Prezent od Jarosława Kaczyńskiego dla PO
- Jeżeli Tusk sam reżyseruje listy, to po to, żeby w ten sposób szukać haków na własnych ludzi. Boi się też wystawiać na listach wyborczych ludzi, którzy w przyszłości mogliby być dla niego zagrożeniem - mówi Wirtualnej Polsce dr Ryszard Kessler, politolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Skomentował w ten sposób decyzję zarządu krajowego PO, że każdy, kto chce zostać kandydatem tej partii do parlamentu musi wypełnić specjalną ankietę. Zdaniem politologa Jarosław Kaczyński ma swój własny pomysł na Polskę. Najpierw to był mit IV RP, a teraz mit budowy IV RP z obrazem wielkiego prezydenta. - Taka strategia jest prezentem od Jarosława Kaczyńskiego, który każdego dnia funduje Platformie - dodaje.
29.04.2011 | aktual.: 29.04.2011 09:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Anna Kalocińska: Platforma prześwietla chętnych na listy wyborcze, poinformowała niedawno „Rz”. Kandydaci do parlamentu poza pytaniami podstawowymi, m.in. o wykształcenie i znajomość języków obcych, będą musieli odpowiedzieć na szereg osobistych pytań.
Dr Ryszard Kessler: Przeglądałem te pytania. Faktycznie część z nich jest bardzo niepokojąca, szczególnie te odnoszące się do rodziny i pozycji materialnej kandydata. Pokazują, że Tusk nie ma zaufania do własnych działaczy partyjnych, szczególnie tych znajdujących się w terenowych strukturach partii. Jest to też wyraźny komunikat do wyborców, że w tej kampanii parlamentarnej układanie list wyborczych będzie odbywało się w inny sposób niż dotąd.
WP: Czyli jaki?
- Do tej pory weryfikacja kandydatów następowała na etapie struktur lokalnych, a dopiero potem ich nazwiska lądowały w stolicy. Teraz wygląda na to, że Donald Tusk chce mieć nad wszystkim kontrolę i dlatego listy wyborcze zamierza układać już w Warszawie, co jednak kłóci się z zasadami wewnątrzpartyjnej demokracji. Nie wiadomo, kto będzie decydował o pozytywnej weryfikacji kandydatów.
WP: Skąd tak wyraźna niechęć Tuska do własnych posłów?
- Na pewno duży wpływ miało nagromadzenie się w ostatnim czasie paru poważnych wpadek personalnych PO. Przy okazji afery hazardowej z udziałem Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego czy prawdopodobnej korupcji wyborczej, w którą zamieszani są działacze PO z Wałbrzycha, wcześniej sprawa senatora Misiaka. Tusk wielokrotnie podkreślał, że dla polityków, którzy skompromitowali partię albo postawili ją w stan zagrożenia, nie będzie miejsca na listach wyborczych. W ramach kampanii parlamentarnej chce wyborcom jeszcze raz wyraźnie przypomnieć: na listach PO znajdą się tylko nieskazitelnie czyści kandydaci.
WP: W ankietach znajdują się m.in. pytania o to, czy w instytucjach publicznych lub samorządzie nie jest zatrudniony mąż lub konkubent potencjalnego kandydata oraz czy radnymi lub urzędnikami nie są bratowa, szwagier albo zięć.
- To zrozumiałe. Władze PO chcą w ten sposób uniknąć zarzutów o nepotyzm. Bardziej zaskakują mnie pytania czy kandydat prowadzi działalność gospodarczą lub zasiada w spółkach i jakie ma nieruchomości i oszczędności. Politykami powinny być osoby zaradne życiowo, które coś już w życiu osiągnęły. Dlatego taka weryfikacja, że nie mogą nic posiadać, z nikim współpracować i nigdzie działać, jest co najmniej dziwna. W żadnym innym kraju nie spotkałem się z tak szczegółowymi ankietami.
WP: Jaki ma być więc cel tych pytań?
- Przychodzi mi do głowy tylko jedno wytłumaczenie. Takie, że jeżeli Tusk sam reżyseruje listy, to po to, żeby w ten sposób szukać haków na własnych ludzi. Boi się też wystawiać na listach wyborczych ludzi, którzy w przyszłości mogliby być dla niego zagrożeniem.
WP: To oznacza, że premier w końcu przyznał się sam przed sobą, że statek z szyldem PO powoli tonie?
- Poniekąd tak, gdyż wyraźnie zdecydował się prowadzić nową strategię wyborczą. Metoda weryfikacji kandydatów przy pomocy ankiet jest jednak dużym błędem. Intensyfikuje podejrzenia wobec działaczy PO i kojarzy się z inwigilacją. Jest też formą wywierania presji na przyszłych kandydatów. WP: Po odejściu części czołowych działaczy do PJN, to Jarosław Kaczyński miałby podstawy – choć pod innym kątem - żeby dokładniej sprawdzać działaczy PiS, weryfikując na przykład ich lojalność.
- Jarosław Kaczyński będzie miał poważny kłopot ze skompletowaniem list do wyborów parlamentarnych. Być może będzie to najtrudniejsza z punktu widzenia marketingu politycznego kampania w dziejach PiS. Wyraźnie brakuje mu bowiem rozpoznawalnych twarzy. Dotąd tandemem przewodnim byli m.in. zawsze wierna Elżbieta Jakubiak i Paweł Poncyljusz. Nie sądzę jednak, żeby prezes próbował wprowadzić jakiekolwiek inne kryterium weryfikacji poza swoim własnym gustem.
