Agnieszka Legucka: Rosjanie mają poczuć, że nie ma dla Putina alternatywy
17 marca wieczorem Władimir Putin ogłosi się po raz kolejny prezydentem Rosji. To wiadomo już przed "wyborami". - Rosyjski system jest dziś rzeźbiony za pomocą dłuta i twardego młota, czy raczej sierpa i młota, żeby odwołać się do dawnych symboli - mówi prof. Agnieszka Legucka.
Sebastian Łupak: Po co w ogóle Putin bawi się w "wybory"?
Prof. Agnieszka Legucka, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych: To dla Putina sposób na legitymizację jego władzy. Ma coś do udowodnienia skupionej wokół niego elicie kremlowskiej. To rodzaj testu: weryfikacja zdolności systemu do przeprowadzenia wielkoskalowej akcji.
Co ma udowodnić ten test?
Sprawczość. Sprawdzamy, czy wszystkie sznurki są napięte, czy nikt się nie zerwał, czy nie ma pęknięć. Cały kraj jest zaangażowany w to przedsięwzięcie. Te "wybory" dają Putinowi rękojmię do dalszego rządzenia i prowadzenia wojny. A społeczeństwo ma poczuć, że nie ma dla Putina alternatywy, trzeba się dostosować i siedzieć cicho.
System zadziała?
Bardzo ważna będzie dla Putina frekwencja. To jest moment, kiedy trzeba wykazać zbiorową lojalność wobec Putina. Każdy trybik musi zostać uruchomiony: dyrektorzy fabryk i rektorzy wyższych uczelni muszą wywrzeć presję na podwładnych czy studentów. Obywatele też wiedzą, że muszą pójść do urny, a może nawet zrobić zdjęcie dla potwierdzenia, żeby uniknąć nieprzyjemności. Wszyscy rozumieją, że muszą zachowywać się jak wszyscy inni wokół.
Wybory potrwają od piątku do niedzieli. W piątek, w dniu pracy, autobusy zostaną podstawione i będzie można wysłać pracowników urzędów czy fabryk do urn. Każda komisja wyborcza stanie do wyścigu o pierwszeństwo, bo będzie chciała zadowolić przywódcę.
Poza tym Rosja zagłosuje w tym roku przez Internet. A to z jednej strony możliwość sprawdzenia, kto kliknął tam, gdzie trzeba, a z drugiej szansa na manipulację przy wyniku. Wirtualnie można naprawdę wiele, jeśli chodzi o wyliczoną na koniec frekwencję i wyniki. Łatwo można potrzebny rezultat wygenerować.
Na przykład w 2019 roku partia Putina – Jedna Rosja - przegrała w Moskwie fizyczne wybory przy urnach. Ale po powtórnym "przeliczeniu" głosów internetowych okazało się, że jednak wygrała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy Putin musi prowadzić jakąś kampanię wyborczą?
Jak to określił jego rzecznik, Dmitrij Pieskow: Putin jest zbyt zajęty sprawami państwa, żeby mieć czas na coś tak trywialnego, jak kampania wyborcza. Ma oczywiście spotkania, przemówienia, wizyty w zakładach pracy i to można określić mianem kampanii wyborczej. Złożył sporo obietnic – młodzieży, weteranom wojennym - w trakcie niedawnego orędzia o stanie państwa.
Kolejna szczęśliwa pięciolatka?
Raczej sześciolatka, bo tyle potrwa jego kolejna kadencja. Trudno to będzie Rosjanom zweryfikować, bo jednak trzeba będzie na realizację tych obietnic te sześć lat poczekać. Zresztą Rosjanie niespecjalnie już w te obietnice wierzą, zbyt wiele już ich słyszeli.
Przecież PKB Rosji wzrosło od momentu wybuchu wojny, a zachodnie sankcje nie działają.
Rzeczywiście PKB Rosji zaczęło rosnąć, a kołem zamachowym jest wojna. Przemysł około wojenny się rozwija i napędza PKB. Ale w innych sektorach nie jest wcale kolorowo.
Przez ostatnie dwa lata Kreml dosypywał do gospodarki pieniądze z Funduszu Dobrobytu, żeby utrzymać kurs rubla i żeby starczyło na wypłaty i benefity dla rodzin wojennych. Są rodziny, które korzystają na wojnie, bo mężowie czy synowie są na froncie. To są nie tylko pieniądze, ale też np. amnestie na zaciągnięte kredyty.
Ta wojna jednak Rosję kosztuje. Pieniędzy odłożonych w Funduszu Dobrobytu, które pochodziły z nadwyżki z handlu ropą naftową i gazu ziemnego, mają jeszcze na około dwa lata.
Tymczasem produkty, które trafiają do Rosji przez Chiny czy Kaukaz, omijając sankcje, są jednak dużo droższe, bo pośrednicy z tych krajów odbierają po drodze swoją część. Poza tym Rosjanie mają coraz większe problemy technologiczne, na przykład nie mają jak naprawić zniszczonych przez ukraińskie drony rafinerii. W rezultacie państwo określane jako "stacja benzynowa" nie ma tego surowca dla swoich obywateli.
Mimo wszystko badania pokazują, że Putin naprawdę cieszy się ogromnym poparciem Rosjan.
Ciężko to zweryfikować, bo nie ma dla rządów Putina żadnej alternatywy. Rosyjskie społeczeństwo nie ma wystarczającej siły sprawczej i żadnego wpływu na to, co się w państwie dzieje. My w Polsce mamy wpływ na politykę poprzez wybory, debaty, protesty uliczne, opozycję sejmową. W Rosji społeczeństwo musi akceptować to, co zadecydował Putin.
Przecież Rosjanie nie garną się jakoś entuzjastycznie na wojnę. Nie ma tam wcale pospolitego ruszenia. Wielu młodych mężczyzn przed poborem uciekło za granicę. Tak zwani Z-patrioci, ultrapatrioci, to około 20-25 procent społeczeństwa.
Jednak system zrobi wszystko, żeby nie było najmniejszej alternatywy dla Putina. Potwierdza to śmierć Nawalnego, który przecież odbywał karę 19 lat więzienia w arktycznej kolonii karnej. Nie miał szansy realnie zagrozić Putinowi, a jednak został wyeliminowany.
System w ogóle nie jest elastyczny. Dziś jest rzeźbiony za pomocą dłuta i twardego młota, czy raczej sierpa i młota, żeby odwołać się do dawnych symboli.
Putin ma trójkę kontrkandydatów. Co to za ludzie?
Ci fasadowi "kandydaci" byli wybierani według pewnego klucza. Byli nominowani przez legalnie działające w Rosji partie polityczne, już zasiadające w rosyjskiej Dumie. Wysunięci przez te partie kandydaci nie musieli zbierać podpisów, aby móc wystartować. Po drugie liczył się wiek, płeć i ich stosunek do wojny.
Były dwie próby dostania się na listę niezależnych kandydatów.
Dziennikarka Jekaterina Duncowa miała nawet program zmian w Rosji i zakończenia wojny, ale nie pozwolono jej nawet zbierać podpisów.
Z kolei Boris Nadieżdin zebrał wystarczająco dużo podpisów. Przed jego lokalami ustawiały się nawet kolejki chętnych do poparcia jego kandydatury. Okazało się wtedy, że Rosja nie jest jednak w 100 procentach proputinowska. Dlatego i on także szybko został zablokowany.
I kto Putinowi pozostał w roli "konkurencji"?
Po pierwsze 75-letni Nikołaj Charitonow z Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej. Kolejny jest Leonid Słucki z "liberalno-demokratycznej" partii LDPR, kontynuator idei niesławnego Władimira Żyrinowskiego. Kilka lat temu Słucki był oskarżony o molestowanie seksualne dziennikarek. W jego kampanii wyborczej wystąpił bard, śpiewający, niby żartem, że teraz kobiety oddadzą Słuckiemu w wyborach nie siebie, ale swój głos.
I jest wreszcie młody, bo 39-letni Władysław Dawankow, z nowej, koncesjonowanej i wykreowanej przez reżim partii Nowi Ludzie. Jego program ma zaspokajać potrzeby młodszej, "liberalnej" Rosji. Twierdzi nawet, że jest za pokojem. Część rosyjskiej opozycji zachęca, żeby głos protestu to był właśnie głos oddany na Dawankowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy Nawalny żył, apelował, żeby 17 marca o godz. 12 pojawić się lokalu wyborczym na znak protestu. Tylko po co?
Opozycja – ta przebywająca poza granicami Rosji – nie wiedziała, jaki dać Rosjanom przekaz. Czy bojkotować wybory, czy może oddać głos nieważny - postawić krzyżyk przy kilku kandydatach albo dopisać swojego?
Co do protestu 17 marca o godz. 12, to Rosjanie nieakceptujący Putina mogliby się wtedy zobaczyć i policzyć. Tak po prostu przyjść i pokazać ilu ich jest. Mogą też zamanifestować antyputinowskie stanowisko ubiorem w kolorach opozycyjnej flagi: biało-niebiesko-białej.
Do tego, żeby pojawić się o tej porze w lokalu wyborczym, namawia wciąż Julia Nawalna, wdowa po Aleksieju. To jest bowiem jedyna legalna forma protestu: w końcu ci ludzi przyjdą głosować. W Rosji nie ma mowy nawet o jednoosobowej pikiecie, nie mówiąc już o zgromadzeniu. Więc rzeczywiście byłby to moment na policzenie się.
Koniec końców nie ma jednej strategii opozycji. Każdy Rosjanin będzie musiał zdecydować sam, co zrobi tego dnia.
Co sądzić o tym, że wybory odbywają się także na Krymie i w czterech obwodach Donbasu przyłączonych wcześniej do Federacji Rosyjskiej w ramach aneksji?
Dla Rosjan to ma być sygnał, że system działa już w pełni także i na tych terenach. Tymczasem wolny świat, w tym Polska, nie może uznać wyborów, które odbywają się na ziemiach okupowanych. Zachód nie może uznać "zwycięzcy" takich wyborów za prezydenta Rosji, bo zwyczajnie odbywają się one na terenie innego kraju – okupowanej Ukrainy.
17 marca wieczorem Putin ogłosi się wielkim zwycięzcą. Dostanie zapewne 80-90 procent głosów. Co czeka nas dalej?
Długa konfrontacja Rosji z Zachodem z możliwością eskalacji w różnych częściach świata. A w Rosji zapewne dalsze grupowanie się społeczeństwa wokół flagi i prezydenta.
Czy możliwy jest bunt?
Putin jest co prawda silny, ale czy stabilny? To jest krucha stabilność, opierająca się na brutalnych rozwiązaniach siłowych. System autorytarny czy wręcz totalitarny, który nie dopuszcza świeżej krwi, musi się liczyć z wystąpieniami rewolucyjnymi. I nie chodzi mi tu o bunt Rosjan na ulicach, ale raczej rewolucję na samym Kremlu, czyli bunt elit wokół Putina.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
***
Agnieszka Legucka jest analityczką ds. Rosji w programie Europa Wschodnia. Zajmuje się polityką zagraniczną i wewnętrzną Rosji, kwestiami bezpieczeństwa i konfliktów na obszarze wschodniego sąsiedztwa UE, relacjami UE-Rosja i NATO-Rosja, rosyjską dezinformacją i zagrożeniami hybrydowymi. Doktor habilitowana nauk o bezpieczeństwie, profesor nadzwyczajna na Wydziale Finansów i Stosunków Międzynarodowych Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie. Zastępczyni redaktora naczelnego czasopisma "Sprawy Międzynarodowe". Autorka książki "Geopolityczne uwarunkowania i konsekwencje konfliktów zbrojnych na obszarze poradzieckim".