Brudna kampania. Bitwa o Warszawę będzie walką w błocie
Jest ich trzech i każdy ma szansę na prezydenturę stolicy. To zapowiada 9 miesięcy kampanii, jakiej Warszawa jeszcze nie widziała. Nie chodzi tylko o fotel w Ratuszu. To już bitwa o Sejm i Pałac Prezydencki w 2019 i 2020 roku.
Wirtualna Polska zamówiła sondaż, żeby sprawdzić jakie są szanse kandydatów na prezydenta Warszawy. Założyliśmy start Roberta Biedronia. Badanie zrobiła renomowana pracownia Kantar Millward Brown na dużej, reprezentatywnej próbie. Ankietowani odpowiadali telefonicznie na wiele pytań. To sondaż, do którego rzetelności nie można mieć uwag.
Wyniki nas zaskoczyły. Spodziewaliśmy się, że w kampanii liczyć będzie się tylko dwóch kandydatów: ten Platformy i ten PiS. Tymczasem wybory mają czarnego konia. Gdyby Robert Biedroń ogłosił start, miałby już dziś trzecie miejsce. Gdyby był wspólnym kandydatem lewicy i otrzymał wsparcie Ryszarda Kalisza i Adriana Zandberga, miałby dokładnie takie samo poparcie co Patryk Jaki i drugie miejsce. - Reprezentuje osierocony elektorat lewicowy. Jednocząc głosy lewicy stanowiłby ciekawą alternatywę dla Trzaskowskiego i Jakiego - mówi WP dr Olgierd Annusewicz, politolog z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Wszyscy będą ubłoceni
- To będzie najbardziej brutalna kampania polityczna, jaką do tej pory widzieliśmy - komentuje dr Annusewicz. - Dla PO zdobycie Warszawy jest kwestią życia lub śmierci. Przegrana w stolicy będzie gwoździem do trumny tej partii. PiS zdobywając Warszawę zadałby śmiertelny cios opozycji. Jednocześnie pisowski prezydent Warszawy byłby im niezwykle przydatny, gdyby podczas wyborów 2019 roku karta polityczna miała się odwrócić. Wówczas taka osoba stałaby się nowym Lechem Kaczyńskim - dodaje ekspert.
Szacuje, że każda z wiodących partii wyłoży na tę kampanię 2-3 miliony złotych. Przy okazji do boju ruszą partyjni harcownicy i hejterzy, którzy zaczną podrzucać mediom smakowite kąski z życia kandydatów. Przekonał się już o tym Rafał Trzaskowski. Najwcześniej ogłosił decyzję o kandydowaniu i zebrał najwięcej batów.
Bohaterem mediów jest Michał Dzięba, dawny kolega Trzaskowskiego, nazywany niegdyś "złotym dzieckiem PO". Nawrócił się na dobrą zmianę i rujnuje wizerunek kumpla ujawniając rzekome skandale sprzed 9 lat. Zarzucił mu korupcję polityczną, wysługiwanie się rzekomym sponsorom kampanii, narkotyki i romans z czasów kiedy obaj pracowali w Brukseli. Kandydat PO przekonuje, że to niemające nic wspólnego z rzeczywistością pomówienia. Początkowo nie reagował na zaczepki Dzięby, jednak po nagłośnieniu ich w sieci i w tradycyjnych mediach, zapowiedział wystąpienie na drogę prawną.
Były działacz PO nie skupia się jednak tylko na Trzaskowskim. - Paweł Rabiej, ten mały gangster? - kpi na temat sojusznika oraz kandydata PO i potencjalnego wiceprezydenta. Przypominając historię jego pracy w dyskotece Colosseum i znajomość z gangsterem Masą. Dzięba, zachęcony odzewem na swoje facebookowe wpisy, zamierza zgłosić sprawę finansowania kampanii Trzaskowskiego do prokuratury. Tląca się afera, może odejmować punkty poparcia temu kandydatowi.
Platforma szuka kwitów na Jakiego
Pierwsze brudne plotki pojawiają się już na temat Patryka Jakiego. Działacz PO zachęca nas do sprawdzenia co robił, kiedy stał pod blokiem, bo podobno kogoś pobił. - Ta osoba jest do odnalezienia. Warto sprawdzić. Wizerunek troskliwego ojca i kochającego męża jest fasadowy - słyszymy. Polityk PiS w sieci często pokazuje zdjęcia z żoną i synem.
Patryk Jaki w rozmowie z WP na te oskarżenia reaguje śmiechem. Mówi, że zdaje sobie sprawę, że druga strona przetrzepie mu życiorys. Nie boi się. Zresztą już raz zdołał przekuć zarzut z tym związany w swoją przewagę. Portal Gazeta.pl opublikował tekst, w którym przypomniał stare zdjęcia Jakiego - typowego chłopaka spod bloku, przywdzianego w za duży dres z trzema paskami. Jaki i jego zwolennicy uznali, że to atak poniżej pasa i rozkręcili w sieci akcję wsparcia dla wiceministra.
Problemem Jakiego może być też to, co dzisiaj daje mu polityczne paliwo, czyli komisja reprywatyzacyjna. Bo choć na posiedzeniach często pojawiają się mocne oskarżenia pod adresem rządzącej stolicą PO i przejmujące ludzkie historie, pojawiają się też zarzuty o granie pod publiczkę. Takie wysuwa na przykład Magda Brzeska, córka zamordowanej działaczki miejskiej Jolanty Brzeskiej. - Chciano zrobić ze mnie gwiazdę - mówiła Onetowi. - Myślę, że było oczekiwanie, żebym przed kamerami opowiedziała o "smaczkach". (...). Teraz politycy mogą opowiadać, jacy są silni i wzięli się za pomoc ludziom. Ale przepraszam, jaką pomoc? W mojej sprawie nie udało się załatwić nic - tłumaczyła.
Nie wszystkim podoba się też styl Jakiego. Wielu określa go jako agresywny i brutalny. Wiceminister dosadnie odpowiada na krytyczne wobec niego artykuły w mediach. Bezpośrednio atakuje ich autorów. Wielu dziennikarzy twierdzi, że naciąga przy tym fakty. Z drugiej strony sondaż dla Wirtualnej Polski jest jednoznaczny w ocenie reprywatyzacji. 70 proc. osób twierdzi, że reprywatyzacja została przeprowadzona nieprawidłowo. Tylko 7 proc. uważa, że prawidłowo. 23 proc. nie ma zdania.
Słabe strony kandydatów
Rafał Trzaskowski najsłabsze poparcie ma wśród młodych wyborców (18-34 lata). Głosować chce na niego elektorat powyżej 45. roku życia. To zwiastować może kłopoty. Bronisław Komorowski też miał problemy ze zdobyciem poparcia młodych. I wiadomo jak skończył. Słabość Patryka Jakiego kryje się w rubryce "Wykształcenie elektoratu". Na Jakiego chce głosować 64 proc. osób z wykształceniem podstawowym i 38 proc. osób z wykształceniem zawodowym. Zaledwie 18 proc. z wykształceniem wyższym. Ewentualny kandydat PiS ma wyraźny problem z przyciągnięciem stołecznej klasy średniej i elity. A bycie tylko "Ludowym kandydatem" to raczej za mało na Ratusz. Odwrotnie Robert Biedroń. Wyborcy z wykształceniem podstawowym i zawodowym nie głosują na niego wcale (0 proc. i 5 proc.). Ma natomiast wsparcie osób lepiej wykształconych. Jest też kandydatem ludzi młodych. Biedroń jest więc przeciwieństwem Jakiego. To też kłopot. Warszawa to nie tylko Miasteczko Wilanów i bogate dzielnice.
PiS szuka kwitów na Biedronia
- Sondaż WP mnie cieszy, bo oznacza że ludzie widzą i doceniają to co robię w Słupsku jako samorządowiec, prezydent - mówi nam Robert Biedroń. - Ten wynik mnie mobilizuje jeszcze bardziej bo jest wyrazem zaufania. Wielu ludzi namawia mnie na start w Warszawie. W polityce niczego nie można wykluczyć - dodaje.
To nie jest jeszcze zapowiedź startu. Ale na wszelki wypadek działacze PiS zbierają kwity na potencjalnego rywala w Warszawie. Co chcą zrobić? Obrzydzić i umniejszyć dokonania swojego prezydenta. Rok temu Biedroń zasłynął zamianą 20-milionowego deficytu w budżecie miasta na 28-milionową nadwyżkę. Słupskiem zainteresowała się deklarująca sympatię ze środowiskami LGBT firma IKEA i kilku innych inwestorów. Z takim dorobkiem mógłby próbować wypromować się w stolicy. Jednak dla Roberta Kujawskiego, szefa klubu radnych PiS w Słupsku te "sukcesy" to pic na wodę.
- Sukces budżetowy osiągnął obcięciem wydatków inwestycyjnych do 30 mln zł. Słupsk się zwija, a sąsiednia gmina wiejska, notuje podobną skalę inwestycji - mówi Wirtualnej Polsce Robert Kujawski. - Rozdanie kilku tysięcy żarówek energooszczędnych przez IKEA nie ma żadnego efektu społecznego. W ogóle Biedroń robi mnóstwo szumu, który zauważają ogólnopolskie media: ustawia nam jakieś misie na ulicach, jeździ rowerem, oszczędza wodę. Widocznych efektów dla przeciętnego słupszczanina nie ma - recenzuje.
Radny Kujawski zapewnia, że wyczuwa już znudzenie Roberta Biedronia karierą w Słupsku. - Nie zabiera głosu na sesjach rady miejskiej, bo na przykład tweetuje. Gdy tylko zdarzy się okazja korzystna dla jego kariery wyjedzie - podsumowuje Kujawski.
Krytyczne wobec Biedronia media, a także polityczna konkurencja, robią wiele, by przekonać opinię publiczną, że były poseł to PR-owa wydmuszka. Wytykają mu, że sporo podróżuje (także na koszt miasta), a przez to w mieście bywa rzadko. Dobrze wiedzą, że wizerunek rozrzutnego włodarza, który publiczne środki przeznacza na drogie wycieczki (nikt nie będzie wnikał w merytoryczny program wyjazdów) to w oczach wyborców grzech śmiertelny.
Największy problem Jakiego
W rozmowie z Patrykiem Jakim słyszę, że wiceminister sprawiedliwości chce powalczyć o Warszawę, ale ze smutkiem w głosie wyznaje, że nie od niego zależy decyzja o starcie. Pytanie kto decyduje, zbywa milczeniem.
Problem Jakiego referuje za to dr Olgierd Annusewicz: - Jaki jest najbardziej rozpoznawalnym kandydatem prawicy. Przeciętny wyborca nie rozróżnia, że wiceminister sprawiedliwości nie należy do PiS, tylko do Solidarnej Polski. Nie sądzę, aby Jarosław Kaczyński zgodził się zainwestować pieniądze i partyjny wysiłek w tego kandydata - komentuje politolog.
Stołeczny urząd to zarazem jeden z największych pracodawców w Warszawie. To nie tylko konfitury dla działaczy, ale też potencjalna kuźnia kadr na nowych liderów. Według eksperta Kaczyński nie odda tego "ziobrystom". - Dlatego raczej mówi się o wicemarszałku Sejmu Stanisławie Karczewskim, czy o Michale Dworczyku, jako kandydacie premiera Mateusza Morawieckiego - dodaje.
To rozwiązanie ma potężny minus. Patryk Jaki w niewiele ponad rok wypromował się na najbardziej rozpoznawalnego wiceministra rządu PIS. Jest jednym z najlepiej znanych polityków obozu władzy. Postawienie na kogoś innego w mieście Platformy oznaczałoby oddanie wyborów walkowerem.
- Stolica od lat jest bastionem Platformy Obywatelskiej. Cieszy mnie, że kolejne już wyniki pokazują, że jako jedyny mam szanse na odebranie Warszawy z rąk lobby kamieniczników i deweloperów - komentuje Jaki. - Przewaga Rafała Trzaskowskiego wynika z tego, że jako jedyny już od dawna prowadzi kampanię. Te wyniki to raczej jego sufit. Kiedy inni rozpoczną kampanie zacznie tracić - ocenia. - Pamiętajmy też, że Rafał Trzaskowski to byłaby faktycznie czwarta kadencja Hanny Gronkiewicz-Waltz, a nie żadna zmiana - komentuje dalej wiceminister.
Słoiki z Podlasia vs korporacyjne misie
Sondaż WP pokazuje też polityczny podział Warszawy na dzielnice. Mokotów ze Śródmieściem to bastion bogatych wykształciuchów z korporacji - czyli zwolenników PO. Dowód? Przeczytajcie historię buntu pracowników korporacji, jak nie chcieli, aby firma zmieniła nazwę ulicy na Lecha Kaczyńskiego. Z kolei Bielany z Żoliborzem, Praga Północ, Targówek i Białołęka to oazy poparcia Patryka Jakiego.
- Do Warszawy przyjeżdżają młodzi ludzie z Podlasia i woj. lubelskiego. Tam sympatyzuje się z PiS-em. Ponieważ na początek kupują, czy wynajmują mieszkania w tańszych dzielnicach zaczął się tam import konserwatywnych poglądów - wyjaśnia Annusewicz. Kto może wygrać w Warszawie? Na takie pytanie Annusewicz odpowiada że ten kto pierwszy zaoferuje coś w rodzaju 500+ dla Warszawiaka. Nie chodzi jednak o pieniądze, ale poczucie realnego zadbania o sprawy mieszkańców. - Takim "wow" dla wyborcy, może być na przykład darmowa komunikacja miejska. 5 złotych za wstęp na miejski basen kiedy nie-warszawiacy płaciliby 15 zł - mówi Annusewicz.
W grudniu 2014 roku, pięć miesięcy przed wyborami prezydenckimi, Bronisław Komorowski miał 56 proc. poparcia, a Andrzej Duda 17 proc. Media ogłosiły, że urzędujący prezydent wygrałby w I turze. Miesiąc później Komorowski miał już 65 proc. poparcia. Podobnie było w lutym. Adam Michnik ogłosił, że kandydat PO może przegrać wybory "jedynie wtedy gdyby pijany na pasach przejechał niepełnosprawną zakonnicę w ciąży". W marcu Komorowski niespodziewanie zjechał do 48 proc., w kwietniu miał 46proc. W pierwszej turze w maju zdobył 33 proc. i o punkt przegrał z Andrzejem Dudą. Drugą rundę przegrał o 3 punkty. W polityce nie ma rzeczy niemożliwych. I dlatego kampania w Warszawie nie będzie spacerem po zwycięstwo, ale zapasami w błocie.