WP: Politolog dr Norbert Maliszewski w rozmowie z „Faktem” mówi, że jeśli lider PiS nie zmieni taktyki, to jego radykalizm odwróci się przeciwko niemu. Co było już widać po 10 kwietnia, kiedy w mediach pojawiły się znane osobistości, nie kryjące wcześniej rozczarowania rządami PO. Po wystąpieniach prezesa PiS prześcigali się jednak, jak ostrzej skrytykować jego słowa o „zdradzonych o świcie”.
- PiS-owi nie zależy na przyciągnięciu nowych wyborców. Dlatego jego elektorat będzie stale utrzymywał się na podobnym poziomie, osiągając maksymalnie 30%. To jest stała grupa, która pójdzie za prezesem w ogień.
WP: W wywiadzie dla Wirtualnej Polski Jarosław Kaczyński zadeklarował, że uprawiana przez niego polityka nie będzie ograniczała się wyłącznie do wykonywania testamentu brata, ale będzie się na nim wzorował. Wierzy pan w to?
- To bardzo wygodna deklaracja. Mit kontynuacji „misji Lecha Kaczyńskiego” jest prezesowi potrzebny do mobilizowania emocji wyborców. Jestem jednak pewien, że z każdym miesiącem będzie mu trudniej pozyskiwać wyborców. Tym bardziej, że lada dzień będziemy mieli za sobą beatyfikację Jana Pawła II, a to jest ostatni moment, kiedy PiS może jeszcze dotrzeć do wyborców odniesieniami do emocji. Podobnie jak to było w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Potem ludzi znów zaczną interesować konkrety, czyli na przykład czy czekają nas podwyżki, ile kosztuje benzyna, cukier, etc.
WP: PO od dawna kreuje się na łagodną, wyciszoną, a PiS – wręcz przeciwnie. Ostatnio Platforma deklarowała, że zamierza ostrzyć język w stosunku do PiS. To dobre posunięcie?
- Widać, że Tuskowi brakuje pomysłu na kampanię wyborczą. To, co się udawało przez kilka lat skutecznego PR, nagle przestało działać. Premier został ze wszystkimi problemami sam. W partii nie ma nikogo, kto stanąłby obok niego i wzmocnił jakikolwiek przekaz samego premiera. Grzegorz Schetyna jest dobrym organizatorem, ale nie ma charyzmy, którą mógłby porwać wyborców zwiększając notowania PO.
WP: Więc jedyna metoda to zaostrzyć bat na opozycję?
- Tusk nie ma innego wyjścia. Jak każda kampania, również kampania parlamentarna musi mieć wyraziste amplitudy budowania napięcia. Myślę, że kontratak zacznie się po beatyfikacji. Bo teraz podobne działania byłyby przez elektorat odebrane bardzo negatywnie. Wydaje mi się, że PO czeka na moment, aż będzie mogła zradykalizować język polityki. I jeszcze raz spróbować eksperymentu, licząc że Polacy w dniu głosowania kolejny raz wybiorą mniejsze zło. WP: Z drugiej strony Jarosław Kaczyński, zapytany przez Wirtualną Polskę, czy któregoś dnia zamierza podać rękę Donaldowi Tuskowi, odpowiada, że to tak jakby domagać się od niego, żeby podał rękę komuś, kto codziennie obrzuca go wyzwiskami. „Pojednanie możliwe jest w czasie pokoju, a nie w wojnie”, zaznaczył prezes.
- Zaskoczyła mnie ostrość tych słów, będąca w zasadzie deklaracją polityczną. Pokazującą, że prezes w dalszym ciągu będzie budował swoją pozycję polityczną na konflikcie i sporze. Po 10 kwietnia Polska pękła jeszcze bardziej, ten spór polityczny jeszcze się zaostrzył.
Jarosław Kaczyński ma swój własny pomysł na Polskę. Najpierw to był mit IV RP, a teraz mit budowy IV RP z obrazem wielkiego prezydenta. Taka strategia jest prezentem od Jarosława Kaczyńskiego, który ten każdego dnia funduje Platformie. O wyniku jesiennych wyborów nie zadecydują bowiem „żelazne elektoraty” lecz wyborcy niezdecydowani, nie żyjący na co dzień polityką. Nie jest wielką tajemnicą, że wyborcy ci są zmęczeni i zniecierpliwieni retoryką „zdradzonych o świcie”.
WP: Kto pierwszy odkryje prawdziwe potrzeby i oczekiwania tych wyborców, ten wygra. Kto będzie premierem?
- Jestem przekonany, że mimo wewnętrznych kłopotów, ostatecznie wyłoni go Platforma. Niekoniecznie zostanie nim jednak Donald Tusk. Już raz pokazał, przy okazji wyborów prezydenckich, że potrafi się wycofać i wskazać innego na kandydata PO.
WP: Więc może to być Grzegorz Schetyna?
- Poczekajmy na listy wyborcze. Jeżeli ludzie kojarzeni z marszałkiem Schetyną zajmować będą na nich pierwsze miejsca, to faktycznie może to być realny scenariusz.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska