Władza w mediach, czyli dziennikarze zawsze za mało wspierają [OPINIA]

Spokojny i łagodny na co dzień Tomasz Siemoniak postanowił pokazać pazur. W ciągu kilku tygodni dwa razy ostro skrytykował dziennikarzy, bo robili nie to, co chciał Siemoniak. Wypowiedział publicznie to, co politycy rządzącej koalicji mówią zazwyczaj cicho - że media muszą wybrać: albo będą wspierać, albo PiS wróci do władzy - pisze Patryk Słowik.

Tomasz Siemoniak
Tomasz Siemoniak
Źródło zdjęć: © PAP
Patryk Słowik

Założenie, że Prawo i Sprawiedliwość może wrócić do władzy przez media, które niewystarczająco wspierają obóz władzy, jest tak samo rozsądne i zasadne, jak to założenie prezentowane latami przez PiS - że jak partia Kaczyńskiego straci władzę, to nie przez swoją nieudolność, lecz przez układ, w tym układ medialny.

PiS straciło władzę przez szereg zaniedbań, zaniechań i dopuszczenie do koryta tuzinów nienażartych machlojkarzy.

A popularność obecnego rządu, która jest nie największa, to nie efekt tego, że TVN24 czy WP coś zrobiły, lecz tego, że rządzący, zdaniem części ich wyborców, nie dowieźli tego, do czego się zobowiązali.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wraca sprawa granatnika. Siemoniak: nie do obrony

Prawda ekranu

Sytuacja w "Kropce nad i" z udziałem ministra Tomasza Siemoniaka oraz to, co wydarzyło się później, to jedna wielka komedia pomyłek. Podczas wywiadu z Siemoniakiem zrobiono bowiem krótką przerwę na wystąpienie z londyńskiej ulicy Michała Kuczmierowskiego, jednego z głównych bohaterów afery wokół Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych i bliskiego kompana Mateusza Morawieckiego.

Siemoniak zareagował ostro - uznał, że TVN24 nie szanuje widzów, skoro przerywa wywiad z ministrem, by pokazać podejrzanego o poważne przekręty.

Najbardziej dostało się - i od samego Siemoniaka, i w internecie od akolitów Platformy Obywatelskiej - prowadzącej program Monice Olejnik. I jakkolwiek nie jestem fanem warsztatu Olejnik, czemu wielokrotnie w ostatnich latach dawałem wyraz (uważam, że najczęściej jest nieprzygotowana do rozmów), to nie ponosi ona jakiejkolwiek odpowiedzialności za zrobienie przerwy w rozmowie z Siemoniakiem na występ Kuczmierowskiego. Takie decyzje podejmuje wydawca, a nie prowadzący program.

Wydawca podjął zaś decyzję taką, jaką podejmuje i on, i setki jego koleżanek i kolegów w telewizji codziennie. W telewizjach informacyjnych ma się dużo dziać, ma się zmieniać obrazek, jeśli to tylko możliwe, mają "wskakiwać" nowi bohaterowie. A pokazanie Kuczmierowskiego, gdy ma się w studiu Siemoniaka, daje szansę na ping-pong i poniesienie się tematu. Bo w takiej sytuacji TVN24 jako pierwsza ma odpowiedź ważnego polityka z samego serca rządu na twierdzenia Kuczmierowskiego. Drażni to kogoś? To, mówiąc wprost, może nie oglądać. Media są uzależnione od swoich odbiorców. Gdy nikt nie będzie oglądał Moniki Olejnik lub nikt nie przeczyta Patryka Słowika, nie będzie nas w największych polskich mediach.

Cała sytuacja w TVN24 nie miała żadnego związku z tym, kto siedzi w studiu, a kto przemawia z londyńskiej ulicy. Siedziałby w studiu np. Jacek Sasin, a przemawiał wpływowy działacz Platformy Obywatelskiej? TVN24 też przeniosłaby się na krótkie oświadczenie.

Mówienie dziś o braku standardów sprowadza się więc wyłącznie do tego, że przerwano politykowi, którego ktoś lubi, by pokazać osobę, której ktoś nie lubi. Przez wiele lat robiono na odwrót. Wtedy nie przeszkadzało, prawda?

Wejście w kampanię

Tomasz Siemoniak w ostatnich tygodniach w ogóle jest rozczarowany mediami. Gdy z Pawłem Figurskim opisaliśmy sprawę spółki Cryogas/Omne Energia, która będąc na liście sankcyjnej współpracowała z Miejskimi Zakładami Autobusowymi w Warszawie, a potem została wykreślona z listy z powodu sprzedaży udziałów przez Rosjan za 3 zł Polakom od dawna z tymi Rosjanami współpracującymi - Siemoniak publicznie zarzucił nam, że chcemy po prostu zaszkodzić kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego. Widocznie czas na napisanie takiego tekstu byłby dopiero po wyborach prezydenckich. Ale wtedy byłoby już zapewne zbyt blisko kolejnych parlamentarnych.

Minister zrobił więc dokładnie to samo, co latami robili politycy PiS-u - wszystko uważali za dokładnie zaplanowany atak na nich. Gdy ujawnialiśmy z Szymonem Jadczakiem majątek rodziny Morawieckich, ludzie Morawieckiego mówili, że to na zlecenie Zbigniewa Ziobry. Gdy pokazaliśmy majątek Ziobrów, było to na zlecenie Morawieckiego. A gdy Obajtków, pewnie zlecili nam to Morawiecki z Ziobrą wspólnie.

Gdy pokazywaliśmy zaś majątki Donalda Tuska czy Szymona Hołowni - wtedy, chwilowo, byliśmy wnikliwymi dziennikarzami. Ale tylko na moment, bo po chwili znowu za coś ich zaatakowaliśmy. Oczywiście na zlecenie. Przy czym, co zabawne, zazwyczaj o zlecenia podejrzewa się nie wrogów politycznych, lecz ludzi z tego samego kręgu.

Teraz jest tak samo: przecież po niemal każdym naszym głośniejszym tekście przedstawiciele obozu rządzącego zastanawiają się, kto nam pomagał. I zazwyczaj szukają tego wsparcia wśród swoich koalicjantów, a nie politycznych rywali.

Na barykadzie

Walka polityków z mediami - i to nie tymi wprost przeciwnymi danej opcji, tylko tymi, od których oczekuje się więcej, bo na co dzień patrzą życzliwym okiem (bo przecież to żadna tajemnica, że TV Republika wspiera Prawo i Sprawiedliwość, a "Gazecie Wyborczej" bliżej do każdego, kto Prawa i Sprawiedliwości nie wspiera) - to z jednej strony zaspokajanie oczekiwań najbardziej radykalnych wyborców. Z drugiej - znajdowanie prostych usprawiedliwień dla swoich niedoskonałości. To też nieumiejętność zaakceptowania sytuacji, w której media powinny kontrolować wszystkich, ale znacznie więcej uwagi poświęcać rządzącym, która partia by akurat w danej chwili nie rządziła. Bo aparat władzy zawsze ma narzędzia do kontroli opozycji, zaś możliwości kontroli rządzących są bardziej ograniczone.

Uważam paradoksalnie - ale wiadomo, że ciężko bym się sam ze sobą nie zgadzał - że czym szybciej politycy uwierzą w to, że nie warto wypowiadać wojen tym mediom, które ich rozczarowują, tym lepiej dla nich samych. A czym dłużej będą zakładnikami najtwardszego elektoratu, który pochwala sytuacje, w których ich ulubiony polityk "zaorał" dziennikarzy, tym bardziej będą okopywać się na barykadach i tym mniej czasu będą poświęcać logicznej diagnozie, dlaczego jednym sondażowe słupki poparcia rosną, a innym spadają.

I nie chodzi mi bynajmniej o to, by bronić za wszelką cenę mediów. Oczywiste jest to, że popełniamy błędy, mylimy się, czasem zareagujemy za ostro, czasem zbyt łagodnie. Tyle tylko, że gdy politycy zaczynają stawać się recenzentami mediów, a nie media polityków, zazwyczaj ostatecznie kończy się to źle dla polityków. I to nie dlatego, że media się uwzięły, lecz dlatego, że z okopu trudniej rządzić państwem.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (78)