PolitykaKorwin-Mikke: sondaże są robione przez bezpiekę

Korwin-Mikke: sondaże są robione przez bezpiekę

Janusz Korwin-Mikke, były prezes Unii Polityki Realnej, a obecnie szef partii Wolność i Praworządność to weteran prezydenckiego wyścigu. Choć silniejszy jest na Facebooku, niż w realu, za co wini reżimową telewizję, która kłamie i sondaże robione na zlecenie ubeków, nie traci wiary. W rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy, dlaczego chce w Polsce ustanowić monarchię, odseparować nasz kraj od faszystowskiej Unii Europejskiej, przywrócić karę śmierci i zalegalizować narkotyki oraz wyjaśnia różnicę między... gejem a homosiem. Poznaj pomysły najbardziej ekscentrycznego z kandydatów na prezydenta!

Korwin-Mikke: sondaże są robione przez bezpiekę
Źródło zdjęć: © WP.PL

07.06.2010 | aktual.: 04.01.2011 14:20

WP: Joanna Stanisławska: Według sondażu na Facebooku w drugiej turze zmierzyłby się pan z Bronisławem Komorowskim. Zostawił pan w tyle Jarosława Kaczyńskiego. Wiedział pan o tym? Co sprawia, że w internecie jest pan tak silny?

Janusz Korwin-Mikke: - WiP-owcy i UPR-owcy (zwolennicy partii Wolność i Praworządność oraz Unii Polityki Realnej – przyp. red.) mają bezpośredni dostęp do wiadomości światowych, natomiast reszta tzw. wyborców jest karmiona telewizją, która kłamie. Oni, co gorsza, jej wierzą, więc nie mogą się zaliczać do świadomych wyborców. Wyprzedzić Jarosława Kaczyńskiego nie jest trudno, pod warunkiem, że ma się do dyspozycji reżimową telewizję, albo tak jak Bronisław Komorowski – TVN.

WP: Dlaczego to internetowe poparcie nie przekłada się na realne głosy? Dlaczego pana wyborcy nie chodzą do urn?

- Te głosy, które oddano na mnie na Facebooku, dostanę także w wyborach. A do tego jakieś 300 tys. innych.

WP: Oficjalne sondaże są dla pana bezlitosne…

- Sondaże są robione przez bezpiekę. Większość biur badania opinii publicznej – podobnie jak redakcje gazet i Trybunał Konstytucyjny – została obsadzona przez agentów na samym początku istnienia III RP. To był bardzo staranny manewr. W pierwszym okresie można było założyć niezależny ośrodek, ale nie pomyśleliśmy o tym. Sondaże zakłamują rzeczywistość. Jest możliwe, że zadziałają na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Bo jeśli wyborcom będzie się ciągle powtarzać, że popiera mnie 1% Polaków, to faktycznie tyle dostanę głosów.

WP: Mimo to wierzy pan w sukces? Jak pan ocenia swoje realne poparcie?

- Realne poparcie mam takie, jak na Facebooku. Może sytuacja by się zmieniła, gdyby mi dano dostęp do telewizji na tydzień przed wyborami, albo gdyby doszło do debaty z którymś z kontrkandydatów.

WP: A z kim chciałby pan wejść w taką debatę?

- Z każdym, rzecz jasna, ale tak się nie stanie. Nie ma takiego polityka, który by się zgodził na debatę, bo wszyscy się mnie boją.

WP: Kto byłby najciekawszym rywalem?

- Najciekawiej byłoby debatować z Bronisławem Komorowskim, albo z Jarosławem Kaczyńskim, bo ci kandydaci coś sobą reprezentują, co prawda niewielkie idee, ale zawsze jakieś. Nie mógłbym natomiast dyskutować z panem Napieralskim, bo jak ktoś po tym, co się stało w Grecji, może wciąż głosić socjalizm? Szkoda słów. Wiadomo powszechnie, że socjaliści dzielą się na dwa rodzaje: cwaniaków, którzy doskonale wiedzą, że to, co mówią jest kłamstwem, ale ponieważ na tym zdobyli elektorat, kłamią w żywe oczy oraz idiotów, którzy wierzą w to, co mówią. Za wysoko cenię pana Napieralskiego, żeby sądzić, że wierzy w te bzdury, które głosi. Z panem Pawlakiem rozmawiać nie można, bo to człowiek bezideowy, a partia chłopska nie jest partią polityczna, tylko związkiem zawodowym. A pana Olechowskiego nie lubię. Trudno byłoby mi zachować w jego obecności spokój. On nie ma żadnych poglądów, powtarza tylko to, co było w ostatnich sondażach. Czy widziała pani oficera bezpieki, który by mówił to, co myśli, takich na agentów nie
biorą.

WP: A Andrzej Lepper?

- Bądźmy poważni.

WP: Czy osoba o takiej przeszłości w ogóle powinna kandydować?

- W demokracji każdy może kandydować. Ja jestem jej wrogiem.

WP: O demokracji powiedział pan kiedyś: „Jak może istnieć ustrój, w którym dwóch meneli spod budki ma dwa głosy, a profesor uniwersytetu ma jeden głos? Trzeba być idiotą, żeby chcieć w takim ustroju żyć”. Nie zmienił pan zdania?

- W demokracji decyduje większość, a jak wiadomo zawsze więcej jest głupich niż mądrych. Skutki widać na własne oczy. Wszystkie pięć tygrysów Azji, które niezwykle szybko znalazły się w gronie państw o najwyższym w świecie wzroście gospodarczym było dyktaturami. Kraj demokratyczny nie ma szans na podobny „tygrysi skok”.

WP: W takim razie, jaką pan widzi alternatywę dla Polski – jeśli nie demokracja to co?

- Czekam aż to wszystko się zawali. Demokracja nie jest normalnym ustrojem.

WP: A jaki jest normalny ustrój?

- Pani chyba żartuje. Ten, który istniał przez 99% historii ludzkości. Normalnym ustrojem zawsze była monarchia. Demokracja jest pryszczem na zdrowym ciele ludzkości. Tak samo zginie jak demokracja ateńska, jak Rzeczpospolita szlachecka.

WP: Czy jeśli zostanie pan prezydentem, chciałby pan również zostać królem Polski?

- Nie. Trzeba by wówczas zakładać dynastię, a to ciężka praca. Natomiast z chęcią bym zainstalował jakiegoś odpowiedzialnego króla Polski.

WP: Jak by pan to przeprowadził?

- Napoleon III miał swoje sposoby (bratanek Napoleona I, po rewolucji 1848 r. prezydent Francji. Pozował na demokratę, w istocie dążył do odbudowy cesarstwa. W 1852 r. dokonał zamachu stanu, wprowadził stan wojenny, wreszcie koronował się na cesarza Francuzów – przyp. red.).

WP: Zamierza pan zmienić konstytucję?

- Tak, obecnej i tak nikt nie przestrzega. WP: Ale konstytucja ostatnio bardzo się sprawdziła w tak trudnej ustrojowo sytuacji po katastrofie smoleńskiej.

- Nie widzę nic specjalnego w tym, że zastępca objął obowiązki zmarłego prezydenta. Choć oczywiście mogłoby się zdarzyć, że konstytucja by takiego wariantu nie przewidywała.

WP: Jaka będzie pierwsza decyzja, jaką podejmie pan jako prezydent?

- Jednym z pierwszych moich posunięć będzie przywrócenie urzędu hetmana polnego, który w czasie pokoju zajmuje się wizytowaniem jednostek, natomiast w wypadku wojny obejmuje dowództwo nad siłami zbrojnymi. Przed wojną ta funkcja nazywała się Generalny Inspektor Sił Zbrojnych. Ten urząd istniałby obok funkcji szefa MON, odpowiednika hetmana wielkiego, który zarządza pieniędzmi. Wojskiem nie może dowodzić szef sztabu, bo to człowiek na „nie”, kunktator, a dowódca musi być człowiekiem, który armię porwie do przodu, tak jak generał Patton.

Innym projektem, który zamierzam przeprowadzić będzie reforma sądownictwa. Trzeba wrócić do normalności. Chciałbym przywrócić roczki sądowe, które działały w Polsce przed rozbiorami. Do danej miejscowości zjeżdżał sędzia nie z tego miasta, nie wiedział z góry, jaką sprawę dostanie, bo ją losował. Przed wejściem na salę sądową zakładał perukę, co jest sprawą bardzo istotną, bo dzięki temu na ulicy nikt nie mógł go poznać. Problem korupcji zniknąłby od razu. Po drugie sprawa musiałaby trwać do końca. Obecnie sprawy trwają latami, sam 15 lat temu miałem sprawę z Jarosławem Kaczyńskim, która po siedmiu latach została umorzona, bo pod koniec obaj zapomnieliśmy, o co w niej chodziło. Sprawiedliwość musi być wymierzona natychmiast. Jeśli mordercę złapano na gorącym uczynku z nożem w ręku i on się przyznaje, ma wisieć na drugi dzień.

WP: * Czy jako prezydent podpisałby pan ustawę, która sankcjonowałaby karę śmierci?*

- Nawet ją zaproponuję. Co prawda, po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego, przeforsowanie tej ustawy oznaczałoby praktyczną separację od Unii Europejskiej, ale myślę, że dałoby się to zrobić. A jaki wrzask by się podniósł w Brukseli. Ci faszyści nie popuszczą. Nazywaliby nas barbarzyńcami, ale tak naprawdę kara śmierci to przejaw cywilizacji. W prymitywnych plemionach jej nie było. Jak ktoś kogoś zamordował mógł co najwyżej dostać kopa w tyłek. Kara śmierci to proces, ewolucja.

WP: Historia zna wiele przypadków błędów sądowych.

- Znany jest jeden przypadek niesłusznie skazanego na karę śmierci faceta, który miał IQ 72 i przyznał się za kogoś innego. Ten nowojorski rabuś brał udział w co najmniej trzech zabójstwach, ale sam nie zabijał, tylko się przyglądał. Wszystkie pozostałe przypadki są naciągane. Teraz mamy badania DNA, wtedy mogły być błędy, teraz jest to praktycznie niemożliwe. Czasami zdarza się pomyłka kierowcy w wyniku której pasażer ginie. Szansa, że pani zginie w wyniku pomyłki kierowcy jest parę milionów razy większa niż szansa, że zginie się w wyniku pomyłki sędziego. Sędziowie nie mają zwyczaju wymierzać kary śmierci, kiedy mają wątpliwości.

WP: Popiera pan karę śmierci, a czy jest pan zwolennikiem eutanazji?

- Eutanazja jest obecnie po cichu popierana przez rządy, które mają nadzieję, że się wymigają od płacenia emerytur. Człowiek przez całe życie odkłada na emeryturę, a jak skończy 65 lat to mu się mówi: poprzyj partię czynem, umrzyj przed terminem. Każdemu wolno popełnić samobójstwo, nie mamy prawa tego zawalać na innych. Lekarz nie może zabijać.

WP: A co z aborcją? Czy ustawa antyaborcyjna powinna zostać zaostrzona?

- Ronald Reagan słusznie mówił, że za aborcją opowiadają się na ogół ci, którym wyskrobanie już nie grozi. W wieku XIX przypuszczalnie byłbym zwolennikiem aborcji, bo wtedy uważano, że dziecko istnieje od chwili narodzin. Teraz w wyniku rozwoju techniki jesteśmy w stanie utrzymać przy życiu płód także poza organizmem matki. Trzeba przyjąć, że w tej chwili jedynym logicznym początkiem życia ludzkiego jest moment zapłodnienia.

WP: Byłby pan za zapisem w konstytucji, który proponuje Marek Jurek o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci?

- Oczywiście. Z tym, że dla mordercy naturalna śmierć jest na szubienicy. Życie trzeba chronić, ale nie twierdzę, że za aborcję kary muszą być wysokie. Kodeks karny za zabicie dziecka już narodzonego przewiduje nadzwyczajne złagodzenie kary dla kobiety w szoku poporodowym. Kara powinna być mniejsza niż za zabicie dziecka narodzonego, ale powinna być, skoro dziś karze się nawet za zabicie kota. Dyskutowałem kiedyś z pewny libertarianinem amerykańskim, który zapytał mnie, czy jeśli miałbym niechcianą narośl na plecach, którą musiałbym nosić przez dziewięć miesięcy, czy nie miałbym prawa się od niej uwolnić? Tyle, że kobiecie dziecka nikt nie przyklejał do pleców, coś musiała w tym kierunku zrobić.

WP: A gdyby chodziło o ofiarę gwałtu, co wtedy?

- Mówimy o człowieku, przez dziewięć miesięcy chyba mogłaby go ponosić.

WP: A potem co? Oddać dziecko do adopcji?

- Oczywiście. Można też dziecko w pewnym sensie sprzedać rodzinie, która nie może mieć własnego, ale wówczas trzeba uważać, żeby się nie naciąć na handel organami. Nie stawiałbym na samodzielne kontakty, jakaś społeczna organizacja powinna się tym zajmować.

WP: W rozmowie z moją redakcyjną koleżanką Katarzyną Izdebską przyznał pan, że nie pobiera pan emerytury. Dlaczego? Czy ze względów ideologicznych?

Przeczytaj tekst: Emerytura? Dziękuję, nie biorę

- Pół życia byłem w ZUS-ie, a drugie pół - w KRUS-ie. Obie te instytucje nie czują się za mnie odpowiedzialne, w żadnej nie mam koniecznego stażu. Zarabiam dość dużo, na pewno więcej niż wynosi pensja prezydenta i nie odczuwam potrzeby posiadania emerytury, poza tym przeraża mnie konieczność wypełnienia tysięcy papierków.

WP: * Jak pan widzi rolę Polski w faszystowskiej – jak ją pan określa - UE?*

- Trzymać się jak najdalej od Brukseli i tyle. Polska od 1 grudnia przestała być suwerennym państwem. Jesteśmy teraz prowincją federacji o nazwie Unia Europejska. Przede wszystkim nie powinniśmy przyjmować euro. Sam zawsze byłem przeciwnikiem wspólnej waluty, nawet wówczas, gdy wszyscy przeżywali euforię związaną z tym projektem. Dziś wielu ekonomistów zmieniło zdanie, gdy okazało się, że kraje eurolandu zniosły kryzys znacznie gorzej niż państwa spoza strefy euro.

WP: Jakie ma pan inne pomysły gospodarcze?

- Nie chcę obiecywać wiele, bo nie wszystko uda się przeforsować. Chciałbym zlikwidować podatek dochodowy. O ile VAT i akcyza są narzucone przez Brukselę, to podatek dochodowy możemy zlikwidować i nic nam Bruksela nie może zrobić, bo takie decyzje leżą w gestii prowincji.

WP: Powiedział pan, że Polska nie jest normalnym krajem, a jaki kraj jest pana zdaniem normalny?

- Przykładem idealnego kraju jest Liechtenstein, który ma znakomite wyniki gospodarcze. Mimo że jest maleńki i nie należy do Unii, świetnie sobie daje radę.

WP: Czy to jest miejsce gdzie chciałby pan mieszkać?

- Nie lubię gór, więc nie wiem, czy bym polubił Liechtenstein. Nigdy tam nie byłem, ale jako zdeklarowany monarchista chyba muszę się wybrać. WP: Co pana przekonało do monarchizmu?

- To, że jedynie właściciel państwa ma na względzie jego interes. Jeśli wie, że krajem będzie rządził potem jego syn, a następnie wnuk to stara się, żeby państwo dobrze się rozwijało. W demokracji myśli się o jednym: żeby wygrać wybory, co będzie za pięć lat nikogo już nie interesuje. Perspektywa pięćdziesięciu lat w ogóle już nie jest brana w rachubę. Dlatego np. nas system emerytalny zbankrutował, co przewidziałem już w 1965 r. Król tak nie myśli, on chce dobrego państwa dla swoich dzieci i wnuków. Prezydent z kolei chce się tak nakraść, żeby jego dzieci i wnuki miały, z czego żyć.

WP: A pan jaką ma wizję prezydentury?

- Marzę o silnej prezydenturze w stylu francuskim.

WP: We Francji panuje system półprezydencki. Chciałby pan zwiększyć uprawnienia głowy państwa?

- Tak. Chcę być prezydentem-kreatorem. Zasypywałbym sejm projektami ustaw i myślę, że niektórych posłowie nie odważyliby się odrzucić, np. wspomnianej ustawy o naprawie sądownictwa.

WP: Czy pokusi się pan o ocenę prezydentury Lecha Kaczyńskiego?

- Głosowałem na pana Lecha Kaczyńskiego, bo miałem nadzieję, że nie podpisze Traktatu Lizbońskiego. Liczyłem też, że będzie się przeciwstawiał Niemcom, co robił. Niestety jednocześnie prowadził wojnę z Rosją. A wojnę na dwóch frontach już w 1939 r. próbowaliśmy prowadzić i wiadomo, jaki był skutek. Wiadomo: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, więc nic dziwnego, że oba państwa zaczęły się porozumiewać ponad naszymi głowami. Cieszmy się, że nas nie rozebrali, bo i takie przypadki były w historii.

WP: A co pan sobie pomyślał 10 kwietnia, kiedy dowiedział się pan, że spadł samolot z tyloma ważnymi politykami na pokładzie, w tym z prezydentem i jego małżonką?

- Wypadki chodzą po ludziach.

WP: W sieci roi się od teorii spiskowych na temat tragedii. Czy pan ma swoją wersję wydarzeń z 10 kwietnia?

- Po to, by teorie spiskowe się nie tworzyły należało na drugi dzień upublicznić zapisy z czarnych skrzynek. Ponieważ tego nie zrobiono, zaczęły rodzić się podejrzenia, że są one poddawane manipulacjom, że coś z nich jest wycinane, etc. Dziś już nie uwierzę, że nie było przy nich mataczenia. Rezerwuję pewną szansę na teorię spiskową, ale nie podejrzewam Rosjan tylko WSI. Lech Kaczyński miał przecież w rękach aneks do raportu WSI i szantażował tym pewnych ludzi. Byli ludzie z WSI mieli interes w tym, żeby usunąć Ś.P. Lecha Kaczyńskiego. O wiele łatwiej było to zrobić polskim służbom, niż Rosjanom.

WP: Jak pan widzi rolę kobiet w polityce? Co pan sądzi o parytetach?

- Tak samo jak mężczyzn. Bruneci nie mają parytetów, więc dlaczego kobiety miałyby je mieć. Nie liczę kobiet w parlamencie. Przypomina mi się dowcip z głębokiej komuny. Dyrygent moskiewskiej orkiestry symfonicznej przyjeżdża do Londynu. Dyrektor filharmonii pyta go o problem antysemityzmu w Związku Sowieckim. Jaki antysemityzm – odpowiada dyrygent - ja mam w swojej orkiestrze 37 Żydów. Samo liczenie kobiet świadczy o dyskryminacji. Parytety to traktowanie kobiet jak niepełnosprawnych.

WP: A bierze pan uwagę taki scenariusz, że kobieta zostanie prezydentem? W tej kampanii kobiet brakuje.

- Skoro kobiet nie ma, to znaczy, że się do polityki nie garną. Tak samo wśród koszykarzy NBA nie ma mężczyzn poniżej 180 centymetrów, bo się tam nie nadają.

WP: Kobiety nie mają predyspozycji do polityki?

- Tak jak mężczyźni do zawodu pielęgniarza. Oczywiście są wyjątki, sam jestem wielkim miłośnikiem lady Małgorzaty Thatcherowej. Gdyby ona kandydowała na prezydenta Polski, na pewno bym na nią zagłosował. Nie mam nic przeciwko kobietom w polityce, tylko powtarzam, to musi być kobieta, która ma predyspozycje, by bez żadnej taryfy ulgowej konkurować z mężczyznami. WP: Jakby pan widział rolę swojej żony jako Pierwszej Damy?

- Jest cała masa obowiązków reprezentacyjnych, których nie znoszę. Przecinanie wstęg, głaskanie dzieci po główkach - to znakomite zajęcia dla kobiety.

WP: A jeśli chodzi o życie codzienne, to gdzie pan widzi kobietę? W domu, „przy garach”?

- To zależy od konkretnego stadła. Znam blisko rodzinę, w której on zajmuje się gotowaniem obiadów i wyprowadzaniem psa na spacer, a ona zarabia. To jednak wyjątek do reguły. Nie posyła się ciężarówki po kostkę masła, a malucha po tonę cementu. Z tych samych powodów 100-kilogramowego faceta nie używa się do zamiatania podłogi, ale do łupania siekierą. Takie są naturalne predyspozycje płci i koniec. Kobieta potrafi wytrzymać przy dziecku wiele godzin, mężczyzna by totalnie zgłupiał. Natomiast kazać kobiecie całki liczyć to okrucieństwo. Teraz biedne dziewczyny mają równania różniczkowe już w liceum. Przeciętny mężczyzna nie daje sobie z tym rady, a co dopiero kobieta. Udają tylko, że rozumieją. Kiedyś zrobiłem eksperyment: zaczepiłem na ulicy dwadzieścia kobiet, które skończyły liceum i pytałem je, co to jest logarytm. Ani jedna nie wiedziała, chociaż parę lat wcześniej zdawały maturę. Pytam więc, po cholerę je męczono?

WP: Gdyby pan zrobił taką samą ankietę wśród mężczyzn, wyniki byłyby takie same.

- Nie, co drugi wie.

WP: Czy ciągle jest pan zwolennikiem legalizacji miękkich narkotyków?

- Dlaczego tylko lekkich? Jestem liberałem, co prawda bardzo konserwatywnym, ale uważam, że skoro nie zabraniamy popełniać samobójstw, to dlaczego mamy nie pozwalać na branie narkotyków. Trzeba jednak pamiętać o jednej rzeczy: są różne narkotyki i o ile szkodliwość marihuany jest porównywalna z nikotyną, a haszyszu z alkoholem, to hera i kokaina to zupełnie inna bajka. Może się zdarzyć, że dzieciak, którego straszy się tym, że narkotyki są czymś straszliwym zapali raz czy drugi marychę, stwierdzi, że nic mu się nie dzieje, więc sobie pomyśli: narkotyki są ok i sięgnie po mocniejsze dragi. Otóż między marychą a herą jest kolosalna różnica. Niektórym ludziom wystarczy raz czy dwa razy spróbować, żeby się uzależnić, a z uzależnienia wychodzi 2% dziewczyn i 19% mężczyzn. Reszta prędzej czy później schodzi z tego świata.

WP: A czy pan, tak jak premier Donald Tusk, ma doświadczenia z marihuaną?

- Narkotyki na mnie nie działają. Parę razy próbowałem marihuany, ale bez efektu. Podobnie mam z alkoholem i nikotyną. Po wypiciu dwóch butelek wina i butelki likieru potrafię bez problemu prowadzić samochód – taki eksperyment przeprowadził ze mną kiedyś TVN.

WP: W wywiadzie dla „Dziennika” powiedział pan, że „geje to formacja faszystowska”. Nadal pan tak uważa? Czy wsparłby pan legalizację związków partnerskich?

- Homoseksualista to za długie słowo, dlatego mówię pieszczotliwie - homoś. Gej to zupełnie co innego, to importowany z zachodu typ, który zrobił sobie z gejostwa sposób życia. Część gejów to wcale nie są homosie, oni urządzają parady, wygłupiają się, żeby ciągnąć pieniądze z UE. Tak samo jak Bagsiki wcale nie byli Żydami, tylko ich udawali za kasę. Podobnie duecik Tatoo – dziewczyny grały lesbijki, bo im się to opłacało. Geje demoralizują społeczeństwo. Są różne sposoby uprawiania miłości, seks oralny, miłość hiszpańska, ale nikt nie urządza pochodów zwolenników tych praktyk. Niech sobie robią, co chcą, ale po cichu. Kiedyś pisałem o takim przypadku, że homosia za obnoszenie się ze swoją orientacją seksualną po dwóch tygodniach wywalono ze szkoły. Narzekał potem na dyskryminację homoseksualistów. Gdyby ten pan był zwolennikiem miłości oralnej i nie ukrywał tego, to wyleciałby ze szkoły po dwóch dniach. O pewnych rzeczach się po prostu nie mówi, zwłaszcza dzieciom. Homoś to homoś, dopóki mnie nie podrywa, to
mi nie przeszkadza. Jest wielu zboczeńców, niech sobie żyją.

WP: Homoseksualizm to pana zdaniem zboczenie?

- Co nie jest normalne, to jest zboczone. Znam wielu homosiów i oni wcale się nie uważają za normalnych, oni są wybitni, są creme de la creme, normalnymi gardzą.

WP: A co z legalizacją związków partnerskich? Jest pan za czy przeciw?

- Małżeństwa mają pewne uprawnienia – moim zdaniem niesłuszne – z tego względu, że państwo liczy, że osoby, które zawarły związek będą miały dzieci. Celem jest przysporzenie obywateli. A homosie z oczywistych względów dzieci mieć nie mogą.

WP: Ale wiele gejów i lesbijek ma dzieci. Taki jest stan faktyczny.

- Wilcza Matka i Ojciec z „Księgi Dżungli” też mieli dziecko, ale to nie było ich dziecko. Przecież jeśli dwóch homosiów chce zawrzeć dozgonny związek małżeński nikt im nie broni założyć spółki cywilnej pod nazwą Małżeństwo Kowalskiego z Wiśniewskim. Wówczas ich majątek staje się wspólny, a statut spółki może przewidywać, że dochodzi do tego po założeniu obrączki na palec i odegraniu Marsza Mendelssohna. W żądaniach legalizacji związków partnerskich wcale nie chodzi o prawa homosiów, ale o zniszczenie społeczeństwa patriarchalnego. O ośmieszenie i zniszczenie rodziny. Taki jest cel gejów, ale nie homosiów. Homosie żyją obok nas od dwóch tysięcy lat i nigdy nikomu nie przeszkadzali.

WP: Dlaczego geje mają taki cel?

- Nie tylko oni. Jest cała masa ludzi, którzy zajmują się niszczeniem naszej cywilizacji. Oni głównie siedzą w Brukseli. I im się udaje. Świat nas podbija. Rodzina, honor, wszystkie nasze wartości zostały zanegowane przez tych „postępowców”. Jak tak dalej pójdzie, za 20 lat Polska będzie graniczyła z Kalifatem Saksonii, Hanowerską Republiką Turecką oraz Kurdyjską Republiką Meklemburgii. Jeżeli kobieta muzułmańska ma ośmioro dzieci, a biała kobieta 0,8 dziecka to musi się tak skończyć. WP: Jeżeli pierwsza tura okaże się dla pana niekorzystna, kogo pan wesprze w drugiej?

- Nie zastanawiam się nad tym. Podstawowa zasada alpinistów brzmi: nie wolno myśleć o tym, że można odpaść od ściany.

WP: Dlaczego zdecydował się pan po raz kolejny na udział w wyborach prezydenckich? To już pańskie czwarte podejście, jest pan prawdziwym weteranem. Po co to panu?

- Startuję, bo chcę, żeby ludzie mieli wybór. Wszyscy czterej główni kandydaci to przedstawiciele obozu okrągłego stołu, którzy akceptują euro-socjalizm w takiej czy innej formie. To absurdalna gospodarka. Dotacje europejskie niszczą produkcję, wszystkiego mamy w nadmiarze. 50 lat temu gazety były pełne porad, jak za 100 zł dać mężowi jak najwięcej kalorii, dzisiaj są porady jak za 50 zł zjeść posiłek, który ma 3 kalorie.

WP: Jak pan ocenia rząd Donalda Tuska?

- Ogólna reguła liberałów jest taka, że państwo powinno robić jak najmniej. Tam, gdzie rząd Tuska nic nie robił: nie walczył ze świńska grypą – nie było epidemii, nie walczył specjalnie z kryzysem i go nie było. Tam, gdzie rząd brał się za coś - niestety same nieszczęścia. Jako prezydent starał bym się pana Tuska jako starego liberała, z którym znamy się jak łyse konie, przekonać do tego, żeby nic nie robił w tych sprawach, w których nie trzeba.

WP: Dobrze by się panowie dogadywali?

- To zależałoby od układu. Zdaje sobie pani sprawę, kto za nim stoi, od aferałów i bezpieczniaków jest gęsto w partii Tuska. Polską rządzą zdegenerowane służby specjalne. Nie wiem, na ile Tusk jest w stanie przeciwstawić się naciskom. Swego czasu obiecał przecież, że jeśli Aleksander Grad nie sprzeda stoczni do 30 stycznia, to go wyrzuci, ale tego nie zrobił, bo bezpieka mu nie pozwoliła. To był ich człowiek. Później za pomocą szantażu zmusili go do rezygnacji z kandydowania na prezydenta. Po to wystawili Olechowskiego, w ten sposób mogą trzymać go w szachu grożąc, że jeśli wystartuje, TVN będzie popierało Olechowskiego, a nie Tuska.

WP: O jakiej Polsce pan marzy?

- O wolnej Polsce, w której panuje zasada: chcącemu nie dzieje się krzywda. W której nikt nie będzie sprawdzał, czy zupę sobie solę, cukrzę czy dosypuję do niej marihuany. Bo to moja prywatna zupa. Gdzie nikt nie wtrąca się, do jakiej szkoły chcę posłać dziecko, ani czy daję mu klapsa, bo to moje dziecko, a nie rządowe. Polska o jakiej marzę to normalny kraj, w którym podatki są niskie i nie ma podatku dochodowego. Gdzie Izba skarbowa nie sprawdza, gdzie coś kupiłem i za ile, bo co to kogo obchodzi. W normalnej Polsce wydawałoby się dwa razy więcej pieniędzy na wojsko i policję, bo chcę mieć silną armię i policję, której bandyci będą się bali. Byłoby to państwo prawa.

WP: Rozumiem, że dlatego pańska partia nazywa się Wolność i Praworządność.

- Dokładnie tak.

Z Januszem Korwin-Mikkem, kandydatem na Prezydenta RP, rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)