"Chcę być jak Elon Musk". Polski nastolatek podbije kosmos?
Mateusz Zaremba ma 19 lat i plan wprowadzenia polskiej inżynierii kosmicznej na nowy poziom. Zaczął konstruować w wieku 4 lat, jako kilkunastolatek stworzył pierwszego robota, teraz chce robić urządzenia, które pozwolą mu zbadać kosmos. I zostać miliarderem. Młody geniusz opowiada o swoich osiągnięciach i planach w rozmowie z Wirtualną Polską.
26.06.2017 | aktual.: 27.06.2017 08:15
Karolina Rogaska: Techniką, fizyką i elektryką zainteresowałeś się już w wieku 4 lat. Jak przejawiało się to zainteresowanie?
Mateusz Zaremba: Dziadek wytłumaczył mi czym jest połączenie obwodowe, szeregowe, podstawowe zasady konstrukcji. Zacząłem tworzyć proste obwody – połączenie baterii, silnika, żarówki. Potem pojawiły się rzeczy bardziej skomplikowane jak radio czy samochód na baterie. Gdy miałem kilkanaście lat zrobiłem pierwszego robota i transformator Tesli.
Ten transformator trzymasz właśnie w ręce. Do czego służy?
Wytwarza silne pole elektromagnetyczne, czyli może transportować energię na dużą odległość bez użycia kabli. Gdyby go włączyć, to żarówka oddalona o 1,5 metra zaczęłaby świecić. To taki mały projekt na szkolny festiwal nauki.
Skoro to jest mały projekt, to jaki jest duży?
Balon Focus-1, wymyśliliśmy go razem z Adamem Kitą, zrobiliśmy i wysłaliśmy na misję do stratosfery. Specjalne kamery zrobiły zdjęcia w 3D. Gdy doleciał na odpowiednią wysokość pękł i spadł asekurowany spadochronem.
Teraz konstruujesz podobny balon.
Tak, tylko ten będzie ulepszony. Chcę, żeby poleciał dwa razy wyżej niż poprzedni, czyli na jakieś 30-40 kilometrów. Projekt nazwałem "Balon na studia”, bo liczę, że dzięki niemu zbiorę pieniądze na opłacenie uczelni Delft w Holandii. Już się tam dostałem, choć nie było łatwo – ponad 1100 chętnych, a tylko 420 miejsc. W dodatku rekrutacja była wieloetapowa i trwała kilka miesięcy. Niestety, pozostaje jeszcze opłacenie czesnego i utrzymania, a to koszt jakiś 15 tysięcy euro rocznie. Czyli dużo. Stawiam więc, podobnie jak przy poprzednim balonie, na crowfunding. Wierzę, że ludzie mi pomogą.
Co chcesz robić po skończeniu tej uczelni?
Zostać polskim Elonem Muskiem (miliarder, założyciel SpaceX i PayPal – przyp. red.). Chcę, tak jak on, rozwinąć przemysł kosmiczny jako prywatny przedsiębiorca. Kiedyś wydawało się to niemożliwe - zwykło się myśleć, że kosmos to "sfera państwowa”. A on pokazał, że można się nim zajmować prywatnie i to z sukcesami. Liczę, że to samo uda mi się w naszym kraju. Dlatego oprócz studiów związanych z inżynierią kosmiczną chcę też zrobić kierunek biznesowy. Konstruować i tworzyć to jedno, ale potem trzeba jeszcze umieć sprzedać swoje pomysły.
Jak zareagowali rodzice na to, że wyjeżdżasz?
Cóż, trochę im trudno, ale mnie wspierają. To normalne, że kontakt z rodziną czy znajomymi się poluźnia. Z drugiej strony jesteśmy w Unii Europejskiej - godzina samochodem od godziny samolotem różni się tylko ceną. Więc odwiedziny nie powinny stanowić dużego problemu.
Gdy byłeś młodszy też wspierali twoje zainteresowania?
Pozostawiali mi wolną rękę. Pokazywali, że mam wiele możliwości i że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba być wytrwałym. Sami są przedsiębiorcami, więc z technologiami nie mają dużo wspólnego. Za to brat starszy o 12 lat w tym siedzi. Obserwowałem jego drogę, sukcesy i to mnie inspirowało. Choć do decyzji, że chcę zająć się kosmosem dojrzewałem kilka lat. To czas spędzony w środowisku ludzi zajmujących się tym tematem utwierdził mnie w przekonaniu, że to jest to.
Rówieśnicy też ci kibicują? Czy raczej nie rozumieją czym się zajmujesz?
Podziwiają to co robię. Nie spotkałem się z wyrazami niechęci. I to też nie jest tak, że skoro siedzę w kosmicznych technologiach to jestem nerdem, który nie wychodzi z domu. Uwielbiam spotkania ze znajomymi, teatr, koncerty. Sam zajmuję się muzyką – gram na pianinie, gitarze i skrzypcach. No i żegluję, nauczyłem się tego w wieku 7 lat. Zostałem nawet instruktorem i przepłynąłem Atlantyk.
Żyjesz bardzo intensywnie.
Czasem mnie kusi, żeby odpuścić. Dać sobie z czymś spokój. Pojawia się lęk, że coś mnie przerośnie. Ale to chwilowe. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Wszystko co robię, robię dla siebie i swojego rozwoju. Poza tym nie lubię bezczynności, dopuszczać do tego, żeby czas przeciekał przez palce.
Ale czasem trzeba też odpoczywać.
Robię to żeglując – mogę się wtedy odciąć psychicznie. Nie ma zasięgu, więc tam technologia nie dosięgnie mnie choćby chciała. Poza tym zdarza mi się, że czas w autobusie wykorzystuję na sen, jeśli akurat tego potrzebuję. Choć częściej w trakcie jazdy wymyślam nowe projekty.
Ten ogrom zajęć sprawił, że do szkoły chodziłeś rzadko. Nie było z tym problemów?
Na szczęście nie. Nauczyciele akceptowali, że mnie nie ma. Nie przeszkadzali w tworzeniu, dawali przyzwolenie na nieobecności. Poza tym dzięki stypendiom ze szkoły zrealizowałem swoje projekty. Bo postanowiłem, że nie będę kosztami obciążał rodziców. Nie zależało mi na dobrych ocenach jako takich, ale właśnie z powodu kwestii finansowych. Chciałem mieć poczucie, że sam sobie zapracowałem na rozwijanie pasji.
Szkoła nauczyła cię czegoś, czego sam byś się nie nauczył?
Przemówień publicznych. Mogłem testować jak to robić w bezpiecznych warunkach przed kolegami z klasy. Jak i co mówić i nie stresować się w takich sytuacjach. I jeszcze kontaktów społecznych. Bo wielu rzeczy można się nauczyć z książek, ale jak być z drugim człowiekiem nie wytłumaczy żaden podręcznik.