Dariusz Bruncz: Czarnecki jest ofiarą. Ofiarą samego siebie
Zasadniczo działania czy słowa Czarneckiego to przykład antypolskiego działania, które blednie przy każdym rodzaju donosicielstwa i plucia we własne gniazdo, co w czasach poprzednich rządów było nierzadkim procederem obecnych mocodawców. Ale cóż zrobić. Takie czasy – pisze w felietonie dla WP Opinie Dariusz Bruncz.
Czy Ryszard Czarnecki chciał po prostu wspiąć się po drabinie partyjnych lizusów, by przypodobać się swojemu aktualnemu żywicielowi? A może chciał zasygnalizować swoją przydatność i gotowość ekonomicznego samozaparcia, dać świadectwo ideowego poświęcenia temu i tym, od których zależy jego polityczna przyszłość? Może tak, może nie. Pewne jest jedno – Czarnecki dał imponującego nura w sam głąb ideowego szamba dokładając do i tak już żenującego spektaklu wokół pamięci historycznej najgorsze skojarzenia.
Spazmatyczna obrona
Publicystyczna beatyfikacja i autoinscenizacja, jaką zaserwowali Czarneckiemu prawicowi publicyści, nie zmienia prostych faktów: Czarnecki postąpił nie tylko chamsko, ale i niegodnie. Zaszkodził i tak już nadwyrężonemu wizerunkowi Polski w Europie w imię pieniackiego patriotyzmu z kartonu, papy i słomy. Bo jeśli ktoś jest naprawdę gotów poświęcić niewyobrażalny ładunek emocjonalny tkwiący w pojęciu szmalcownik i jednocześnie nucić pieśń o wierności poglądom, ten przełamuje wszelkie granice przesady, lży z wolności słowa i podciera się wartościami, które w innych lokalizacjach demonstruje na klęcznikach i płomiennych deklaracjach przywiązania do Boga i Kościoła.
Czarnecki nie jest męczennikiem i ofiarą spisku platformersko-brukselskich elit, jest po prostu ofiarą samego siebie, niemierzalnego wręcz egotyzmu, który dla efektu i poklasku orków różnej maści, gotów jest poświęcić wizerunek swojej Ojczyzny. Przygniatająca większość europosłów pozostała niewzruszona ulotkową akcją w parlamencie, nie dała się wciągnąć w spazmatyczną (nomen omen) samoobronę Czarneckiego.
Elementarne poczucie przyzwoitości
Od lewicy po prawicę słowa Czarneckiego wywołały oburzenie. Lider chadeków w Parlamencie Europejskim Manfred Weber wywodzący się z gloryfikowanej jeszcze tak niedawno przez PiS-owców bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU)
zdecydowanie potępił wypowiedzi Czarneckiego stwierdzając, że miarka się przebrała. Nie chodziło już tylko o skandaliczne wypowiedzi porównujące Unię Europejską z totalitarnymi strukturami czy w inny sposób deprecjonujące to, co udało się osiągnąć i z czego Czarnecki czerpie profity, ale o elementarne poczucie przyzwoitości wykraczające poza zrozumiałą i jak najbardziej potrzebną polemikę polityczną.
Niezaprzeczalnie jednak Czarnecki jako polityk stanowi fenomen i manifestację postkomunistycznych demokracji – jego kariera polityczna jest klasycznym odwzorowaniem fragmentacji, chwiejności i ideowej tandety pod sztucznie podniosłymi hasłami narodowo-religijnej tożsamości.
Zobacz także: Polityczna zemsta vs. czerwona kartka. Politycy o odwołaniu Czarneckiego
Zbędna naparzanka z Różą Thun, zacietrzewienie pokazywane z uśmieszkiem w reżimowych mediach, duma z porównania polskiej parlamentarzystki do współsprawców holokaustu i demonstrowanie niechrześcijańskiej postawy wobec zranionego bliźniego, pokazują, że nic jest na tyle cenne dla byłego wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, by nie wrzucić tego do sedesu i spuścić wodę. Jeśli by jednak wziąć za dobrą monetę deklarację Czarneckiego, że lepiej stracić stanowisko niż sprzeniewierzyć się „elementarnej wierności własnemu państwu (…) wierności własnym wartościom” i jeśli by uporczywie pozostawać przy formie jego apologii, to równie dobrze można byłoby powiedzieć, że podobnie i technicy obsługujący komory gazowe działali w poczuciu głębokiej wiary i słusznej sprawy, a robili to nie bez dumy.
Porównanie za mocne i niewspółmierne? Może tak, a może nie! Ale dokładnie to swoim porównaniem uczynił Czarnecki, który pobiera niemałe pieniądze za godne reprezentowanie Polski, a nie ośmieszanie kraju, poniżanie, promowanie zaściankowości i hejtu, jaki rozlał się przeciwko Róży Thun w mediach społecznościowych. Co jak co, ale Polacy nie stanowią wielkiej widowni francusko-niemieckiej telewizji Arte, dla której nakręcono reportaż, a mimo to pod materiałem znajdziemy zdumiewającą ilość odrażających komentarzy „broniących” tzw. poczucie narodowej dumy. Zorganizowana nagonka na wzór putinowskich trolli to kolejna ekspozycja coraz bardziej mrocznego faktu, że polską debatę publiczną toczy nowotwór w stadium zaawansowanym.
Antypolskie zachowanie
Zasadniczo działania czy słowa Czarneckiego to przykład antypolskiego działania, które blednie przy każdym rodzaju donosicielstwa i plucia we własne gniazdo, co w czasach poprzednich rządów było nierzadkim procederem obecnych mocodawców. Ale cóż zrobić. Takie czasy – Czarnecki może stwarzać antypolski precedens w Parlamencie Europejskim, ambasador Polski w Niemczech Andrzej Przyłębski może mówić w Deutschland Radio i na łamach polsko-niemieckiego magazynu Dialog jak rzecznik partyjny i dyskredytować Polskę sprzed 2016 roku, a upokorzona przez partyjnych panów Beata Szydło wciąż może wbrew faktom konfabulować, że to wszystko dzieje się dlatego, iż Polska zaczyna znów liczyć się w Europie.
To wszystko jest tyle samo warte, jak zapewnienia obecnej ekipy rządzącej, że ważny jest dla niej dialog i porozumienie, równie wiarygodne jak oburzenie przedstawicieli PiS-u, skarżących się, że w Parlamencie Europejskim miano dokonać manipulacji przy regulaminowych procedurach. Gdyby tak było rzeczywiście to Parlament Europejski musiałby spłonąć ze wstydu przy dokonaniach polskiego Sejmu.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie