Antyliberalna putinada Tuska [OPINIA]
Trawestując słynne słowa Joanny Szczepkowskiej, można byłoby powiedzieć: "Proszę państwa, 1 października skończył się w Polsce liberalizm". Bo wczorajszy dzień był jednym z najsmutniejszych w pokomunistycznej historii naszego kraju - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
02.10.2024 17:18
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Przypomnijmy - media doniosły, że w jakimś sklepie saszetki z wódką są sprzedawane z palet, które stoją w pobliżu innych tego typu opakowań. W odpowiedzi na to premier polskiego rządu, w świetle telewizyjnych kamer, wysłał ministra rolnictwa - jeszcze przed rozpoczęciem obrad - z powrotem do resortu, by do północy rozwiązał sprawę. Minister, z miną zbitego psa, posłusznie wyszedł i udał się do siebie.
Godzinę później Donald Tusk opublikował w internecie film, na którym z marsową miną oświadczył, że użyje wszystkich dostępnych metod oraz zdyscyplinuje wszystkich urzędników, by zakazać sprzedaży tego rodzaju produktów, w interesie polskich dzieci, oczywiście. I teraz nastąpił najsmutniejszy moment całej historii - firma produkująca alkotubki wydała oświadczenie, w którym poinformowała, że wycofuje je ze sklepów i zadeklarowała, że nie będzie ich już sprzedać. Tadam!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyjrzyjmy się temu, co się tutaj stało. Pewna firma wypuszcza na rynek LEGALNY produkt. To bardzo ważne - saszetki z wódką nie naruszały żadnych przepisów: tak, można sprzedawać alkohol w plastiku i tak, można go oferować w opakowaniach mniejszych niż pół litra. Po drugie, owszem, etykietki są atrakcyjne, ale czy etykietki małpek i innych butelek alkoholowych nie są atrakcyjne? Na tym wszak polega marketing.
Czy zatem taki produkt powinien być sprzedawany na paletach, obok na przykład soczków dla dzieci? Nie, w żadnym wypadku! Ale to jest kwestia jakiegoś sklepu lub nawet sieci sklepów, a nie produktu. Do interwencji wystarczyłaby wizyta Państwowej Inspekcji Handlowej lub innej odpowiedzialnej za to instytucji, które nakazałyby SKLEPOWI, a PRODUCENOWI legalnego (przypomnijmy) towaru, umieszczenie alkoholu na odpowiednim stanowisku - wśród innych butelek z alkoholami, papierosami czy prezerwatywami.
Ale nie! W sprawę włączył się premier, który zapowiedział, że alkotubki znikną ze sprzedaży. To tak, jakby w jakimś sklepie ktoś zobaczył, iż mięso czy ryby oferowane są spoza zamrażalki, co grozi zatruciem ludzi, i w odpowiedzi na to rząd zakazał sprzedaży mięsa i ryb.
Czy Państwo dostrzegacie absurd całej sytuacji? A może będziecie jej bronić tym, że te saszetki przypominały saszetki z soczkami dla dzieci i nasi malusińscy mogliby je przez przypadek spożyć? W sklepie? Często zdarza się wam, że wasze dzieci otwierają leżące na półkach sklepowych soczki i je wypijają nie na waszych oczach?
A może chodzi o to, że do spożycia alkoholu mogłoby dojść w domu? Czy w takim wypadku nie byłby to problem patologicznych rodziców, którzy trzymaliby alkotubki w lodówce, obok produktów dla dzieci, zamiast w miejscu, do którego nasze pociechy nie mają dostępu? Czyli tam, gdzie zazwyczaj trzymamy alkohol. Wszak ten argument można także zastosować do małpek, które - stojąc w ogólnodostępnym miejscu w domu - mogą wpaść w ręce najmłodszych. A także różnego rodzaju detergentów - wszak i one mają atrakcyjne opakowania i zdarza się, że dzieci je piją i mają z tego powodu problemy. To może zakażmy sprzedaży płynów do zmywania naczyń i wybielaczy? Albo przynajmniej nakażmy ich producentom sprzedaż w bardzo niekolorowych i nieatrakcyjnych kolorach.
Absurd? Też tak myślę, ale to nie ja zacząłem.
Tak jak napisałem, najsmutniejszym akordem tej i tak nieśmiesznej operetki była wieczorna decyzja firmy o wycofaniu saszetek z rynku i rezygnacji z ich produkcji. Choć jeszcze koło południa zarząd wydał inne oświadczenie, w którym tłumaczył, że wszystko zgodne jest z przepisami i jeśli ktoś jest tu winny to sklepy, które oferowały alkotubki nie tam, gdzie powinno się to robić.
Ale po kilku godzinach właściciele firmy zrozumieli, że żyją w Polsce i jeśli nie wycofają się, to za kilka tygodni zostaną zniszczeni. Jeśli bowiem premier mówi, że coś nie ma być produkowane, to nie będzie. To nie Ameryka czy Wielka Brytania - tu jest Polska! Wszak wszyscy rozumieją, że w 24 godziny "Czesław", czyli minister rolnictwa, zmieniłby przepisy tak, iż rzeczywiście legalny do tej pory produkt okazałby się trucizną w rozumieniu prawa. A od poniedziałku w firmie pojawiłyby się wszystkie możliwe kontrole, które w szybkim czasie doprowadziłby ją do bankructwa. Na koniec ich właściciele zostaliby dojechani przez służby specjalne i urzędy skarbowe - kończąc w kajdankach lub co najmniej uciekając z kraju.
"Tu jest Polska!" - szefostwo firmy zachowało się adekwatnie do warunków panujących w naszym kraju. Jeśli mieszkasz w dżungli, to nie drażnisz lwa.
Nie mam żadnych wątpliwości, że ta czysta putinada spodoba się większości naszych rodaków. Najciekawsze jest jednak to, że jej najbardziej zaciekłymi zwolennikami są ci, którzy atakowali PiS jako partię socjalistyczną (socjalną) oraz autorytarną. A także ci, którzy określają się jako wyborcy "liberalni". To oni najzacieklej klaszczą premierowi. Takie rzeczy tylko w Polsce. Oraz na wschód od niej.
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski
Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".