Skandal zatopi PiS? Wyciszają telefony, nabrali wody w usta
Afera wizowa może zachwiać kampanią PiS-u. Na to właśnie liczy opozycja. - Z punktu widzenia interesów i celu politycznego rządzących, sprawa tej wagi pojawia się w najgorszym dla władzy momencie - mówi WP politolożka Barbara Brodzińska-Mirowska. Temat polityki migracyjnej miał być kłopotem dla Koalicji Obywatelskiej. Okazał się problemem dla PiS.
"Powtarzamy: Tusk = Inwazja Nielegalnych Migrantów. Ofensywnie i krótko ucinamy temat wiz i mówimy o Lampedusie, o relokacji migrantów przez UE" - tak brzmi partyjny "przekaz dnia" PiS, do którego dotarła Wirtualna Polska. Centrala partii wysłała swoim politykom tajną instrukcję w sprawie pytań o aferę wizową.
Sztab wyborczy Zjednoczonej Prawicy przewidywał, że sprawa przycichnie. I że zostanie w archiwach "Gazety Wyborczej". Tymczasem afera wizowa w polskim rządzie dotycząca migrantów z Azji i Afryki rozpędza się i może stać się poważnym zagrożeniem dla obozu władzy w kluczowym momencie kampanii wyborczej.
- Afera wizowa i syf, który narobił wiceminister Wawrzyk pod parasolem ministra Raua, uderza w fundament propagandy PiS-u. Tak, dla nas to polityczne złoto - parafrazuje słowa premiera Mateusza Morawieckiego czołowy sztabowiec Koalicji Obywatelskiej.
W rozmowie z Wirtualną Polską nasz rozmówca przekonuje: jeśli ta afera wyjdzie poza wyborczą "bańkę" i przebije się do świadomości milionów wyborców, może bardzo poważnie zaszkodzić PiS na ostatniej prostej kampanii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Politycy unikają tematu Wawrzyka. "Decyzja premiera"
- Nie znam kulis odwołania pana Piotra Wawrzyka. Decyzję w tej sprawie podjął premier. To on, wraz z ministrem spraw zagranicznych, zna powody dymisji - powiedział wiceminister spraw zagranicznych Arkadiusz Mularczyk.
Przyznał, że "sam był zdziwiony tą sprawą". - Nasze drogi z działalnością pana ministra Wawrzyka się nie łączyły. Nie wiedziałem o tego typu zarzutach - stwierdził polityk w Polskim Radiu 24.
A zarzuty są poważne: jak ujawniły najpierw "GW", a potem Onet, zdymisjonowany kilka dni temu wiceminister spraw zagranicznych prof. Piotr Wawrzyk miał pomóc swoim współpracownikom w stworzeniu nielegalnego kanału przerzutu migrantów z Azji i Afryki przez Europę - w tym Polskę - do Stanów Zjednoczonych. W tle są gigantyczne pieniądze i mozolnie tworzony system korupcyjny, w którym - według informacji mediów - mieli brać udział również Polacy.
Wcześniej dziennikarz Wirtualnej Polski Patryk Słowik ujawnił, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych już dawno wiedziało o nieprawidłowościach i wizowej korupcji. Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski z kolei poinformował, że Edgar K., 25-letni współpracownik Piotra Wawrzyka, który miał pomagać w załatwianiu polskich wiz dla obywateli Indii, usłyszał w kwietniu 2023 r. zarzuty płatnej protekcji i został aresztowany przez sąd w Lublinie.
O szczegółach tej afery piszemy TUTAJ.
Sprawa zaczęła nabierać tempa latem, choć prokuratura prowadzi śledztwo już od marca 2023 roku. W czwartek 31 sierpnia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych mieli wejść funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zbiegło się to w czasie z odwołaniem przez premiera Mateusza Morawieckiego Piotra Wawrzyka z funkcji wiceszefa resortu. Dymisja była zaskakująca, a politycy PiS nie chcieli tłumaczyć jej przyczyn.
Zdymisjonowany wiceminister był odpowiedzialny za sprawy konsularne i wizowe oraz - o czym media informowały już kilka miesięcy temu - okazał się autorem projektu kontrowersyjnego (według części rozmówców z PiS: skandalicznego) rozporządzenia w sprawie ułatwień wizowych dla robotników tymczasowych z około 20 krajów, w tym krajów islamskich.
Rozporządzenie - co nagłośnili politycy Koalicji Obywatelskiej, na czele z Donaldem Tuskiem - zakładało możliwość zatrudnienia w Polsce nawet do 400 tysięcy pracowników (PiS temu zaprzecza, twierdząc, że opozycja manipuluje danymi).
Sprawa ciągnęła się za PiS-em od wielu tygodni. W czasie wakacji przycichła, ale dziś zyskała drugie życie. I może okazać się wielkim kampanijnym problemem dla rządu.
Dlatego też trudno namówić polityków formacji Jarosława Kaczyńskiego, by publicznie odnieśli się do tematu, który nie schodzi z medialnych czołówek.
Sztabowcy wyciszają telefony, posłowie w Sejmie udają, że nie wiedzą, o co chodzi, członkowie rządu są zajęci kampanią w terenie. A byli już koledzy Piotra Wawrzyka z rządu - jak wiceminister Arkadiusz Mularczyk - przekonują, że nie znają powodów jego dymisji, a tak w ogóle to nie mieli z nim nic wspólnego.
Odpowiedzialność cedują na premiera. Szef klubu PiS Ryszard Terlecki, zagadnięty przez dziennikarzy w Sejmie, mówił tak: - Coś zaszło. Ale nie wiem co.
Kaczyński wystraszył się afery. Morawiecki dawno chciał pozbyć się Wawrzyka
O tym, co zaszło, miał wiedzieć Jarosław Kaczyński. Ale nie od razu. Tak wynika ze szczątkowych informacji, które uzyskaliśmy od jednego ze współpracowników szefa PiS-u. Lider Zjednoczonej Prawicy miał osobiście zdecydować o dymisji Wawrzyka, po tym, jak dowiedział się, w jakim procederze mógł współuczestniczyć. Wawrzyk bowiem ze swoją działalnością się nie afiszował.
Informator WP mówi tak: - Nowogrodzka była wściekła na Wawrzyka już wtedy, gdy wyszła na jaw sprawa tego rozporządzenia ws. pracowników z Bliskiego Wschodu. Ktoś z obozu nadał temat mediom. Wawrzyk, jak dowiedzieliśmy się, że to on za tym stoi, już wtedy mógł polecieć. Ale ponoć "góra" nie chciała go wyrzucać z rządu, by nie dawać paliwa Tuskowi.
Nasz rozmówca dodaje: - Wiem jedno: Wawrzyka na listach i tak miało nie być. A on sobie ubzdurał, że wystartuje i ciułał te plakaty u siebie w okręgu.
Według naszych informacji to Jarosław Kaczyński - który już kilka tygodni temu zdecydował, że będzie kandydował do Sejmu z okręgu w Kielcach - nie chciał mieć na swojej liście Wawrzyka. - Szef chciał mieć czyste przedpole. Zareagowaliśmy bardzo szybko - twierdzi polityk PiS. I przyznaje: - Wawrzyk pociągnąłby całą listę w dół.
Rozmówca WP dodaje, że z wycięciem Wawrzyka z list wyborczych nie było problemu: nie wzbudzał sympatii, raczej nieufność. Nie był z rdzenia PiS, przyszedł z uczelni. A wcześniej był w PSL. - Kaczyński go nie poważał. A fakt, że nagrał się kiedyś z Wawrzykiem na Tik-Tok, tego nie zmienia - mówią w PiS.
Po drugie - mówi nasze źródło - Wawrzyk miał fatalne notowania w Kancelarii Premiera. - Chłopaki z KPRM się z niego śmiali, ale co mogli zrobić? - przyznaje rządowy urzędnik.
Wawrzyk mógł za to liczyć na "plecy" szefa MSZ prof. Zbigniewa Raua, który jest w konflikcie z premierem Mateuszem Morawieckim. Rauowi z kolei ufa prezes PiS. I tak to się potoczyło, że Wawrzyk trwał w resorcie. Aż do teraz.
Co na to oficjalnie politycy PiS? Milczą. - Nikt nie chce sobie ubrudzić tym rąk - słyszymy. Ale jednocześnie dowiadujemy się, że w rządzie jest wściekłość: za to, że pozwolono ludziom z MSZ tak długo ukrywać sprawę. - Mariusz Kamiński [szef MSWiA - red.] dostaje spazmów z wściekłości, bo jakiś profesorek dopuścił do tego, że polskie służby mogły zostać ośmieszone. A jeśli służby, to resort Mariusza - twierdzi jeden z rozmówców.
W TVP szef MSWiA powiedział: - Przy wydawaniu wiz i różnego typu przyśpieszeniach zawsze są różnego typu pokusy korupcyjne. Ta sprawa jest dowodem, że nasze służby działają prawidłowo, sprawnie, że Polska nie jest państwem z tektury, ale potrafi szybko zdiagnozować problem, wkroczyć w sposób zdecydowany i ukarać tych, którzy dopuścili się przestępstw.
Polityczne złoto
Jak przekonują politycy Koalicji Obywatelskiej, "PiS doskonale wie, że jeżeli cała prawda o tej aferze wyjdzie na jaw, to przegra wybory". Ale to na razie myślenie życzeniowe.
Dariusz Joński z KO mówi, że "Polska w ciągu trzech lat stała się największym ośrodkiem przerzutu nielegalnych emigrantów zarobkowych w Unii Europejskiej". - Dla nas to, mówiąc Morawieckim, polityczne złoto - przyznaje jeden ze sztabowców KO.
Specjalną konferencję w tej sprawie zorganizował Donald Tusk. Stwierdził, że "mamy do czynienia z chyba największą aferą XXI wieku" (rok temu lider PO tak samo mówił o sprzedaży udziałów w Rafinerii Gdańskiej firmie Saudi Aramco).
- Nazwijmy rzecz po imieniu. PiS-owski rząd - i mówimy tutaj o najwyższych urzędnikach państwowych - zaangażował się w proceder przerzucania setek tysięcy ludzi [z Bliskiego Wschodu i Afryki], wyposażonych w polskie wizy, do naszego kraju. Mówimy tutaj o nieprawdopodobnych liczbach - stwierdził Tusk.
Lider PO zadał rządzącym pięć pytań, m.in. o to, od kiedy wiedzieli o tym procederze i jego skali, oraz który z urzędników "korzystał materialnie na przerzucie rekordowej liczby migrantów przez Polskę na polskie wizy".
Jak wynika z naszych rozmów z politykami KO, "temat wiz będzie grzany do końca kampanii". - Nie odpuścimy tego. Najważniejsze jest dziś to, żeby dotrzeć z informacjami o tej sprawie do ludzi, którzy dziś się polityką nie interesują. A może i uda się dotrzeć do wyborców PiS. Oni dostaliby białej gorączki - mówi nam współpracownik Donalda Tuska.
Na razie rządowa propaganda robi wiele, by informacje o aferze wizowej nie dotarły do elektoratu PiS. Telewizja publiczna temat omija - nagłaśniając sprawę napływu migrantów do Włoch oraz atakując Donalda Tuska - a politycy PiS publicznie twierdzą, że jeśli był jakiś problem z wizami, to marginalny, a sprawą zajęły się już służby państwowe i prokuratura, co ma świadczyć o profesjonalizmie polskiego państwa.
W istocie - co potwierdziliśmy w dwóch niezależnych źródłach - afera wizowa była omawiana na wielogodzinnych spotkaniach w KPRM i centrali PiS-u przy Nowogrodzkiej.
"To uderzenie w DNA PiS"
Jak sprawa wpłynie na kampanię wyborczą? - Z punktu widzenia interesów i celu politycznego PiS-u sprawa tej wagi pojawia się w najgorszym momencie dla władzy. To bezdyskusyjnie sprawa zagrażająca reputacji tej partii - mówi Wirtualnej Polsce dr Barbara Brodzińska-Mirowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Jak podkreśla nasza rozmówczyni, "afera uderza w DNA przekazu PiS". I to w sposób fundamentalny.
- Obecna władza w momentach kryzysu przybiera dwie strategie: albo bagatelizowania, albo ataku. Jak widzieliśmy po konferencji prasowej rzeczników PiS i rządu, teraz realizowane są obydwie strategie. To świadczy o wadze tego problemu. W dodatku bardzo szybko doszło do dymisji wiceministra, co nie jest standardem w przypadku rządzących - zauważa politolożka.
Dr Barbara Brodzińska-Mirowska - odnosząc się do reakcji opozycji - stwierdza, że warunkiem, by ta sprawa zadziałała na korzyść Koalicji Obywatelskiej w kampanii, jest to, by formacja ta oprócz krytyki rządu PiS, pokazała kompleksowy plan na politykę migracyjną.
Prof. Sławomir Sowiński z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego zwraca z kolei uwagę na fundamentalne pytanie - jak to możliwe, że za pomocą takiego procederu doszło do uderzenia w samo centrum państwa, jakim jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych?
- W czasie kampanii tego typu sprawa ma jeszcze większą wagę. Do wyborów został miesiąc, więc ludzie o niej usłyszą. Czy zmieni bieg kampanii? Na pewno ma potencjał, by ją skorygować. W tym kontekście PiS może mieć w związku z tym potężny problem - mówi politolog.
Jak podkreśla nasz rozmówca, afera uderza "w sam rdzeń obietnicy wyborczej PiS-u o bezpieczeństwie". Zwłaszcza że jednym z głównych narzędzi PiS w kampanii miało być referendum, w którym kluczowe pytanie brzmi: czy jesteś za wpuszczeniem do Polski nielegalnych migrantów?
Eksperci zauważają, że jeśli ta afera na dobre wyjdzie z politycznej "bańki" i stanie się tematem rozmów Polaków, to "wstrząśnie wyborcami PiS-u" i wpłynie na wyborców niezdecydowanych. A i o nich stara się dziś partia rządząca.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl