Zbrodnicze działania rządu Netanjahu. Światowe status quo się kończy [OPINIA]
Władimir Putin i Benjamin Netanjahu wspólnie doprowadzili do końca system prawa międzynarodowego. Wiele wskazuje na to, że ich działania oznaczają kres systemu bezpieczeństwa, który znaliśmy od czasów II wojny światowej. A to oznacza, że świat stał się o wiele bardziej niebezpiecznym miejscem do życia - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwym, by cywilizowane, uznające się za przynależące do świata zachodniego państwo (a takim jest/był Izrael) zdecydowało się na działania polityczne, które są jasnym (a momentami wyznawanym wprost) przygotowaniem do masowej deportacji (a przy okazji depopulacji) ponad dwóch milionów osób, i to w nieznanym kierunku.
Militarnie, choć Izrael potrafił działać zdecydowanie, a niekiedy na granicy prawa międzynarodowego, czasem przekraczając zdecydowanie zasady etyki wojennej czy wojskowej, niewyobrażalne było, by prowadzić wojnę, w której ponad 80 procent (niektóre dane mówią o prawie 90 proc.) będą stanowili cywile, a celem tych działań będzie uczynienie Strefy Gazy miejscem niemożliwym do życia. To wszystko jednak dzieje się na naszych oczach, a prawdziwa tragedia Palestyńczyków uświadamia, że system międzynarodowy nie działa, i że - jeśli ma się wsparcie odpowiednich potęg - można z innymi zrobić to, co się chce.
Jeśli czegoś potrzeba, to jedynie odpowiedniego powodu (a Hamas, który w tej sprawie nie jest bynajmniej bohaterem, ale pozostaje zbrodniczą organizacją, dostarczył go, przeprowadzając zbrodniczy atak na - w większości cywilnych - obywateli Izraela). A gdy zacznie się już działanie, wszystko stanie się dozwolone.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump wpadł w pułapkę? "Czerpie wiedzę o świecie z telewizji"
Tekst na temat moralny i poniekąd prawny, szczególnie w dziedzinie relacji międzynarodowych wypada jednak zacząć od jasnego stwierdzenia, kto odpowiada - jako ten, kto rozpoczął pewne działania - za eskalację (a także pośrednio, choć tu już bezpośredni winni są inni) w Strefie Gazy. Ta odsłona konfliktu rozpoczęła się od zbrodni Hamasu, jakim był bezprecedensowy atak terrorystyczny na ludność cywilną. Masowe gwałty, mordy, okrucieństwa, tortury wobec ludzi, którzy często współpracowali z Palestyńczykami - to wszystko legło u początku obecnych wydarzeń. Nie ma, i nie może być żadnego usprawiedliwienia dla tamtych działań.
Atak Hamasu dał - nie ma co ukrywać - zarówno moralne, prawne, jak i wizerunkowe prawo Izraelowi do wkroczenia do Strefy Gazy. Państwo ma prawo bronić się przed działaniem organizacji terrorystycznej, która - co istotne - jest także instytucją, która sprawuje władzę na jakimś terenie. Izrael miał prawo się bronić i to nawet wkraczając na te tereny.
Model działania Hamasu, który ludność cywilną traktował jako "żywe tarcze" dla ochrony swoich instalacji, a także swoich liderów, partyzancki charakter prowadzonej przez te organizację walki, a także zaludnienie Strefy Gazy pozwalały nawet na zrozumienie, dlaczego w trakcie działań militarnych giną także cywile. To straszliwa, ale niestety powszechna cena wojny, prowadzonej w takich warunkach. Mgła charakterystyczna dla każdej wojny sprawiała też, że na początkowym jej etapie można było traktować niektóre z doniesień o ofiarach jako element wojny informacyjnej prowadzonej przez Hamas (i tak zresztą także bywało).
Wszystkie te elementy oceny nie powinny jednak przesłaniać faktu, że stopniowo coraz lepiej widać, że część z elit politycznych Izraela (nie bez milczenia świata zachodniego) przekształciła swoje cele z uprawnionej obrony w świadome dążenie do "rozwiązania kwestii palestyńskiej" poprzez oczyszczenie Strefy Gazy nie tylko z Hamasu, ale i z Palestyńczyków. Model działania zaś izraelskiej armii i izraelskich polityków stał się zaś absolutnie nieakceptowalny z perspektywy prawa międzynarodowego, a także standardów moralnych.
Jeśli za punkt wyjścia rozważań na temat określenia odpowiedzialności prawnej i moralnej Izraela wziąć artykuł II Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa - to przynajmniej kilka z jego punktów można odnieść do działań państwa Izrael.
"W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich: a) zabójstwo członków grupy, b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy, c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego, d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy, e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy" - czytamy w tym dokumencie.
I na spokojnie analizując ten dokument, można powiedzieć, że jeśli chodzi o skalę ofiar cywilnych, zniszczenie Strefy Gazy, które sprawia, że staje się ona miejscem, w którym nie da się normalnie funkcjonować, blokowanie dostaw żywności, leków i wody, to przynajmniej punkty a, b i c tej konwencji zostały w ramach tej wojny wyczerpane. Jeśli coś pozostaje do ustalenia, to nie tyle to, czy Izrael łamie normy etyki wojskowej, a także prawa międzynarodowego, a jedynie to, czy wyczerpuje to znamiona "ludobójstwa", bowiem do tego poza stwierdzeniem zachodzenia samych przestępstw czy zbrodni wojennych, konieczne jest jeszcze ustalenie celu.
A ten jest także określony jasno, jako częściowe lub całkowite zniszczenie pewnej grupy narodowej, etnicznej czy rasowej.
Izrael i jego władze - co oczywiste - odrzuca taki cel swoich działań. Oficjalna narracja nieustannie jest taka, że chodzi wyłącznie o zniszczenie Hamasu i zapewnienie bezpieczeństwa samemu Izraelowi. Kłopot z tymi deklaracjami jest taki, że jeśli uznać, że te cele są prawdziwe, to obecne działania Izraela są z jednej strony nadreakcją, idą za daleko, a do tego ostatecznie nie służą realizacji tych celów.
Wojna z radykalizmem politycznym zawsze oznacza z jednej strony działania militarne (co oznacza, że do pewnego stopnia są one usprawiedliwione, nawet jeśli prowadzą - przy zachowaniu reguł - do pewnej liczby nieuniknionych ofiar cywilnych), a z drugiej działania polityczne.
Tyle że Izrael nie prowadzi działań politycznych, a jego strategia uznaje każdą liczbę ofiar cywilnych za dopuszczalną. I właśnie to pozwala postawić pytanie, czy przypadkiem prawdziwy cel tych działań nie jest inny, czy narracja polityczna nie skrywa jedynie prawdziwego celu, jakim jest uczynienie Strefy Gazy miejscem niemożliwym do życia i oczyszczenie jej z Palestyńczyków?
Uzasadnieniem dla twierdzącej odpowiedzi na tak postawione pytanie są również wypowiedzi części z bliskich współpracowników premiera Netanjahu, którzy nie ukrywają, że chcieliby wysiedlenia Palestyńczyków (bo tylko w ten sposób można zapewnić bezpieczeństwo), zapowiedzi powołania specjalnych obozów, gdzie mieliby być "przesiewani", prowadzone rozmowy na temat rzekomych miejsc, gdzie mieliby trafić "pozytywnie zweryfikowani" Gazańczycy.
Te wszystkie elementy (pomijając już straszliwy filmik Donalda Trumpa, który przedstawiał wizję Strefy Gazy jako luksusowego kurortu, ale bez dotychczasowych mieszkańców) uzasadnia - ostrożną ocenę - że realne cele działania rządu są jednak inne. I że przynajmniej część z działań izraelskiej armii i izraelskich władz ma inne, niż deklarowane, cele.
Celów tych nie da się zaś uznać za uprawnione, bowiem są one z całą pewnością zbrodniami wojennymi, a z pewną dozą prawdopodobieństwa mogą być działaniami z elementami ludobójstwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Donald Trump shares bizarre AI-generated video of 'Trump Gaza'
Świat zaś, choć oczywiście pojawiają się ostre słowa krytyki czy wezwania do zrobienia z tym porządku, ostatecznie tylko się temu wszystkiemu przygląda. Dlaczego? Bo ten, który ma zaprowadzać pokój - czyli Donald Trump - akurat tę wojnę akceptuje, a jej cele - wiele na to wskazuje - uznaje za akceptowalne. Wysiedlenia, oddawanie terenów to w myśleniu prezydenta USA rzecz absolutnie zrozumiała i akceptowalna, nie ma więc powodów, by nie uznać ich za cenę pokoju na Bliskim Wschodzie…
Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego - wbrew protestom - świat niewiele z tą wojną robi. Otóż zdystansowanie się od Izraela, odebraniu mu pomocy wojskowej, mogłoby otworzyć drogę do tego, by część z bliskowschodnich graczy i organizacji terrorystycznych, uznało to za zielone światło do zniszczenia Izraela. Polityka w tym regionie nie jest czarno-biała i wcale nie jest tak, że ci, którzy walczą z Izraelem prezentują w tym starciu siły moralności. To o wiele bardziej skomplikowane, i to także sprawia, że jakiekolwiek działania są o wiele trudniejsze.
To jednak w niczym nie zmienia faktu, że jakieś, i to w miarę szybko, działania są konieczne, by ratować zabijanych, głodzonych, gromadzonych w obozach przejściowych Palestyńczyków, a z drugiej, by nie dopuścić do ostatecznej destrukcji systemu międzynarodowego, bo to otworzy drogę do kolejnych okrutnych czystek etnicznych w wielu innych regionach świata. Jeśli coś może zrobić Netanjahu, to dlaczego nie inni?
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".