Pismo szefa Biura Ochrony Rządu było skierowane do gen. Andrzeja Błasika. Janicki naciskał na dowódcę Sił Powietrznych, by zobligował załogi 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego do łamania prawa lotniczego i ustawy o BOR. Błasik odmówił. Gdyby gen. Janicki "dogmatycznie" przestrzegał procedur, być może nie doszłoby do katastrofy na Siewiernym.
Do incydentu między personelem pokładowym 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego a funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu doszło 2 maja 2008 r., w trakcie powrotu samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim ze Skopje do Warszawy. Po locie szef Biura Ochrony Rządu gen. Marian Janicki złożył pisemną skargę do gen. Andrzeja Błasika na załogę Tu-154M.
Poszło o meldunek, jaki gen. Janickiemu złożył ppłk Krzysztof Olszowiec, ówczesny szef prezydenckiej ochrony. Olszowiec rozpiął pasy w czasie, gdy paliła się jeszcze czerwona lampka kontrolna obligująca wszystkie osoby na pokładzie do pozostania na swoich miejscach w zapiętych pasach bezpieczeństwa.
Dwa dni po incydencie szef BOR gen. Marian Janicki wystosował pismo do gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, w którym napisał, że "problem relacji pomiędzy załogami statków powietrznych 36. SPLT a funkcjonariuszami BOR, wykonującymi zadania ochronne, wykroczył poza ramy możliwe do zaakceptowania przez przełożonych". Dalej dodał słowa, które wprawiły w zdumienie gen. Błasika, były bowiem jawnym wezwaniem do łamania procedur bezpieczeństwa. "Dogmatyczne przestrzeganie zasad nie może godzić w potrzeby, oczekiwania i interesy najwyżej usytuowanych w hierarchii państwowej osób" - napisał generał Janicki.