Bałtyk pod presją sabotażu? "Rosja i Chiny testują granice, NATO musi działać"

Incydenty na Morzu Bałtyckim, w tym ostatnie zerwanie podmorskiego kabla, budzą obawy o bezpieczeństwo infrastruktury krytycznej regionu. Steven Horrell, ekspert ds. bezpieczeństwa i były oficer wywiadu marynarki wojennej USA, w rozmowie z Wirtualną Polską mówi o rosnących zagrożeniach, strategii NATO i roli Stanów Zjednoczonych w obronie wschodniej flanki.

Władimir Putin i Donald Trump
Władimir Putin i Donald Trump
Źródło zdjęć: © Associated Press, EPA, East News, PAP | Evgenia Novozhenina, Evgeniy Maloletka,
Tomasz Waleński

  • - Prezydent Zełenski bardzo jasno określił plan pokojowy Ukrainy, czyli powrót do granic uznanych międzynarodowo w 1991 roku. Stany Zjednoczone udzieliły Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa w 1994 roku w zamian za rezygnację z broni jądrowej. Rosja naruszyła te granice i nie zatrzyma się na żadnej linii, którą dziś narysujemy na mapie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Steven Horrell, ekspert ds. bezpieczeństwa i były oficer wywiadu marynarki wojennej USA. W ten sposób komentuje doniesienia o ewentualnych rozmowach pokojowych i intencjach Rosji.
  • - Rosja systematycznie ostrzeliwuje i atakuje rakietami oraz dronami cele cywilne, niszcząc infrastrukturę krytyczną, w tym energetyczną, aby cywile marzli w zimie. Nie możemy zapominać o Buczy czy Iziumie, miejscach brutalnych zbrodni wojennych, gdzie gwałt był stosowany jako narzędzie terroru. Ukraina oczekuje nie tylko zwrotu nielegalnie zajętych terytoriów, ale również reparacji i rozliczenia zbrodni - mówi.
  • - Pomysł, że USA, Europa czy Polska mogłyby narzucać Ukrainie decyzje dotyczące kapitulacji, oddania terytoriów czy ich scedowania, jest nie do zaakceptowania. Prowadzenie rozmów o Ukrainie bez jej udziału to po prostu fundamentalnie błędne podejście - tłumaczy.

Tomasz Waleński, Wirtualna Polska: Szwedzkie władze poinformowały w piątek o kolejnym zerwaniu kabla, który biegł po dnie Bałtyku. Służby prowadzą już śledztwo w sprawie możliwego sabotażu. To kolejny taki przypadek. Misja NATO zawodzi?

Steven Horrell, ekspert ds. bezpieczeństwa i marynarki wojennej oraz były oficer wywiadu US Navy: Jest to jedno z działań, na które kładą nacisk Rosja i Chiny - czyli działania hybrydowe w tak zwanej "szarej strefie". To podejmowanie działań, którym można łatwo zaprzeczyć, które są poniżej progu reakcji i robienie tego na obszarach o statusie międzynarodowym, a nie na terytorium krajów zachodnich lub ich sojuszników.

Działania hybrydowe to strategia stosowana przez państwa lub organizacje w celu osiągnięcia przewagi nad przeciwnikiem poprzez połączenie różnych metod wpływu - zarówno militarnych, jak i pozamilitarnych. Ich celem jest destabilizacja, osłabienie przeciwnika oraz utrudnienie jednoznacznej odpowiedzi na agresję.

A chodzi w tym wszystkim oczywiście o fizyczne zniszczenie krytycznej globalnej infrastruktury. I prowokacje, pokaz siły.

Jesteśmy bezradni?

Poszczególne państwa NATO poczyniły postępy w uznawaniu dna morskiego za obszar o strategicznym znaczeniu. Weźmy na przykład Stany Zjednoczone. Wystarczy spojrzeć na dowolny amerykański dokument strategiczny, aby przekonać się, że sformułowania odnoszące się do działań na dnie morskim są traktowane na równi z działaniami w przestrzeni kosmicznej, która, nawiasem mówiąc, również stała się areną rywalizacji supermocarstw i działań hybrydowych.

Obszary takie jak dno morskie, wody międzynarodowe oraz cyberprzestrzeń są szczególnie podatne na operacje hybrydowe, ponieważ łatwo jest ukryć ich rzeczywisty cel i wprowadzać dezinformację. Podobnie jest z przestrzenią kosmiczną - wszystko, co można zrobić za pomocą satelitów lub innych środków, to działania o charakterze podprogowym, które wspierają realizację strategicznych interesów. Chiny i Rosja systematycznie przesuwają granice tego, co mogą zrobić, testując reakcję Zachodu – i często pozostaje to bez konsekwencji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Jesteśmy po złej stronie". Były minister mówi o "błędzie" Polski

W odniesieniu do krajów i wydarzeń na Bałtyku - Finowie, a potem Szwedzi, zdecydowali się na zajęcie podejrzanych jednostek. Czy więc każdy kraj NATO i kraje bałtyckie powinny tak postępować?

Choć trzeba zauważyć, że tym razem sytuacja wygląda nieco inaczej. Szwedzi nie mają obecnie żadnego podejrzanego, więc trudno mówić o zajęciu jakiejkolwiek jednostki. Jeśli jednak pojawi się podejrzany statek, poszczególne kraje powinny działać zdecydowanie.

Działania na Bałtyku nie są oderwane od szerszego kontekstu i wiążą się z innymi wydarzeniami. Mówimy tu o rosyjskiej "flocie cieni", która unika sankcji, regularnie zmieniając nazwy jednostek i armatorów, co sprawia, że są one bardzo trudne do namierzenia.

Sytuacja na morzu jest zupełnie inna niż w powietrzu – tam znacznie trudniej jest się ukryć. Wystarczy wejść do Internetu i sprawdzić FlightRadar, aby zobaczyć niemal każdy samolot. Statki również posiadają system identyfikacji AIS (Automatic Identification System), który powinien być zawsze włączony. Kluczowe jest jednak to, że można go oszukać, wyłączyć lub podszyć się pod inną jednostkę. Tak więc wszystkie te elementy są ze sobą powiązane.

Co mnie cieszy, kolejne kraje zaczęły dostrzegać to zagrożenie. Na przykład Francja niedawno opublikowała strategię obrony dna morskiego. Zdecydowanie skorzystalibyśmy na tym, gdybyśmy byli w stanie osiągnąć porozumienie i uzyskać kompleksowe podejście do tej kwestii zarówno ze strony NATO, jak i UE. Musimy wypracować strategię, która nie tylko umożliwi skuteczne reagowanie, ale także pozwoli na podejmowanie proaktywnych działań zapobiegawczych.

Czy zatem ostatnia decyzja NATO o zwiększeniu obecności na Bałtyku to po prostu za mało?

Rozmieszczenie okrętów wojennych nie rozwiąże wszystkich problemów i nie jest jedyną dostępną opcją. Można i trzeba zbudować sieć czujników również na wodach międzynarodowych. Czujniki mogą być umieszczone zarówno na dnie morskim, jak i na powierzchni.

Można także wykorzystać bezzałogowe systemy morskie - przykładem ich skuteczności w użyciu jest Ukraina. Na Morzu Czarnym Ukraina odniosła znaczące sukcesy właśnie dzięki systemom bezzałogowym - zarówno nawodnym, jak i podwodnym. Można je wykorzystać także do wykrywania niepożądanych działań, co pozwoliłoby uzyskać pełniejszy obraz sytuacji, zarówno w zakresie wizualnym, akustycznym, jak i innym.

Dlatego potrzebujemy proaktywnej i wspólnej strategii. Nie tylko w zakresie reagowania, ale także wczesnego wykrywania zagrożeń i ich powstrzymywania, zanim dojdzie do incydentów.

Należy zatem zakładać, że nie jest to ostatni incydent związany z infrastrukturą podwodną?

Obawiam się, że tego typu aktywność będzie narastać. Zagrożenie nie dotyczy jedynie kabli internetowych - celem mogą stać się również kluczowe elementy infrastruktury energetycznej. Z jednej strony takie działania są tchórzliwe i naganne, ale w przypadku otwartego konfliktu mogą to być po prostu cele wojskowe do zrealizowania i neutralizowania.

Dlatego musimy być przygotowani na każdą ewentualność. Powinniśmy działać teraz, zamiast czekać, aż sytuacja się pogorszy.

Czyli NATO nadal brakuje strategii dla obszaru Morza Bałtyckiego?

Wiem na pewno, że Sojusz podjął świadomą decyzję, aby nie tworzyć odrębnych strategii regionalnych - i zgadzam się z tym podejściem. Strategia NATO musi być spójna i kompleksowa, obejmując wszystkie zagrożenia w widoku 360 stopni. Nie zamierzamy koncentrować się wyłącznie na Morzu Bałtyckim czy Morzu Czarnym, ale działać z perspektywy globalnej. Kluczowe jest zidentyfikowanie centralnego punktu operacyjnego - określenie go jest już krokiem w kierunku proaktywnych działań. Jednym z takich bardzo ważnych działań było opracowanie planów regionalnych oraz zwiększenie zaangażowania i alokacji zasobów na ich realizację.

Co dokładnie one zawierają? Tego nie wiemy - pozostaje to tajne.

Ale czy te plany, które powstawały kilka lat temu, uwzględniają taką strategię? W momencie ich powstawania nie dochodziło do sytuacji, z którymi borykamy się teraz. Na Bałtyku było spokojnie.

To fundamentalne pytania, które musimy sobie zadać. Dziś wiemy, że środowisko strategiczne zmieniło się radykalnie w ciągu zaledwie trzech lat, od momentu rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę.

Niestety, dochodzimy do punktu, w którym nie możemy skupiać się wyłącznie na działaniach przeciwnika w środowisku strategicznym. Musimy także brać pod uwagę zmieniającą się rolę największej siły w NATO.

W takim razie jak ewentualna nieobecność USA może się odbić na wschodniej flance NATO? Może to właśnie amerykańska nieobecność na Bałtyku powoduje, że cały czas dochodzi tam do kolejnych incydentów? Komunikaty obozu Donalda Trumpa są - nazwijmy to - dość sprzeczne.

Komunikaty docierają z każdej strony, co sprawia, że niezwykle trudno je uporządkować i zinterpretować. Inaczej wypowiada się sekretarz obrony, inaczej wiceprezydent, a jeszcze inaczej prezydent. Dodatkowo dochodzi kwestia wpływu miliarderów, którzy nieformalnie kształtują politykę - jak ich narracja ma się do oficjalnych stanowisk administracji?

Mamy do czynienia z lawiną niespójnych przekazów. Myślę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli znacznie bardziej, niż przewidywali nawet najwięksi cynicy analizujący potencjalne skutki prezydentury Trumpa.

Co to jednak oznacza dla Polski? Nowy sekretarz obrony Pete Hegseth mówił podczas wizyty w Polsce, że w jego opinii nad Wisłą powinno stacjonować nawet więcej żołnierzy z USA niż obecnie.

Potrzebujemy większej obecności wojsk amerykańskich w Polsce, prawda? Takie sygnały i decyzje były również podczas pierwszej prezydentury Donalda Trumpa.

Patrząc na obecną sytuację, szczególnie interesujące jest to, co stanie się z bazą Aegis Ashore w Redzikowie. Trudno na to pytanie odpowiedzieć.

Baza dopiero co została otwarta.

To prawda. Jednak pojawiają się sprzeczne informacje - niektóre mają sens, inne są całkowicie absurdalne. Przykładem tego jest obwinianie Ukrainy za wybuch wojny, co jest po prostu moralnie niedopuszczalne.

Wiele działań i wypowiedzi obecnej administracji budzi poważne wątpliwości moralne. Twierdzenie, że Rosja poniosła ogromne straty, więc powinna zachować okupowane terytoria, jest odrażające. Tak samo pomysł, że USA, Europa czy Polska mogłyby narzucać Ukrainie decyzje dotyczące kapitulacji, oddania terytoriów czy ich scedowania, jest nie do zaakceptowania. Prowadzenie rozmów o Ukrainie bez udziału Ukrainy to po prostu fundamentalnie błędne podejście.

To, co słyszeliśmy z Kremla jeszcze przed zajęciem Krymu - Putinowska wizja wielobiegunowego świata rodem z imperializmu XIX wieku - opierało się na przekonaniu, że jeśli osiągniesz wystarczającą siłę, zasługujesz na własną strefę wpływów i możesz z nią robić, co zechcesz. Teraz podobny przekaz słyszę z Białego Domu. Dyskusja o Kanadzie czy Grenlandii? To nic innego jak odrzucenie 80 lat globalnego porządku opartego na zasadach, które zapewniły dobrobyt po II wojnie światowej. Zegar cofa się o kolejne sto lat.

Od Trumpa słyszmy m.in., że rozmowy z Rosją były lepsze niż z Ukrainą

Prezydent Zełenski bardzo jasno określił plan pokojowy Ukrainy - powrót do granic uznanych międzynarodowo w 1991 roku. Stany Zjednoczone udzieliły Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa w 1994 roku w zamian za rezygnację z broni jądrowej, którą odziedziczyła po Związku Radzieckim. Rosja naruszyła te granice i nie zatrzyma się na żadnej linii, którą dziś narysujemy na mapie.

Dlatego oczekiwania Ukrainy dotyczące zwrotu wszystkich nielegalnie zajętych terytoriów, w tym Krymu, a także reparacji od Rosji i odpowiedzialności za zbrodnie wojenne, pozostają kluczowe. Mam nadzieję, że wszystkie te punkty przedstawione przez Zełenskiego nadal będą obecne w negocjacjach. Cieszę się również, że Ukraina nadal utrzymuje pozycję w Kursku - to kluczowy element przetargowy w tej wojnie.

Rosja systematycznie ostrzeliwuje i atakuje rakietami oraz dronami cele cywilne, niszcząc infrastrukturę krytyczną, w tym energetyczną, aby cywile marzli w zimie. Nie możemy zapominać o Buczy czy Iziumie - miejscach brutalnych zbrodni wojennych, gdzie gwałt był stosowany jako narzędzie terroru.

A tymczasem słyszymy, jak prezydent USA staje po stronie agresora. Trump dąży do zmiany oświadczenia G7, aby usunąć jednoznaczne określenie Rosji jako agresora.

Światowe media donoszą, że może to być część większej gry, aby jakoś rozbić sojusz Rosji i Chin?

To najbardziej nierealna rzecz, jaką można powiedzieć. Jeśli po prostu damy Putinowi to, czego chce, to zerwie stosunki z Pekinem? To niedorzeczne.

A nie jest to część zwrotu w stronę Indo-Pacyfiku?

W 2012 roku mówiono już o zwrocie strategicznym w kierunku Indo-Pacyfiku, a obecna doktryna USA zakłada hierarchizację zagrożeń. I każdy powinien wiedzieć, że Rosja stanowi poważne zagrożenie i musimy powstrzymać jej działania, aby móc skoncentrować się na innych kwestiach.

Czy USA zdecyduje się na więcej zaangażowania w Indo-Pacyfiku kosztem Europy, która powinna radzić sobie sama? To temat, który można poddać debacie, ale to nie jest główny kierunek zmian, który obecnie obserwujemy. Mamy do czynienia z globalnym starciem między wolnością i demokracją - reprezentowanymi przez otwarte społeczeństwa – a autokratycznymi reżimami. Tymczasem administracja USA zaczyna sprzyjać autokratom, czyli sojusznikom Putina.

Mówiąc o hierarchizacji zagrożeń, należy wspomnieć Pete'a Hegsetha, który - ze względu na swoje doświadczenia - może nadmiernie koncentrować się na Bliskim Wschodzie. Jest ukształtowany przez wojnę z terroryzmem, co oznacza, że jego priorytetem mogą być zagrożenia związane z Al-Kaidą, Państwem Islamskim oraz Iranem i jego pełnomocnikami.

Jednak żadne z tych zagrożeń nie jest tak egzystencjalne jak Chiny czy Rosja.

J.D. Vance w Monachium wskazał, że to nie są egzystencjalne zagrożenia - przynajmniej dla Europy. Mało tam było natomiast o Rosji i wojnie w Ukrainie. Podczas konferencji poruszano jednak kwestie obronności i europejskich wydatków na nią.

Na najwyższych szczeblach obecnej administracji pojawiają się błędne twierdzenia dotyczące wkładu Europy zarówno w NATO, jak i w bezpieczeństwo Ukrainy. Fakty są jasne: Europa zrobiła dla Ukrainy więcej niż Stany Zjednoczone. Kropka. To bezdyskusyjne.

Jeśli chodzi o docelowy pułap 2 proc. PKB na wydatki obronne dla członków NATO, to nie jest to zasługa Donalda Trumpa. Został on ustalony w 2014 roku, po aneksji Krymu przez Rosję. Gdy Trump obejmował urząd, tylko siedem krajów NATO spełniało ten wymóg. Do czasu zakończenia jego kadencji liczba ta wzrosła do 11.

Tak, ale nadal niektórzy członkowie nie osiągnęli tego celu.

Od tego czasu kolejne 10 krajów osiągnęło wymagany poziom wydatków na obronność. Oczywiście nie powinien on być traktowany jako sufit, lecz jako minimum. Wracając jednak do ostatnich doniesień dotyczących administracji Trumpa - media informują, że Hegseth zapowiedział cięcia budżetu obronnego o 8 proc. rocznie przez kolejne pięć lat.

Na razie brak konkretnych decyzji w tej sprawie, ale jak wpłynie to na budżet obronny USA? Jeśli obniżki rzeczywiście wyniosą 8 proc. rocznie przez pięć lat, amerykańskie wydatki obronne spadną z obecnych 3,4 proc. PKB do poziomu poniżej 2 proc. Oczywiście może się to zmienić, jeśli PKB USA znacząco wzrośnie, ale nie widać żadnych działań administracji, które miałyby na to wskazywać.

Czy w takim razie NATO będzie jeszcze zdolne do odstraszania? W szczególności na wschodniej flance.

Wschodnia flanka NATO to region, którego sojusznicy wykazali największą gotowość w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Kraje najbliżej granicy z Rosją szybko uświadomiły sobie skalę zagrożenia i zwiększyły swoje wydatki na obronność. Teraz do tego grona dołączają Finlandia i Szwecja, co dodatkowo wzmacnia bezpieczeństwo regionu.

To jednak poziom europejski. Czy zatem Europa powinna iść w jakąś stronę autonomii od USA i NATO?

Od lat trwa dyskusja na ten temat. Argumentuje się, że każde środki przeznaczone na projekt obronny UE to zasoby, które mogłyby zostać wykorzystane w ramach NATO lub regionalnych planów, o których mówił m.in. generał Cavoli, głównodowodzący sił NATO w Europie.

Zamiast tworzyć alternatywne struktury, powinniśmy skupić się na wzmacnianiu NATO. Myślę jednak, że debaty w tej sprawie będą się nasilać i Europejczycy będą musieli ponownie przeanalizować ten temat.

Nadal uważam, że najlepszą odpowiedzią na współczesne zagrożenia jest NATO. Regionalne plany, struktury dowodzenia, standaryzacja i interoperacyjność odegrały kluczową rolę w umocnieniu Sojuszu.

Naprawdę dokonano wielu pozytywnych zmian, które sprawiły, że NATO jest dziś tak silne.

Steven Horrell jest starszym pracownikiem naukowym w Programie Obrony i Bezpieczeństwa Transatlantyckiego w Center for European Policy Analysis (CEPA). Przed dołączeniem do CEPA, przez 30 lat służył jako oficer wywiadu marynarki wojennej USA, osiągnął stopień kapitana przed przejściem na emeryturę w 2021 roku. Jest absolwentem Akademii Marynarki Wojennej USA.

Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (68)