Afera śmieciowa, pracownik pod kołami i niemieckie inspiracje
Współzałożyciel jednej z największych firm odpadowych w Polsce, Lekaro, umyślnie potrącił autem pracownika państwowej spółki oraz zniszczył wartego kilkadziesiąt tysięcy złotych drona - twierdzi prokuratura. Akt oskarżenia trafił już do sądu. Państwowa spółka - PSE - uważa, że było to usiłowanie zabójstwa.
Paweł Figurski, Patryk Słowik
- Lekaro to odpadowy gigant, który działa głównie w Warszawie i okolicach. Zatrudnia około 400 osób.
- Jerzy Z., współzałożyciel Lekaro i mąż właścicielki, jest oskarżony o narażenie pracownika państwowej spółki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz o uszkodzenie mienia.
- Prokuratura oskarżyła też Jolantę Z., właścicielkę Lekaro. Grozi jej do 8 lat pozbawienia wolności za tzw. sprowadzenie niebezpieczeństwa powszechnego.
- Gdy zadaliśmy pytania właścicielce firmy i jej mężowi, ich syn poinformował, że rodzina nie przyznaje się do winy w żadnej ze spraw. A cała kampania realizowana przez prokuraturę to efekt działań Niemców.
Historia rodem z kryminałów Mario Puzo
13 lutego 2022 r., niedziela, Wola Ducka w powiecie otwockim.
Pracownicy należących do państwa Polskich Sieci Elektroenergetycznych zatrzymują się na parkingu za nieczynną stacją benzynową. Ich zadanie: wykonać oblot linii energetycznej Kozienice-Miłosna.
- Zatrzymaliśmy się na terenie nieczynnej stacji benzynowej, ponieważ były tam dobre warunki do wykonania oblotu - relacjonuje jeden z pracowników.
W pewnej chwili trzeba wymienić baterię w dronie.
Nagle zza pobliskiego budynku wyłania się auto dostawcze. Jedzie z dużą prędkością w stronę osób stacjonujących na parkingu. Wjeżdża w mężczyznę trzymającego drona.
"Na parkingu byli jedynie pracownicy PSE, ubrani w oznakowaną odzież. Kierujący dostawczym samochodem, bez jakiejkolwiek próby hamowania, wjechał w pracownika wymieniającego baterię w dronie, a potem cofnął i ponownie najechał na leżący na ziemi sprzęt wart kilkadziesiąt tysięcy złotych, po czym odjechał" - relacjonuje spółka w komunikacie opublikowanym po zdarzeniu.
Potrącony pracownik trafia do szpitala, a spółka zwraca się do policji z wnioskiem o ściganie sprawców. Jej zdaniem doszło do usiłowania zabójstwa oraz zniszczenia mienia w postaci drona, wartego kilkadziesiąt tys. zł.
Lokalne media informują o zdarzeniu. Nie podają jednego: za kierownicą dostawczego auta siedział Jerzy Z., współzałożyciel firmy odpadowej Lekaro. Tuż obok miejsca, gdzie zatrzymali się obsługujący drona pracownicy PSE, znajduje się zakład tej firmy.
Co ważne w tej historii: Lekaro było wielokrotnie karane za nieprawidłowości w przetwarzaniu odpadów.
- Jerzy Z. zapewne myślał, że dron latający nad zakładem należy do inspekcji ochrony środowiska, a obecni na parkingu ludzie to pracownicy inspekcji ochrony środowiska – przypuszcza w rozmowie z WP osoba znająca szczegóły postępowania prokuratury.
- Jeżeli sąd potwierdzi ustalenia prokuratury w sprawie Jerzego Z., śmiało będzie można mówić o historii rodem z kryminałów Mario Puzo, jak choćby "Ojciec chrzestny". Pracownicy państwowych spółek oraz inspekcji wielokrotnie byli atakowani przez łamiących prawo przedsiębiorców, ale przypadek umyślnego przejechania człowieka i zniszczenia sprzętu służącego do wykonywania obowiązków byłby wyjątkowy – twierdzi Jacek Ozdoba, wiceminister klimatu.
Jednak nie usiłowanie zabójstwa
Polskie Sieci Elektroenergetyczne uważały, że umyślne potrącenie człowieka autem dostawczym należy uznać za usiłowanie zabójstwa. Tego spółka oczekiwała od prokuratury. Podobnie do sprawy podchodziła inspekcja ochrony środowiska. Ludzie z nią związani zabiegali, by taką właśnie kwalifikację przyjęła prokuratura.
Ta jednak stwierdziła, że ciężko będzie wykazać, iż Jerzy Z. chciał kogokolwiek zabić, albo choćby godził się na to, że w wyniku jego działań zaatakowana osoba umrze.
Postawiono mu więc zarzuty narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w zbiegu z naruszeniem czynności narządu ciała lub rozstroju zdrowia. A także uszkodzenia mienia.
Zobacz także
W sierpniu 2022 r. akt oskarżenia trafił do sądu. Do dziś nie wyznaczono nawet terminu rozprawy.
Dziś ani PSE, ani inspekcja ochrony środowiska nie chcą oficjalnie komentować sprawy.
Polskie Sieci Elektroenergetyczne przekazały nam, że skoro postępowanie sądowe jeszcze się nie rozpoczęło, spółka nie może ujawniać publicznie żadnych informacji, które jeszcze nie zostały ujawnione w postępowaniu sądowym.
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska poinformował nas z kolei, że "do ustalania przebiegu zdarzenia i kwalifikacji czynu powołane są odpowiednie organy ścigania i organy wymiaru sprawiedliwości".
Nieoficjalnie od jednego z wysoko postawionych urzędników usłyszeliśmy, że asekuranckie podejście prokuratury jest rozczarowujące. Ale że oficjalnie nikt tego nie skrytykuje. Powód? Nadzór nad inspekcją ochrony środowiska sprawuje Jacek Ozdoba, polityk Suwerennej Polski. Nie wypada więc krytykować działań śledczych, nad którymi pieczę sprawuje Zbigniew Ziobro, przewodniczący Suwerennej Polski.
Lekaro. Od spóźnionej szambiarki po kontrakty w Warszawie
Lekaro, pomimo zatrudniania kilkuset osób, jest prowadzone w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej.
Właścicielką jest Jolanta Z. Jej mąż, Jerzy, jest pełnomocnikiem oraz zarządcą sukcesyjnym, czyli osobą, która przejmie władzę po ewentualnej śmierci Jolanty Z.
Nazwa Lekaro wzięła się od imion trzech synów małżeństwa Z. - Leszka, Kamila i Roberta.
"[Lekaro - red.] swoje powstanie zawdzięcza... otwockiemu MPO. Było bowiem tak, że Jerzy Z. [skrót od redakcji WP], ówczesny radny w Wiązownie, czekając ponad dwa tygodnie na przyjazd szambiarki, zdenerwował się i postanowił sam zadbać o swoje i wiązowskie nieczystości. Uzyskawszy zgodę na tę działalność ruszył w Polskę, kupił odpowiedni sprzęt i zaniechawszy dotychczas uprawianej metaloplastyki wkroczył w zupełnie dla siebie nową dziedzinę działalności gospodarczej, którą szybko poszerzył o zbieranie śmieci w swojej gminie. Po 22 latach można powiedzieć, że osiągnął sukces. Jednoosobowa na początku firma stała się z czasem firmą rodzinną" – pisano w 2013 r. w gazecie "Józefów nad Świdrem".
Lekaro na swojej stronie internetowej chwali się, że obsługuje m.in. gminy Józefów, Michałowice, Marki, Konstancin-Jeziorna, Piaseczno, Józefów, Otwock, Wiązowna, a także kilka dzielnic Warszawy.
Lekaro, w latach 2014-2022, odebrało niemal jedną trzecią wszystkich wyprodukowanych w stolicy odpadów komunalnych.
Mówiąc więc najkrócej: śmieci to bardzo duży biznes, a Lekaro jest jedną z największych firm odpadowych w Polsce.
Od kilku lat firma ma jednak poważne kłopoty – coraz częściej inspekcja ochrony środowiska dostrzega nieprawidłowości w tym, jak Lekaro gospodaruje odpadami.
W latach 2015-2020 mazowiecki wojewódzki inspektor ochrony środowiska stwierdził szereg naruszeń, w tym m.in. w zakresie prowadzenia gospodarki odpadami niezgodnie z posiadanym zezwoleniem na zbieranie i przetwarzanie odpadów, przetwarzania odpadów bez wymaganego zezwolenia. Według inspektorów firma miała także przystąpić do użytkowania nowo zrealizowanego przedsięwzięcia, które nie spełniało wymagań ochrony środowiska.
- Lekaro było wielokrotnie karane administracyjnie za uchybienia w realizacji wymogów nakładanych na przedsiębiorców przez prawo ochrony środowiska – potwierdza Jacek Ozdoba.
Kilka tygodni temu warszawscy radni Prawa i Sprawiedliwości zorganizowali konferencję prasową, na której stwierdzili, że Lekaro od sześciu lat nie ma pozwolenia na odbiór odpadów niesegregowanych. Taką informację przekazał radnym inspektorat ochrony środowiska.
Władze Warszawy odpowiedziały, że zgodnie z interpretacją samego Ministerstwa Klimatu i Środowiska Lekaro może działać w stolicy.
Analogiczny komunikat opublikowała Jolanta Z. Wskazała, że do odbierania odpadów wystarczy wpis do rejestru działalności regulowanej, który to wpis Lekaro posiada.
Groźba 8 lat
Właścicielkę Lekaro musimy jednak przedstawiać ze skróconym nazwiskiem. Powód? Prokuratura Rejonowa w Otwocku w marcu 2023 r. skierowała przeciwko kobiecie akt oskarżenia. Chodzi o art. 164 par. 1 Kodeksu karnego, czyli sprowadzenie niebezpieczeństwa powszechnego. Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.
Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jolantę Z. złożył Jarosław Margielski, prezydent Otwocka.
W rozmowie z WP Margielski mówi, że okoliczni mieszkańcy wielokrotnie zgłaszali się do niego z prośbą o interwencję w związku z uciążliwościami, które wywołuje zakład należący do Lekaro, zlokalizowany blisko miasta.
- Po przeprowadzonej analizie dokumentów doszedłem do bardzo niepokojących wniosków, iż hale przemysłowe sortowni jak i instalacje zakładu PPHU Lekaro wybudowane są w strefie kontrolowanej gazociągu wysokiego ciśnienia. Jest to główna magistrala łącząca centrum Polski z południem, która wpływa także na bezpieczeństwo energetyczne państwa - zaznacza Margielski.
I dodaje, że o tym jak niebezpieczne w skutkach mogą być konsekwencje wybuchu gazociągu wysokiego ciśnienia, świadczy zdarzenie w Jankowie Przygodzkim, do którego doszło w 2013 r.
- Moją rolą jako prezydenta miasta jest dbałość o zabezpieczenie interesu mieszkańców, w tym tak podstawowych potrzeb, jaką jest bezpieczeństwo. Dlatego też nie zamierzam uginać się pod żądaniami prywatnych przedsiębiorców w aspekcie usuwania informacji, które zostały zamieszczone - opowiada Margielski, sugerując tym samym, że Lekaro chciało na nim wymusić usunięcie niepochlebnych opinii o firmie, których autorem był prezydent miasta.
- Warto nadmienić, że instalacja PPHU Lekaro nie posiada pozwoleń zintegrowanych na zbieranie i zagospodarowanie odpadów. Pozwolenie starosty otwockiego z 9 marca 2016 roku, na mocy którego zakład funkcjonował, zostało prawomocnie uchylone w maju 2023 r. W związku z czym na terenie zakładu nie powinny być zbierane i przetwarzane odpady - tłumaczy prezydent Otwocka.
Pytany o sprawę Jerzego Z., Margielski odpowiada, że nic o tym nie wiedział.
- Ale w kontekście tej instalacji nic mnie już nie zdziwi – konkluduje prezydent Otwocka.
Niemieckie inspiracje
Dzwonimy do Jolanty Z. z prośbą o komentarz do aktu oskarżenia przeciwko niej, który trafił do Sądu Rejonowego w Otwocku. Gdy tylko wspominamy, że szeroko o decyzji prokuratury informował prezydent Otwocka Jarosław Margielski, Jolanta Z. od razu pyta, czy realizujemy jego kampanię wyborczą. Dodaje również, że skierowała pismo dotyczące przestępstwa popełnionego rzekomo przez Margielskiego. Dokąd skierowała zawiadomienie i czego konkretnie ma ono dotyczyć, Jolanta Z. nie mówi.
Gdy pytamy, czy odpowie na pytania dotyczące oskarżenia wobec jej męża, Jerzego Z., reaguje nerwowo. Mówi, że jej mąż "igraszki pana prezydenta" przypłacił zawałem.
- Za ludzkie krzywdy przyjdzie czas zapłacić. To jest straszne i przykre. Proszę o opamiętanie i rozwagę – apeluje.
Jolanta Z. prosi o przesłanie szczegółowych pytań drogą mailową. Na zadane firmie pytania po kilku dniach odpowiada syn państwa Z., Leszek, dyrektor w Lekaro.
"Nie przyznaję się do winy. Jestem przekonana, że sąd oczyści nas z absurdalnych zarzutów, kierowanych wobec nas pod wpływem politycznych nacisków. Działania prokuratury należy uznać za działania polityczne i inspirowane przez konkurencję o niemieckim kapitale, które mają za zadanie zniszczenie mojej firmy i zmonopolizowanie rynku gospodarki odpadami na terenie m.st. Warszawy" – czytamy w oświadczeniu, które przysłał nam syn państwa Z.
Gdy pytamy, czy są to słowa pani Jolanty, i czy otrzymamy komentarz pana Jerzego, otrzymujemy informację że jest to "komentarz łączny".
Ataki na inspektorów
Jacek Ozdoba uważa, że bulwersujące sprawy opisywane przez media, w tym przez Wirtualną Polskę, są najlepszym dowodem na słuszność koncepcji, by za przestępczość środowiskową karać dotkliwiej.
- Przestępstwa przeciwko środowisku przez wiele lat traktowano z pobłażaniem. Podczas gdy czyny przeciwko środowisku należą do tych najgorszych, bo uderzających w ogół obywateli. Kary administracyjne nijak nie przeciwdziałały rozwojowi grup przestępczych zajmujących się odpadami. Finansowo bowiem opłacało się łamać prawo i raz na jakiś czas zapłacić karę. Dziś np. za porzucenie odpadów niebezpiecznych bądź ich nielegalne składowanie można trafić do więzienia. Powinno to ograniczyć proceder – mówi wiceminister.
Przypomnijmy: w 2021 r. rząd postanowił wypowiedzieć wojnę tzw. mafii śmieciowej.
Wirtualna Polska opisywała, jak z nielegalnego składowania odpadów, transportowania ich z zagranicy do Polski i palenia wysypisk w celu wyłudzania odszkodowań zrobiono parabiznes wart miliardy zł rocznie.
Opisywaliśmy, że przez lata państwo na to nie odpowiadało, bo przestępstwa przeciwko środowisku uznawano za mało istotne. Ze zorganizowanymi grupami przestępczymi starano się walczyć na drodze administracyjnej. To jednak nie przynosiło skutku, gdyż prawdziwi beneficjenci procederu chowali się za słupami, na które formalnie były zarejestrowane łamiące prawo firmy.
Echem odbijały się także materiały TVN24 (m.in. reportaże Macieja Kuciela na temat składowiska w Rudnej Wielkiej oraz styku biznesu odpadowego z polityką i politykami obecnego rządu), "Dziennika Gazety Prawnej" (m.in. teksty Marzeny Sosnowskiej i Patryka Słowika na temat niedoskonałych zmian w prawie, przez co zorganizowane grupy przestępcze nadal mogły czerpać profity z nielegalnej działalności) czy Interii (teksty Jakuba Wojajczyka na temat istniejących przez wiele lat nielegalnych składowisk). W skrócie: media regularnie pokazywały, że nieprawidłowości w składowaniu i przetwarzaniu odpadów są na porządku dziennym, a w wielu nieprzeznaczonych do tego miejscach znajdują się odpady niebezpieczne.
W ostatnich kilkunastu miesiącach politycy podjęli decyzję o zmianie podejścia. Uznano, że najskuteczniejsze będzie stworzenie systemu opartego na represjach karnych.
Rządzący uznali, że trzeba zaostrzyć sankcje, w tym - na wzór tzw. zbrodni VAT-owskiej - wprowadzić "zbrodnię środowiskową". Czyli karę pozbawienia wolności do 25 lat za przestępstwo środowiskowe, którego skutkiem będzie śmierć człowieka lub ciężki uszczerbek na zdrowiu.
Część przepisów zaostrzających sankcje za przestępczość środowiskową już weszła w życie, część wejdzie w najbliższych miesiącach, a część jeszcze nie została uchwalona.
Samo podniesienie kar za przestępczość środowiskową jednak, rzecz jasna, nie rozwiązuje kłopotów. Nadal w wielu miejscowościach odpady są nielegalnie lub co najmniej nieprawidłowo składowane. Jesteśmy tuż po pożarze składowiska odpadów w Zielonej Górze. Jego dokładne przyczyny zostaną dopiero wyjaśnione, ale już teraz politycy przerzucają się odpowiedzialnością za brak nadzoru nad biznesem odpadowym.
Jednym z kłopotów w walce z przestępcami jest fakt, że - tak jak już wskazaliśmy - prawdziwi inicjatorzy procederu często działają przez podstawione podmioty, tzw. słupy, co ostatnio pokazano m.in. w reportażu TVN24 autorstwa Olgi Orzechowskiej, Filipa Folczaka i Wojciecha Bojanowskiego na temat nieprawidłowego składowania odpadów niebezpiecznych. Organy państwa miewają zaś problemy z wykryciem prawdziwych sprawców. A samo podniesienie wysokości sankcji, bez wykrycia realnych twórców procederu, nie pomoże w zwalczeniu przestępczości środowiskowej.
Kolejnym krokiem w działaniu organów państwa ma być zadbanie o większe bezpieczeństwo inspektorów ochrony środowiska.
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska twierdzi, że ataki na pracowników inspekcji ochrony środowiska zdarzają się coraz częściej.
- Uważam, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska powinno zebrać dane z poszczególnych inspektoratów na temat ataków na inspektorów ochrony środowiska. Warto sprawdzić, jaka jest ich skala i czy rzeczywiście liczba napaści rośnie. Jeżeli tak - należy zastanowić się nad wdrożeniem dodatkowych procedur chroniących inspektorów, którzy przecież wykonują swoje obowiązki w imieniu i na rzecz państwa. Nie chciałabym natomiast, by jeden przypadek natury kryminalnej, choćby najbardziej bulwersujący, stanowił przyczynek do zmiany prawa - komentuje Urszula Zielińska, przewodnicząca Zielonych, posłanka Koalicji Obywatelskiej.
Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Napisz do autorów: