"Prognozy nie były przesadnie alarmujące". Zweryfikowaliśmy słowa Tuska. Prawda była inna?
Kiedy rząd wiedział o zagrożeniu powodziowym, jakie komunikaty otrzymywał i czy zaczął działać na czas? Wyjaśnienia Donalda Tuska w tej sprawie nie ucięły wątpliwości dotyczących przygotowania Polski do powodzi. W Wirtualnej Polsce weryfikujemy słowa premiera i zestawiamy je z oficjalnymi ostrzeżeniami.
20.09.2024 06:09
"Służby są w wysokiej gotowości i dyspozycji - specjalna odprawa we Wrocławiu w związku z zagrożeniem powodziowym" - to tytuł oficjalnego rządowego komunikatu z piątku 13 września, tuż po rozmowach z udziałem Donalda Tuska. Po zakończeniu odprawy w ubiegły piątek szef rządu na konferencji prasowej już po godzinie 9 z jednej strony powiedział, że "nie ma powodu do paniki", z drugiej dodał, "żeby być w pełni zmobilizowanym, aby w tych miejscach, gdzie może wystąpić jakiś dramat, wszyscy mogli liczyć na możliwie szybką i skuteczną pomoc".
Gdy od ubiegłego piątku w kolejnych dniach powódź okazywała się coraz poważniejszym zagrożeniem dla kolejnych regionów południowej i południowo-zachodniej Polski, część opinii publicznej zwróciła szczególną uwagę na jeden fragment piątkowej konferencji. Premier powiedział, że "prognozy nie są przesadnie alarmujące". Kwestia przygotowania i pomocy przebija się też w wypowiedziach mieszkańców terenów dotkniętych powodzią. Niejednokrotnie są rozgoryczeni.
Szef rządu w wywiadzie w TVP został zapytany o swoją wypowiedź i o to, czy nie żałuje, że bardziej nie bił na alarm. Odpowiedź premiera nie wyciszyła dalszej dyskusji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak przekonywał w TVP, w tej samej piątkowej wypowiedzi podkreślił, że "niezależnie od tego, na ile te prognozy nie są przesadnie alarmujące, musimy być zmobilizowani, bo nie ulega wątpliwości, że dojdzie do dramatycznych zdarzeń".
Premier podtrzymał jednak, że prognozy wówczas nie były przesadnie alarmujące.
"To, co było dla mnie kluczowe, to było pierwsze posiedzenie sztabu. Chciałbym przypomnieć, że to był piątek 13.09 o 8 rano, tu we Wrocławiu, jeszcze nie było nigdzie wysokiej wody. Nie było mowy o powodzi w Polsce" - stwierdził, czym na nowo wywołał dyskusję. Bo choć powodzi jeszcze nie było, to mowa o niej była, i to w rządowych i europejskich komunikatach. I pokazujemy to krok po kroku w WP.
Co mówił premier? Co mówiły prognozy?
Najpierw warto przywołać pełną wypowiedź Donalda Tuska. "Chciałbym od razu powiedzieć na początek, te prognozy - łączyliśmy się z prognostykami - nie są przesadnie alarmujące. Nie lekceważymy żadnego sygnału, mamy swoje doświadczenia, tu we Wrocławiu z 1997 roku, więc wiadomo, że nie można lekceważyć tej sytuacji. Ale chcę powiedzieć, że dzisiaj nie ma powodu, by przewidywać zdarzenia w skali, która by powodowała zagrożenie na terenie całego kraju.
Jeśli można się czegoś spodziewać, to lokalnych podtopień i powodzi błyskawicznych zlokalizowanych w jakimś miejscu. Szczególnie raczej w górach, ale czasami zdarza się to w miastach i na te zdarzenia chcemy być perfekcyjnie przygotowani". To dłuższy i pełny fragment wypowiedzi premiera z piątku.
Jak widać, streszczenie tej wypowiedzi wyłącznie do słów "prognozy nie są przesadnie alarmujące" nie jest właściwe.
Z drugiej jednak strony prognozy IMGW już w środę 11 września po południu mówiły o ostrzeżeniach hydrologicznych, w tym wezbraniu z przekroczeniem stanów alarmowych, a Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzegało przed powodzią.
Choć słowa Donalda Tuska, że "nie ma powodu, by przewidywać zdarzenia w skali, która by powodowała zagrożenie na terenie całego kraju" w dosłownym znaczeniu są prawdziwe (bo prognozy nie wskazywały "zagrożenia na terenie całego kraju"), to jednak samo Rządowe Centrum Bezpieczeństwa wysyłało jednoznaczne sygnały.
Podkreślmy raz jeszcze - 11 września, czyli w środę.
Tego dnia - po południu - ostrzegało przed "nawalnymi opadami deszczu w znacznej części Polski, co może skutkować podtopieniami i gwałtownym wzrostem poziomu wody w rzekach".
Ostrzeżenia były publikowane również przez IMGW m.in. w mediach społecznościowych. "UWAGA! W związku z możliwymi przekroczeniami stanów alarmowych na rzekach apelujemy o zachowanie ostrożności i unikanie zbliżania się do rzek. Prosimy rodziców i nauczycieli o przekazanie tej informacji dzieciom" - podkreślono.
Z kolei od czwartku 12 września IMGW w każdej z kolejnych prognoz precyzyjniej opisywało zagrożenia nie tylko na stronie internetowej, ale również w mediach społecznościowych.
W komunikacie z 12 września z godziny 17:40 IMGW podkreśliło, że "wzrosty stanu wody wraz z przekroczeniem stanów umownych obejmą w szczególności sudeckie dopływy Odry. (…) Sytuacja szczególnie niebezpieczna będzie w zlewniach Osobłogi, Nysy Kłodzkiej, górnego Bobru i Kwisy, oraz Oławy, Ślęzy, Bystrzycy i Kaczawy".
Prognozowano również, że "od 13.09.2024 r. intensywne opady deszczu będą występowały też w zlewni Małej i Górnej Wisły, co zaznaczy się również w sytuacji hydrologicznej, w szczególności na karpackich dopływach rzeki Wisły".
W kolejnym opracowaniu z godz. 23:00 można było przeczytać: "W wyniku prognozowanych, bardzo intensywnych opadów, szczególnie w obszarach zurbanizowanych wystąpią podtopienia. Istnieje zagrożenie pojawienia się powodzi błyskawicznych. W dalszych dniach woda powodziowa spływać będzie w dół zlewni, zaznaczając się wzrostami stanu wody i przekroczeniami stanów umownych na głównych rzekach".
Były europejskie ostrzeżenia
Dodatkowym wątkiem w dyskusji o tym, co i kiedy polskie władze wiedziały o zagrożeniu powodziowym, jest współpraca w ramach Unii Europejskiej i korzystania z jej zasobów w tym satelitarnych. Temat ten wywołał m.in. szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
"Komisarz UE ds. zarządzania kryzysowego Janez Lenarczicz przekazał, że KE alarmowała kraje członkowskie od 10 września, wykorzystując europejski system ostrzegania przed powodzią działający w ramach systemu satelitarnego Copernicus. A mamy też narzędzia w Warszawie" - napisał Jacek Siewiera.
Premier w wywiadzie z TVP podkreślił, że Polska korzysta z systemu mapowania. - Jedną z dezinformacji jest to, że nie korzystamy z wiedzy systemu Copernicus - podkreślił w środę premier Donald Tusk. Dodał, że ostrzeżenia Komisji Europejskiej były analizowane przez krajowe instytuty bardzo szczegółowo, a same prognozy "były zmienne".
O ostrzeżeniach płynących z Komisji Europejskiej do Polski mówił w środę komisarz UE ds. zarządzania kryzysowego Janez Lenarczicz podczas debaty w Parlamencie Europejskim.
Przekazał, że Komisja Europejska alarmowała kraje w sprawie nadciągających powodzi już 10 września. Podkreślił, że wykorzystywany był europejski system ostrzegania przed powodzią, który działa w ramach systemu satelitarnego Copernicus. Dodał też, że do władz w regionach zagrożonych powodzią, a więc nie tylko do Polski, wysłano ponad 100 ostrzeżeń. Co więcej, uruchomiona została usługa szybkiego mapowania obszarów dotkniętych powodzią.
Poprosiliśmy biuro komisarza o informacje, co dokładnie trafiało do Polski. Do czasu publikacji materiału przedstawiciele Komisji Europejskiej nie odpowiedzieli na pytania.
Już tylko na podstawie publicznie dostępnych danych wiadomo, że Centrum Koordynacji Reagowania Kryzysowego - nazywane sercem Unijnego Mechanizmu Ochrony Ludności, a także władze ECHO, czyli dyrekcji generalnej Komisji Europejskiej ds. Pomocy Humanitarnej i Ochrony Ludności, sygnalizowały ostrzeżenia powodziowe.
Zrobiły to na mapie z 12 września. Na terytorium Polski oznaczone są dwa czerwone ostrzeżenia przed powodzią oraz rozciągające się od południowego-zachodu po południe czerwone ostrzeżenie przed intensywnymi opadami deszczu.
W publicznie dostępnych wykazach codziennych alertów ECHO również można znaleźć ostrzeżenia przeciwpowodziowe dotyczące Polski. Te z 10 września dotyczyły wyłącznie części Baryczy oraz rzek Orla i Gostynia i nie były tak alarmistyczne. Poważniejszy komunikat ECHO został opublikowany właśnie 12 września i mówił on o stanie ostrzegawczym dla dorzeczy południowo-zachodniej Polski.
Mapowanie zagrożonych terenów
Z oficjalnych komunikatów systemu Copernicus Polska wynika, że niespełna cztery godziny po piątkowej konferencji premiera, bo o godzinie 12:50 odpowiednia jednostka Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej uruchomiła możliwość szybkiego mapowania terenów południowo-zachodniej części Polski w związku z zagrożeniem powodziowym.
W komunikacie z kolejnego dnia - 13 września - na stronie zarządzania kryzysowego Copernicus podkreślono, że "w związku z obfitymi opadami deszczu w Europie Środkowej i Wschodniej prognozuje się powodzie, które dotkną polskie regiony w pobliżu granicy z Czechami".
"Powódź spodziewana jest od 14 września 2024 r. Według Europejskiego Systemu Informowania o Powodziach na tym obszarze występuje duże prawdopodobieństwo wystąpienia dużych przepływów" - czytamy w dalszej części komunikatu.
W związku z brakiem odpowiedzi Komisji Europejskiej nie wiadomo, jak szczegółowe komunikaty ostrzegawcze płynęły do Polski z europejskich instytucji.
Jednak bez wątpienia od 12 września znane były ostrzeżenia przed powodzią, a każdy kolejny dzień przynosił coraz mocniejsze sygnały.
W czwartek wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz w odpowiedzi na pytania dziennikarzy przekazał, że w związku z prognozami 12 września zaczęła się operacja przesuwania wojsk i sprzętu, gdyby konieczne było niesienie pomocy. W Wirtualnej Polsce 12.09 przed godz. 10:00 informowaliśmy o tym, że WOT i wojska lądowe rano zaczęły przygotowania związane z zagrożeniem pogodowym.
Powyższe informacje dowodzą, że rządowe i europejskie komunikaty mówiły o zagrożeniu powodzią na południowym-zachodzie i południu Polski jeszcze przed piątkową konferencją premiera i przed sztabem z kolejnego dnia.
Do tego działania IMGW, ostrzeżenia Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, rozsyłane alerty i decyzja o przesunięciu wojsk - też podjęte przed piątkową konferencją - wskazują, że informacji na temat sytuacji nie brakowało.
- Z wyprzedzeniem chcieliśmy informować wszystkie służby, a także społeczeństwo, i myślę, że to się udało. Natomiast ta suma opadów, która wystąpiła na południu województwa dolnośląskiego, czy opolskiego, przekroczyła lokalnie 400 mm. Dla przypomnienia dodam, że średnia całoroczna suma opadów dla całej Polski wynosi 600 mm (...). Nasze dane z czujników były przekazywane co 10 minut. Nasze przygotowanie było dużo lepsze, niż w 1997 roku - powiedział Wirtualnej Polsce synoptyk i hydrolog IMGW Jan Szymankiewicz.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: patryk.michalski@grupawp.pl