Żołnierze NATO na froncie w Ukrainie? "Putin tylko na to czeka"
- Wysyłanie wojsk o charakterze zwartych jednostek wojskowych, które brałyby udział w działaniach zbrojnych ramię w ramię z żołnierzami ukraińskimi, byłoby otwarciem konfliktu globalnego. Putin tylko na to czeka - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Mirosław Różański.
- Oddziały NATO mogłyby prowadzić działania wspierające bezpośrednio na terytorium Ukrainy, gdyż nie naruszałoby to żadnych zasad międzynarodowych. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego i Karty Narodów Zjednoczonych nic nie stoi na przeszkodzie, aby wojska państw członkowskich NATO – a także na przykład cywile – brały udział w pracach na Ukrainie - ocenił czeski prezydent Petr Pavel w wywiadzie dla czeskiej telewizji.
Według Pavela musi istnieć wyraźne rozróżnienie pomiędzy rozmieszczaniem oddziałów bojowych a ewentualnym angażowaniem żołnierzy w jakieś działania "wspierające", w których NATO ma już doświadczenie.
- Należy pamiętać, że po aneksji Krymu i zajęciu części Donbasu, co w istocie było agresją, choć na znacznie mniejszą skalę niż obecnie, na terytorium Ukrainy działała misja szkoleniowa NATO, w skład której wchodziło niegdyś ponad ponad 15 krajów, licząca około 1000 osób - wspomina czeski prezydent, były szef Komitetu Wojskowego NATO.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Putin tylko na to czeka"
Gen. Mirosław Różański, były dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych, dziś także senator, podkreśla, że "trzeba pamiętać o tym, że Ukraina toczy wojnę z Rosją, która tę wojnę wywołała w sposób nieuzasadniony, w świetle prawa międzynarodowego".
Natomiast "Władimir Putin swoją narracją na potrzeby z jednej strony własnego społeczeństwa, ale też komunikując do świata, wysyła taki sygnał, że tę wojnę tak naprawdę wywołał Zachód, a dokładniej Sojusz Północnoatlantycki". - Dzisiaj sytuacja, w której byśmy dali taką legitymację, wysyłając żołnierzy NATO na front, pokazałaby, że jego teza może być uzasadnioną. Byłaby tym samym co najmniej niezręcznością - ocenia.
- Wysyłanie wojsk o charakterze zwartych jednostek wojskowych, które brałyby udział w działaniach zbrojnych ramię w ramię z żołnierzami ukraińskimi, byłoby otwarciem konfliktu globalnego. Putin tylko na to czeka - zaznacza wojskowy.
"Tego typu inicjatywy nie są najlepszym rozwiązaniem"
Gen. Różański wymienia szereg przykładów, kiedy rosyjski dyktator na przestrzeni ostatnich dekad "wywoływał konflikty i zawsze stwarzał pozory i wrażenia, że to nie Rosja jest inspiratorem". - Chociażby 2008 rok i Gruzja. Wiemy, że - na przykładzie Osetii Południowej - Putin po prostu zbuntował tę część Gruzji. Tam zostały wysłane tak zwane rozjemcze wojska rosyjskie i doprowadzono do sytuacji, że pierwszy strzał padł po stronie armii gruzińskiej. To była czysta prowokacja i dopiero wtedy rozpoczął się konflikt - przypomina.
- Kolejny przykład to 2014 rok, słynne zielone ludziki. My wszyscy wiedzieliśmy o tym, że to jest po prostu armia rosyjska, a Putin był tak bezczelny, że mówił, że można tego typu wyposażenie kupić gdzieś w sklepie militarnym i absolutnie to nie są żołnierze rosyjscy. Powstanie dwóch republik separatystycznych - Ługańskiej i Donieckiej. To znów jest kwestia inspiracji agentury rosyjskiej, która doprowadziła do tego, że powstały te dwie ludowe republiki i później nawet przyłączyły się w sposób taki nieuprawniony do Rosji - wylicza ekspert.
I ostrzega, że "idąc tym trybem postępowania Putina, dzisiaj sytuacja, w której byśmy oficjalnie wysłali wojska NATO, to sygnał Rosji do Chin, do Indii, do tych jego satelitów światowych". - Byłoby to potwierdzeniem, że jednak się okazuje, że Sojusz Północnoatlantycki jest tym, który nie jest paktem obronnym, tylko wywołuje konflikty. Tego typu inicjatywy nie są najlepszym rozwiązaniem - zaznacza.
Szansa na zmianę optyki wojny
W opinii rozmówcy Wirtualnej Polski Ukrainę można na tym etapie wojny wesprzeć w inny sposób. W jaki? - Perspektywa wojny mogłaby się zmienić, tylko Zachód musi się odważyć dać Ukraińcom to, o co proszą, czyli broń dalekiego zasięgu - mówi.
- Oni już sami zaczęli produkować drony, które mają imponujące zasięgi. Gdyby stało się tak, jak Niemcy pierwotnie zapowiadali, że Taurusy zostałyby przekazane, to jest prawie 500 kilometrów zasięgu. Czy chociażby te systemy rakiet do wyrzutni HIMARS typu ATACMS. Jeżeli do tego jeszcze dołożymy perspektywę, że Ukraińcy będą mogli wykorzystywać samoloty F-16, to te samoloty mogą być nosicielami takich systemów rakietowych JASSM - wyjaśnia.
I dodaje: - Wówczas optyka wojny by się zmieniła. I tu nie chodzi o uderzenie na Moskwę. Zagrożeniem są systemy rakietowe, które są albo wystrzeliwane z okrętów, albo zrzucane przez lotnictwo strategiczne. Ukraińcom trzeba stworzyć warunki, żeby mogli się bronić według tezy, że najlepszą obroną jest atak. Chodzi o to, żeby Ukraińcy mogli atakować na lotniskach, tam, gdzie stacjonują TU-95 albo TU-160.
"Dać Ukrainie narzędzia, którymi będą mogli tę wojnę zakończyć"
- Jeżeli byśmy jedną rakietą o zasięgu 300 kilometrów zniszczyli jeden samolot, który przenosi tę broń, to ten samolot nie będzie mógł zrzucać kolejnych bomb. A do ich zniszczenia zużyć trzeba kilkanaście rakiet przeciwlotniczych. To ma też wymiar ekonomiczny - zauważa gen. Różański.
Jak mówi, nie sądzi, żeby w interesie Ukraińców było niszczenie Rosji, np. uderzając w dzielnice Moskwy. - Zachód by się natychmiast na to oburzył, że Ukraińcy działają w sposób podobny, czyli niszczą i zadają gwałt ludności cywilnej. Oni starają się wejść do Unii Europejskiej, do NATO. Gdyby prowadzili tego typu wojnę, nie mieliby na to najmniejszych szans. Natomiast jeżeli będą niszczyć instalacje wojskowe, myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko temu - dodaje.
- Prezydent Czech to żołnierz, może bardziej wciąż myślący kategoriami takiego żołnierza pola walki. Zalecałbym inną formę pomocy. Właśnie innymi, sprzętowymi sposobami powinniśmy pomagać Ukrainie. Dać im narzędzia, którymi oni będą mogli tę wojnę pod względem militarnym zakończyć i zmusić tym samym Putina do negocjacji, ale na warunkach ukraińskich, a nie rosyjskich - zaznacza rozmówca Wirtualnej Polski.
Słowacki minister o odsyłaniu ukraińskich uchodźców
W słowackim programie publicystycznym minister obrony narodowej tego kraju Robert Kaliniak stwierdził, że kraje zachodnie chcą wysłać wojska do Ukrainy. Zasugerował, że zamiast tego należałoby odesłać do Ukrainy uchodźców, którzy przebywają aktualnie w licznych krajach europejskich. - Są to ludzie, którzy podlegają ukraińskiej ustawie o mobilizacji – powiedział. W jego opinii to właśnie oni byliby największą pomocą dla ukraińskiego wojska.
Jak powiedział, "powinniśmy pozwolić (wyjechać) młodym Ukraińcom, którzy podlegają mobilizacji, czyli nie młodszym lub starszym, nie dzieciom, matkom i całej reszcie, ale tym, którzy mogą służyć w armii". Przeciwnego zdania był Martin Dubeci, poseł opozycyjnej partii Postępowa Słowacja, który odpowiedział, że Ukraina nie domaga się powrotu tych mężczyzn, a to, czego potrzebuje, to amunicja.
Ta dyskusja to pokłosie wydarzeń z lutego. To wtedy, podczas spotkania w Paryżu, uczestnicy "najbardziej żarliwie" dyskutowali o wysłaniu do Ukrainy żołnierzy. - Niczego nie można wykluczyć. Zrobimy wszystko, co musimy, by Rosja nie wygrała - powiedział wówczas z kolei Emmanuel Macron.
Problem mobilizacji w Ukrainie
Ukraińska Straż Graniczna codziennie publikuje komunikaty związane z nielegalnym przekroczeniem granicy. Mężczyźni uciekający przed mobilizacją płacą przemytnikom od 4 do nawet 8 tys. dolarów.
Wzrost liczby prób nielegalnego przekroczenia granicy wiąże się z projektem ustawy o mobilizacji, który został przyjęty przez Radę Najwyższą Ukrainy w pierwszym czytaniu. Teraz do projektu przez kolejne dwa tygodnie można zgłaszać uwagi, a pod koniec lutego trafi do drugiego czytania.
Projekt przewiduje kary pozbawienia wolności od trzech do pięciu lat dla osób podlegających poborowi, które będą próbowały nielegalnie przekroczyć granicę. Co więcej, w przypadku powtórnej ucieczki ustawa przewiduje karę od pięciu do ośmiu lat więzienia, a jeśli sprawca przekroczy nielegalnie granicę, stosując przemoc lub używając broni, może spędzić w więzieniu od ośmiu do 12 lat.
Jednak osoby, które uciekły za granicę w czasie mobilizacji, będą mogły uniknąć kary, jeśli wrócą do kraju w ciągu sześciu miesięcy od chwili przekroczenia granicy i przyznają się do popełnienia przestępstwa.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski