Rząd musi się z tym zmierzyć. 5 kluczowych pytań o powódź [OPINIA]

Gdy bezpośrednie zagrożenie minie i wszystko zostanie uprzątnięte z najgorszego, dobrze byłoby przystąpić do analizy, co w kryzysowej sytuacji w państwie zadziałało dobrze, a co źle.

Stronie Śląskie po przejściu fali powodziowej
Stronie Śląskie po przejściu fali powodziowej
Źródło zdjęć: © East News
Patryk Słowik

20.09.2024 | aktual.: 20.09.2024 15:29

Najlepiej by było - chociaż nie mam tu wielkich nadziei - gdyby partie polityczne potrafiły wyjść z ról, które same sobie narzucają. I rządzący umieli przyznać, że nie wszystko było idealnie, bo przy trawiącej kraj klęsce żywiołowej nigdy nie będzie samych idealnych reakcji. By z kolei opozycja umiała docenić to, co dobre, a na złe działania spojrzała uczciwie i bez rozdzierania szat tam, gdzie to zupełnie zbędne.

Warto dziś postawić kilka pytań o szczegóły akcji z ostatnich dni. Nie po to, by szukać winnych, lecz byśmy wszyscy mogli poznać odpowiedzi i zastanowić się, gdzie są słabe punkty polskiego państwa.

Choćby po to, by kolejnym razem - a pytanie o kolejne powodzie powinno brzmieć nie "czy?", lecz "kiedy?" - być przygotowanymi lepiej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

I - Kiedy o zagrożeniu dowiedzieli się rządzący?

Najwięcej emocji politycznych budzi to, od kiedy premier Donald Tusk wiedział, że nadciąga powódź. Jakkolwiek nie jest to sprawa najważniejsza w całej sytuacji, to faktycznie warto wiedzieć, czy wszystkie procedury w państwie zadziałały właściwie.

Pomijając bowiem wypowiedź Tuska tuż sprzed nadejścia powodziowej fali, która jest odzierana z szerszego kontekstu (Tusk mówił nie tylko o "nieprzesadnie alarmujących prognozach", lecz także "żeby być w pełni zmobilizowanym, aby w tych miejscach, gdzie może wystąpić jakiś dramat, wszyscy mogli liczyć na możliwie szybką i skuteczną pomoc"), to premier już 18 września 2024 r. w wywiadzie dla TVP Info powiedział, że 13 września rano faktycznie prognozy nie były przesadnie alarmujące i nie było mowy o powodzi w Polsce.

To, obiektywnie rzecz biorąc, nieprawda. Europejski system powiadamiania o powodziach Copernicus Emergency Management Service od 10 września przekazywał wczesne ostrzeżenia dla zagrożonych obszarów.

11 września Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej - Państwowy Instytut Badawczy poinformował, że pomiędzy 12 a 15 września 2024 r. wystąpią w Polsce powodzie i zalania - nie traktując tej informacji jako zdarzenie potencjalne, lecz jako pewne.

Tego samego 11 września, wskutek prognoz instytutu, Rządowe Centrum Bezpieczeństwa zorganizowało wideokonferencję z udziałem wojewodów opolskiego, dolnośląskiego, wielkopolskiego oraz łódzkiego.

Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której premier o fakcie, że wystąpią w Polsce powodzie i że jest to nieuniknione, dowiedział się z kilkudniowym opóźnieniem.

Możliwości są zatem dwie. Pierwsza jest taka, że premier publicznie kłamie, by usprawiedliwić zbyt późną zdaniem niektórych reakcję państwowego aparatu. Taki scenariusz jest jednak nie do przyjęcia - szef polskiego rządu przecież nie okłamywałby obywateli w sprawie tak istotnej jak przetaczająca się przez kraj klęska żywiołowa.

Mamy więc wariant drugi: o nadchodzącej powodzi wiedzieli pracownicy państwowego instytutu, wiedzieli pracownicy Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, wiedzieli wojewodowie, a nie wiedzieli najważniejsi politycy w kraju, z premierem na czele.

II - Dlaczego zwykli ludzie niewiele wiedzieli o zagrożeniu?

Premier Tusk w ostatnim dniach kilkukrotnie się "wściekał" - a to na eksperta od meteorologii, że mówi niejasnym językiem, a to - chyba najczęściej - na niektórych samorządowców.

Tusk podczas posiedzenia jednego ze sztabów kryzysowych wyjaśniał samorządowcom, że ich obecność wśród ludzi jest niezbędna.

- Ludzie muszą was widzieć, muszą móc was dotknąć, muszą od was uzyskać elementarną informację - wskazał szef rządu. I dodał, że w Kłodzku, gdy woda podchodziła już pod okna pierwszych pięter budynków, wciąż nikt nie dostał informacji o potrzebie ewakuacji.

Tak wyglądało Kłodzko 15 września b.r.
Tak wyglądało Kłodzko 15 września b.r.© PAP

Takie sytuacje zdarzały się też w innych miejscowościach - niejednokrotnie o możliwości i potrzebie ewakuacji ludzie usłyszeli od dziennikarzy, którzy chcieli z kolei dowiedzieć się, dlaczego ktoś się nie ewakuował.

Do kuriozalnej wręcz sytuacji doszło we Wrocławiu. Do pracy przy jednym z wałów, który zaczął niebezpiecznie nasiąkać, potrzebna była koparka. Ludzie informowali o tym włodarzy za pośrednictwem oficjalnego profilu miasta na Facebooku, a administrator tego profilu dopytywał ludzi, czy sprawa jest aktualna. Powinno być - zdaje się - na odwrót, czyli to samorządowcy lub inne pracujące na miejscu służby powinny wiedzieć, że koparka jest potrzebna, zanim o tym pomyślą wolontariusze umacniający wały.

Ale jest też druga strona medalu. Burmistrz Kłodzka Michał Piszko w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" stwierdził, że informację o pęknięciu zbiornika w Stroniu Śląskim otrzymał od dziennikarzy, nie dostał żadnego oficjalnego komunikatu, przez co nie było szans przygotować się na tragedię.

- Nie miałem oficjalnych informacji w trybie zarządzania kryzysowego, że ta fala idzie do Kłodzka. Z tego co wiem, przez cztery godziny po tym, jak ten wał pękł, nie było informacji, że ta woda idzie na nas. Przez cztery godziny! - oburzał się burmistrz.

Dodał, że informację powinien dostać z centrum zarządzania kryzysowego w powiecie. - Pytanie jest: czy ono taką informację miało. Z tego co wiem dziś, też oficjalnie o tym nie wiedzieli. Informacja od operatora zbiornika - Wód Polskich - do nich nie przyszła - wskazał.

O niedostatecznym informowaniu o zagrożeniu mówiło też kilku innych samorządowców.

W skrócie: wiedzieli oczywiście, że jest powódź, że ich miejscowości są zagrożone. Ale szczegóły, które pozwoliłyby się lepiej przygotować na uderzenie wody, albo wcale nie przychodziły, albo nadchodziły ze znacznym opóźnieniem.

Wszystkie te sytuacje powinny zostać szczegółowo wyjaśnione, wraz z określeniem, na którym etapie łańcucha informacyjnego wystąpiły niedostatki w komunikacji. Nie chodzi o to, by znajdować winnych danych wydarzeń, lecz by usprawnić przepływ informacji w przyszłości. Jednocześnie warto zastanowić się nad tym, jak wzmocnić samorządy. Jakkolwiek bowiem łatwo jest dziś mówić, że część lokalnych włodarzy zadziałała niewystarczająco, tak – starając się patrzeć bez zrozumiałych obecnie emocji – ciężko oczekiwać, że wójt czy burmistrz niewielkiej miejscowości, mający do dyspozycji kilkuosobowy zespół ludzi, zna się na zarządzaniu kryzysowym i jest w stanie przeprowadzić gigantyczną akcję w idealny sposób.

III - Czy Wody Polskie stanęły na wysokości zadania?

Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie zostało utworzone w 2018 r. przez ekipę Zjednoczonej Prawicy. Część ówczesnej opozycji, a dzisiejsi rządzący, twierdziła wtedy, że to kiepski pomysł i że struktura będzie niewydolna.

Obecna powódź to najlepszy możliwy sprawdzian, który powinien pozwolić na rzetelną ocenę funkcjonowania Wód Polskich. To, co wiemy dziś: jest wiele zastrzeżeń do wyjaśnienia.

Mój redakcyjny kolega Tomasz Molga opisał na łamach WP, że radni Nysy chcą wyjaśnień w sprawie decyzji urzędników Wód Polskich przed i w trakcie powodzi, która zdewastowała miasto oraz decyzji i sposobu zarządzania akcją przez władze miasta i powiatu. W rozmowie z WP starosta potwierdził, że sztab musiał dzwonić do ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka, aby ten nakazał zmniejszyć zrzut wody na miasto. To miało dać czas na wzmocnienie wałów i ewakuację mieszkańców.

Niektórzy eksperci publicznie wskazują, że Wody Polskie zareagowały na sytuację meteorologiczną z opóźnieniem - i nie opróżniły zbiorników wtedy, gdy należało to zrobić.

Nysa oraz okoliczne zbiorniki, które zabezpieczały miasto
Nysa oraz okoliczne zbiorniki, które zabezpieczały miasto© Google Maps | Google

Jednocześnie przy okazji kolejnych konferencji premiera Donalda Tuska mogliśmy obserwować publiczny konflikt pomiędzy Wodami Polskimi a spółką skarbu państwa - Tauronem. Przedstawiciele Wód Polskich zarzucili brak informacji o niekontrolowanym i niebezpiecznym zrzucie z Jeziora Bystrzyckiego. Ruch Tauronu miał zagrozić między innymi mieszkańcom wrocławskiego osiedla Marszowice. Informacja poszła w świat - choć żadnego zrzutu nie było. Zbiornik po prostu się przelał.

Jak łatwo się domyślić, nie mam pojęcia, czy doszło do jakichś nieprawidłowości, czy nie - bo się na tym nie znam. Wiem jedynie, że są eksperci i włodarze zalanego miasta formułujący oskarżenia pod adresem państwowej instytucji.

Tym bardziej wskazane byłoby, aby niebawem w Wodach Polskich został przeprowadzony audyt działań podejmowanych we wrześniu 2024 r., tak, aby określić, czy zarzuty mają pokrycie w faktach, czy też są efektem analizy post factum, podczas gdy przed uderzeniem powodziowej fali nie dało się niektórych rzeczy przewidzieć.

Nysa Kłodzka w Lewinie Brzeskim
Nysa Kłodzka w Lewinie Brzeskim© PAP

IV - Dlaczego nadal nie ma rzecznika prasowego rządu?

O tym, że rząd Donalda Tuska nie ma rzecznika prasowego, dziennikarze mówią od wielu miesięcy. Znaczna część czytelników odbiera to jako utyskiwania pismaków, którzy są niezadowoleni z niedocenienia ich roli. Sam Donald Tusk mówił zaś, że w rządzie każdy minister musi być rzecznikiem.

Szkopuł w tym, że brak rzecznika prasowego przekłada się na znaczne trudności komunikacyjne i ryzyko nieporozumień, czego szczególnie w sytuacjach kryzysowych trzeba unikać.

Teza premiera Tuska, że każdy minister musi być rzecznikiem rządu, upadła. Wszyscy widzieliśmy bowiem, że jakość komunikacji ministerstw ze społeczeństwem jest w niektórych przypadkach daleka od ideału. Dowodem na to jest choćby zamieszanie wokół polityki komunikacyjnej Ministerstwa Klimatu i Środowiska, jednego z kluczowych resortów w kontekście powodzi, które najpierw publikowało informacje, by następnie im zaprzeczać i wskazywać, że przekazane chwilę wcześniej informacje przez sam resort to "fake news".

Rzecznik rządu i sprawnie funkcjonujący pion prasowy w Centrum Informacyjnym Rządu to nie kwestia zadowolenia dziennikarzy (choć w pewnym stopniu też), lecz zadbania o szybsze i precyzyjne przekazywanie informacji społeczeństwu. Podobnie jak właściwie funkcjonujące specjalne strony rządowe. Dobrze, że ta poświęcona powodzi powstała. Szkoda, że dość późno, już po zalaniu wielu miejscowości. Można by też więcej oczekiwać od treści umieszczanych na tej stronie. Niefortunne jest także to, że na stronie, której adres wydaje się najbardziej oczywisty – powodz.gov.pl – znajduje się jedynie ministrona informująca o "7 mitach o powodzi", nie ma nawet odesłania do utworzonej niedawno strony rządowej dotyczącej obecnej sytuacji.

I ktoś może uznać, że to skupianie się na szczegółach – "jakieś strony internetowe, gdy powódź zalewa domy?!" – ale prawda jest taka, że prosty dostęp do czytelnych i sprawdzonych informacji w sytuacjach kryzysowych jest niezwykle istotny.

V - Czy Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych zrobiła wystarczająco dużo?

RARS przekazała powodzianom rzeczy o wartości ponad 2,5 mln zł - między innymi wodę, żywność, agregaty, łóżka, koce i ręczniki.

Pytanie brzmi: czy ta pomoc była wystarczająca? I drugie, powiązane z pierwszym - czy w zbiórkach organizowanych na rzecz powodzian chodzi o gest, czy o tę gromadzoną wodę?

Jeśli bowiem w zbiórkach butelkowanej wody w całej Polsce, którą następnie trzeba przewieźć nawet po kilkaset kilometrów na tereny dotknięte powodzią, chodziło tak naprawdę nie o wodę, lecz o pokazanie solidarności - super, zero zastrzeżeń!

Transport z pomocą dla mieszkańców Kłodzka, szykowany do wyjazdu z Tomaszowa Mazowieckiego, 19 bm.
Transport z pomocą dla mieszkańców Kłodzka, szykowany do wyjazdu z Tomaszowa Mazowieckiego, 19 bm.© PAP

Gorzej jeśli ta woda dostarczana w zgrzewkach przez ludzi z Warszawy, Gdańska czy Rzeszowa faktycznie była i wciąż jest naprawdę potrzebna.

Wyobrażam sobie bowiem, że sprawnie działające państwo pozwala na takie zorganizowanie pomocy, by jej istota nie opierała się na społecznych zbiórkach darów, wśród których najbardziej drogocennym jest woda w butelce.

To powinno być zapewnione - natychmiastowo i w ilości odpowiadającej potrzebom - np. właśnie przez Rządową Agencję Rezerw Strategicznych.

Audyt państwa

Podkreślam raz jeszcze: nie chodzi o to, by znaleźć winnych i wskazać ich palcem. Warto natomiast już niebawem, po uspokojeniu się sytuacji, gruntownie przeanalizować te i inne wątki. Jeżeli bowiem mielibyśmy uznać, że absolutnie wszystko przy zarządzaniu kryzysem poszło świetnie albo że wszystko było tragicznie – nie doprowadzi nas to do poprawy procedur i sposobów działania. Prawda jest zaś taka, że papier wszystko znosi, a dopiero takie sytuacje jak powódź pomagają w weryfikacji tego, czy jesteśmy dobrze przygotowani.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Zobacz także
Komentarze (789)