Wpadka dziennikarza TVP? Sprawdziliśmy, ile prawdy jest w jego internetowym wpisie
Reporter Telewizji Polskiej Jarosław Olechowski odpowiedział na Twitterze na zarzuty europosła Guya Verhofstadta, jakoby w tegorocznym Marszu Niepodległości przemaszerowało "60 tys. faszystów i neonazistów". Internauci szybko wytknęli mu, że manipuluje faktami. Jednak nie wszystko, co Olechowski udostępnił w mediach społecznościowych jest nieprawdą.
- W sobotę oglądałem przemarsz 60 tys. faszystów, neonazistów i białych suprematystów. Nie mówię o Charlottesville w Stanach Zjednoczonych. Chodzi mi o Warszawę, stolicę Polski, położoną zaledwie 300 km od niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz Birkenau - mówił w środę na forum Parlamentu Europejskiego Verhofstadt.
Jego słowa wywołały ogromną falę krytyki w polskich mediach i wśród polityków. Jedną z osób, które odpowiedziały na komentarz byłego premiera Belgii był Jarosław Olechowski. Reporter TVP udostępnił na swoim profilu cudzy wpis o treści: "Sierpień 2017. Neonaziści maszerowali ulicami Berlina w 30. rocznicę śmierci Rudolfa Hessa. Szli w odległości 90 km od obozu w Ravensbruck". Specjalnie dla Verhofstadta przetłumaczył tweet na język angielski.
Do tego momentu wszystko się zgadza. Problem polega na tym, że do wpisu załączone są dwa zdjęcia, z czego jedno jest fałszywe. Chodzi o załączone poniżej zdjęcie ilustracyjne. Wykonano je nie w Niemczech, lecz w USA. I nie w 2017, ale w 2006 roku.
Drugie zaś faktycznie pochodzi z sierpnia 2017. Zostało zrobione podczas przemarszu ok. 500 neonazistów ulicami Berlina w 30. rocznicę śmierci Rudolfa Hessa. Tutaj krytykowany wpis jest prawdziwy. Jednak reporter pominął fakt, że grupę niemieckich faszystów blokowało ok. 1000 osób, a manifestanci zmierzający pod więzienie, gdzie w 1987 roku zmarł Rudolf Hess, musieli zawrócić.
Uczestnicy niemieckiego marszu nie mieli ze sobą swastyk, jak sugerowałyby zdjęcia udostępnione przez Olechowskiego. Promowanie nazistowskich symboli w niemieckiej przestrzeni publicznej zest przez tamtejsze prawo zakazane. Część demonstrantów obeszła wówczas przepisy przynosząc ze sobą falgę Trzeciej Rzeszy z lat 1933-1935 oraz transparenty z hasłami "Nie żałuję niczego".
Przemrasz neonazistów mógł odbyć się pod warunkiem, że nie będą skandować rasistowskich haseł, nie przyniosą broni na demonstrację, ani nie będą publicznie pokazywać swastyk. 35 osób nie zastosowało się do tych wytycznych, co skończyło się aresztowaniem. Żadne represje nie spotkały natomiast osób, które to legalne zgormadzenie zablokowały.
Zasadnicza różnica pomiędzy Polską i Niemcami, w tym przypadku, polega na reakcji służb mundurowych. W obu przypadkach prawo toleruje zgromadzenia organizowane przez grupy radykalne. W Niemczech za ekscesy na marszu czekał areszt. W Polsce zaś policja nie wyciągnęła z tłumu maszerujących osób tych, które trzymały rasistowskie transparenty i wznosiły rasistowskie okrzyki, tłumacząc to "taktyką przyjętą na całym świecie". Zamiast tego siłą usuwali blokujących. Pisaliśmy o tym więcej w tekście poniżej:
Dopiero ponad tydzień po Marszu Niepodległości prokuratura zapowiedziała, że będzie śledztwo ws. promowania faszyzmu podczas demonstracji narodowców. Na zdjęciach z tamtego dnia widać, że osoby, które trzymały rasistowskie transparenty mają zakryte twarze, więc raczej nie uda się ustalić, kim dokładnie są. Jedyną osobą, która po 11 listopada trafiła do więzienia jest Piotr Rybak, skazany prawomocnie za spalenie kukły Żyda na wrocławskim rynku. Mężczyzna wziął udział w ostatniej demonstracji narodowców, podczas której, według sądu, zachowywał się w sposób wzbudzający wątpliwości, a także określił żonę prezydenta Dudy "Żydówą".