PublicystykaWybory prezydenckie 2020. Feluś: "Kaczyńskiemu wcale nie zależy na wyborach w maju" [OPINIA]

Wybory prezydenckie 2020. Feluś: "Kaczyńskiemu wcale nie zależy na wyborach w maju" [OPINIA]

Jarosław Kaczyński nie postawił sobie za punkt honoru, by wybory prezydenckie odbyły się w maju. Ktoś może powiedzieć - patrząc jak jego wojsko walczy, by głosowanie w przyszłym miesiącu odbyło się za wszelką cenę - że moja teza jest nazbyt śmiała, a może wręcz głupia. Będę jednak jej bronił.

Wybory prezydenckie 2020. Feluś: "Kaczyńskiemu wcale nie zależy na wyborach w maju" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © Gallo Images
Robert Feluś

Szef PiS, rzucając hasło "robimy wybory prezydenckie w maju", tak naprawdę chciał przetestować dwie rzeczy.

Po pierwsze jak zareaguje na to jego otoczenie. Prezes tak ma, że lubi ciągle sprawdzać swoje szeregi. I czego się dowiedział? Że jest jeden słaby punkt w Zjednoczonej Prawicy, czyli Jarosław Gowin. Na niego Kaczyński liczyć nie może. Miał wcześniej podejrzenia, że jego imiennik w każdej chwili może się zbiesić i pokazać rogi. Co prawda wcześniej Gowin podskakiwał, ale w końcu, z bolącym od wyginania się kręgosłupem, robił to, czego PiS od niego oczekiwał.

Teraz, przy okazji wyborów, Jarosław Gowin się „zepsuł” bardzo mocno i raczej nie jest już do odzyskania. Co więcej, może nie tylko doprowadzić do odroczenia wyborów, ale może też zachwiać sejmową większością Zjednoczonej Prawicy. Dlatego Jarosław Kaczyński ma już ostateczne potwierdzenie, że na Gowinie nie ma co budować politycznych planów.

Wybory 2020. "Wspólnym kandydatem opozycji jest..."

Drugi test, który przeprowadził prezes PiS, dotyczy opozycji. I wynik tego testu jest dla Jarosława Kaczyńskiego szalenie zadowalający: nie musi się jej bać.

Bo opozycja jest niezdolna do mówienia jednym głosem i do zwarcia szyków. Akcja "wybory w maju" jest tego najlepszym dowodem. Oczami duszy widzę Kaczyńskiego, jak zaciera ręce i mruży oczy z zadowolenia patrząc jak opozycyjne partie okładają się przy okazji wyborów.

Dla niego groźny byłby scenariusz, w którym liderzy liczących się sił opozycyjnych na wspólnej konferencji ogłaszają: "Przy wszystkich zastrzeżeniach do formuły wyborów korespondencyjnych uważamy, że za wszelką cenę trzeba zablokować reelekcję Andrzeja Dudy. Dlatego łączymy siły i prosimy o głosowanie na jednego kandydata, który ma szansę powalczyć z Dudą. Tym kandydatem jest…" - i tu pada nazwisko (tak przy okazji uważam, że dziś tylko Władysław Kosiniak-Kamysz miałby szansę w potyczce z urzędującym prezydentem).

Ale taki scenariusz nie grozi Zjednoczonej Prawicy. Opozycja jest skłócona.

Jedni kandydaci mówią, że trzeba głosować, a oni są gotowi do walki. Donald Tusk, "duchowy" lider Platformy Obywatelskiej, największej siły po stronie opozycji, mówi, że on na takie wybory nie idzie i to samo radzi Polakom. Platformerska kandydatka na prezydenta popełnia błąd za błędem, a były szef PO mówi, że nie jest ojcem tej kandydatury. Po prostu kabaret.

Swoją drogą widać jak bardzo Polsce brakuje lidera opinii, z którego głosem liczyłaby się przynajmniej część społeczeństwa. Na pewno takiej roli nie odgrywa już Tusk. Myślę, że były premier tak długo i skutecznie zwlekał z jasnym komunikatem, czy interesuje go aktywny powrót na polską scenę polityczną, że teraz już mało kogo interesuje to, co Donald Tusk ma do powiedzenia.

Wybory 2020. Jarosław Kaczyński nie potrzebuje prezydenta

Wróćmy jednak do Jarosława Kaczyńskiego. Przeprowadził test i teraz może w każdej chwili zakomenderować swoim żołnierzom: "Wybory jednak nie muszą się odbyć w maju. Za dużo jazgotu wokół tego. Zróbcie tak, żeby je przełożyć w czasie".

Zapyta ktoś, czy Kaczyński nie będzie żałował, że odwołując wybory zmarnuje szansę przepchnięcia kolanem Andrzeja Dudy na drugą kadencję? Nie będzie żałował. Bo on, delikatnie mówiąc, nie lubi Dudy.

W trakcie kończącej się właśnie kadencji kilka razy boleśnie dał do zrozumienia prezydentowi, że go nie szanuje. A najbardziej piekący policzek wymierzył mu podczas starcia o dotację dla mediów publicznych. Andrzej Duda się zgodził podpisać "przelew" na dwa miliardy za cenę głowy prezesa TVP Jacka Kurskiego. Kaczyński niby uległ, Duda podpisał, Kurski został odwołany, a następnie szef PiS wsadził go do zarządu telewizji jako doradcę. Tak się nie robi komuś, kogo się szanuje.

Jest też drugi powód, dla którego Jarosław Kaczyński nie musi mieć "swojego" prezydenta na kolejną kadencję. Idzie kryzys. Zawsze jest tak, że za kryzys obwinia się rządzących. Jeśli w Pałacu Prezydenckim zasiądzie ktoś inny niż Andrzej Duda, rządzący powiedzą: my chcemy dobrze, mamy świetny plan, ale piach w tryby sypie "obcy" prezydent. Sorry, taki mamy układ.

Robert Feluś dla WP Opinie
wybory prezydenckiewybory 2020Jarosław Kaczyński
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)