Turcja nie ujrzy przełomu. Eksperci mówią jasno
Wybory w Turcji nie kończą się na pierwszej turze. Opozycja jest pełna nadziei, że Kemal Kilicdaroglu pokona jeszcze obecnego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. - To byłby kompletny szok. W takiej sytuacji można by szykować się na scenariusz, że Erdogan wyprowadza zwolenników i wojsko na ulice - mówią WP eksperci.
15.05.2023 | aktual.: 15.05.2023 16:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie ma rozstrzygnięcia w pierwszej turze wyborów prezydenckich w Turcji. Recep Tayyip Erdogan nie zdobył ponad połowy głosów - poparło go 49,51 proc. mieszkańców Turcji biorących udział w wyborach. Lider opozycji Kemal Kilicdaroglu otrzymał 44,88 proc. głosów, a Sinan Ogan - nazywany przez niektórych "czarnym koniem" - 5,17 proc.
Takie wyniki oznaczają, że w Turcji dojdzie do drugiej tury wyborów, co jest zaskoczeniem. Ale czy są szanse na zmianę warty w Ankarze? Eksperci mają wątpliwości.
Erdogan będzie grał na triumf w parlamencie
Wyborcy opozycji mają wielkie nadzieje, że Kilicdaroglu pokona Erdogana w drugiej turze. Adam Balcer z Kolegium Europy Wschodniej mówi jednak, że szanse na porażkę Erdogana są "minimalne".
- Prezydent w Turcji w ramach systemu prezydenckiego kieruje rządem, a rząd opiera się na koalicji w parlamencie. Koalicja popierająca Erdogana zdobyła ponad połowę miejsc i to będzie jego główny argument: chcecie mieć rząd i prezydenta z tej samej opcji, to jak sobie wyobrażacie głosować na kandydata opozycji - wskazuje Balcer w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ekspert zauważa jednak, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) Erdogana "ewidentnie słabnie".
- AKP ma mniej posłów, straciła ich około 10 proc., a wzmocniły się inne partie, bez których nie byłoby zwycięstwa. Przewaga AKP nad koalicjantami zmniejszyła się w porównaniu z poprzednimi wyborami - mówi Balcer.
Chodzi nie tylko o skrajnie prawicową Partię Ruchu Narodowego, która od 2015 roku wspiera Erdogana, ale także dwie mniejsze formacje, które po raz pierwszy weszły w koalicję z AKP: Partię Dobrobytu oraz Wielką Partię Jedności.
Co więcej, z listy AKP, a nie koalicji, zdobyli miejsca w parlamencie pojedynczy kandydaci z jeszcze mniejszych partii. W efekcie AKP zdobyła "sama" w niedzielę jedynie 35 proc. głosów. Poparcie dla niej jest najniższe od 2002 roku.
- Będziemy mieli bardzo zróżnicowaną koalicję, ale jednak koalicję, w której najmocniejsza pozostanie AKP - podkreśla Balcer.
Istotne w drugiej turze będzie to, jak zachowają się wyborcy Sinana Ogana, który zdobył - ku zaskoczeniu wielu - prawie 5 proc. głosów, choć w sondażach dawano mu zaledwie 2 proc.
Według Łukasza Przybyszewskiego z Fundacji Abhaseed jest on "klinem systemowym" wbitym między Erdogana i Kilicdaroglu. - Jak się dopuszcza kogoś do wyborów, to ma to konkretny cel - mówi w rozmowie z WP.
Eksperci przekonują, że przynajmniej część wyborców Ogana zagłosuje na Erdogana.
Erdogan oskarża kontrkandydata o alkoholizm
Balcer przypomina, że Turcja to reżim hybrydowy. Nie można więc mówić o "równej rywalizacji" w wyborach. - Erdogan i jego partia mają kontrolę nad mediami, sądownictwem, instytucjami, pieniędzmi publicznymi - wymienia Balcer.
Przybyszewski wskazuje z kolei, że dyskusja o wyborach w Turcji toczy się wokół wielu wątków, jak choćby wysoka inflacja czy korupcja, ale kandydaci często uciekają do grania na emocjach.
- Sęk w tym, że wyborcze zapasy o elektorat toczą się na poziomie emocjonalnym, na poziomie skojarzeń, jakie mają mieć wyborcy wobec przeciwnego kandydata - mówi Przybyszewski.
Zobacz także
Ekspert wskazuje, że Erdogan próbuje utożsamić siebie i swoją formację z Turcją, stąd mocno nacjonalistyczna retoryka. - Opozycja z kolei próbuje skojarzyć Erdogana z kimś, kto rzuca się z motyką na słońce, zapominając, jak wieloelementowym społeczeństwem jest Turcja. Chcą podkreślić, że Turcja to nie tylko Erdogan - zaznacza Przybyszewski.
Balcer wspomina, jak Erdogan zaatakował kandydata opozycji, twierdząc, że jest alkoholikiem. - Mówił, że jest pijakiem i niech sobie pije, ile chce, niech pije wiadrami, beczkami, ale niech nie będzie prezydentem - opowiada.
Wskazuje także, że Kilicdaroglu oskarżano również o bycie "agentem amerykańskim" i przekonywano, że chce zniszczyć relacje rosyjsko-tureckie, które są Turcji bardzo potrzebne ze względów gospodarczych.
Wojna w Ukrainie w tureckiej soczewce
Eksperci wskazują, że rosyjska inwazja na Ukrainę była jednym z licznych tematów, który był podejmowany przez kandydatów w trakcie kampanii prezydenckiej.
- Konflikt w Ukrainie ma przełożenie w Turcji przede wszystkim ekonomiczne - zaznacza Przybyszewski. Wskazuje, że chodzi m.in. o umowę zbożową. Dostawy produktów rolnych z Ukrainy oraz Rosji pozwalają na uspokojenie szalejącej inflacji. - Ostatnio Rosja zaczęła grozić, że odejdzie od tego porozumienia i znowu byłaby presja inflacyjna - mówi.
Balcer wskazuje natomiast oskarżenia formacji antyrządowych. - Opozycja krytykowała władzę, że Rosja może mieszać w wyborach i wspierać Erdogana - wymienia.
Według dyrektora programowego Kolegium Europy Wschodniej, Moskwie na rękę byłoby pyrrusowe zwycięstwo Erdogana, a nie jego wzmocnienie. - Z perspektywy rosyjskiej lepiej by było, żeby Erdogan w rzeczywistości przegrał minimalnie wybory, ogłosił jednak swoje zwycięstwo, wprowadził stan wyjątkowy i stłumił protesty. Utrzymałby się u władzy, ale byłby osłabiony i skonfliktowany z Zachodem - mówi.
Podkreśla, że Turcy są mocno podzieleni w kwestii stosunku do Rosji. - Zwolennicy Erdogana są bardziej prorosyjscy, ale to dlatego, że władza jest prorosyjska. Gdyby zaczęła być antyrosyjska, wówczas elektorat także by taki był. Prezydent i media by ich "przekonały" - mówi Balcer.
Co przyniósłby triumf lidera opozycji?
Balcer zaznacza, że zwycięstwo kandydata opozycji jest niezwykle mało prawdopodobne i ewentualna wygrana Kilicdaroglu to byłby "kompletny szok". - W takiej sytuacji można by było się szykować na scenariusz, że Erdogan się nie zgadza, wyprowadza zwolenników, policję i wojsko na ulice przeciwko opozycji - mówi.
Ekspert stwierdza, że gdyby jakimś cudem Erdogan uznał swoją porażkę, to Kilicdaroglu czekałaby trudna walka o to, by móc w ogóle sprawować władzę. - Mielibyśmy klincz, poważny kryzys - wskazuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Prezydent może rządzić dekretami, ale są pewne rzeczy, jak np. ustawa budżetowa, którą musi uchwalić parlament - podkreśla Balcer. Według niego doszłoby pewnie do przedterminowych wyborów, które mogłyby doprowadzić do triumfu AKP, podobnie jak w 2015 roku, gdy opozycja nie dogadała się po wyborach i Turcy poszli po kilku miesiącach ponownie do urn.
Podobnie sądzi Przybyszewski. - Gdyby Kilicdaroglu przejął władzę, to zostałby wtłoczony w układ polityczny i systemowy, który już istnieje i on nie mógłby go zmienić - mówi ekspert z Fundacji Abhaseed. - Wizerunkowo byłby dla nas lepszy, bo w wymiarze symbolicznym to polityk bliższy Zachodowi. Ale w praktyce niewiele by się zmieniło - podkreśla.
Także sąsiedzi Turcji nie spodziewaliby się rewolucji w przypadku zmiany warty w Ankarze. Władze mają bowiem wieloletnie interesy w regionie. - Determinanty zachowania Turcji są już ustanowione, czyli skupianie się na imporcie węglowodorów z takich kierunków jak Azerbejdżan czy Kazachstan. Także dla Baszara al-Assada (syryjskiego dyktatora - przyp. red.) nie ma znaczenia, kto jest w Ankarze - mówi Przybyszewski.
Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj więcej: