A mogło być jeszcze piękniej. Gdyby nie sabotaż na finiszu, Morawiecki wygrałby bardziej
Wbrew pierwszym sondażom PiS wygrało wybory - choć przegrało duże miasta, wygrało sejmiki. Gdyby nie dwa incydenty z samej końcówki kampanii mogłoby być jeszcze lepiej dla PiS. Walka o centrowych wyborców prowadzona przez premiera Mateusza Morawieckiego zdawała się przynosić efekty.
26.10.2018 13:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W niedzielny wieczór nastroje w sztabie PiS były dość marne (choć nie tak jak w sztabie Patryka Jakiego, który w imię bezpartyjności emigrował z Nowogrodzkiej). Przegrana w Warszawie (i kilku innych dużych miastach) już w pierwszej turze, do tego wyniki w sejmikach wojewódzkich wskazujące na utrzymanie status quo.
Wyzwanie Morawieckiego
Jednak sondaż late poll i spływające sukcesywnie oficjalne wyniki z kolejnych województw powodowały poprawę nastroju na Nowogrodzkiej i pogorszenie nastrojów przy ul. Wiejskiej, gdzie biuro krajowe ma Platforma Obywatelska. Bo okazywało się, że wynik PiS był niedoszacowany i w części województw nawet koalicja “wszyscy przeciw PiS” nie utrzyma władzy.
To mocno zbuduje pozycję premiera Mateusza Morawieckiego, który był frontmanem tej kampanii. Nie ulega wątpliwości, że tym razem Jarosław Kaczyński był tylko drugim głosem. Zarówno jeśli chodzi o ekspozycję medialną, jak i w sferze przekazu merytorycznego, kampania była skrojona pod szefa rządu.
Drogą Dudy
Morawiecki wsiadł na wysokiego konia - to była jego pierwsza kampania (nie licząc startu do sejmiku dolnośląskiego w 1998 roku), i to zaraz w tak ważnej roli. Dzisiaj można powiedzieć, że Morawiecki utrzymał się w siodle, choć kilka razy był bliski upadku (przegrany z PO proces wyborczy o wypowiedź nt. budowy dróg).
Premier dobrze radził sobie na wiecach, dobrze radził sobie podczas wizyt gospodarskich, regularnie udzielał się w mediach. Wydawało się, że na podatny grunt pada też merytoryczny przekaz kampanii, bliski temu, co w 2015 roku prezentowali najpierw Andrzej Duda, a później Beata Szydło i reszta PiS.
Spot w szprychy
Kampania była spójna, co nie jest normą w polskiej polityce. Była przemyślana i zaplanowana. Wydawało się, że tak będzie do końca. Premier wyjechał do Brukseli na unijny szczyt, którego jednym z tematów była polityka imigracyjna. Utrzymano postanowienia poprzednich szczytów, całkiem po myśli rządu PiS.
Pod nieobecność premiera PiS wypuściło spot, który przywrócił obecny przez jakiś czas w dyskursie tej partii silnie antyimigrancki ton. Ba, robił to w dużo ostrzejszej niż zazwyczaj formie. I to w chwili, gdy temat właściwie nie był obecny w przestrzeni publicznej. To tak, jakby w maju nagle ktoś zaczął mówić o drogowcach, których zaskoczyła zima. Fakt, kiedyś tam zaskoczyła, ale kogo to dzisiaj obchodzi.
I bum.. w ścianę
Antyimigrancki spot był jak głos wołającego na puszczy. Nie pomógł PiS zdobyć nowych wyborców, ale niewątpliwie pomógł im stracić. Bo odzew na spot był ogromny. Odzew negatywny. Oczywiście mocno oburzali się wyborcy, którzy i tak nigdy nie zagłosowaliby na PiS.
Ale nie ulega wątpliwości, że dotarł on też do tych, którzy byli w zasięgu PiS. Szczególnie, że - przypomnijmy - to do nich była skierowana kampania prowadzona przez Mateusza Morawieckiego. Premier jechał autostradą w kierunku wyborów i nagle ktoś pociągnął za kierownicę, ocierając samochód o barierki oddzielające pasy drogi.
Odwaga po czasie
Zastanawiające, że równolegle spot, w którym powtarzały się te same sceny i sformułowania opublikował sztab Patryka Jakiego (tylko tam głównym antybohaterem był nie Grzegorz Schetyna, a Rafał Trzaskowski). Trudno uznać, że to był przypadek.
Było już za późno, by wyprostować sytuację - wkrótce zapadła cisza wyborcza. A politycy PiS wiedzieli, że ten spot im nie pomoże. W piątkowym Tłicie w WP Jaki próbował jeszcze jakoś bronić przekazu, chociaż mało przekonywająco (choć może wynikało to ze zmęczenia po 24 godzinach maratonu kończącego kampanię). Już po wyborach niektórzy politycy PiS zdobyli się na krytykę spotu.
- To był zły spot. Nie wiem, kto o tym zadecydował, to tajniki sztabu wyborczego - powiedział Jarosław Gowin w TVN24. I oczywiście, dzisiaj dużo łatwiej zdobyć się na taką krytykę - w piątek ze świecą było szukać polityków PiS, którzy powiedzieliby, że ten spot jest zły.
Polexit
Drugim razem, gdy ktoś pociągnął Morawieckiemu za kierownicę było ujawnienie wniosku ministra Zbigniewa Ziobry do Trybunału Konstytucyjnego. Choć wniosek złożono na początku października, w mediach zrobiło się o nim głośno na finiszu kampanii.
Dało to opozycji przyczynek do mówienia o Polexicie. Nawet jeśli wniosek Ziobry nie jest krokiem w tym kierunku (jak przekonywał sam minister), to opozycji udało się zbudować narrację. I każdy polityk powinien mieć (i pewnie miał) świadomość, że właśnie tak to zostanie wykorzystane. W polityce z dużo mniejszych rzeczy robi się wielodniowe afery.
Być jak Marian Kowalski
A przecież Polexit to temat zabójczy dla każdej partii, która ma plany bardziej ambitne niż konkurowanie z Ruchem Narodowym i Marianem Kowalskim. Polacy są jednymi z największych euroentuzjastów i nie zmienia tego nawet antyeuropejski przekaz TVP czy lekkomyślne wypowiedzi prezydenta o “wyimaginowanej wspólnocie” czy o żarówkach.
Dzisiaj politycy PiS wskazują, że przegrali przez nadzwyczajną mobilizację opozycji (co jako żywo przypomina wybory w 2007 roku - PiS zdobyło więcej głosów niż w 2005 roku, ale przegrało z PO, która zdobyła ich jeszcze więcej). Niewątpliwie część wyborców do urn popędził strach przed wyprowadzeniem Polski z Unii (a przynajmniej znaczącym zmarginalizowaniem naszego kraju we Wspólnocie).
Odwieczna walka
Ta walka pokazuje odwieczny problem Prawa i Sprawiedliwości, za który częściowo odpowiada odwieczna fobia Jarosława Kaczyńskiego określana hasłem “na prawo od nas tylko ściana”. Otóż przez tę strategię do głosu w partii dochodzą środowiska skrajne, zawsze głośniejsze niż centrowcy, zawsze bardziej wyraziste, przez co ciekawsze dla mediów (choćby jako bohaterowie negatywni).
W 2015 roku udało się te środowiska wyciszyć i ukryć (czego symbolem było schowanie Antoniego Macierewicza). Teraz było podobnie (chociaż Macierewicz nie był już problemem), aż do zaskakującego zwrotu w końcówce kampanii. Wydawało się, że strategia uderzania do centrum przynosi skutek. Widocznie komuś to przeszkadzało.
Ktoś nie chciał, by Morawiecki zbudował się na udanej kampanii. I by udowodnił, że łagodniejszy, bardziej merytoryczny przekaz, jest dla PiS korzystny. Teraz partię czeka kilka miesięcy żarliwych dyskusji o tym, którą ścieżkę wybrać na kluczowe wybory parlamentarne w 2019 roku - iść środkiem drogi czy dobijać do ściany. W tej pierwszej grupie jest niewątpliwie Morawiecki, ale w drugiej też są mocni zawodnicy.