"Zawoalowana groźba". Łukaszenka wskazał na Rzeszów i Warszawę

"Na wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa" chcą się wybrać wagnerowcy stacjonujący w Białorusi - twierdzi dyktator Alaksandr Łukaszenka. - To zawoalowana groźba pod adresem Polski. Całkowicie nie można jej lekceważyć - przestrzega Anna Maria Dyner, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Alaksandr Łukaszenka i Władimir Putin w luźnej atmosferze rozprawiali w niedzielę w Petersburgu o wojnie w Ukrainie i roli Polski
Alaksandr Łukaszenka i Władimir Putin w luźnej atmosferze rozprawiali w niedzielę w Petersburgu o wojnie w Ukrainie i roli Polski
Źródło zdjęć: © PAP
Paweł Buczkowski

24.07.2023 | aktual.: 24.07.2023 12:27

Bez krawatów, w luźnej atmosferze. Władimir Putin niemal leżał rozparty w fotelu, a Aleksander Łukaszenka relacjonował mu w niedzielę w Petersburgu, co myśli na temat Polski i Ukrainy. Błysnął diagnozą, dlaczego według niego NATO chce przyjąć Ukrainę do swoich struktur, powtarzając propagandowe kłamstwa.

- Chcą odciąć zachodnią Ukrainę i przyłączyć ją do Polski. To zapłata za czynny udział Polaków w tej operacji, oczywiście przeciwko siłom Federacji Rosyjskiej - stwierdził białoruski dyktator, cytowany przez Kreml.

- To jest dla nas nie do przyjęcia, panie Putin. Niedopuszczalne jest oderwanie zachodniej Ukrainy, rozczłonkowanie Ukrainy i przekazanie tych ziem Polsce. A jeśli oczywiście zachodnia ludność Ukrainy tego potrzebuje, oczywiście będziemy ją wspierać - dodał. I poprosił Putina o przemyślenie tej kwestii.

Łukaszenka przywiózł ze sobą także specjalną mapę i stwierdził, że jedna z polskich brygad znajduje się obecnie 40 km od Brześcia, a druga - 100 km od Grodna.

Nagle przeszedł do wagnerowców, którzy - jak stwierdził - zaczęli działać mu na nerwy. - Proszą o pozwolenie na wyjazd na Zachód: "Pozwólcie nam!" A ja mówię: "Dlaczego musicie jechać tam na Zachód?" - opowiadał. Odpowiedź brzmiała, że chcą pojechać "na wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa". - I oczywiście przetrzymuję ich, tak jak ustaliliśmy, w centralnej Białorusi, nie chciałbym ich ponownie rozmieścić, ponieważ są w złym humorze - straszył białoruski dyktator.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Stare kłamstwa o zajęciu zachodniej Ukrainy

- On powtarza już od dawna, że Polska i NATO chcą zająć zachodnią Ukrainę i Białoruś, więc nie jest to nic nowego. Oskarżenia te mają wymiar propagandowy, a jednym z celów jest pokazywanie Białorusinom Polski w złym świetle. Te słowa mają też wymiar praktyczny, bo pod pretekstem rzekomego zagrożenia z Zachodu Białoruś i Rosja jesienią ubiegłego roku rozwinęły Regionalne Zgrupowanie Wojsk i zwiększają uprawnienia swoich służb specjalnych - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską Anna Maria Dyner, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Słów o wagnerowcach zdaniem ekspertki nie można bagatelizować. - Mówiąc, że on trzyma wagnerowców "na wodzy", z jednej strony chciał pokazać siebie jako odpowiedzialnego polityka, ale z drugiej była to zawoalowana groźba pod adresem Polski. Całkowicie nie można jej lekceważyć. Choćby ze względu na nadchodzące wybory parlamentarne i znaczenie Polski jako kluczowego państwa wschodniej flanki oraz wspierającego Ukrainę, w najbliższym czasie należy oczekiwać zwiększenia rosyjskich i białoruskich działań hybrydowych wymierzonych w nasze państwo - dodaje Anna Maria Dyner.

Słowa analityczki potwierdza słuszność wniosków z najnowszego raportu amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną. Jak podkreślono, siły najemniczej Grupy Wagnera, które przebywają na Białorusi, nie stanowią zagrożenia militarnego dla Polski ani dla Ukrainy, o ile nie zostaną wyposażone w ciężką broń.

Kolejne konwoje dojeżdżają na Białoruś

Tymczasem niezależny portal Białoruski Hajun poinformował w niedzielę, że na Białoruś dotarł już 10. konwój z wagnerowcami.

Według szacunków ukraińskiej strony, na Białorusi jest już ponad 5 tysięcy najemników Grupy Wagnera. Jeden z obozów polowych dla wagnerowców powstał w obwodzie mohylewskim w okolicy miejscowości Osipowicze. Po co wagnerowcy zjeżdżają na Białoruś?

- Myślę, że nie ma jednego celu. Zaczynając od Władimira Putina, to jego celem było "wypuszczenie pary" z wagnerowców i zesłanie ich. Z wielu różnych powodów nie bardzo można było ich przykładnie ukarać, a trzymać w Rosji czy tym bardziej na froncie jako potencjalne źródło buntu wręcz nie było wolno - komentuje Anna Maria Dyner.

- W przypadku władz białoruskich warto pamiętać, że Łukaszenka już od jakiegoś czasu ma z wagnerowcami dobre kontakty. Oni pomagali szkolić pracowników jednej z firm ochroniarskich, takiej dość specyficznej, bo powiązanej z elitą białoruskiej władzy i działającej m.in. w Zimbabwe, gdzie Białoruś ma swoje interesy - mówi Anna Maria Dyner.

Zwiększanie napięcia w regionie

Trzeci cel wyszedł niejako przy okazji, a jest bardzo ważny z punktu widzenia Polski: - To jest cel zarówno ze strony Rosji, jak i Białorusi, aby - wykorzystując wagnerowców - zwiększać napięcie w regionie. Wszyscy sobie zdajemy sprawę z tego, co znaczy obecność kilku tysięcy najemników przy polskiej granicy, a oni już tam są. Z oficjalnych źródeł wiemy, że szkolą siły zbrojne Białorusi m.in. na poligonie brzeskim, który jest zlokalizowany niedaleko polskiej granicy.

- To wszystko będzie wywoływało napięcie, będzie zmuszało państwa wschodniej flanki NATO, ale też sojuszników, do tego, żeby zwiększyć ochronę granicy. To są koszty, to jest też zmiana wykorzystania jednostek, których zadania są inne w reżimie niezwiązanym z koniecznością ochrony granicy - podkreśla Anna Maria Dyner.

Jak powiedział szef MON Mariusz Błaszczak, polskie oddziały wojskowe zostały przerzucone z zachodniej Polski do Kolna i Białej Podlaskiej na wschodzie. - Zadaniem żołnierzy w tych miejscach jest odstraszanie agresora - stwierdził Błaszczak.

Anna Maria Dyner wskazuje, że to nie tylko decyzja Polski, ale i naszych sojuszników, którzy jasno podkreślają, że będą nas wspierać.

- Jest to o tyle ważne, że wysyłamy sygnał polityczny w stronę naszych potencjalnych przeciwników, że my widzimy, co się dzieje i jesteśmy gotowi na obronę swojej granicy. Z drugiej strony będziemy ponosić koszty i to jest coś, na co Rosja liczy, na długotrwałe zmęczenie - uważa ekspertka. Podkreśla, że bez obecności na wschodzie kraju polskiego wojska rosłoby niebezpieczeństwo, że jakieś działania wagnerowcy mogliby podjąć.

Czarny scenariusz: strzały na granicy

- Najemnicy nie działają pod żadną flagą albo mogą przeprowadzić operację pod fałszywą flagą. Wyobraźmy sobie na potrzeby tej rozmowy czarny scenariusz, że padają strzały ze strony Białorusi. Czy Polska wtedy odpowie ogniem, czy nie? Bo zawsze może być zarzut, że przecież to nie byli ani białoruscy, ani rosyjscy żołnierze, i że to Polska sprowokowała konflikt graniczny. Najemnicy są niestety bardzo wygodni pod tym kątem. Dobrze, że wśród sojuszników jest zrozumienie, że niezależnie od tego, że wagnerowcy nie są oficjalnie częścią sił zbrojnych ani Rosji, ani Białorusi, to de facto traktuje się ich jakby oni mieli rosyjską czy białoruską flagę na rękawie munduru - dodaje Anna Maria Dyner.

Analityczka PISM przypomina, że Polska od dwóch lat ma do czynienia z kryzysem granicznym. - Niezależnie od tego, że zapora została zbudowana, wystarczy spojrzeć na statystyki Straży Granicznej. W ostatnich tygodniach raportują one zazwyczaj kilkadziesiąt, albo nawet powyżej kilkuset prób nielegalnego przekroczenia granicy dziennie, więc to też pokazuje skalę wyzwań, które tam są - mówi.

Prigożyn chce przetrwać i dalej robić biznes

Czwarty cel jest realizacją interesów samego właściciela Grupy Wagnera Jewgienieja Prigożyna, który - jak ujawnił w piątek białoruski niezależny portal Reform.by - zarejestrował na Białorusi swoją firmę.

- Jego celem jest dalej robić biznes, dalej zarabiać i jakoś przetrwać tą całą historię. Zarejestrowanie firmy daje możliwość legalnego funkcjonowania na Białorusi, prowadzenia szkoleń czy to sił zbrojnych, czy firm ochroniarskich, prowadzenia transakcji finansowych, posiadania konta w banku, co np. może być związane z tym, że część majątku Prigożyna zostanie przeniesiona na Białoruś - uważa Anna Maria Dyner.

- Warto też zwrócić uwagę, że firma o tej samej nazwie, która jest zarejestrowana w Federacji Rosyjskiej, więc myślę, że profil działalności może być całkiem podobny - dodaje w rozmowie z WP.

Czytaj także:

Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie