Centrum Zakopanego odstrasza cenami. "Tu staramy się nie jeść"
- Ceny są wysokie, ale jak dziecko chce, to trzeba kupić - mówią turyści spotkani na Krupówkach o cenach w restauracjach. - Staramy się unikać i nigdzie tu nie wchodzić - mówi z kolei para, która przyjechała do Zakopanego z Krakowa i dodaje, że "żeby zjeść, lepiej udać się poza Krupówki".
Na głównej ulicy w Zakopanem - Krupówkach - w środku dnia tłumy. Spotykamy tam rodzinę z dziećmi, która do Zakopanego przyjechała z Rypina, małego miasta w woj. kujawsko-pomorskim. - Zjedliśmy tu tylko placek za 5 zł, staramy się tutaj nie przepłacać - mówi pani Ania i dodaje: - Ceny są wysokie, ale jak dziecko chce, to trzeba kupić.
Tłumaczą też, że nie zatrzymali się w samym Zakopanem, gdzie ceny za nocleg są wysokie. - Mieszkamy troszkę dalej, w Poroninie - podkreśla pani Ania.
Damian i Weronika, którzy przyjechali z Krakowa, mówią z kolei, że na Krupówkach znaleźli się "tylko na chwilę". - Staramy się ich unikać i w ogóle tu nie wchodzić - mówi Damian. Jak zwraca uwagę, "jak ktoś nie chce, to po prostu tu nie przychodzi, bo żeby zjeść taniej, lepiej udać się poza Krupówki".
- Na Krupówkach jesteśmy pierwszy i ostatni dzień - podkreślają wspólnie.
"Duże porcje i przystępna cena". Nie chodzi o knajpy w centrum
W knajpach na Krupówkach nie wszystkie miejsca wypełnione, za to ustawia się kolejka do baru mlecznego trochę dalej od ścisłego centrum. Dwóch turystów z woj. zachodniopomorskiego o tym miejscu mówi: - Dobre, tanie i świeże jedzenie, na pewno wszystko robione jest na bieżąco, bo taki ruch. A przy okazji nie jest drogo.
Jak dodają, lokalizacja jest dobra, a względem centrum Krupówek "jest parę złotych różnicy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- W centrum to ja za dwa napoje zapłaciłam 50 zł - przekazuje nam z kolei pani Iza, która do baru mlecznego na kolację przyszła ze swoją córką.
- Ceny tutaj względem Krupówek są bardzo korzystne. Raz, że dają duże porcje, a dwa, że cena bardzo przystępna - dodaje pani Iza, która mówi, że w to konkretne miejsce udała się właśnie z tego powodu. Panie zamówiły sobie placki ziemniaczane.
W cennikach widać różnicę pomiędzy wspomnianym barem mlecznym a lokalami przy Krupówkach. W pierwszym z nich za rosół zapłacimy 15 zł, a za żurek czy kwaśnicę - 17. Placek po zbójniku to jedna z droższych pozycji w menu, której koszt to 34 zł, a placki ziemniaczane mieszczą się w przedziale 20-22 zł. Pierogi kosztują 26-28 zł, a naleśniki 22-26 zł. Za zestaw - kotlet schabowy z ziemniakami i surówką zapłacimy w barze 30 zł, a pieczeń z takimi samymi dodatkami - 29 zł.
W ścisłym centrum Krupówek, pierogi kosztują już co najmniej 35 zł, a schab z grilla z frytkami i sałatką - 59 zł. Pieczeń z jelenia z plackami ziemniaczanymi i sałatką - 69 zł, a sam bigos z pieczywem - 35 zł.
"Ceny wzrosły, bo wszyscy je podnieśli"
Czy turyści skarżą się na wysokie ceny i w związku z nimi rezygnują z wyjść na miasto do knajp?
- My nie prowadzimy gastronomii, ale mamy kuchnię, więc ludzie mogą sobie przyrządzać posiłki i wiem, że je przyrządzają - mówi nam pani Małgorzata z pensjonatu "Czarny Jeleń" w Zakopanem. Jak jednak dodaje, "wiele zależy od profilu klienta". - My mamy dosyć niskie ceny, więc podejrzewam, że będziemy raczej pierwszym wyborem dla takich osób, które właśnie wolą przygotowywać posiłki samemu niż wychodzić na miasto - przekazuje pani Małgorzata.
Co do samych cen w Zakopanem, mówi: "Wiem na pewno, że wzrosły, bo wszyscy je podnieśli w przeciągu roku, dwóch lat - przez pandemię oraz inflację". Jak dodaje, "sama zauważyła znaczny wzrost cen". - Choć nie tylko regionalnie w Zakopanem, ale w ogóle Polsce - podkreśla.
"Meldują się z torbami z Biedronki"
Wielu turystów, którzy są świadomi wysokich cen w polskich górach, decyduje się na wypoczynek w kwaterach z dostępem do kuchni. Górale nie są z tego powodu zachwyceni. - Oferujemy pyszne śniadania. Wszyscy wiedzą, że polskie śniadania są najlepsze w Europie. Mamy dobre lokalne produkty, a goście i tak przywożą jedzenie ze sobą. Jak patrzę na te kabanosy, pasztetową... ludzie. Nie szkoda zdrowia? - zastanawia się pan Witek z pensjonatu "Wierchy".
Hotelarze i restauratorzy czasem z lekkim przekąsem nazywają turystów, którzy stołują się w pokojach, "dżemojadami". Jak słyszymy, jest to trend, który przybiera na sile. - Faktycznie jest takie określenie, ale nie powiedziałbym, że jest obraźliwe. To bardziej nazwa jakiegoś trendu, który pokazuje sytuację - opisuje nam pan Witek.
- Turyści patrzą po kieszeni bardziej niż w poprzednich latach. Jak się meldują, to mają torby z Biedronki w rękach. Widzę, że to już nie tylko jakieś przekąski, ale i gotowe dania, do odgrzania w mikrofalówce - dodaje pani Marzena z "Misia".
Aleksandra Wieczorek, Joanna Zajchowska, dziennikarki Wirtualnej Polski
Czytaj również: