Dała dzieciom dom, teraz dostała pismo z Ukrainy. "Nie chcę nawet myśleć o szoku, który przeżyją"
- Nie potrafię tego pojąć. Jak mogą wysyłać dzieci, które odzyskały poczucie bezpieczeństwa, tam, gdzie ciągle trwa wojna? - pyta Róża. Polska policjantka od ponad dwóch lat opiekuje się 10-letnim Wową i 7-letnią Elą. Władze Ukrainy chcą odebrać dzieci. Jak mówi Róża, najprawdopodobniej trafią one do domu dziecka. Na dziś wyznaczono rozprawę.
Tekst: Dariusz Faron, Paweł Figurski
W sierpniu 2022 r. Ela i Wowa, uciekając przed wojną, przyjechali do Krakowa ze swoją matką adopcyjną. Kobieta nagle zmarła. Jako że w Ukrainie nie było nikogo, kto mógłby się nimi zaopiekować, zrobiła to Róża, policjantka z ogniwa ds. nieletnich krakowskiego komisariatu, do którego dzieci trafiły po śmierci matki adopcyjnej. Po kilku miesiącach bycia opiekunem tymczasowym została dla Eli i Wowy rodziną zastępczą.
Specjaliści zdiagnozowali u Wowy syndrom stresu pourazowego. Problemy z kontrolowaniem emocji ma też jego młodsza siostra. Początki nie były łatwe. Rodzeństwo rozpaczało po śmierci matki, a dodatkowo miało w pamięci koszmar wojny. Ale z czasem, jak opowiadała Róża, dzieci poczuły, że znalazły swój dom. Zaczęły nazywać ją mamą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kobieta urodziła podczas bombardowania. Niezwykła relacja z okolic Kijowa
Pismo od urzędników. "Nie wiem, jak powiedzieć to dzieciom"
Spokój nie trwał długo. Róża była w szoku, gdy z końcem 2022 r. o dzieci upomniał się ukraiński konsulat.
Najpierw urzędnicy stwierdzili, że Ela i Wowa powinni trafić do ukraińskiej placówki w naszym kraju. Następnie wystosowali pismo o umieszczenie dzieci w ukraińskiej rodzinie zastępczej na terenie Polski. - Ale z Warszawy przyszła informacja, że wytypowana rodzina zastępcza ma już w pieczy maksymalną liczbę dzieci. Rozpoczęto poszukiwanie innych opiekunów - tłumaczy Róża.
Na rozprawie odbywającej się 21 listopada 2024 r. nastąpił kolejny zwrot.
- Otrzymałam pismo, że Państwowa Służba Społeczna Ukrainy rozpoczyna procedurę powrotu dzieci do Ukrainy. W dokumencie nie określono, gdzie dzieci mają trafić. Gdy zapytałam o to na rozprawie, wicekonsul nie potrafiła odpowiedzieć. Nie odpuszczałam. Wówczas pani wicekonsul przyznała, że dopóki nie znajdą rodziny, najprawdopodobniej dzieci zostaną umieszczone w domu dziecka - opowiada policjantka.
Pismo, o którym mówi, wysłał Departament Kontroli Państwowej nad Przestrzeganiem Praw Dziecka. Urzędnicy wyznaczyli radę wsi Konstantynów koło Melitopola jako organ, który "zapewni powrót i umieszczenie dzieci na terytorium Ukrainy". Zwracają się o wyznaczenie terminu przekazania dzieci.
- Państwo ukraińskie traktuje dzieci bardzo przedmiotowo. Kompletnie nie bierze pod uwagę ich uczuć, emocji, przeżyć, a nawet ich bezpieczeństwa. Jak wynika z pisma, do Polski mają przyjechać dwie panie z Ukrainy i po prostu zabrać dzieci.
- Ela i Wowa mówią po polsku, są emocjonalnie związani ze mną, moją rodziną i przyjaciółmi. Nie wyobrażam sobie, jak będą funkcjonować w domu dziecka na Ukrainie, gdzie przecież nadal trwają działania wojenne - dodaje Róża.
Dzieci jeszcze nie wiedzą, że najprawdopodobniej w ich życiu zajdą niebawem ogromne zmiany.
- Nie wiem, jak im to powiedzieć. Nie umiem tego zrobić. Nie chcę nawet myśleć o szoku, który przeżyją. Nie ma jeszcze końcowego orzeczenia sądu. Ale na rozprawie usłyszałam, że nie można podjąć decyzji sprzecznej z decyzjami władz Ukrainy, bo mówimy o obywatelach tego kraju.
- Od początku wojny Ukraina otrzymała od Polski ogromną pomoc. Tymczasem teraz, mimo że jesteśmy w Polsce, prawo ukraińskie staje się ważniejsze niż dobro dzieci. Nie da się tego zrozumieć. To sprzeczne z przepisami polskimi, według których wspomniane dobro dzieci jest priorytetem - kończy Róża.
Poseł Paweł Śliz: przerażająca sprawa
Perspektywa odebrania dzieci szokuje nie tylko ją.
- Jak można w ogóle pomyśleć o przekierowaniu ich do kolejnego, obcego dla nich miejsca? Z pełną odpowiedzialnością chcę podkreślić, że prawa tych dzieci są łamane. Ich głos nie jest brany pod uwagę. Nie można zasłaniać się przepisami - mówiła nam we wrześniu dr Aleksandra Lewandowska, krajowa konsultantka ds. psychiatrii dziecięcej, komentując fakt, że konsulat szuka w Polsce ukraińskiej rodziny zastępczej.
Wątpliwości nie ma również poseł Paweł Śliz, do którego Róża zwróciła się z prośbą o pomoc.
- Nie widzę podstaw, by wysyłać te dzieci na Ukrainę. Szczególnie przerażające jest to, że po raz któryś z rzędu chce się je traumatyzować. Uciekały z terenu objętego działaniami wojennymi, umarła im matka adopcyjna, a teraz mają wrócić tam, gdzie trwają walki i jeszcze nie do rodziny, a do jakiejś organizacji – oburza się Śliz.
- Przepisy Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, przepisy konwencji haskiej z 1996 roku w sposób jednoznaczny wskazują, że właściwe w takim przypadku są przepisy polskie, a - nie ukraińskie. Rozumiemy sytuację Ukrainy, ale najważniejsze jest dobro i bezpieczeństwo małoletnich - dodaje.
Zapewnia, że "podjął już pewne kroki w tej sprawie, ale na razie nie chce ujawniać szczegółów".
Sąd: nie ma jeszcze decyzji
Co na to wszystko polski sąd?
- Wyznaczono kolejny termin rozprawy na 13 grudnia 2024 r. W sprawie nie zapadło dotąd orzeczenie kończące postępowanie. W aktach nie ma żadnej decyzji sądu co do przekazania dzieci organowi terytorialnemu z obwodu zaporoskiego. Nie mogę zatem wskazać podstawy takiego przekazania - informuje Wirtualną Polskę rzecznik prasowy ds. cywilnych Sądu Okręgowego w Krakowie, sędzia Zbigniew Zgud.
Sędzia dodaje: - Nie jestem także uprawniony do wskazywania podstaw prawnych działań innych podmiotów, które podejmują czynności w związku ze sprawą
Konsulat Ukrainy już we wrześniu przekazał nam, że nie będzie komentował sprawy. Jak mówiła wówczas wicekonsul IrynaJaremczuk, najważniejsze jest dobro dzieci, w tym ich prawo do prywatności.
Bolesny temat
W czerwcu 2024 r. ukraińska Prokuratura Generalna informowała, że wskutek rosyjskiej inwazji śmierć poniosło co najmniej 550 dzieci, a ponad 1360 zostało rannych. "Kyiv Post" alarmował natomiast, że według Głównej Dyrekcji Wywiadu Ukrainy (HUR) od początku wojny deportowano do Rosji co najmniej 20 tys. Oficjalne statystyki zawierają tylko udokumentowane przypadki.
- Szacujemy, że do Rosji przymusowo wywieziono kilkaset tysięcy dzieci. (...) Mamy dane wywiadowcze, a także relacje świadków, że na okupowanych terytoriach trwa przymusowa deportacja. Rosjanie wywożą całe rodziny albo porywają dzieci pod różnymi przykrywkami - mówiła Wirtualnej Polsce w lutym 2023 r. Daria Herasymczuk, pełnomocniczka prezydenta Ukrainy ds. praw dziecka i rehabilitacji dziecięcej.
Tyle że Eli i Wowy nikt nie porwał, a wręcz przeciwnie - znalazły w Polsce bezpieczny dom. Jaki będzie ich los? Na razie nie wiadomo.
Ukraińska rada, która ma zabezpieczyć powrót dzieci, także nie odpowiedziała na nasze pytania.
Dariusz Faron i Paweł Figurski są dziennikarzami Wirtualnej Polski