Zatrzymany Wiktor mówi, co się stało na wiecu premiera. "Wstyd"

Stosowanie takiej przemocy i takiego języka sprawia, że jest mi po prostu wstyd, że służby mojego państwa działają w taki sposób - mówi WP Wiktor Jędrzejewski, jeden z aktywistów Extinction Rebellion, który w piątek zakłócił wiec wyborczy Mateusza Morawieckiego. Jak twierdzi, jeden z funkcjonariuszy SOP powiedział do niego: "leż k...o". Rzecznik SOP jednak zaprzecza i twierdzi, że słowa takie wypowiadała osoba postronna.

Moment interwencji zarejestrowała dziennikarka "Gazety Wyborczej". Padają na niej wulgaryzmy
Moment interwencji zarejestrowała dziennikarka "Gazety Wyborczej". Padają na niej wulgaryzmy
Źródło zdjęć: © East News
Paweł Buczkowski

Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.

- Weszliśmy na scenę, aby zademonstrować postulaty związane z efektywnością energetyczną, pokazać, że zobowiązania, które podjęły władze w ramach programu Czyste Powietrze, nie zostały zrealizowane - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską 44-letni Wiktor Jędrzejewski, aktywista Extinction Rebellion z Warszawy.

W piątek razem z drugim aktywistą wszedł na scenę z banerem podczas wiecu wyborczego Mateusza Morawieckiego w Świdniku. Na banerze było napisane: "Ocieplanie to twoja robota". - Chcieliśmy za plecami premiera rozwiesić baner rozliczający go z jego polityki w tym zakresie - dodaje Wiktor.

Wiec został na chwilę zakłócony. - Próbował mnie zaatakować jakiś człowiek, ale służby zareagowały bardzo szybko - skomentował sytuację premier Morawiecki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ale aktywiści zaprzeczają, że doszło do jakiegokolwiek "ataku". - Osoby te weszły na scenę, ale miały ze sobą jedynie koszulki z napisami i baner, który był po prostu kawałkiem materiału. Nie próbowali nic z nim zrobić, tylko go rozwinęli i trzymali kilka metrów za Mateuszem Morawieckim. Nie próbowali się do niego zbliżyć, nikt go nie atakował - opowiada WP jedna z aktywistek Extinction Rebellion.

Nagranie z interwencji. "Leż k...o"

Po kilku chwilach obaj mężczyźni zostali zdjęci ze sceny przez funkcjonariuszy Służby Ochrony Państwa. Poza sceną zostali obezwładnieni i zatrzymani. Na nagraniu opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą" widać moment interwencji, słychać też wulgaryzmy.

- Jeden z funkcjonariuszy powiedział: "leż k...o". Starał się kolegę przycisnąć do ziemi, klękał na niego, słyszeliśmy jego krzyki. Ma obrażenia ramienia i obtarcia na plecach, podartą bieliznę, ma dużego siniaka na głowie - relacjonuje WP jedna z aktywistek, która była świadkiem zajścia i sama również je filmowała.

- Przemoc była stosowana niepotrzebnie, bo nie byliśmy już na scenie, było to daleko. To było absolutnie zbędne. Ale w tej sytuacji uderzyło mnie także to, że zostałem obrzucony wyzwiskami. Rozumiem, że zostałem obezwładniony przez polskie służby i rozumiem, że chronienie premiera jest ich pracą, ale stosowanie takiej przemocy i takiego języka sprawia, że jest mi po prostu wstyd, że służby mojego państwa działają w taki sposób - mówi WP Wiktor Jędrzejewski.

Następnie obaj mężczyźni zostali zabrani na komendę w Świdniku, gdzie zostali przesłuchani. - Na początku odbywało się to w atmosferze informowania nas o tym, że to atak na premiera i prokurator już szykuje zarzuty, a na końcu zostaliśmy przesłuchani i po kilku godzinach zwolnieni z zarzutami związanymi z zakłóceniem zgromadzenia publicznego. Czyli te zarzuty się tak rozmyły po drodze - mówi Wiktor.

Obaj mężczyźni nie przyjęli mandatów, sprawa więc trafi do sądu. Ale być może będzie też reakcja ze strony zatrzymanych mężczyzn. Wiktor zapowiada, że jeszcze w sobotę udaje się na obdukcję. - Nie podjęliśmy jeszcze decyzji co chcemy z tym zrobić. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Ale na pewno nie uważamy, że to co się wydarzyło jest w porządku i nie chcemy tego tak zostawić - dodaje.

Opozycja: to są białoruskie standardy

- Przekroczono wczoraj kolejną granicę brutalności i chamstwa, tym razem przez najbliższych ochroniarzy Mateusza Morawieckiego - zarzucił w sobotę poseł KO Michał Krawczyk.

Przypomniał wulgaryzmy, jakie padły w stosunku do zatrzymanych mężczyzn. - Taka sytuacja nie mieści się w głowie. Mamy wrażenie, że takie standardy użycia służb, które widzieliśmy na Białorusi, wkraczają od wielu miesięcy do Polski - dodał polityk.

Krawczyk przypomniał także używanie przez policję pałek teleskopowych na protestach kobiet, czy ostatnie zatrzymanie przez policję posłanki Kingi Gajewskiej.

Podczas piątkowego zajścia w Świdniku, ucierpieli nie tylko aktywiści ekologiczni, ale również dziennikarka "Gazety Wyborczej", która była świadkiem całej sytuacji i wykonywała swoją pracę.

- Jeden z pracowników SOP wytrącił brutalnie telefon z rąk pani redaktor Małgorzaty Domagały, która wszystko filmowała, ten telefon się rozpadł, został zniszczony. To są białoruskie standardy - mówił w sobotę Michał Krawczyk.

Zdaniem mecenasa Jacka Treli, który jest kandydatem Polski 2050 w wyborach do Senatu, funkcjonariusze SOP nie sprostali swojemu zadaniu, bo dopuścili protestujących do premiera.

- Nieprofesjonalizm starali się pokryć brutalnością. Tu już wchodzi prawo karne, przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy SOP, którzy zastosowali przemoc fizyczną, przemoc słowną - powiedział Jacek Trela.

SOP: nasi funkcjonariusze nie używali wulgaryzmów

- W trakcie interwencji w Świdniku nasi funkcjonariusze nie używali wulgaryzmów. Dementuję te informacje i stanowczo im zaprzeczam. Wypowiadała je osoba cywilna będąca świadkiem interwencji, która to niestety w ten sposób komentowała - mówi WP płk Bogusław Piórkowski, rzecznik Służby Ochrony Państwa. - Nasi funkcjonariusze są profesjonalistami, nie mogą sobie pozwolić na takie słowa w stosunku do żadnej osoby - dodaje.

Rzecznik SOP nie ma także zastrzeżeń co do przebiegu całej interwencji. - Zostały zachowane wszystkie procedury - przekonuje.

Czytaj także:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1438)