11 lat w rękach egzorcystów. "Jestem jak potłuczony wazon"
Justyna wymiotuje krwią na białą albę egzorcysty. - Bardzo dobrze! – ekscytuje się ksiądz. - Teraz jeszcze musisz wyrzucić z siebie te gwoździe, w których materializuje się szatan!
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
***
Na widok krzesła do przypinania rąk i nóg serce zaczyna jej walić tak, że aż pulsuje bluzka. Justyna nagle się poci, czuje, że zapach jej strachu wypełnia klasztorną salkę.
Ale tato wpoił jej w dzieciństwie: - Pamiętaj: jesteśmy silni. Nie okazujemy słabości i nigdy się nie poddajemy.
Więc Justyna przełyka strach i rzuca: - Nie zgadzam się na wiązanie. Mam traumę po poprzednich księżach egzorcystach.
Tamci już robili jej złe rzeczy.
Podtapiali wodą święconą i oliwą.
Kładli się na niej, przygniatając do ziemi.
Podduszali.
Trzymali we trzech jak w imadle – tak, że na ciele zostawały pręgi od ich palców. Przechodziły w siniaki i dojrzewały: fioletowe, zielone, żółte. Zanim zniknęły stare, pojawiały się nowe.
Smarowali świętymi olejami twarz, dekolt, brzuch, plecy, biodra. Obce tłuste ręce na jej oczach, wargach, całym ciele. Jej ręce – wielokrotnie wiązane podczas spowiedzi. Dlatego Justyna nienawidzi dotyku.
- Ale tak trzeba - mówi ojciec Wojciech uduchowionym głosem. Przypina jej ręce i nogi. Bierze sznurek i obwiązuje ją jak baleron przed wędzeniem.
- No chwila, ojcze! Nie! – wykrzykuje Justyna.
- To dla twojego bezpieczeństwa. I dla naszego też.
Bo pomaga mu zaprzyjaźnione małżeństwo.
- Ale co ja ojcu zrobię?
- No wiesz, różne rzeczy szatan robi. Szatan nienawidzi kapłaństwa!
Ojciec Wojciech staje przed nią, małżeństwo za nią i zaczynają modły.
- Mam światło! – wykrzykują co jakiś czas.
Co oznacza, że mają widzenie: Justyna chodzi we mgle, a ojciec Wojciech widzi tam duchy ciemności i je wypędza. W realu dotyka ją krzyżem, przez ubranie.
Justyna siedzi jak sparaliżowana. Boi się, co dalej. Bo oni wszyscy zaczynali delikatnie, "budowali zaufanie", a potem przekraczali jej wszelkie granice. Po dwóch godzinach ojciec Wojciech daje błogosławieństwo i ją odpina. Oszołomiona Justyna wychodzi bez słowa. Przechodzi dwupasmówkę, nie patrząc, czy jadą samochody.
Uspokaja się dopiero w kaplicy w szpitalu, gdzie pracuje jako pielęgniarka. Napięcie puszcza, ale i tak przez całą noc błąka się po mieście, rozmyślając, jak się zabić.
Nie pierwszy raz.
Pospieszny
Justyna od dwóch tygodni przychodzi na tory. Przygotowuje się do wejścia.
Ma 16 lat, po szkole wsiada w autobus, jedzie na dzikie przejście przy skarpie i czeka. Pospieszny do Moskwy nadjeżdża codziennie o 16.40.
To dzisiaj.
Justyna widzi jego światła z daleka. Nie myśli o niczym. Tylko żeby zrobić ten jeden krok.
Przeraźliwy gwizd. Powiew przejeżdżającego pociągu przewraca ją na ziemię. Justyna ląduje w krzakach, uderza głową o kamienie. Kiedy odzyskuje przytomność, widzi krew i rozciętą rękę.
W domu nikt nie zauważa. Jest piątek, młodsza siostra imprezuje w salonie ze znajomymi. Rodzice pojechali oglądać mieszkanie pod Warszawą, które niedawno kupili.
Justyna zamyka się w pokoju. Siada na łóżku i walczy z natłokiem myśli: - Może powinnam popełnić samobójstwo w inny sposób? Szkoda, że zabrakło mi odwagi. Miałabym to już za sobą. Bo nigdy więcej nie chcę słyszeć o egzorcyście, zniewoleniu, opętaniu. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał! A nie mogę o tym nikomu powiedzieć. Również o Adze. Nie mam już siły tak żyć.
Dom
W ich domu się nie rozmawia. Kiedy mama wraca od lekarza i oznajmia, że prawdopodobnie ma raka, ojciec znika na rok. Kiedy wraca, też nikt nie zadaje pytań ani nie tłumaczy, co i dlaczego.
Tato jest wojskowym, mama nauczycielką. Nie wierzą w Boga, nie chodzą do kościoła. Lubią za to po pracy usiąść na balkonie z zimnym piwem. Dla dziewczynek nie wystarcza im czasu.
Justynka, falowane blond włosy, zawsze wyższa od koleżanek (po tacie), nie jest lubiana w klasie. Dokuczają jej, bo śmiesznie zmiękcza "R" i trzyma się z trojgiem innych odrzucanych dzieci: świadkami Jehowy i mariawitą.
Przez to rówieśnicy ją wyzywają: - Szmato! Z kim ty się zadajesz?!
Tylko ksiądz katecheta traktuje ich jak ludzi, a nawet jak partnerów. Na religii toczą dyskusje o Bogu i życiu. Na szkolnym korytarzu zagaja: - Co u ciebie, Justynko? Jak się czujesz?
W domu nikt nie pyta o takie rzeczy. Co najwyżej mama: - Dlaczego nie zrobiłam sobie wtedy aborcji? Gdybyś się nie urodziła, mogłabym żyć zupełnie inaczej!
Bo Justyna jest wpadką. Przez nią rodzice się pobrali, przymusił ich dziadek. Teraz, ilekroć tato znika lub coś innego idzie nie po jej myśli, mama obwinia Justynę. (Młodszej o rok siostrze się nie obrywa, bo urodziła się już po ślubie, czyli planowana).
Kiedy mama zaczyna swoje pretensje, Justyna wychodzi z domu. Snuje się po mieście lub idzie do kościoła. To jej bezpieczne schronienie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szkoła
Wstępuje do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i po gimnazjum wybiera katolickie liceum. Rodzice są sceptyczni. Tato rzuca: - Nigdy nie ufaj księżom. Oni cię skrzywdzą.
- Ok, załapałam – mówi na odczepnego. A po cichu myśli: - Co on pieprzy?
Bo księża to dla niej autorytet i samo dobro, którego nie zaznała w domu.
- Nigdy nie ufaj księżom – mówi też Aga pod koniec pierwszej klasy.
To jej nowa i już najlepsza koleżanka. Świetnie się rozumieją, wreszcie Justyna ma kogoś, z kim może o wszystkim pogadać. Obie z pozornie dobrych domów, pod spodem dysfunkcyjnych. Aga gra na skrzypcach, ma talent, ale jej rodzice lekarze uważają muzykę za fanaberie. Chcą, żeby była lekarką, więc wylądowała w klasie biol-chem, razem z Justyną. Aga odreagowuje: czasem bierze narkotyki, ma chłopaka, ale należy też do oazy.
W czerwcu, tuż przed wystawieniem ocen, zwierza się Justynie, że jej opiekun z oazy molestuje ją seksualnie i teraz chce pójść na całość. Zaszantażował ją i wyznaczył termin za kilka dni: jak się z nim nie prześpi, powie jej rodzicom o narkotykach i chłopaku.
- Nie mam wyjścia – kończy enigmatycznie.
Justyna przejęta. Za narkotyki od razu wyrzucają z ich liceum, to by wszystko zniszczyło.
Tydzień później siedzą na długiej przerwie na schodach kościoła, przygotowują się do poprawki z historii. Justyna pyta o jakąś datę, a Aga:
- Ja już nic nie muszę.
Dzwonek na lekcje, dziewczyny idą do klasy. Aga traci przytomność tuż przed wejściem. Pogotowie, reanimacja, szpital.
Justyna zaczyna rozumieć: przyjaciółka wcześniej spóźniła się na matmę, to wtedy wzięła tabletki. Podebrała tacie kardiologowi. Dzień przed terminem wyznaczonym przez księdza. Miała już 16 lat, ksiądz potrzebował tylko jej zgody na seks z penetracją.
Aga po dziewięciu dniach umiera.
Justynie świat się zawala. Nie zna nazwiska księdza. Zostaje z tajemnicą. I miażdżącym poczuciem winy, że Aga się zabiła, bo ona nic nie zrobiła.
Seans
W wakacje siostra proponuje: - Ej, możemy się dowiedzieć, co się stało z twoją koleżanką. Wiem, jak wywoływać duchy. Kolega już mi wszystko wytłumaczył i przysłał.
I wyjmuje jakieś tabliczki i Biblię Szatana.
Justynę trochę śmieszy ta szopka, ale stara się zachować powagę. Siedzą pół godziny. Z seansu nic nie wychodzi. Siostra urażona: - Bo jesteś za mało skoncentrowana!
Po wakacjach Justyna wraca do szkoły odmieniona. Była pokorną szarą myszką, teraz jest buntownicza, potrafi odpyskować nawet dorosłym.
Nauczyciele zauważają zmianę, rodzice nie. Nigdy nie zapytali, jak się czuje po samobójstwie najlepszej koleżanki. Dla nich jest niewidzialna.
Za to katecheta się o nią troszczy. Tylko jemu Justyna zwierza się, że nie rozumie, dlaczego Pan Bóg zabrał jej koleżankę, dlaczego we wspólnocie Aga nie znalazła nikogo, kto by jej pomógł. Nie rozumie też zmiany w sobie, swoich emocji, nie odnajduje się w tym życiu.
- W sumie Aga dobrze wybrała – stwierdza. - Bo po co się męczyć, użerać, prosić o jakąkolwiek pomoc, skoro można to zakończyć?
Katecheta przestraszony. Zna jej sytuację rodzinną i prosi znajomego księdza, żeby się nią zaopiekował. Justyna przychodzi do niego co dwa tygodnie. Otwiera się, wspomina o wywoływaniu duchów z siostrą.
Błąd.
- To stąd ta zmiana z grzecznej dziewczynki do zbuntowanej! – diagnozuje ksiądz. – To może byś pojechała do egzorcysty?
Justyna sprawdza w Google, co to i jakie się ma objawy. Lęki, koszmary senne, agresja… - wszystko pasuje.
Na następnym spotkaniu ksiądz wyjmuje listę zagrożeń duchowych ks. Przemysława Sawy: 63 pytania. Justyna odpowiada twierdząco na 10.
Tak, była na nabożeństwie innych wyznań (z tymi znajomymi Świadkami Jehowy, z ciekawości). Tak, ma w domu drzewko szczęścia. Tak, oglądała "Czarodziejki z księżyca". I program wróżki Gieni, gdzie widzowie dzwonią na żywo, a ona wróży im z kart. Oglądały z siostrą dla beki i z nudów.
Pierwszy
Justyna mówi mamie, że zostanie dłużej w szkole i jedzie 20 km do egzorcysty. Wieś, kilka domów, w jednym z nich on: młody, w sutannie.
- Ile masz lat?
- Szesnaście.
- A, to dobrze. Wejdź.
Wcale nie "dobrze". Nie ma prawa egzorcyzmować jej bez zgody rodziców. Art. 15 i 20 Kodeksu Prawa Cywilnego: "Od 13. roku życia w drobnych sprawach życia codziennego nastolatek może decydować sam". Egzorcyzm z pewnością nie jest "drobną sprawą życia codziennego".
Pokój przekształcony w kaplicę, ona siada w ławce, on stoi. Modli się z fioletowej książeczki, potem po łacinie.
- Odezwę się - mówi na koniec. I odwozi ją na autobus.
Dwa tygodnie później dzwoni. Justyna odbiera w łazience, żeby nie było jej słychać.
- Rozeznałem twój problem – słyszy Justyna. – To zniewolenie demoniczne. Uwolnienie potrwa trzy lata. Ale się nie przejmuj, poradzimy sobie. Najważniejsze, że mamy diagnozę.
Ona przerażona. Trzy lata?!
Ksiądz dorzuca, że będzie miała awersję do Kościoła, do wszystkiego, co poświęcone, trudności z przystępowaniem do sakramentów.
Dziś Justyna wie, że to manipulacja. Wtedy się boi: chodzi do katolickiego liceum, z obowiązkową mszą w czwartki, modlitwą na początku i na końcu lekcji – przecież ktoś zauważy!
Tydzień później następna wizyta.
Ksiądz tłumaczy: w rozeznaniu widział ją we mgle otoczoną demonami i to tylko kwestia czasu, aż ją dopadną. Bo złymi rzeczami, które robiła, otwierała im furtki. Stąd myśli samobójcze – to sprawka demonów. Ale ksiądz się cieszy: - Dobrze, że tak szybko na to wpadliśmy!
Justyna się boi. W końcu jest dzieckiem, przed którym obcy dorosły roztoczył przerażającą wizję. Ale ksiądz na wszystko ma wytłumaczenie:
- To dlatego, że wchodzisz do poświęconego miejsca i szatanowi się to nie podoba.
Zaczyna się nad nią modlić. Przykłada krzyż do klatki piersiowej.
- Nie dotykaj mnie! – oponuje Justyna.
- Wyjdź z niej, szatanie! – odpowiada on.
Zamacza palce w oleju i robi jej krzyżyk na czole, gardle i piersiach. Bluzkę odsuwa sam. Justyna czuje obrzydzenie. Oni nawet w rodzinie się nie przytulają, a tu dotyka ją obcy facet. Trwa to półtorej godziny.
Na trzeciej wizycie znów dotyka, tylko odważniej. Ona go odpycha, wyrywa mu krzyż i rzuca nim o podłogę. Odłamują się kawałki. Jezusowi odpada jedna ręka, Justynie opadają obie. Szczególnie kiedy ksiądz się ekscytuje:
- Duchu, jak masz na imię? Wyjdź z niej! Rozkazuję ci!
I trzyma ją za barki, dotykając piersi. Są duże, Justyna wcześnie dojrzała, jest tego samego wzrostu, co ksiądz. Im bardziej ona się szarpie, tym bardziej on ją trzyma. I wykrzykuje:
- Szatanie, czemu dręczysz to biedne dziecko?
Justyna jeszcze wtedy ma paznokcie i żeby przetrwać wizytę, wbija je sobie w udo. Wychodzi po dwóch godzinach, przerażona, że pozwoliła złamać swoją granicę nietykalności.
Wtedy jej się pogarsza.
Cięcie
Ma napady lęku. W szkole nagle sztywnieje, czuje niepokój i napięcie nie do zniesienia. Zgłasza, że chce iść do łazienki, tam siada na zimnej podłodze i gryzie się w ramię. Ból fizyczny przykrywa ten emocjonalny. Chwilowa ulga. Tnie się też żyletką po udach – wysoko, żeby nie było widać spod ubrań.
To wtedy zaczyna chodzić na tory.
Wyniki w nauce ma tak słabe, że musi powtarzać klasę.
Nie powtarza za to błędu jeżdżenia do egzorcysty.
Od razu lepiej. Maturę zdaje tak dobrze, że na wymarzone pielęgniarstwo w Warszawie dostaje się z pierwszą lokatą.
Warszawa
Warszawa, nowa parafia, nowy ksiądz. Otwarty, lubi rozmawiać z młodymi ludźmi. Zwierza mu się, że miała myśli i próby samobójcze.
Błąd.
- To może byś poszła do egzorcysty? – sugeruje. - Problem nie znika tylko dlatego, że przeprowadziłaś się do innego miasta.
Poleca jej wspaniałego przewodnika duchowego: księdza profesora z Lublina, wykładowcę na KUL. Justyna zaczyna do niego jeździć. Traktuje go jak powiernika, autorytet, wyrocznię.
A profesor potwierdza: Justyna potrzebuje egzorcysty.
Korzysta z rady "wyroczni" i wybiera księdza Marcina w mieścinie pod Warszawą.
Drugi egzorcysta
Jeszcze ma dystans, jeszcze dostrzega absurdalność sytuacji. Pierwsza rozmowa konsultacyjna w niedzielę o godz. 10.00 w salce przy kościele. Przed salką kolejka jak do lekarza na NFZ.
- Zawsze tak dużo ludzi? – pyta Justyna starszą kobietę obok.
- Tak, bo to jest bardzo dobry egzorcysta. A pani, z czym do niego?
- Ze sobą.
- A ja przyszłam, bo ktoś mi potajemnie wyjmuje pieniądze z portfela. Pewnie szatan!
Justyna prawie parska śmiechem.
- A nie wnuczek?
Do księdza wchodzi o 11.00.
- O, pani z dziesiątej? U mnie zawsze takie kolejki…
I pyta, co Justyna robi w życiu.
- A, pielęgniarstwo. Piękny zawód, ale niech pani ma na uwadze, że życie duchowe jest najważniejsze.
Wyciąga znajomą listę 63 zagrożeń duchowych: - Które pytanie pani losuje?
Trafia w myśli i próby samobójcze.
- Tak, miałam.
Następne:
- Wywoływanie duchów, spirytyzm, horoskopy?
- Zdarzyło mi się.
- Sztuki walki?
- Mam tai-chi z szablą na Uniwersytecie Medycznym. Zapisałam się, bo na nic innego nie było miejsca. Ale nie dla wszystkich starcza szabli, więc macham kijem od szczotki.
- I co? Fascynuje to panią?
- Zawsze to jakaś forma ruchu.
- Ćwiczy pani w domu?
- Czasem, jak pada deszcz.
- Czym pani macha?
- Mopem.
- Medytuje pani?
- Słowo Boże.
- Ale czy medytuje pani te bóstwa buddyjskie?
- Nie.
- Ale w samych tych ruchach jest medytacja.
Argumenty Justyny go nie przekonują. Ma już swoje zdanie. I priorytety.
Po dwóch tygodniach dzwoni. Justyna ma przyjść za kilka dni na jego dyżur w konfesjonale. Nie szkodzi, że przed południem ma praktyki w szpitalu.
- Przecież ci mówiłem, że życie duchowe jest najważniejsze. Studia czy praca są drugorzędne - napomina ją ksiądz.
W konfesjonale, na drewnianym klęczniku, Justyna przez 40 min odpowiada na pytania. Nie czym zgrzeszyła od ostatniej spowiedzi, tylko o przeszłości i grzechach rodziny. Że nie wierzą w Boga, że jest nieślubnym dzieckiem, że mama rozważała aborcję, a siostra babci popełniła samobójstwo.
Ksiądz ciągle podkreśla:
- Musisz mówić całą prawdę. Jeśli nie będziesz szczera przed Bogiem, to cię zablokuje na łaskę bożą i nic nie zdziałamy. Musisz mi mówić o wszystkim. Bo ja już czuję, że ty nie jesteś szczera.
Diagnoza
Tydzień później ksiądz Marcin ma wieści.
- Rozeznałem twój problem. Jesteś opętana. Są w tobie cztery duchy: samobójstwa, aborcji, nieprzebaczenia i niewiary.
I długo tłumaczy, że skoro teraz są cztery, to nie znaczy, że za miesiąc nie będzie ich dziesięć. Bo jak Justyna się pootwiera na niewłaściwych ludzi, to ich złe duchy mogą łatwo przejść na nią. Dlatego musi się ich wystrzegać i z nimi nie rozmawiać. W ogóle najlepiej z nikim nie rozmawiać o tym, co przeżywa. I nie mówić, że chodzi do egzorcysty.
- Jak ktoś będzie pytał, to powiedz, że idziesz do lekarza.
Egzorcyzmy
Odbywają się w podziemiach kościoła, zawsze bez świadków. Tylko on i Justyna.
Sala bez okien, z dużą wolną przestrzenią, ale też chaosem: sporo krzeseł, na podłodze śmieci i porzucone przedmioty – jak w składziku.
Justyna klęczy na zimnej posadzce. On odprawia modły.
Kiedy dotyka ją pierwszy raz, odpycha go i krzyczy:
- Spier..., chu...!
Przyszła po pomoc i modlitwę, a on jej robi to samo, co tamten w dzieciństwie. Tylko bardziej agresywnie.
Boi się, czuje złość i obrzydzenie. Tym bardziej że ksiądz podchodzi od przodu, dotyka krzyżem, kładzie jej ręce na głowę, i coraz niżej: na ramiona i dekolt, do wysokości stanika, potem na biodra i uda. Im bardziej Justyna go odpycha, tym mocniej on ją przyciska. A że ona wciąż klęczy, ma tuż przed nosem jego genitalia.
Wizyty co tydzień-dwa i z każdą jest gorzej.
Zmusza ją do wypicia wody egzorcyzmowanej, tak, że Justyna się dławi.
Przewraca na ziemię i się na niej kładzie.
Justyna zrozpaczona. Raz znajduje na podłodze ostry kawałek metalu i próbuje przeciąć sobie żyły. Krew cieknie obficie, ale na księdzu nie robi to wrażenia. Justyna traci przytomność. Kiedy ją odzyskuje, nadal leży na podłodze, tylko ma zabandażowane nadgarstki. A on się dalej modli.
- Dlaczego nie wezwał pogotowia?! – myśli.
On później wyjaśnia: - To szatan cię skaleczył. Straciłaś trochę krwi i bardzo dobrze. Bo szatan wypłynął razem z nią.
Justyna zawsze wychodzi z pręgami od jego palców na ciele. Czasem z guzami i siniakami, nawet na skroniach, bo w trakcie szarpaniny wpada na krzesła. Ukrywa to pod grubą warstwą pudru oraz pod długimi rękawami i spodniami. Najgorzej jest w lecie i na praktykach. Bo uniformy w szpitalu mają krótkie rękawy.
Przeprowadzka
Justyna kończy trzeci rok pielęgniarstwa na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym i przeprowadza się do Lublina. Będzie studiować na KUL, bo chce wstąpić do sióstr białych bezhabitowych, misjonarek Afryki. Poznała jedną z nich: Cecylię, wszystko omówiły. Teologia uzupełni pielęgniarstwo i Justyna wyjedzie do Afryki. Już widzi, jak pomaga tam bliźnim. Zawsze chciała robić coś ważnego. I wciąż szuka swojego miejsca na ziemi.
Ale osiem miesięcy egzorcyzmowania zrobiło swoje. Ma coraz więcej napadów lękowych i myśli samobójczych. Ale teraz już ślepo wierzy, że jest opętana. Czuje się załamana, że szatan wciąż jej nie opuścił.
Ks. Marcin na pożegnanie podsyca obawy: - W nowym miejscu nie poradzisz sobie bez egzorcysty.
Trzeci
Jej przewodnik duchowy, profesor z KUL, uważa tak samo, więc Justyna ląduje u trzeciego egzorcysty.
Ks. Józef ma inny styl. Pierwsze spotkanie to seria pytań jak na przesłuchaniu. Po niemal trzech godzinach stwierdza: - Muszę zrobić rozeznanie.
Co w praktyce oznacza: zadzwonię do poprzedniego egzorcysty i wszystko mi powie. A diagnoza może być tylko jedna: opętana.
Leczenie: egzorcyzmy co tydzień w piątek rano, poprzedzone mszą o 7.00.
Po niej Justyna wchodzi do zakrystii. Przed nią ks. Józef w białej albie narzuconej na dres, z fioletową stułą. Potężny, z nadwagą, ze 120 kg. Za nim trzech mężczyzn.
- To moi pomocnicy: Wiesiek, Jurek i Sławek – przedstawia ksiądz. - Towarzyszą mi modlitwą. I czuwają, żeby osoba, nad którą się modlimy, nie zrobiła sobie krzywdy.
Justyna przestraszona.
- Ale ja nie chcę sobie zrobić krzywdy. To mogę spokojnie posiedzieć sama?
- Nie.
Każą jej usiąść na ławce pod ścianą. Dwóch mężczyzn siada po bokach, trzeci stoi przed nią w gotowości. Jeszcze nie zaczęli, a ona już czuje się jak w imadle.
Ks. Józef wyjmuje z szafki: oleje, pudełko, waciki, fioletową książeczkę…
Nagle psika jej prosto w twarz spryskiwaczem do kwiatów. Justyna się wzdryga – odruch bezwarunkowy, bo woda jest zimna i wziął ją z zaskoczenia.
A panowie już ją chwytają za ramiona żelaznym uściskiem.
- Nie musicie, nic mi się nie dzieje – oponuje Justyna.
- A co to przed chwilą było? Szatan przez ciebie przemawia!
I zakleszczają ją jeszcze mocniej. Ks. Józef bierze krzyż, przykłada do góry głowy, czoła i do policzków. Ale to nie delikatne sekundowe dotknięcia. Jeździ jej po twarzy bez odrywania ręki, a drewniany źle oszlifowany krzyż z niedorobionym metalowym Jezusem drapie ją i zostawia rysy na skórze.
Justyna czuje, jak robią jej się ranki. Obezwładnia ją lęk i odrętwienie.
- Zamknij oczy – każe ks. Józef.
I dotyka Jezusem po oczach.
Zjeżdża nim na szyję. Ściąga krawędź dekoltu na dół i wpycha rękę z krzyżem pod ubranie. Schodzi do piersi.
I od drugiej strony: podnosi bluzkę jak swoją, odsłania brzuch i znów jeździ krzyżem.
Justyna widzi się potem w lustrze i aż nie dowierza: wszędzie czerwone zadrapania.
- Jakbym wpadła w krzaki!
Siniaków jeszcze nie ma. Pojawią się po trzech miesiącach. Ksiądz na razie buduje przestrzeń zaufania.
Gwiazdka
Czas na oleje.
Ksiądz do pudełka z wacikami nalewa oliwę i namacza w niej dłoń jak pieczątkę w gąbce.
Tłusta ręka jedzie miarowo i co chwilę się zatrzymuje: włosy, czoło, policzki, oczy…
Kiedy dojeżdża do ust, Justynie zbiera się na wymioty. Ks. Józef nie umył ani nie zdezynfekował rąk, a przyszedł prosto z porannej mszy. Rozdając komunię, mógł dotknąć czyichś ust lub języka, a czego jeszcze - Justyna usiłuje sobie nie wyobrażać.
Tym bardziej że tuż przed nosem ma jego białą albę - w niektórych miejscach brudną, przetartą lub pogryzioną. Ksiądz wyraźnie nie dba o higienę, a Justyna napatrzyła się na pielęgniarstwie, co potrafią zarazki i wirusy.
Zablokować wyobraźnię. Wyprzeć. Nie myśleć. Również o żelaznym uścisku pomocników po obu stronach i trzecim przytrzymującym nogi.
Tłusta ręka zjeżdża na szyję i dekolt, do linii biustonosza. Później od drugiej strony – na brzuch.
Do namaszczania pleców przesuwają ją oni. Pochylają do przodu, odsuwają bluzkę, a ksiądz kreśli tłustą ręką znak krzyża od góry do dołu.
Towarzysze księdza są coraz bardziej gorliwi i brutalni. Jeden zawsze ma w dłoni medalik w kształcie gwiazdki z Matką Bożą w środku.
Justyna czuje ból, prosi, żeby przestali. Bez skutku.
Krzyczy: - Nie zgadzam się! Zostawcie mnie!
Potem już tylko krzyczy. Bez słów, z bólu, jak zranione zwierzę.
Wtedy czuje, jak pomocnik wbija jej medalik w ramię tak, że cieknie krew. Ramiona gwiazdki tkwią w środku rany jak widelec w kotlecie, ale to tylko zachęca mężczyznę.
- Szatanie, zostaw ją! – wykrzykuje.
Bo formułę "Wyjdź z niej, szatanie!" może wypowiadać tylko egzorcysta.
Justyna opada z sił i za wszelką cenę usiłuje nie myśleć, ilu osobom wbijał ten medalik przed nią i czy właśnie zaraził ją HIV. A ten bierze to za dobrą monetę:
- Tak, uspokój się szatanie.
Stąd też wychodzi zawsze z pręgami i siniakami.
I tak przez trzy lata.
Trzy
Staje jak sparaliżowana. Dziś razem z nią są w zakrystii dwie inne dziewczyny. Przestraszone tak samo, jak ona. I czterech dodatkowych mężczyzn.
- Chłopaki z seminarium przyszli popatrzeć – informuje ksiądz.
- Co popatrzeć? – obrusza się Justyna. – Nie jesteśmy w zoo, tu chodzi o moją przestrzeń duchową! Nie chcę, żeby ktoś to oglądał.
- To tak edukacyjnie. Trzeba pokazać alumnom, jak wygląda szatan.
- Jak my się pomieścimy? – myśli Justyna. – I co z prywatnością? Przecież on znowu będzie używał mojego imienia i nazwiska, i intymnych szczegółów typu: "Duchu aborcji…".
Dostawiają dwa krzesła, Justyna ląduje na jednym z nich. Ksiądz Józef wyjmuje plastikowe kieliszki, w jakich podaje się leki w szpitalu. Pomocnicy chwytają dziewczyny za ramiona i odchylają im głowy maksymalnie do tyłu. Wymuszają otwarcie ust, przytrzymując żuchwę chwytem, jak przy resuscytacji.
Ksiądz wlewa im oliwę jednym zdecydowanym ruchem. Justyna czuje, że się topi. Nie potrafi przełknąć na raz 30 ml tłustego szczypiącego płynu. A oni nie pozwalają podnieść głowy do naturalnej pozycji. Ciało odmawia posłuszeństwa: paraliżuje ją strach, z oczu płyną łzy.
Również dlatego, że po raz pierwszy Justyna widzi, jak to samo robią innym dziewczynom. Jakby przeglądała się w lustrze.
Czuje tak dojmujący ból fizyczny i psychiczny, że zaczyna krzyczeć.
- Ty chu...! Skur...u! To boli!
A potem już tylko rozpaczliwy krzyk bez słów.
- Przecież to się może skończyć śmiercią! – kołacze jej się w głowie. – Zachłystowe zapalenie płuc i umierasz.
Dlatego następnym razem, kiedy ksiądz zbliża się z kieliszkiem oliwy, zbiera w sobie wszystkie siły, żeby nie odgięli jej do tyłu. Schyla się jak na samolotowych instrukcjach na wypadek katastrofy. Głowa niemal na kolanach.
Ale jest bez szans. Zbiegają się wszyscy pomocnicy i nie cofają przed niczym. Wbijają jej palce pod pachami, przy piersiach, biodrach i w pachwinach. Wsuwają ręce na siłę i trzymają.
Kiedy Justyna widzi, że nie ma żadnych szans, wpada na desperacki pomysł. Ksiądz stoi naprzeciwko z kieliszkiem oliwy i z butelką, więc ona wybija się z nóg i rzuca się całą sobą. Jej 75 kg uderza w jego 120 kg z impetem. Ksiądz się przewraca, kieliszek toczy się po podłodze, a butelka rozbija.
Oliwa błyszczy na podłodze. Dziś nie będzie pojenia.
To jednorazowy sukces. Następnym razem panowie pilnują jej lepiej i szybciej obezwładniają.
Raz Justynie udaje się opluć księdza oliwą.
Raz wymiotuje krwią. Na jego białą albę.
- Bardzo dobrze! – ekscytuje się ksiądz. - Teraz jeszcze musisz wyrzucić z siebie te gwoździe, w których materializuje się szatan!
Bo ks. Józef już wcześniej wspominał, że osoby, które egzorcyzmował, wymiotowały gwoździami lub innymi zardzewiałymi przedmiotami. I Justynę też coś wyraźnie blokuje. Oliwa pomoże to odblokować.
Dalej wszystko toczy się jak wcześniej: jeżdżenie krzyżem, namaszczanie tłustą ręką, wzywanie: "Szatanie, wyjdź z niej!", modlitwy, hymny o miłości Bożej do człowieka, wbijanie medalika, pryskanie wodą święconą, szarpanie, błogosławieństwo. I tak trzy godziny.
Po wszystkim ksiądz Józef rzuca: - To zapraszam do mnie na górę na kawę!
I wszyscy idą do jego mieszkania pogawędzić w miłej atmosferze.
Dysonans
Gdyby Justyna wychodziła z egzorcyzmów prosto do domu – z siniakami, zadrapaniami, krwią zaschniętą po medaliku, całą swoją krzywdą, wściekłością i rozpaczą – pewnie więcej by tam nie poszła. Ale na górze przy kawce ksiądz ciepło tłumaczy:
- Nie pamiętasz, ale krzyczałaś, wyzywałaś mnie i nawet się na mnie rzuciłaś.
- Pamiętam doskonale.
- Nie możesz pamiętać. To szatan przez ciebie przemawiał. On chce, żebyś zapamiętała to doświadczenie jako dramatyczne i więcej tu nie przyszła. Ale jeśli tak zrobisz, będzie tylko gorzej. On w końcu sprawi, że się zabijesz. Ale ja wiem, że jest w tobie część, która walczy. Bo zależy ci na swoim życiu: fizycznym, duchowym i wiecznym. Pan Bóg cię kocha, bo tu przychodzisz.
Justyna skarży się swojemu przewodnikowi duchowemu, profesorowi z KUL. A on: - Opętanie to trudna sprawa. Ale ksiądz Józef robi wszystko, żeby ci pomóc. Znam go, to specjalista. A że cię przytrzymują? To po to, żebyś nie zrobiła krzywdy sobie i księdzu.
Ciało Justyny krzyczy: "Nigdy więcej!", ale umysł coraz bardziej się poddaje, zakleszczony w narracji ludzi wokół. Ta sieć mówi jednym głosem. A ona nie ma nikogo spoza niej.
Zatruta
Wymiotuje. Zaczyna w każdy piątek po egzorcyzmach, kończy w niedzielę.
Mimo że zawsze przychodzi tam na czczo. Msza na siódmą, po niej rozmowa w gabinecie, egzorcyzmy do jedenastej, kawa u księdza – Justyna jest tak pokiereszowana i słaba, że w piątki w ogóle nie chodzi na uczelnię. Wraca prosto na stancję. Próbuje coś zjeść i natychmiast wymiotuje. Dwa, trzy razy. Zmywa z siebie oleje, wypija trochę wody i znów zwraca.
Budzi się rano i wymiotuje żółcią.
Na początku myśli, że to zatrucie.
Ale objawy zaczęły się wraz z egzorcyzmami u ks. Józefa i trwają miesiącami.
Justyna dramatycznie chudnie. Idzie do lekarza i na gastroskopię.
- Ma pani nadżerki żołądka i wkrótce mogą się zrobić wrzody – mówi lekarka i zaleca odpowiednią dietę.
Ale to nic nie daje, bo nie ustaje przyczyna. To jak zakładanie skarpetek, żeby wyleczyć przeziębienie, kiedy się codziennie wychodzi na mróz w stroju kąpielowym.
Justyna idzie też do psychiatry i dostaje leki nasenne i uspokajające. Ks. Józef się oburza: - Nie możesz ich brać, one blokują łaskę Bożą!
Justyna znosi to od 2011 r. do 2014 r. Przestaje, kiedy dostaje się na drugi stopień studiów pielęgniarskich.
Prawie
Następny jest ojciec Wojciech od krzesła z pasami. Już po pierwszej wizycie Justyna wie, że nigdy tam nie wróci. A ten dzwoni i zachęca: - Może modlitwa? Zapraszam…
Justyna szydzi w duchu: "Ta, serdecznie zapraszam na wiązanie" i konsekwentnie odmawia.
Powoli wraca do równowagi. Od miesięcy nie była na egzorcyzmach. Skończyła studia magisterskie z pielęgniarstwa, pracuje na hematoonkologii. Chodzi na dyżury, czyta, wynajmuje pokój, już nie w klasztorze, z fajnymi ludźmi.
Wtedy znajoma siostra zakonna podpowiada:
- To teraz dobrze by było zająć się twoją relacją z Panem Bogiem. Przydałby ci się ktoś, kto tobą pokieruje. Idź do ojca Krzysztofa. On pójdzie z tobą w drogę wiary.
Justyna wytrzymuje u niego trzy miesiące, a potem próbuje wyskoczyć z okna.
Pod habitem
Ojciec Krzysztof - dominikanin, pod sześćdziesiątkę, uśmiechnięty, optymistyczny.
- Od niedawna jestem egzorcystą – rzuca.
- Ale to biskup wyznacza…
- Sam się zgłosiłem, bo poczułem w sobie światło.
Dalej jakzwykle - rozmowa, lista zagrożeń duchowych, telefony do poprzedników i rozeznanie: opętana.
Justyna ma 12-godzinne dyżury w szpitalu, ojciec wymyśla strategię: - Będziesz przychodzić co dwa dni. Jak po nocce, to rano, jak po dniówce, to wieczorem. I zawsze na początku będę cię spowiadał.
Miejsce spotkań: pomieszczenie w klasztorze, które akurat jest wolne. Salka w podziemiach, sala telewizyjna, pokój jednego z braci, zazwyczaj na drugim piętrze, niemal na poddaszu.
Warunek: muszą mieć wersalkę lub łóżko. I muszą być zamykane na klucz.
O. Krzysztof przekręca go i chowa w kieszeni spodni pod habitem.
- Może od razu się połóż. Będzie mi łatwiej cię przytrzymać.
Modlitwa trwa dwie-trzy godziny. On siada przy niej, przekładając rękę przez biodra jak dolne pasy bezpieczeństwa. Różaniec, litania, "Szatanie, rozkazuję ci…!" i zaczyna się dotykanie. Po głowie, plecach, biodrach. Krzyż i rękę ojciec swobodnie wkłada pod ubranie.
- Nie dotykaj mnie, dziadu!
I znów dysonans. Bo o. Krzysztof specjalnie dla Justyny odwołuje inne spotkania. Zwierza się, opowiada o swoim życiu, problemach, samotności i potrzebie bliskości. Przekonuje: - Żebyśmy mogli sobie pomóc, nasza relacja musi być głębsza.
I zabiera ją na spacer. Ona: 25-letnia szczupła blondynka, 188 cm wzrostu. On: pół głowy niższy, ćwierć wieku starszy, chudy jak patyk, w dresie.
Ludzie się gapią, a ją zalewa wstyd, że wygląda jak jego utrzymanka.
Powiew
W egzorcyzmy o. Krzysztofa wpisany jest jego cuchnący oddech. Przytrzymuje Justynę za ramiona, zbliża twarz do jej twarzy i rzuca: - Szatanie, wyjdź z niej! Wypędzam cię powiewem Ducha Świętego!
I dmucha z całej siły, dopóki nie skończy mu się powietrze w płucach. Jak podczas badania spirometrii. Justyna powstrzymuje wymioty i myśli: - Boże, jeśli Duch Święty tak capi, to ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Wreszcie Justyna ma dość.
Ojciec Krzysztof każe się położyć, a ona: - Nie!
Zaczyna dotykać, Justyna się szarpie. Zrozpaczona, ucieka na drugi koniec sali i siada przy szafie ze szklanymi drzwiami. Kiedy on zbliża się z oddechem Ducha Świętego, Justyna uderza z całej siły pięścią w szkło. W nadziei, że uszkodzi sobie tętnicę i zakończy te męczarnie. Krew się leje, ale Justyna nawet nie traci przytomności.
- Otwórz drzwi!
- Co chcesz zrobić?!
- Otwórz te zasrane drzwi!
Ojciec jest przestraszony i ulega. Justyna zostawia za sobą ścieżkę krwi.
Okno
Raz o. Krzysztof szarpie ją mocniej niż zazwyczaj. Ona odpycha go z całej siły, on się przewraca. Justyna biegnie do okna i zatrzymuje się po drugiej stronie parapetu. Klasztor stoi na skarpie, więc pod sobą ma jakieś pięć pięter.
O. Krzysztof rzuca się, ściąga ją, przewraca się na nią i pyta śmierdzącym głosem: - Co ty chciałaś zrobić?!
Dopiero wtedy Justyna idzie do psychiatry.
Diagnoza: ciężka depresja. Justyna kwalifikuje się do szpitala, ale skoro jest pielęgniarką i mieszka z inną pielęgniarką, to może wystarczy. Lekarz przepisuje jej kilka leków.
O. Krzysztof komentuje: - Poszłaś do lekarza, bo szatan chce nas rozdzielić.
Kroplówka
Kroplówka wisi w pokoju na wieszaku na ubrania przyczepionym do karnisza. Justyna jest w tak złym stanie, że już nie wstaje z łóżka. Nie je, nie pije. Koleżanka podłącza jej glukozę i płyn elektrolitowy na zmianę, żeby się nie odwodniła. Prowadzi ją do łazienki, żeby się załatwiła i umyła. Myje jej włosy, suszy, czesze, daje nową piżamę.
Chodzi do tego samego kościoła, obok szpitala, w którym obie pracują. O. Krzysztof zagaja, co z Justynką, a ona, nieświadoma niczego, podaje mu adres.
On przychodzi, kładzie się przy Justynie, przytula, głaska i się modli. Ona nie ma siły krzyczeć. I tak przez dwa miesiące.
Później przyjeżdża lekarz na wizytę domową, załamuje się jej stanem, zmienia leki i każe nikogo nie wpuszczać.
Justynie już po tygodniu się poprawia i dopada ją myśl: - Gdybym była siostrą zakonną, nie położyłabym się obok chorego przystojnego chłopaka.
Nękanie
O. Krzysztof nie ma wstępu do mieszkania, ale przychodzi pod klatkę.
- Może byśmy się pomodlili? Albo porozmawiali? Dlaczego ode mnie uciekasz? Pamiętaj: bez egzorcysty sobie nie poradzisz!
Ona niewzruszona. Jedzie na rekolekcje: sześć dni w milczeniu. Chce się wyciszyć i zdecydować, co dalej. A tam o. Krzysztof! Siada obok niej na posiłkach, na konferencjach, dowiaduje się, w którym pokoju mieszka. I podsuwa jej pod drzwi karteczki, np. "Znam Twoje grzechy".
Justyna zgłasza to księdzu opiekunowi wraz z kontekstem: że o. Krzysztof stosował wobec niej przemoc i manipulacje.
- Jesteś pielęgniarką, tak? To możesz wyjechać gdziekolwiek.
Justyna wysyła CV do większych miast w Polsce. Z Krakowa odzywają się pierwsi. Od razu wynajmuje pokój, nie szkodzi, że w mieszkaniu z ośmioma osobami. Wszystko jest lepsze od o. Krzysztofa.
Lęki
Do dziś nie chodzi na Rynek i stare miasto. Wizja, że go spotka, aż ją paraliżuje. A on bywa w Krakowie, w swoim zakonie. Nadal do niej wydzwania.
W 2021 r. Justyna ma pierwszą w życiu operację: usunięcie pęcherzyka żółciowego. Dzień przed odbiera z nieznanego numeru i słyszy: - Jutro umrzesz.
Poznaje go po głosie. Daje mu ostatnią szansę. Ma ją przeprosić na piśmie.
Do dziś ma jego 4-stronicowy list napisany odręcznie.
Irena
Justyna nie jest jedyna.
Ją też księża egzorcyści podtapiali, szarpali, przygniatali całym ciałem, a do tego przypinali pasami do specjalnego łóżka zrobionego na zamówienie, obcinali paznokcie do krwi i namaszczali olejami piersi i genitalia – bo tam lubi zagnieździć się szatan.
Obie są w podobnym wieku, latami były egzorcyzmowane, w tym obie u ks. Marcina, mają PTSD, zrujnowane życie i podobne spostrzeżenia: - Ciekawe, że szatan wybiera tylko młode atrakcyjne dziewczyny.
(Tymczasem Justyna przytyła 26 kg. To podświadomy mechanizm obronny: - Nie jestem już ładna, więc nikt nie zrobi mi krzywdy).
Obie są też w terapii i już rozumieją, że nie było żadnego opętania, tylko trafiły w ręce zaburzonych ludzi, za którymi stoi 2 tys. lat historii i autorytet Kościoła.
- Zdejmijmy całą tę religijną otoczkę i podmieńmy słowo "egzorcysta" na "mężczyzna" – proponuje Irena. – "Mężczyzna podtapiał, podduszał, wiązał, przypinał pasami...". Przecież to są tortury! Ci ludzie powinni siedzieć w więzieniu za przemoc, której się dopuszczają. Niestety, pozostają bezkarni. Moja sprawa została umorzona.
Światowo
Polska przymyka oko, ale Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu przyjął do rozpatrzenia skargę Ireny. Napisała ją mec. Karolina Bućko, dziś przewodnicząca Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania pedofilii.
Ze względu na nową funkcję już nie może reprezentować Ireny, ale widzi wyraźnie, co nie działa w systemie.
- Owszem, egzorcyzmowanie to nie przestępstwo, nie ma na nie paragrafu. W dodatku ofiary przychodzą na egzorcyzmy z własnej woli. Ale zgoda nie wyklucza karalności czynu. To są przestępstwa z artykułu 217 kodeksu karnego - o naruszanie nietykalności cielesnej, przestępstwo z artykułu 189 - pozbawienie wolności, przestępstwo z artykułu 198 - wykorzystanie niepoczytalności, bezradności. Cały rozdział 25 kodeksu karnego, czyli przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajności itd. Ten katalog jest naprawdę szeroki.
Problem w tym, że ofiary często nie mają świadków. Oraz w mentalności: jeśli przemocy dopuszcza się ksiądz, organy ścigania traktują go ulgowo – jakby należał do jakiegoś innego porządku i nie podlegał prawu laickiemu.
A przecież mechanizm jest podobny jak w przypadku przemocy domowej. Mąż znęcający się nad żoną ponosi odpowiedzialność z art. 207 Kodeksu Karnego, mimo że ona dobrowolnie wychodzi i wraca do domu, nie przykuł jej do kaloryfera.
- Trzeba zmienić tę kwestię systemowo – mówi mec. Bućko. – Chociażby jak w Niemczech, gdzie egzorcyzmy są poddane kontroli państwa i musi być na nich obecny świecki pracownik socjalny. Trzeba też znaleźć sposób, by wesprzeć ofiary: prawnie i finansowo. Może uda się wygospodarować środki z Funduszu Sprawiedliwości. Dostrzegam również, jak ważna jest edukacja. Irenę na egzorcyzmy wozili rodzice. Zdarza się, że dorośli zauważają u swoich dzieci jakieś zaburzenia i stwierdzają, że najlepszym sposobem, żeby się ich pozbyć, jest egzorcyzm. Traktują go tabletkę przeciwbólową: dziecko ją zażyje i będzie "naprawione".
Edukacja przydałaby się też księżom, bo nie mają pojęcia o psychologii. Justyna jako dziecko miała depresję i potrzebowała psychologa. Dlatego kilka lat temu powiedziała księdzu, który jako pierwszy wysłał ją do egzorcysty: - Chłopie, weź ty się doucz! Żebyś nie zrobił krzywdy kolejnym ludziom.
ZOO
W Polsce - jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna - działa 160 egzorcystów. Do niektórych ustawiają się kolejki. Dysfunkcyjnych rodzin, w których dzieci nie czują się widziane i kochane, więc akceptacji szukają poza domem, są tysiące. Ile z nich trafiło w ręce egzorcystów? Nawet jako dorośli.
Justyna i Irena mają już grupę dziewczyn, które doświadczyły tej samej przemocy co one. Wspierają się nawzajem (na prośbę Ireny dobrzy ludzie założyli nawet zbiórkę internetową dla Justyny), rozważają dalsze kroki.
Kościół zaczął się rozliczać z pedofilii po głośnych aferach i publikacjach w ostatnich latach. Państwo też podjęło kroki naprawcze.
W kwestii egzorcyzmów nie zmieniło się nic. Pozostajemy dziwadłem Europy.
Paweł Kostowski, reżyser filmu dokumentalnego "Egzorcyzmy polskie" o Irenie poczuł się zażenowany, kiedy udzielali wywiadu dziennikarce ze Szwajcarii: - Słuchała naszych relacji z rosnącym zdumieniem i niedowierzaniem. Jak opowieści z ZOO.
- Ale to nie jest problem pojedynczego człowieka – podkreśla Paweł Kostowski - Bo nie chodzi o to, żeby jednego wariata czy sadystę wymienić na innego. Tylko o to, żeby stworzyć solidne mechanizmy kontroli nad nimi.
Hamowanie
Justyna nie ma paznokci u rąk. W ich miejscu pofałdowana skóra, jakby ktoś obgryzł całą płytkę na 10 palcach. Trudno oderwać wzrok, jeszcze trudniej patrzeć.
Styczeń 2022 r. Justyna jedzie w Tatry ze znajomymi. Oni idą na Czerwone Wierchy. ona wjeżdża kolejką na Kasprowy. Ma raki, rusza przed siebie. Słoneczny dzień, minus 10 stopni, mało śniegu, dużo lodu, zatrzymuje się podziwiać widoki i robić zdjęcia.
- Zejdę do Hali Gąsienicowej, wypiję kawę w schronisku – decyduje.
Później tylko przebłyski: skrzący się śnieg, światło słońca i nagle ciemność.
Odzyskuje przytomność. Leży w cieniu, 300 m niżej, z obu dłoni cieknie krew. Miała granatowe paznokcie: żel i hybrydę, teraz ma otwarte rany. Pewnie próbowała hamować.
- To koniec. Nie wydostanę się stąd. Ale 33 lata to piękny czas, żeby zakończyć ziemską egzystencję i przenieść się na zielone doliny w królestwie niebieskim. Tam moje rany nie znikną, ale nie będą już bolały.
Prosi Boga o miłosierdzie i zamyka oczy.
Kiedy je otwiera, stoi nad nią ratownik:
- Żyjesz? Jak się nazywasz?
Potem znów przebłyski: śmigłowiec, karetka, SOR, szycie bez znieczulenia, bo jest wychłodzona do 28 stopni i myślą, że i tak nie przeżyje.
Wstrząśnienie mózgu trzeciego stopnia, przez następne pół roku kręci jej się w głowie. Dużo stłuczeń, żadnego złamania. Dużo ran na głowie, w tym na policzku. Dziś blizn nie widać, pomogły laser i osocze bogatopłytkowe w klinice medycyny estetycznej.
Ale Justyna boi się śniegu. Jak trochę napada, idzie do pracy w rakach.
Nie wie, co się wtedy stało. Może to te zaburzenia równowagi, które ma od czasu egzorcyzmowania? Wykazało je badanie encefalografem już w 2013 r.
- To nie była próba samobójcza. Ale codziennie myślę, po co przyleciał ten śmigłowiec. Dlaczego nie mogłam tam umrzeć.
Teraz
W środku już jest martwa. Ani razu nie płacze, nie drży jej głos. O samobójstwie mówi tak naturalnie, jak się smaruje chleb masłem. Trudno stwierdzić, czy to poczucie beznadziei, czy psychotropy łagodzące ból istnienia.
A jednak boli.
Sprawcy nie zostają skazani. Ofiary są skazane. Na szukanie na własną rękę ratunku w głębokiej depresji, zespole stresu pourazowego, zaburzeniach lękowych.
Justyna chciałaby zapomnieć. Wymazać. Ale to 11 lat, jedna trzecia jej życia. Nie da się.
W Wielkanoc zdecydowała się mówić: - Może to jest ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu. To tak, jakbym napisała testament.
Codziennie modli się o śmierć. Codziennie zastanawia się, jak sobie pomóc. Jest pielęgniarką, dobrze wie, ile i czego trzeba zażyć, żeby zakończyć swoje tragiczne życie.
W styczniu prawie się udało. Ale chciała być w porządku i wysłała SMS swojemu terapeucie: "Dziękuję za wszystko". Zna jej adres, wezwał karetkę.
W kwietniu pisze koleżance: "Czuję, że tonę. Nie wiem, jak złapać oddech".
W maju zaczyna się żegnać. To koniec. Właśnie dostała wypowiedzenie z pracy, bo za często bierze L4. A bierze L4, bo jest ofiarą przemocy egzorcystów. Znów poniesie konsekwencje tego, co jej zrobili. Ona nie będzie miała z czego żyć, oni pozostają bezkarni.
Dzwoni do egzorcysty, który modlił się nad nią, gdy miała 16 lat.
- Dlaczego ksiądz mi zniszczył życie? – pyta. I wylicza, co jej zrobił i jak to na nią wpłynęło. - Teraz jestem jak potłuczony wazon, którego już nie da się złożyć.
Ale ks. Andrzej nie odpowiada ani słowem.
Justyna dzwoni do egzorcysty, który przypinał ją pasami do krzesła i wiązał jak baleron. Ten nic nie pamięta.
- Chciałam usłyszeć "przepraszam" albo cokolwiek, co pokazałoby, że są ludźmi. Ale nie. Księża nie przepraszają.
Irena przerabiała to już wcześniej: - Dla nich nie jesteśmy ludźmi. Jesteśmy przypadkami.
Sama
Justyna nigdy nie toczyła piany z ust, nie rzucała się w drgawkach na podłodze, nie mówiła językami - jak na filmach o egzorcyzmach. Była dzieckiem, które potrzebowało psychologa. Gdyby wtedy trafiła do niego zamiast do egzorcysty, nie miałaby zrujnowanego życia.
Najlepszym dowodem jest jej siostra. To ona jako nastolatka eksperymentowała z wywoływaniem duchów i czytała Biblię Szatana. Ale nie próbowała rozpaczliwie należeć do wspólnoty Kościoła, nikt nie wmówił jej, że jest opętana. Dziś wiedzie spokojne życie w domu z ogródkiem i psem.
- Kościół zawsze stoi murem za swoimi księżmi, chociaż dla mnie oni są kryminalistami – stwierdza gorzko Irena. - A nas, osoby skrzywdzone, traktuje jak śmierdzące gówno. Byle dalej, byle się nie przykleiło. I to się nie zmieni. Chyba że jakaś ofiara egzorcyzmów umrze jak Annelise Michel w Niemczech.
(Za nieumyślne spowodowanie śmierci 24-letniej Anneliese sąd skazał w 1978 r. dwóch księży egzorcystów. Dostali pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu).
Justyna już jest blisko.
Od dziecka czuła się niewidziana i niechciana.
Teraz nie widzi jej Kościół ani państwo. Nie chce dostrzec jej cierpienia, zrujnowanego życia, uznać jej krzywdy ani za nią przeprosić. Nie mówiąc o wsparciu i pomocy.
- Mogłabym być kimś innym. Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie wpadła w łapy egzorcystów. Ale byłoby to życie, a nie wegetacja.
Kumulacja złych wieści z ostatnich dni ją przybiła: zwolnienie z pracy, pogłębienie depresji, skierowanie do szpitala psychiatrycznego.
Dlatego teraz Justyna ma plan. Pojedzie w góry, w miejsce, w którym wtedy omal nie umarła.
- Wszystko sobie przygotowałam – mówi. - I noszę przy sobie.
Wyjmuje z torebki przezroczystą fiolkę z napisem "ZIELONE DOLINY" i jednorazowy zastrzyk.
- Adrenalina na odwagę i dwa rodzaje tabletek. Tyle mi wystarczy, żeby wywołać zaburzenia rytmu i zatrzymać akcję serca.
***
Chcesz pomóc Justynie? Link do zbiórki internetowej znajdziesz tutaj.
Anna Śmigulec jest dziennikarką Wirtualnej Polski
Ofiary egzorcystów mogą skontaktować się z autorką reportażu: anna.smigulec-odorczuk@grupawp.pl