Wagnerowcy przy polskiej granicy zagrożeniem? "Prężenie muskułów"
Ludzie Jewgienija Prigożyna mają ćwiczyć wraz z białoruską armią zaledwie kilometry od polskiej granicy. Pułkownik Maciej Matysiak uważa to za "prężenie muskułów" i "radziecki model zachowania".
Resort obrony Białorusi poinformował, że białoruska armia przeprowadzi szkolenie razem z najemnikami Grupy Wagnera na poligonie pod Brześciem. Do granicy z Polską jest ok. 4 kilometrów, a do granicy z Ukrainą - około 100.
"Siły Zbrojne Białorusi kontynuują wspólne szkolenie z bojownikami PKW (Prywatna Kompania Wojskowa - red.) Wagner. W ciągu tygodnia jednostki sił operacji specjalnych, wspólnie z przedstawicielami kompanii, będą rozpracowywać zadania szkolenia bojowego na poligonie brzeskim" - napisało Ministerstwo Obrony Białorusi w komunikacie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Armią białoruską zarządzają Rosjanie"
Pułkownik rezerwy Maciej Matysiak, ekspert fundacji Stratpoints i były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że to, czy wagnerowcy będą wzmocnieniem, zależy od tego, czy będą oni elementem armii białoruskiej, czy też nie zostaną ostatecznie do niej włączeni.
- Nie wiemy, czy Alaksandr Łukaszenka będzie chciał wykorzystać ich jako wzmocnienie dla swojego bezpieczeństwa. Wiemy, że armią białoruską w zasadzie zarządzają Rosjanie, więc decyzyjność nie jest po jego stronie - dodaje. Gdy Moskwa zdecyduje, że Grupa Wagnera zostanie wchłonięta przez armię, to tak się po prostu stanie.
- Nie uważam, by same ćwiczenia były zagrożeniem dla Polski. To propagandowa próba wywołania poczucia zagrożenia i podniesienia znaczenia Białorusi. To udawanie, że ten kraj jest partnerem rosyjskim. Cała akcja jest chęcią wywołania presji wobec wschodniej flanki NATO. To radziecki model zachowania, gdzie ćwiczenia są straszakiem - wyjaśnia płk Matysiak.
"Prężenie muskułów"
I dodaje, że ćwiczenia ogłoszone dziś też są taką próbą wystraszenia. - Po części skutecznego, bo wiemy, że polskie Ministerstwo Obrony Narodowej podjęło decyzję o przemieszczeniu części naszych żołnierzy na Podlasie (chodzi o 17. Brygadę z Międzyrzecza i 12. Brygadę ze Szczecina - red.) - dodaje.
MON podkreśliło, że granice Polski są bezpieczne, a sytuacja na wschodniej granicy jest monitorowana na bieżąco. "Jesteśmy przygotowani na rozwój różnych scenariuszy w miarę rozwoju sytuacji" - zapewnia MON.
Jak zaznaczono, reakcją na obecność Grupy Wagnera na Białorusi i ewentualne zagrożenia, jakie mogą się z tym wiązać, jest wzmocnienie współpracy Wojska Polskiego ze Strażą Graniczną. "Wojsko Polskie od dwóch lat jest tam obecne, żołnierze wspólnie ze Strażą Graniczną patrolują odcinek graniczny z Białorusią" - podkreśla ministerstwo.
Czy istnieje szansa, że Polska zostanie zaatakowana? Pułkownik Matysiak uważa to za bzdurę. - To byłoby wejście w konflikt z NATO. To jest więc tylko i wyłącznie prężenie muskułów - zaznacza wojskowy.
"Przykrywka i pretekst"
Gen. Stanisław Koziej, były szef BBN, w rozmowie z Wirtualną Polską zaznacza, że nie przesadzałby z wpływem wagnerowców na wyszkolenie i poziom jakości białoruskiej armii.
- To przykrywka i pretekst do tego, by Grupa Wagnera na Białorusi przebywała i przygotowywała się do następnych działań. Do funkcjonowania jako nowa, reorganizowana prywatna grupa wojskowa - ocenia.
- Informacje o wspólnych ćwiczeniach w pobliżu polskiej granicy odbieram jako prowokację i środek presji na NATO ze strony Rosji. Wykorzystywała do tej pory do tego celu armię białoruską, ale nie jest ona zbyt dobrym "straszakiem", ze względu na swoją słabość i niepewność - mówi.
W ocenie gen. Kozieja "dodanie do niej szczypty soli w postaci Grupy Wagnera, która ma opinię nieobliczalnej siły, zdolnej do wykonywania przeróżnych działań, wzmacnia presję i szantaż".
Inaczej wygląda "marka" ludzi Jewgienija Prigożyna. To oni byli wysyłani do najtrudniejszych zadań na froncie wojny z Ukrainą - mieli zdobywać Bachmut i ostatecznie im się to udało. Gdy z kolei zostali wycofani, Ukraińcy zaczęli odbijać ten region.
"Warto brać pod uwagę ryzyko działań ze strony Grupy Wagnera"
- Rosji chodzi o to, by niepokoić Polskę i NATO możliwością eskalacji konfliktu, w razie kontynuowania silnego wsparcia dla Ukrainy. Nie ma to praktycznego dużego znaczenia, lecz jest formą wzmocnienia szantażu - dodaje gen. Koziej.
Czy generał widzi realne zagrożenie dla Polski? Rozmówca Wirtualnej Polski odpowiada, że nie. Dodaje jednak: - Dla ewentualnego planowania bezpieczeństwa państwa, warto brać pod uwagę ryzyko mniej prawdopodobnych, lecz możliwych działań, ze strony Grupy Wagnera.
"Banda wschodnia" i "działania dywersyjne"
- To formacja przygotowana do działań dywersyjnych, to ludzie dobrze wyszkoleni, a więc pod względem jakości to formacja dobra. Może zostać ona użyta do różnych działań, np. do przerzucenia jej na terytorium NATO, Polski, na przykład w obszar hubu wsparcia płynącego do Ukrainy z południowo-wschodniej Polski - mówi.
Gen. Koziej dodaje, że grupa mogłaby być wykorzystywana do "zadań dywersyjnych". Jakich? Wojskowy podaje, że mogłyby to być akty "dywersji na szlakach komunikacyjnych, w magazynach ze wsparciem dla Ukrainy". - Rosja nie chciałaby się za bardzo przyznawać do działań "czarnych ludzików", w postaci tej bandy zbrojnej - wylicza generał.
I dodaje, że Rosja "mogłaby próbować wypierać się Grupy Wagnera, tak samo jak wypierała się "zielonych ludzików" na Krymie". Podkreśla jednak, że dziś nikt nie uwierzyłby, że wagnerowcy nie są siłą wykonawczą Rosji.
Przypomnijmy, że od pewnego czasu pojawiają się informacje o konwojach z wagnerowcami, którzy zmierzają w stronę Białorusi. Według szacunków w tym kraju może być od 700 do dwóch tysięcy bojowników. Łącznie ma ich przyjechać do 10 tysięcy.
W środę Jewgienij Prigożyn spotkał się z wagnerowcami, którzy już przyjechali na Białoruś. Stwierdził, że najemnicy uczynią z białoruskiego wojska "drugą armię świata". Oświadczył też, że w razie potrzeby wagnerowcy mogą pomóc w obronie Białorusi. Nie wykluczył, że w przyszłości najemnicy mogą wrócić na front w Ukrainie.
Pokłosie buntu Prigożyna
Jewgienij Prigożyn przeszedł długą drogę - od prowadzenia budki z hot dogami, prężnie działającej restauracji, w której stołował się sam Władimir Putin, do tego, by stać się człowiekiem od zadań specjalnych prezydenta.
Przez lata był tarczą i lojalnym poplecznikiem rosyjskiego dyktatora. Ponieważ w Rosji nie ma nic za darmo, Putin oczekiwał od swojego człowieka lojalności i poświęcenia. Prigożyn, oprócz tzw. fabryki trolli i operacji informacyjnych, odpowiadał także za finansowanie Grupy Wagnera, czyli rosyjskich żołnierzy-najemników, którzy wcześniej walczyli dla Rosji w Donbasie, Syrii, a ostatnio na wojnie przeciwko Kijowowi.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski