Komisja Europejska już wysłała formularze dla Ukrainy - ich wypełnienie nie przyśpiesza jednak długiego procesu wchodzenia do Unii Europejskiej © GETTY | Anadolu Agency

Ukraina, Gruzja i Mołdawia pukają do drzwi UE. Łatwo nie będzie

Mateusz Ratajczak

Tylko w ostatnim miesiącu aż trzy kraje - Ukraina, Gruzja i Mołdawia - złożyły wnioski o członkostwo w Unii Europejskiej. Alternatywą dla wszystkich jest wpadnięcie w orbitę Rosji. Jakie są ich szanse na szybką akcesję i czy nie skończyłaby się ona katastrofą gospodarczą?

2289 zł - tyle w 2004 roku zarabiał statystyczny Polak. Dziś to 5889 zł, o 157 proc. więcej. Ukraińska średnia pensja to około 17 tys. hrywien. Przed wojną było to około 2,4 tys. zł.

Czyli niewiele więcej niż w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej. W ogromnym uproszczeniu: ukraińskie pensje są 18 lat za polskimi. Ukraina - drugi co do wielkości po Francji kraj Europy położony w całości na tym kontynencie - w Unii Europejskiej byłaby najbiedniejszym krajem pod względem PKB na głowę mieszkańca.

Z danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że PKB Polski (na głowę mieszkańca, w dolarach) wynosi nieco ponad 19 tys. dolarów. PKB Ukrainy to mniej niż 5 tys. dolarów. Najuboższe kraje UE - Rumunia i Bułgaria - mają PKB na poziomie 15 tys. dolarów.

UKRAINA. ZBYT SZYBKIE WEJŚCIE DO UE TO GOSPODARCZE HARAKIRI

Art. 49 Traktatu o Unii Europejskiej, w którym zebrano tzw. kryteria kopenhaskie z 1993 roku, wylicza wśród warunków wejścia do UE m.in. "stabilność instytucji gwarantujących demokrację", "rządy prawa", "przestrzeganie praw człowieka" oraz "poszanowanie i ochrona mniejszości narodowych". Do tego istotne jest "funkcjonowanie gospodarki rynkowej i istnienie potencjału mogącego sprostać konkurencji i siłom rynkowym Unii".

- Gdyby Ukraina weszła do Unii Europejskiej od przyszłego poniedziałku, byłby to dla niej prawdziwy ekonomiczny dramat - mówi Wirtualnej Polsce Jacek Piechota, były minister gospodarki, a obecnie prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.

Piechota był jednym z negocjatorów polskiego wejścia do Unii Europejskiej. Zamykał część rozdziałów negocjacyjnych - każdy z nich dotyczył podstawowych zasad funkcjonowania państwa, np. rynku wewnętrznego, konkurencyjności gospodarczej, łączności, praw obywatelskich.

- Unia Europejska jest wspólnotą gospodarek, które działają na podobnym poziomie i podobnych zasadach. Kto twierdzi, że obecne różnice między gospodarkami krajów członkowskich a gospodarką ukraińską da się zlikwidować w parę miesięcy, źle życzy Ukrainie. Choć jestem sercem, ciałem i umysłem za jej wejściem do UE, to ten proces - Unia powinna go maksymalnie przyspieszyć - i tak zajmie lata. Jeszcze kilka lat temu miał zajmować nawet dwie dekady, mowa była o wejściu Ukrainy do UE w latach 30-tych tego wieku. Skrócenie tego czasu o połowę byłoby już spektakularnym ruchem - tłumaczy Piechota.

I wskazuje, że to, co jest siłą Unii Europejskiej, czyli zapisana w traktatach swoboda przepływu kapitału, ludzi, usług i towarów, na początku bywa też przekleństwem dla każdego kraju członkowskiego.

Przepływ kapitału byłby tutaj kluczowy - pozwala na inwestowanie w innych krajach, ale również kupowanie nieruchomości czy zakup papierów wartościowych. Przepływ osób pozwala na poruszanie się i osiedlanie w poszczególnych krajach bez żadnych ograniczeń.

Przypomnijmy, że od 1 maja 2004 roku Polacy wyjeżdżali bez ograniczeń tylko do Wielkiej Brytanii, Irlandii i Szwecji. Maksymalny - siedmioletni - okres przejściowy w tym zakresie wykorzystały Austria i Niemcy. Mogły tak zrobić, bo takie były zapisy traktatu akcesyjnego. I Ukraina będzie w pewnym momencie nad takim samym dokumentem pracować. I nie będą to prace łatwe, a tym bardziej ekspresowe. Czasu nie należy tu liczyć w tygodniach, miesiącach, ale w latach.

- To krew, pot i łzy. I nie ma podstaw, żeby Unia Europejska to zmieniła, bo jest to również mechanizm zabezpieczający. Ukraina wciąż stoi na twardym przemyśle, ma problemy z oligarchicznymi układami. To są wyzwania, z którymi musi walczyć. Nie ma drogi na skróty, przykro mi, ale nie ma - mówi Jacek Piechota.

I dodaje:

- Ukraina zostałaby wystawiona na niebywałą presję ze strony krajów Unii Europejskiej i nie wyszłaby z niej obronną ręką. Polska przygotowywała się 12 lat od momentu podpisania umowy stowarzyszeniowej do momentu wejścia do Unii nie dlatego, że biurokracja jest straszna, a biurokraci z Brukseli byli wredni. Polskie firmy i polska gospodarka potrzebowały czasu, by przygotować się na walkę o otwarty, unijny rynek. Ukraińska gospodarka nie aspiruje do miana zaplecza surowcowego i dostawcy półproduktów, ale zanim stworzy dla Europy swoją ofertę, minie sporo czasu - mówi.

W unijno-ukraińskich negocjacjach - przypomina były minister - też byłyby do przepracowania sporne tematy, jak np. dostęp ukraińskich przewoźników do europejskiego rynku. Jeszcze na początku tego roku Ukraina wstrzymała tranzyt kolejowy do Polski, tłumacząc to słabą infrastrukturą w naszym kraju. A była to najpewniej reakcja na brak zgody Warszawy na zwiększenie przepływu tirów z Ukrainy przez nasz kraj.

- I takich tematów każdy kraj członkowski będzie miał bez liku - kończy Jacek Piechota, dodając, że Bruksela nie przymknie oka na brak reform w takich sprawach jak sądownictwo czy skuteczna walka z korupcją.

GRUZJA GONI BRUKSELSKIEGO KRÓLICZKA

Drugim krajem, który po rozpoczęciu wojny Rosji z Ukrainą złożył wniosek o członkostwo w UE, jest Gruzja.

- Trzeba powiedzieć, że wniosek został złożony ze względu na presję ze strony społeczeństwa i opozycji. Od kilku lat jednak można odnieść wrażenie, że jest to kraj, który chce gonić króliczka - czyli UE, ale nie chciałby go zbyt szybko dogonić - mówi Wirtualnej Polsce Wojciech Górecki z Ośrodka Studiów Wschodnich.

- Gruziński rząd świadomie i celowo ochładza relacje z Zachodem, licząc się przy tym także z opinią konserwatywnego w swojej masie społeczeństwa. Choć zwolenników integracji z Unią Europejską w Gruzji jest dużo więcej niż jej przeciwników, to nie mam wątpliwości: gdyby elity gruzińskie usłyszały, że jutro wchodzą do Wspólnoty, to nie miałyby za bardzo pojęcia, co z tym zrobić. A powód tego jest oczywisty: Gruzja od wielu lat przeżywa kryzys polityczny, a wiele reform zostało odłożonych - tłumaczy.

Kto rządzi w Gruzji? Gruzińskie Marzenie - rozległa koalicja, która powstała na początku 2012 roku. Była wtedy zbiorem 6 partii złączonych dość silną niechęcią do poprzedników i patronatem Bidziny Iwaniszwilego. A Iwaniszwili to miliarder, sponsor koalicji i jej niekwestionowany lider. Był premierem (w rządzie znalazł miejsce w resorcie energii dla byłego piłkarza Kachy Kaładzego) i jest najpopularniejszą postacią gruzińskiego życia publicznego. A spekulacje dotyczące związków miliardera z Rosją nigdy nie pomagały w uznaniu, czy Gruzja chce kontynuować proeuropejską politykę, czy nie chce. Tak mówi, bo tego oczekuje społeczeństwo.

Hamulcowym w kwestiach dalszych kroków jest np. rozdźwięk pomiędzy Tbilisi a Brukselą w kwestii byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego, który po powrocie do kraju trafił do więzienia.

Jak wskazuje Górecki, pod egidą przewodniczącego Rady Europejskiej Charles’a Michela zostało podpisane porozumienie gruzińskich sił politycznych, które tylko chwilowo zakończyło wielomiesięczny kryzys wewnętrzny. A krytykę ze strony Zachodu dot. kwestii swobód obywatelskich czy rozliczeń z opozycją władza w Gruzji wykorzystuje do konsolidowania się.

- Do rosyjskiej Unii Euroazjatyckiej Gruzja nigdy się nie przyłączy, ale to wcale nie oznacza, że pobiegnie szybciej w stronę Unii Europejskiej. W kraju są siły, którym zależy na tym, by sytuacja była taka, jaka jest - dodaje ekspert.

- Prozachodniość Gruzji oznacza jednak przede wszystkim poczucie przynależności do Zachodu w szerokim wymiarze historyczno-cywilizacyjnym, a to w dużej mierze wynika z przynależności do świata chrześcijańskiego. Jednocześnie w wymiarze międzyludzkim zbliża ją do Rosji wiara prawosławna. Aspiracja do zachodnich standardów w wymiarze materialnym i prawnym, nie oznacza jednak automatycznie przyjęcia zachodniego podejścia na przykład do grup mniejszościowych - mówi Wojciech Górecki.

ZASADA NIEPRZYNOSZENIA KŁOPOTÓW

Jest też jeszcze jedna, niepisana zasada decydująca o wejściu – lub nie – do Unii: nowi członkowie wspólnoty nie mogą obciążać starych dodatkowymi problemami. I tego Bruksela trzyma się od lat. Widać to doskonale na przykładach krajów, które do Unii aspirują, ale wejść do klubu szczęśliwców jeszcze im się nie udało.

Perspektywę członkostwa w UE lub coraz mocniejszych relacji z nią w tej chwili mają: Albania, Czarnogóra, Macedonia Północna, Serbia oraz Bośnia i Hercegowina, Gruzja, Kosowo, Mołdawia i Ukraina.

Turcja i Islandia rozpoczęły procesy wchodzenia do UE, ale już ich nie kontynuują. Ankara zawiesiła negocjacje z powodów politycznych. Rządzący od lat autorytarny premier Recep Erdogan wyczuł nastroje Turków, zdegustowanych słabym entuzjazmem Unii dla włączenia Turcji w swoje struktury, a i sama UE nie kwapiła się do przyspieszania negocjacji.

Za to na Islandii, gdzie i tak obowiązuje spora część unijnego prawodawstwa, rozmowy o wejściu do UE były próbą ustabilizowania islandzkiej gospodarki i nigdy nie cieszyły się wielką popularnością. Co jest pewną ironią - Islandia otrzymała wsparcie podczas kryzysu finansowego, a to osłabiło zachętę ekonomiczną do wejścia w ramy UE. A kraj zawsze miał tradycje w sporach z Unią Europejską - np. w kwestii rybołówstwa, które stanowi podstawę gospodarki.

Zainteresowanie Unią Europejską wykazują lub wykazywały wcześniej także inne kraje regionu kaukaskiego. To już nieaktualne.

- Z tego zestawu można wykreślić Armenię i Azerbejdżan. Armenia wybrała integrację w unii celnej z Rosją, Białorusią i Kazachstanem, a swoją przyszłość ulokowała w Unii Euroazjatyckiej. Decyzja, w zasadzie wymuszona polityką Moskwy i brakiem alternatywy, zamknęła ten kraj na niezbędne reformy, a to z kolei oddala go od Unii Europejskiej. Trzeba też uczciwie przyznać, że zwolenników poradzieckiego modelu politycznego i gospodarczego w Armenii nie brakowało - tłumaczy ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.

- Azerbejdżan z kolei uznał, że widzi się w roli państwa-pomostu pomiędzy światem wschodnim a zachodnim, bo ma interesy gospodarcze z każdym. Chce być niczym Kazachstan, który sprzedaje swoje surowce każdemu. I dlatego ścieżka do Unii Europejskiej nie wchodzi w grę - dodaje Górecki.

Oczywiście same intencje to nie wszystko. Państwa tego regionu mają otwarte konflikty graniczne, które w większości wypadków zamykają ścieżkę akcesyjną. W Traktacie z Lizbony państwa członkowskie UE zobowiązały się do wzajemnej pomocy w przypadku agresji zbrojnej na terytorium jednego z nich. Stąd niechęć do przyjmowania tych, które takie już mają.

Można się spodziewać, że separatystyczne Naddniestrze (w którym wciąż stacjonują rosyjskie wojska) może być sporą przeszkodą dla unijnych aspiracji Mołdawii.

Wyjątek jest jeden: Cypr, który dzieli się na "grecką" i "turecką" część. I choć państwo podzielone jest na dwa, a tureckiej części nie uznają inne kraje, to Cypr w Unii Europejskiej już jest. W tym wypadku w grę wchodziły jeszcze inne interesy, czyli spór Grecji (której poparcia powinna udzielić UE) z Turcją. I choć kandydatura Cypru wywoływała ogromne kontrowersje, to kraj ten wraz z Polską zaczął swoją unijną przygodę w 2004 roku. Gdyby nie wsparcie Grecji, Cypru nie byłoby w UE. Bo Unia tego problemu wolałaby po prostu uniknąć.

I wyraziła to wprost w czerwcu w 1993 roku, gdy Komisja Europejska uznała, że Cypr będzie w UE dopiero, gdy rozwiąże problemy graniczne. A tych bez pokoju z Turcją nie dałoby się rozwiązać.

BAŁKAŃSKA UKŁADANKA

Na swoje miejsce w Unii Europejskiej czeka od lat Macedonia. Rozmowy o stowarzyszeniu z UE rozpoczęła w 2000 roku, oficjalny status kandydata otrzymała w 2005 roku. I tyle. Zaawansowane negocjacje członkostwa nie rozpoczęły się do dziś.

- Najpierw Macedonię blokowała Grecja. Zmieniło się to po porozumieniu znad Prespy z 2018 roku. W efekcie kraj zmienił nazwę na Macedonia Północna, a ugoda była możliwa m.in. dzięki zmianom politycznym i odsunięciu od władzy konserwatywno-nacjonalistycznego rządu macedońskiego. Później rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych blokowała Francja, która wymusiła zmianę metod rozszerzania. A na końcu w sprawie pojawia się Bułgaria, która wobec Macedonii Północnej ma poważne roszczenia historyczno-tożsamościowe - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Żornaczuk, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Bułgaria nie uznaje np. języka macedońskiego - chciałaby, by w dokumentach unijnych był określany jako "język urzędowy Macedonii Północnej" lub ewentualnie "język macedońskim według konstytucji Macedonii Północnej". Politycy z Sofii oczekują też, że Macedonia nie będzie "zakłamywać bułgarskiej historii".

- Nie mam wątpliwości, że Unia Europejska od kilku lat przechodzi kryzys polityki rozszerzenia. I świadczą o tym najlepiej takie sytuacje, jak próby jej całkowitego sparaliżowania na rzecz osiągnięcia własnych korzyści poszczególnych krajów. Nie można jednak powiedzieć, że w tej kwestii winna jest tylko UE, a kraje kandydujące do członkostwa cierpliwie czekają w gotowości. Tak nie jest, a Unia Europejska wielokrotnie wyciągała rękę do niech - dodaje Żornaczuk.  

Z drugiej strony trzeba uczciwie przyznać, że każde rozszerzanie UE wiązało się też z zacieśnianiem tego, jak Wspólnota pracuje.

I tak pierwszemu towarzyszyły prace na rzecz wprowadzenia unii walutowej. Z kolejnym pojawiły się bezpośrednie wybory do Parlamentu Europejskiego i w zasadzie początek Europejskiego Systemu Walutowego. Kolejne - trzecie rozszerzenie wiązało się z dokończeniem budowy wspólnego rynku i polityki społecznej. A przy okazji przyniosło nowe kompetencje dla Parlamentu Europejskiego.

Traktat z Maastricht utworzył Unię Europejską, powołał Wspólną Politykę Zagraniczną i potwierdzał unię gospodarczą i walutową. A przyjmowany był z myślą o rozszerzeniu o dodatkowe państwa Europy Środkowej i Wschodniej. W dużym uproszczeniu: Unia Europejska, poszerzając się o nowe kraje, przy okazji wiązała się wewnętrznie. A gdy w kwestiach wewnętrznych nie ma zgody, to i procesy zewnętrzne spowalniają.

I tak np. dość specyficzna jest sytuacja Serbii, która do Unii Europejskiej była przymierzana niewiele później niż Chorwacją (do Unii Europejskiej weszła w 2013 roku, miała być pierwsza wśród krajów regionu, a jest pierwsza i ostatnia). - Unia Europejska wysyłała niejeden sygnał, że widzi ten kraj we Wspólnocie. Serbia, a właściwie serbskie elity, widzą jednak tę sprawę inaczej - mówi ekspert PISM. Oficjalnie deklarują chęć zamykania kolejnych tematów akcesyjnych. Pomiędzy słowami a działaniami jest jednak spora przepaść.

W Serbii problemy są stałe: korupcja, brak stabilności politycznej, a na dodatek niezamknięty konflikt z Kosowem, którego Serbia nie uznaje - a robią to członkowie Unii Europejskiej. Na liście do zrobienia od dawna jest też osądzenie osób odpowiedzialnych za zbrodnie wojenne w Jugosławii. Te procesy ustały. Pojawiły się za to inne.

Serbię w sporze o Kosowo popiera nie kto inny, jak Rosja, która Kosowa nie uznała, a jednocześnie była przeciwna interwencji ONZ podczas wojny w byłej Jugosławii.

Zwrot Serbii w stronę rosyjską jest również widoczny gołym okiem w prorządowych mediach. Jak dodaje ekspert, niektóre gazety już w trakcie inwazji Rosję na Ukrainę pisały o nazistach w tym kraju - i to na okładkach lub pierwszych stronach.

- Motywującycm sygnałem w polityce Unii Europejskiej i jej dokumentach było wskazanie 2025 roku jako możliwej daty przystąpienia Czarnogóry i Serbii do UE. Oczywiście po spełnieniu przez nie warunków członkostwa. Odkąd zakończyło się "duże rozszerzenie" w 2007 roku (gdy do UE weszła Rumunia i Bułgaria - red.), co roku co najmniej jeden kraj bałkański odnotowywał widoczny postęp na drodze do UE. Były to wnioski o członkostwo, uzyskanie statusu oficjalnego kandydata, rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych lub ich zakończenie i wstąpienie do Unii w 2013 roku, co osiągnęła Chorwacja. Rozpoczęcie negocjacji z Serbią w styczniu 2014 roku kończyło serię tak regularnych osiągnięć. I rozpoczęło okres zastoju - mówi Żornaczuk.

I jak wskazuje, jeżeli UE nie może zmieniać tempa rozszerzania, to powinna to robić Polska. Bo rozszerzanie się Unii na inne kraje jest dla nas gwarancją bezpieczeństwa. 

- Unia Europejska nigdy nie będzie "jastrzębiem" w relacjach z innymi krajami - nie będzie co sił dążyć do jak najszybszego rozszerzenia się - komentuje Jacek Piechota.

- Decyzje polityczne działają cuda, ale gospodarek na inne tory nie przeniosą. To kraje kandydujące muszą wykazać się cierpliwością i reformami, które je przybliżą do Wspólnoty. Szacunek, rozmowy i perspektywy są istotne, ale Unia Europejska nie powinna się ścigać z Rosją o to, kto kogo przekona. Oferta gospodarcza UE jest o wiele lepsza od rosyjskiej. I dlatego to kraje kandydujące powinny pracować, by do niej dołączyć - mówi.

W tym tygodniu Komisja Europejska przekazała Mołdawii, Gruzji i Ukrainie kwestionariusze ich kandydatur do UE. To zwykłe formularze - rozpoczynające długą drogę.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie