PublicystykaMarcin Makowski: Adamowicz ofiarą amnezji. O Amber Gold nic nie wiedział, o niczym nie decydował

Marcin Makowski: Adamowicz ofiarą amnezji. O Amber Gold nic nie wiedział, o niczym nie decydował

Wystąpienie Pawła Adamowicza przed komisją śledczą ds. Amber Gold wyglądało jak tania komedia pomyłek. Prezydent Gdańska, mimo że publicznie chwalił piramidę finansową małżeństwa P., nic nie pamięta, nikogo nie znał, niczego o Amber Gold nie wie, natomiast o kłopotach finansowych i nieprawidłowościach dowiedział się z mediów. Tego tłumaczenia nie kupili nawet posłowie opozycji.

Marcin Makowski: Adamowicz ofiarą amnezji. O Amber Gold nic nie wiedział, o niczym nie decydował
Źródło zdjęć: © East News | ANDRZEJ IWANCZUK/REPORTER
Marcin Makowski

12.09.2017 | aktual.: 12.09.2017 15:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Proszę się tak nie ekscytować, dopiero zaczynamy - powiedziała do Pawła Adamowicza Małgorzata Wassermann, przewodnicząca sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold. Tak, w dużym skrócie, wyglądało całe, wielogodzinne przesłuchanie prezydenta Gdańska. Komisja dociskała, samorządowiec Platformy Obywatelskiej próbował kontrować, ale w większości przypadków zamiast kontrargumentów, zasłaniał się niewiedzą oraz skalą stojących przed nim wyzwań. Dla przykładu: gdy komisja pytała o darowiznę przekazaną przez małżeństwo P. na rzecz gdańskiego ZOO, Adamowicz odpowiadał, że nie słyszał o sprawie, nie wydawał żadnego wniosku i o niczym nie decydował. Choć właściciele Amber Gold mówili otwarcie w swoich zeznaniach, że przekazywali pieniądze, aby pozyskać przychylność władz miasta, prezydent stanowczo zaprzeczał i twierdził, że o przelanych środkach poinformowano go w sierpniu 2012 roku. Robił to nawet wtedy, gdy Małgorzata Wassermann zacytowała maila, z którego wynikało, że już w marcu dyrektor ZOO pisał do włodarzy Amber Gold: ”Miło mi zakomunikować, że zgoda prezydenta została wydana”. Chodziło o dni otwarte parabanku, które we wrześniu miały być zorganizowane właśnie w tym miejscu. Paweł Adamowicz odpierał zarzuty brakiem możliwości decydowania o wszystkich podległych mu instytucjach. Zapytany o to, czy w takim razie nie ma świadomości ani wpływu na to, jacy urzędnicy załatwiają spraw jego imieniu, nabrał wody w usta.

Winna Platforma?

Niestety pod względem konkretów, przesłuchanie prezydenta Gdańska wypadło blado. Widać było wyraźnie, że trzyma się on konsekwentnie obranej strategii unikania odpowiedzi na pytania, bądź odbijania politycznej piłeczki w kierunku posłów Prawa i Sprawiedliwości. A większych niż samorządowe ambicjach Pawła Adamowicza mówi się już od dawna. Swoim wystąpieniem chciał on zapewne udowodnić władzom PO, że nie tylko dobrze zadba o matecznik partii, ale również - jeśli zajdzie potrzeba - weźmie w swoje ręce stery ministerialne, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Czy ten sygnał był czytelny, a plan się udał? Jeśli już, to bardzo połowicznie. Szczególnie w momentach, w których na czyjeś barki należało przerzucić odpowiedzialność za przeoczenie patologii Amber Gold.

- Zostałem tak samo wprowadzony w błąd, jak miliony Polaków. Mogę i mam pretensje do wszystkich służb państwowych, które wtedy zawiniły - bronił się Adamowicz, gdy poseł Nowoczesnej Witold Zembaczyński próbował ustalić, dlaczego promował i uwiarygadniał swoim autorytetem firmę, która oszukała setki tysięcy Polaków. Kto wtedy nadzorował owe służby, nietrudno się domyślić. Choć prezydent nie chciał wprost krytykować Donalda Tuska, ewidentnie temat relacji z byłym premierem - również z Gdańska - mu nie leżał. Wręcz filozoficznie zrobiło się, gdy poseł Kukiz’15 Tomasz Rzymkowski zapytał o znajomość z Michałem Tuskiem. - Co to znaczy kogoś znać? - dopytywał Adamowicz. Faktycznie, temat godny rozpraw sofistów.

Nic nie wie, o niczym nie decydował

Oczywiście nie można zamykać oczy na fakt, że maglowanie na wszystkie strony Pawła Adamowicza miało charakter walki partyjnej. Członkowie komisji śledczej z Prawa i Sprawiedliwości pytali znacznie dłużej od opozycji, jej przewodnicząca wielokrotnie ustawiała do pionu przesłuchiwanego świadka. Trudno było jednak nie odnieść wrażenia, że napięcie wynikało głównie z postawy prezydenta Gdańska. Raz po raz próbował on bowiem nie tyle umniejszać swoją rolę w całej sprawie - ale w wielu przypadkach po prostu odwracać kota ogonem. Posłowie pytają: ”znał pan Marcina P.?”. ”Nie znałem” - odpowiada prezydent, a za sekundę przychodziła kontra: ”To dlaczego zaprosił go pan na loże VIP na stadionie w Gdańsku podczas Euro 2012”? I cisza, a po chwili replika: ”Normalny ludzki gest - może powinienem mieć skaner i przejechać po twarzy człowieka i sprawdzić, czy jest uczciwy”. Powiedzmy sobie szczerze, to nie było poważne, podobnie jak atmosfera całego, pełnego politycznych emocji przesłuchania.

Jest coś niezwykle pesymistycznego we wnioskach, które wypływają z odpowiedzi Pawła Adamowicza. Pomimo tego, że jest on prezydentem Gdańska przez 19 lat, a Amber Gold powstała i rozwijała się najprężniej właśnie w tym mieście, prezydent próbował udowadniać, że miał o właściwie taką samą wiedzę na temat państwa P., jak cała reszta obywateli. Coś usłyszał z reklam, coś przeczytał w internecie, nikt go przed niczym nie ostrzegał, a za hol samolotu OLT Express wraz z partyjnymi kolegami ciągnął z odruchu serca. Tak samo - troszcząc się o Gdańsk - prosił właścicieli piramidy finansowej o wsparcie pieniężne filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie. Jeśli takim stopniem wnikliwości wykazują się władze samorządowe, a za nimi służby ogólnopolskie i rząd, coś strukturalnie z państwem polskim było wtedy nie tak. Właśnie tak odbieram kilka godzin wymiany ciosów, które padały z obu stron w trakcie przesłuchania prezydenta Gdańska.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Komentarze (0)