Alaksandr Łukaszenka jeszcze przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie tak wiernie i z takim entuzjazmem powtarzał tezy rosyjskiej propagandy, jakby siedział w głowie Władimira Putina. I choć teraz jadą na jednym wózku światowych wyrzutków, to większym instynktem wykazał się jednak Białorusin. Nie wysłał swoich wojsk na Ukrainę, co uratowało mu na jakiś czas skórę.
Utrata resztek suwerenności Białorusi, rozpoczęła się po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach w 2020 roku. Białoruś i jej lider zostali poddani ostracyzmowi. Łukaszenka musiał porzucić politykę udawanego zbliżenia z Zachodem, którą dotychczas starał się trzymać Putina w szachu.
Przed Ukrainą była operacja "Śluza"
Wszystkie maski spadły, gdy na wiosnę 2021 roku rozpoczął operację "Śluza" polegającą na przerzucie migrantów przez granicę Litwy, Łotwy i Polski. W tamtym momencie można było jeszcze od biedy potraktować ją jako zemstę za ciężkie ekonomiczne następstwa sankcji, które nałożył Zachód. Były one spowodowane przez zmuszenie do lądowania samolotu Ryanair w Mińsku i aresztowanie opozycyjnego dziennikarza Ramana Protasiewicza.
Jednak 24 lutego 2022 roku wątpliwości, w co grał Łukaszenka, już być nie mogło. Stało się niemal pewne, że główny interes w wywoływaniu ogromnego zamieszania na wschodnich granicach UE i przy okazji stwarzania okazji do dzielenia polskiego społeczeństwa miał Władimir Putin.
Łukaszenka użył migrantów w czasie, gdy pełną parą trwały przygotowania do inwazji na Ukrainę. Dowodem na złożoność tej operacji może być choćby ostatni raport kwartalny firmy Meta, właściciela Facebooka.
Pokazuje on, że białoruskie służby tworzyły profile mające na celu podburzanie przeciwko sobie grup społecznych i atakowanie polskich władz, by potem płynnie przejść do zdyskredytowania Ukrainy.
"Szpiedzy tacy jak my"
Coraz bardziej izolowany Łukaszenka zajął postawę potakiwacza Putina. Mówił mu dokładnie to, co Rosjanin chciał usłyszeć. Niekiedy przybierało to wręcz komiczne formy, których niedorzeczność zdumiewała nawet rosyjskich partnerów.
Symbolem tego była kamienna twarz premiera Rosji Michaiła Miszustina, który od lidera białoruskich władz dowiedział się, że Łukaszenka posiada przechwycone rozmowy dwóch szpiegów rzekomo z Niemiec i Polski.
Nagrani informowali się, że otrucie opozycjonisty Aleksieja Nawalnego było prowokacją Zachodnich służb specjalnych. Przedstawione nagrania "agentów", występujących jako "Nick" i "Mike", którzy zmienionymi głosami opowiadali sobie o tych sensacjach, stało się wręcz memem w białoruskim internecie.
Dwaj "szpiedzy" wręcz chwalili Łukaszenkę, nazywając go "twardym orzechem". To po rosyjsku też tytuł filmu "Szklana Pułapka"("Die Hard"). W tych opowieściach Łukaszenka, niczym dzielny Bruce Willis, miał stawić czoło całemu Zachodowi, broniąc przy tym swojego przyjaciela Putina.
Podobnie działo się wcześniej w przypadku kryzysu imigracyjnego, który rosyjska i białoruska propaganda przedstawiały niemal dokładnie tak samo.
Tragicznie przerwaną karierę w jednych i drugich propagandowych mediach zaczął też polski dezerter Emil Cz. Mężczyzna w połowie grudnia 2021 roku uciekł na Białoruś, gdzie opowiadał o rzekomych masowych egzekucjach migrantów i wolontariuszy na polskiej granicy. 17 marca br., gdy w wyniku wojny w Ukrainie temat uchodźców zszedł na dalszy plan, ciało dezertera znaleziono w Mińsku. Miał się powiesić.
Najpierw Ukraina, potem kanał La Manche
Wydaje się, że Łukaszenka dobrze rozpoznaje psychikę Putina. Świadczy o tym choćby wywiad, którego udzielił Władimirowi Sołowiowowi, jednemu z głównych propagandystów Rosji.
Doszło do niego na 20 dni przed inwazją na Ukrainę. Łukaszenka odzwierciedlał optymizm głównodowodzącego rosyjskimi siłami zbrojnymi. Twierdził, że na Ukrainie "nie będzie komu walczyć", "wojna potrwa 3-4 dni", a rosyjsko-białoruskie wojska nim się NATO spostrzeże, będą już "stać nad kanałem La Manche".
W tym czasie Białoruś praktycznie była już pozbawiona kontroli nad swoim terytorium. Sama oddała je zresztą we władanie rosyjskich wojsk, które w lutym przyjechały na ćwiczenia "Związkowa Stanowczość".
Jak się okazało, ćwiczenia były jedynie przykrywką do wprowadzenia rosyjskich wojsk. Ich oddziały zamiast na poligony przemieściły się bowiem na granicę białorusko-ukraińską.
Atak od strony Białorusi był zaskoczeniem dla Ukraińców. Szef Narodowej Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy Oleksij Daniłow przyznał, że jej członkowie byli gotowi na inwazję i znali jej datę. Jednak po dyskusjach odrzucili hipotezę, że Rosjanie wkroczą też od strony Białorusi.
Prawie stuprocentowy sojusznik z "czystym sumieniem"
Stało się inaczej. Białoruś nie dość, że stała się miejscem wypadowym uderzenia na Kijów, to również z jej terytorium odpalano rakiety spadające na ukraińskie miasta. To na białoruskich lotniskach obsługiwane i tankowane były rosyjskie samoloty. Wreszcie to do białoruskich szpitali przywożono żołnierzy rannych podczas nieudanej próby wzięcia Kijowa z marszu.
Białoruś okazała się więc 100-procentowym zapleczem frontu, a Łukaszenka zrobił prawie wszystko, czego mógł oczekiwać od niego Putin. Nie zrobił tylko jednego - nie wprowadził swoich wojsk na Ukrainę. A już na pewno nie zrobił tego z powodu wątpliwości moralnych.
Ale nawet w tak dramatycznych okolicznościach Łukaszenka nie zawiódł twórców memów. 22 marca na spotkaniu z Putinem tłumaczył, że jego służby mają informacje, jakoby ukraińskie wojska planowały napaść na Białoruś.
"Teraz pokażę wam, skąd przygotowywano atak na Białoruś… I gdyby sześć godzin przed operacją nie doszło do uderzenia prewencyjnego na pozycje, były cztery pozycje, (Ukraińcy) zaatakowaliby nasze wojska, Białorusi i Rosji, które były na ćwiczeniach. Dlatego to nie my rozpętaliśmy tę wojnę, nasze sumienie jest czyste – mówił Łukaszenka do Putina.
Wymachującego rękami Łukaszenkę znów wmontowano do niezliczonych filmików, w których opowiada swoje rewelacje bezdomnym na dworcu lub przemawia do Putina z trumny Żyrinowskiego.
Teoria jakoby Rosja uratowała Białoruś przed agresją ze strony Ukrainy, nie zdziwi jednak nikogo, kto zapoznał się z praktyką białoruskiego polityka wygadywania największych nawet niedorzeczności, by tylko podlizać się "starszemu bratu".
Patrząc na dane o tysiącach poległych Rosjan, wkroczenie białoruskich wojsk skończyłoby się jeszcze większą masakrą - wojska Łukaszenki są bowiem znacznie gorzej wyposażone i wyszkolone od rosyjskich jednostek.
To by ostatecznie zburzyło również mit polityka, który trzyma Białorusinów daleko od cudzych wojen. Tym bardziej że Łukaszenka zarzekał się publicznie, że wojsk na Ukrainę nie wyśle.
Przebiegły lis
Oczywiście, gdyby od wysłania wojsk zależało utrzymanie się przy władzy, Łukaszenka na pewno by to zrobił. Tym razem jednak niczym przebiegły lis postanowił poczekać i w obliczu rosyjskich klęsk pozostawił armię z bronią przy nodze. Przez to uniknął wbicia ostatniego gwoździa do trumny białoruskiej suwerenności.
Oczywiście sama groźba wkroczenia odciągała część ukraińskich jednostek na zachodzie kraju i utrudniała obronę Kijowa. Jednak po wycofaniu się z jego rejonu Rosjan, ta groźba również wyparowała.
12 kwietnia 2022 roku, podczas ostatniego spotkania z Putinem, Łukaszenka również 1:1 powtórzył tezy rosyjskiej propagandy dotyczące masakry w Buczy.
Z jego ust można było usłyszeć, że była to zorganizowana przez Anglików prowokacja, a FSB dysponuje wszelkimi danymi jej organizatorów. Celem tej prowokacji miało być "wprowadzenie kolejnego pakietu sankcji", od których "solidarnie" cierpią i Rosja i Białoruś.
Reagując na sankcje, białoruskie władze wdrożyły dokładnie takie same środki odwetowe wobec Zachodu, jak Rosja. Jeszcze na początku grudnia ub. roku Białoruś w reakcji na ukaranie kolejnym pakietem sankcji za sprowokowanie kryzysu migracyjnego wprowadziło embargo na zachodnią żywność. Takie same obowiązują w Rosji od 2014 r., w odpowiedzi za sankcje nałożone za aneksję Krymu. Najbardziej ucierpieli na tym rosyjscy obywatele.
Ceny żywności wzrosły i pogorszyła się jej jakość. Mińsk wykorzystał tę sytuację i w ostatnich latach czerpał ogromne zyski z przemytu do Rosji żywności z Zachodu, głównie z Polski. Teraz jednak pod wpływem Kremla również wprowadził swoje embargo. Szybko wywołało to braki na rynku i wzrost cen nie mówiąc o utracie dochodów z przemytu.
Prawie miesiąc temu rząd Białorusi wprowadził licencje na eksport cukru, jabłek, cebuli i kapusty białej, zakazał też eksportu kaszy gryczanej i mąki. Kilka dni temu również indywidualnym podróżnym zakazano wywozu mąki, kaszy i soli w ilości powyżej jednego kilograma. To właśnie "zyski", jakie na razie Białoruś osiąga, wchodząc razem z Rosją na ostry kurs wobec Zachodu.
Putin najlepszy, gdy słaby
Białoruski polityk im bardziej mówi słowami rosyjskiej propagandy, tym bardziej udowadnia, że wisi na Putinie, który jest jedynym gwarantem jego władzy.
Łukaszenka wie, że jeżeli Putin w wyniku wojennej klęski upadnie, on padnie razem z nim. Z drugiej strony pamięta, że po wyborach w 2020 roku, gdy Kreml zrozumiał, że Łukaszenka jest politycznym trupem, Rosjanie zaczęli naciskać na niego, by zapewnił jakoś tranzyt władzy w ręce polityka posłusznego Moskwie.
Można przypuszczać więc, że białoruskiemu przywódcy będzie zależeć na tym, by "specjalna operacja" na Ukrainie osłabiła Putina, ale nie dobiła. Tak by Łukaszenka nadal był potrzebny i mógł wrócić do swojej ulubionej rozgrywki z Zachodem. Nie przypadkiem w ostatnich dniach o powrót do rozmów zaapelował do UE nikt inny jak szef białoruskiego MSZ UładzimirMakiej.
Wszystko zależy więc o wyniku wojny. Los tak Łukaszenki, jak i jego patrona Putina zostanie wyznaczony gdzieś na froncie we wschodniej Ukrainie.