Ukraiński atak na Krym. "To zasługa broni, wywiadu i sił specjalnych"
We wtorek rano doszło do wybuchu w bazie wojskowej na okupowanym przez Rosję Krymie. Według Kremla, eksplozja to wynik sabotażu. Z kolei ukraińskie władze przekazały, że zniszczenie rosyjskiej bazy to efekt skutecznych działań ich armii. – Ukraina daje sygnały światu, że Krym - mimo okupacji przez Rosję - jest cały czas ukraiński. Ma tam bardzo dobre rozpoznanie wywiadowcze i siły specjalne. Ma też broń dalekiego zasięgu, która jeszcze da się we znaki Rosjanom – mówią nam eksperci.
Do wybuchu składu amunicji doszło na północy Krymu, w rejonie miejscowości Dżankoj. Kilka godzin później informowano o kłębach czarnego dymu w pobliżu miasta Krasnogwardiejskoje w centralnej części Krymu. Wtorkowe wybuchy uszkodziły również infrastrukturę kolejową na półwyspie oraz spowodowały konieczność ewakuacji tysięcy ludzi. Próbowali się oni wydostać z Krymu przez Zatokę Kerczeńską.
Jak zapewniało Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej, eksplozja to wynik sabotażu. Urzędnicy Kremla informowali, że w bazie wojskowej doszło do uszkodzenia pewnej liczby obiektów cywilnych, w tym linii wysokiego napięcia, elektrowni i torów kolejowych, a także budynków mieszkalnych.
Zupełnie inaczej sprawę przedstawiały ukraińskie władze. Szef sztabu prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Andrij Jermak otwarcie przyznał, że zniszczenie rosyjskiej bazy to wynik działań ukraińskiej armii.
"Nasi żołnierze wprawiają nas w dobry nastrój. Krym jest ukraiński!" – oświadczył na Telegramie. A przypomnijmy, że 9 sierpnia, na lotnisku wojskowym Saki, w Nowofedoriwce na okupowanym Krymie, doszło do serii eksplozji. Według ukraińskiej armii w wyniku wybuchów zniszczonych lub uszkodzonych zostało kilkanaście rosyjskich samolotów. Nieoficjalnie mówiło się, że za atakami stały ukraińskie służby specjalne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Systemy rakietowe, wywiad i dywersanci"
- To świadczy o tym, że Ukraina ma coraz większe możliwości oddziaływania na Rosjan - mówi Wirtualnej Polsce gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. I dodaje, że "skoro atakuje tak wyrafinowane cele jak magazyny wojskowe czy bazy lotnicze na Krymie, ma zapewne na wyposażeniu dalekosiężne systemy rakietowe". - Zarówno ukraińskie władze, jak i państwa NATO, nie będą się przyznawać do ich stosowania, ale efekty widoczne są gołym okiem - dodaje.
Jego zdaniem ostatnie wydarzenia na Krymie pokazują również skuteczność wywiadowczą rozpoznania przeciwnika. - Przykładem może być uderzenie na lotnisko na Krymie, z którego rosyjskie samoloty atakowały Ukrainę. To również zasługa państw Zachodu, które dysponują precyzyjnymi informacjami satelitarnymi – uważa gen. Stanisław Koziej.
Zdaniem naszego rozmówcy, ogromną rolę odgrywają także działania ukraińskich grup specjalnych i dywersyjnych, włącznie z działaniami ruchu oporu na okupowanych terenach.
- Te grupy, w szczególności na południu Ukrainy, zdążyły się tam na dobre zadomowić i dokonywać skutecznych ataków. To tylko świadczy o tym, że Ukraina krzepnie w tej wojnie na operacyjnym poziomie. Nie wydaje się, żeby pat, który obserwujemy od jakiegoś czasu na froncie, Rosja była w stanie przełamać – mówi Wirtualnej Polsce gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Według wojskowych analityków, ukraińskie ataki na Krym stanowią kolejny punkt zwrotny tej wojny. Do tej pory amerykańskie wyrzutnie rakietowe HIMARS używane przez ukraińską armię miały tylko amunicję o zasięgu około 80 km. Skład amunicji w Dżankoj znajduje się ok. 200 km za rosyjskimi liniami, z kolei lotnisko w Nowofiodorowce ponad 220 km. Rosjanie nie mogą się już więc czuć bezpiecznie w okupowanej Ukrainie.
"Zastanawiający brak odpowiedzi Rosji"
Zdaniem Konrada Muzyki, eksperta ds. wojskowości z firmy Rochan Consulting, dochodzi do tego jeszcze jeden ważny element. - Ukraińcy uważają Krym za swoje terytorium. Wychodzą z założenia, że półwysep powinien znowu należeć do nich. Będą więc precyzyjnie atakować tam rosyjskie cele wojskowe i osłabiać potencjał armii Putina – mówi WP Konrad Muzyka.
W jego opinii, zastanawiający jest brak odpowiedzi ze strony Rosji. - Takiej jednej, skoordynowanej odpowiedzi, której nie byliśmy do tej pory świadkami. Putin ma możliwość prowadzenia ataków z Morza Czarnego przy użyciu Floty Czarnomorskiej. Ale tego nie robi. Być może Rosjanie skupili się na magazynowaniu oraz gromadzeniu sprzętu i broni, które odkładają na potrzeby ataku z kierunku Chersonia. Tam Rosjanie zgromadzili dużo broni i mają spory potencjał ludzki. I być może wówczas Flota Czarnomorska zostanie użyta – komentuje ekspert.
W podobnym tonie wypowiada się gen. Stanisław Koziej. - Ukraina daje sygnały światu, że Krym nadal jest ukraiński. Podobnie jak obwód doniecki i ługański. Ataki na Krym mogą być ze strony Ukrainy wyprzedzającym ruchem wobec spodziewanej aneksji przez Rosję obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Gdyby Putinowi udało się przyłączyć je do Rosji, mógłby wówczas powiedzieć, że Federacja Rosyjska jest atakowana, w związku z tym ma do czynienia z tzw. wojną ojczyźnianą - ocenia gen. Stanisław Koziej.
- Ogłosiłby stan wojny, zakończyłby operację specjalną i przeprowadził powszechną mobilizację. Wtedy przejąłby inicjatywę. A tak Ukraina pokazuje światu, że nie dość, że nie zgodzi się na oddanie Putinowi nawet kawałka swojego terytorium, to chce, żeby Krym znowu był ukraiński – dodaje.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski