rakiety spadną też na Białoruś. Jako Białorusin nie chciałbym, żeby do tego doszło. Wszyscy wiedzą, że odpowiedzialność za taki scenariusz w pełni ponosi Łukaszenka - wyjaśnia Łatuszka.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
- Jeżeli reżim zgodzi się na wprowadzenie wojsk rosyjskich, to poniesie za to całą odpowiedzialność. W tym momencie Zachód powinien zająć mocne stanowisko. Bardzo ważne jest to, co powie NATO, co powie Waszyngton, Londyn i Bruksela. Łukaszenka powinien otrzymać jasny sygnał, że wpuszczenie wojsk rosyjskich będzie oznaczało ogromne konsekwencje - podsumowuje.
- Łukaszenka by nie chciał, żeby Białoruś została wchłonięta przez Rosję. Według mnie się temu sprzeciwia, ale jest uzależniony od Putina. Widzimy dużą intensyfikację ich spotkań: Putin go namawia, zmusza albo - według ostatnich doniesień - nawet szantażuje. Łukaszenka udostępnił mu kolej i szpitale, które pracują dla rosyjskiego wojska - uważa z kolei Aleś Zarembiuk.
Życie Łukaszenki zagrożone? "Nie można wykluczyć zamachu"
Szef białoruskiego domu w Warszawie twierdzi też, że nie można wykluczyć zamachu na Łukaszenkę. - Rosja ma swoje siły, środki i ludzi, którzy mogą to przeprowadzić. Próbuje zmusić Łukaszenkę do ustępstw i narzucić swój scenariusz. Ale on sam do tego doprowadził (do poddania się Białorusi rosyjskim wpływom - red.), bo nie chciał dogadać się z Zachodem i Cichanouską - kończy.
Od początku wojny białoruski reżim udostępnia Rosjanom swoje terytorium do ataków na Ukrainę. Już pierwszego dnia Rosjanie uderzyli na Czernihów od strony Homla, a oddziały atakujące Czarnobyl i Buczę stacjonowały wcześniej w mozyrskich koszarach. Rosjanie wykorzystywali także białoruskie lotniska i przestrzeń powietrzną, znad której ostrzeliwali cele w Ukrainie. Jednak Łukaszenka dopiero teraz przyznał, że Białoruś bierze udział w wojnie z Ukrainą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protesty na Białorusi? "Wybuch możliwy w każdej chwili"
- Uczestniczymy w specjalnej operacji wojskowej, ale nikogo nie zabiliśmy ani nie wysłaliśmy wojsk do Ukrainy. Naszym celem jest niedopuszczenie do ostrzelania Białorusi pod przykrywką specoperacji ze strony Polski, Litwy i Łotwy - tłumaczył dyktator i dalej kontynuował straszenie Zachodu.
We wrześniu Łukaszenka zapowiedział, że jest gotów ogłosić "alarm wojskowy" w razie niebezpieczeństwa. Zapewnił też, że Rosja nie dostanie żadnego "ciosu w plecy" od Białorusi. W jednym z wywiadów dla reżimowych mediów dyktator stwierdził z kolei, że białoruskie bombowce Su-24 zostały dostosowane do przenoszenia broni jądrowej. - Wszystko jest gotowe - oświadczył, dodając, że decyzja w tej sprawie zapadła podczas jednego z jego spotkań z Putinem w Petersburgu.
Przy okazji dyktator zagroził też Polsce. - W Polsce nie każdy jest przecież szaleńcem. Andrzej Duda może oszalał, ale wojsko nie jest głupie. Wie, jaka może być reakcja. To oznacza natychmiastową bombę atomową - powiedział. - Żadne śmigłowce ani samoloty ich nie uratują, jeśli zdecydują się na zaostrzenie sytuacji - stwierdził pod koniec sierpnia.
Miesiąc wcześniej prezydent oskarżył Ukrainę o wystrzelenie rakiet w kierunku Białorusi. - Jesteśmy prowokowani. Muszę wam to powiedzieć: trzy dni temu, może trochę więcej, z terytorium Ukrainy próbowali zaatakować obiekty wojskowe na terytorium Białorusi. Ale, dzięki Bogu, systemy przeciwlotnicze zdołały przechwycić wszystkie pociski, które zostały wystrzelone przez Siły Zbrojne Ukrainy - miał stwierdzić Łukaszenka.
"Łukaszenka boi się, że rozkazy nie zostaną wykonane"
Łukaszenka w przeciwieństwie do Putina zna jednak nastroje w wojsku i wie, jak wygląda faktyczna sytuacja na froncie. - Nie zdecydował się wysłać białoruskiej armii na wojnę, bo się boi, że te rozkazy nie zostaną wykonane. Jego dowódcy widzą, jak zaciekle walczą Ukraińcy i rozumieją, że byłaby to rzeź białoruskich żołnierzy w imię interesów Rosji - mówiła w rozmowie z WP Swiatłana Cichanouska, liderka białoruskiej opozycji.
Oprócz tego, jak podkreślała Cichanouska, pojawia się czynnik moralny. W siłach zbrojnych jest świadomość, że jest to bratobójcza wojna - dla Białorusinów walczyć przeciwko Ukraińcom, to jakby walczyć przeciwko własnej rodzinie.
W 2020 roku na Białorusi odbyły się masowe protesty, które były krwawo tłumione przez OMON i wojsko. Kilkusettysięczne manifestacje rozpoczęły się 9 sierpnia, kiedy to władze ogłosiły wyniki wyborów prezydenckich.
Zgodnie z oficjalnymi danymi, w głosowaniu zwyciężył Alaksandr Łukaszenka. Międzynarodowi przywódcy i obserwatorzy wskazywali jednak, że nowym prezydentem powinna zostać kontrkandydatka dyktatora Swiatłana Cichanouska. Protestujący domagali się przeprowadzenia ponownych wyborów, a także ustąpienia ze stanowiska urzędującego obecnie przywódcy.
Władzy ostatecznie udało się stłumić protesty. Wiele osób trafiło do więzień, gdzie są torturowani. Swiatłana Cichanouska i opozycjoniści zostali z kolei zmuszeni do wyjazdu z kraju.
Czytaj też:
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski