Szarlatan z internetu robi, co chce. Zaczynają umierać ludzie
Guz w piersi ją zaniepokoił, ale wierzyła, że jest w dobrych rękach. Oskar Dorosz diagnozę postawił przez Facebooka i zawyrokował, że to nic groźnego. Magda, córka pani Ewy, patrząc na czarno-białą fotografię mamy, mówi dziś: - Wpadła w sidła szarlatana.
- Jedna z pierwszych informacji, którą otrzymaliśmy od lekarza: "To, co robi ten człowiek, jest obrzydliwe. Niszczy ludziom życie". Jak wynika ze śledztwa Wirtualnej Polski, w Polsce istnieje grupa internetowych "uzdrawiaczy", którzy biorą się za "leczenie" nawet najcięższych chorób.
- Poszliśmy tym tropem i dotarliśmy do chorych, którzy zaufali "fachowcom" z internetu. Ich historie również były podobne - mieli zostać uleczeni po zażyciu przepisanych specyfików.
- Przyjmowali suplementy, środek do odrobaczania kotów, a nawet rozcieńczalnik. Dla niektórych fachowa pomoc przyszła zbyt późno.
- Okazało się, że biznes, który pod nosem państwa prowadzą wszelkiej maści szarlatani, idzie w miliony złotych. "To jest bardziej dochodowe niż narkotyki" -przekonuje jeden z ekspertów.
- Dziś w Wirtualnej Polsce prezentujemy pierwszy odcinek reporterskiego serialu podcastowego "Szarlatan". Kolejne odcinki, opisujące gigantyczny biznes na ludzkiej krzywdzie i wyciąganie od chorych pieniędzy, już niebawem w WP.
KLIKNIJ I POSŁUCHAJ WYJĄTKOWEGO REPORTAŻU AUDIO "SZARLATAN" (produkcja Audioteka):
Guz w piersi
Był listopad 2022 roku. Ukochane hortensje dawno przestały kwitnąć, grządki w ogródku były skopane, a krzewy opatulone na zimę. Pani Ewa, uśmiechnięta, pełna życia 60-latka wreszcie miała chwilę, żeby zadbać o siebie. Zaniepokoiła ją zmiana w piersi, lekarz zrobił USG. Guz, który odnalazł, miał niewiele ponad centymetr, ale nie wiadomo było, co to jest. Potrzebna była dokładniejsza diagnostyka.
W dokumentacji medycznej lekarz odnotował wielkimi literami: "BIRADS4C". W skali BIRADS klasyfikuje się badania USG piersi. 4C oznacza, że ryzyko złośliwego nowotworu wynosi od 50 do 95 procent. Do Pani Ewy nie docierało jeszcze, jak poważna jest sytuacja.
Był niepokój, ale i powody do radości. Z zagranicy miała wrócić na stałe jej córka, Magda. Snuły wizje wspólnego spędzania czasu. Pani Ewa nie mogła się doczekać. Wreszcie będzie miała wnuki na miejscu. Sprawy guza nie lekceważyła. Poszła do drugiego lekarza, ten znowu zrobił kolejne USG. Poszła do jeszcze jednego i przeszła kolejne badanie ultrasonografem. Trzecia identyczna diagnoza. Każdy mówił: trzeba jak najszybciej zrobić biopsję i potwierdzić, z czym mamy do czynienia. Tylko że pani Ewa nie chciała. Bała się.
Nie przerażała jej wizja samego badania. Nie bała się igły służącej do pobrania próbki. Bała się tego, o czym czytała wcześniej w Internecie.
- Przebywając już parę lat na tych różnych grupach, w tym środowisku, miała przekonanie, że jeśli wykona biopsję, a to jest rakowe, to się to naruszy i rozsieje raka -mówi Magda. Córka sama nie wie, jak to się stało, że obie w to uwierzyły. Ma pretensje do siebie, że nie sprawdziła. Rwie włosy z głowy, że siłą nie wysłała matki na badania. Dziś wie, że nie ma innego wyjścia, że biopsja nie jest groźna. Przeciwnie, to od niej zaczyna się ratowanie życia.
Ostrzeżenia przed biopsją
O jakie grupy chodzi? O grupy stworzone przez naturopatów, wszelkiej maści uzdrawiaczy, znachorów, ale - niestety - także pewną grupę lekarzy. Łączy ich to, że krytykują medycynę akademicką, podważają sens badań naukowych, zachwalają "naturalne" sposoby leczenia. To tam przekonują, że biopsja jest zła, że nakłucie guza spowoduje roznoszenie komórek nowotworowych i dalszy rozwój choroby. Biopsja jest na całym świecie stosowana jako podstawa diagnostyki w onkologii. I nie ma żadnych dowodów naukowych potwierdzających jej szkodliwość albo wpływ na "rozsiewanie" choroby. To mit.
Do pani Ewy docierało to, co pisał w swojej książce słynny "uzdrowiciel" - inżynier Jerzy Zięba i to, co w swoich wywiadach mówił lekarz Hubert Czerniak.
- Nie pozwólcie sobie zrobić żadnej biopsji, bo każda biopsja to jest rozsianie. Jeśli macie, nie daj Bóg, nowotwory złośliwe, to rozsiewacie, minimalizujecie swoje szanse przeżycia - mówi ze swadą Czerniak w wywiadzie sprzed kilku miesięcy w audycji "Zdrowie bez cenzury" w serwisie Rumble.com.
Szczupły, wysoki, siwe włosy, pociągła twarz. Głos ma pewny, polszczyznę nienaganną. Używa wyszukanego medycznego słownictwa. Narracją wciąga słuchacza, wygłasza kontrowersyjne tezy. Ta powtarzana najczęściej teoria głosi, że koncerny farmaceutyczne i lekarze chcą nas leczyć, a nie wyleczyć. Czerniak przekonuje do siebie wielu chorych. Jego kanał obserwuje ponad 300 tysięcy osób.
Hubert Czerniak powróci jeszcze w serialu "Szarlatan". Jego działalności przyjrzymy się w kolejnej części naszego cyklu. Zdradzimy tajemnice jego biznesu oraz wytłumaczymy, jak to się dzieje, że ciągle ma prawo wykonywania zawodu.
Pani Ewa z uwagą śledziła działalność tego zbuntowanego lekarza, Jerzego Zięby i innych. Takie komunikaty przekonały ją. Biopsji nie będzie.
60-latka zadzwoniła za to do gabinetu Huberta Czerniaka. Chciała się umówić na wizytę. Nic z tego, bo do Czerniaka walą tłumy, więc terminy były zbyt odległe. Osoba z rejestracji zadbała o to, by kobieta nie została odprawiona całkowicie z kwitkiem.
- Mama dostała z polecenia namiar na protegowanego pana Czerniaka. I informację, że jak będzie możliwość, to żeby się do niego umówić, bo on ma krótsze terminy -relacjonuje Magda.
Tak chora kobieta trafiła do naturopaty. Był nim Oskar Dorosz.
Pierwsze alarmy
Pani Ewa nawiązała z nim kontakt. Konsultacja miała się odbyć w grudniu 2022 roku. Koszt 180 złotych. Wtedy nie wiedziała zbyt wiele o Doroszu. Z córką wyczytały w sieci, że naturopata ma duże doświadczenie w pracy z pacjentami.
Gdzie z tymi pacjentami pracował? Nie wiadomo. Co to za pacjenci? Nie wiadomo. Gdzie się uczył fachu? Nie wiadomo. Jakie ma wykształcenie? Też nie wiadomo. Wiadomo za to, że pod koniec 2022 roku stawał się coraz bardziej popularny. Dziś wydaje się, że w sieci jest wszechobecny. Nagrywa filmiki, pokazuje się na różnych imprezach naturopatów. Trafił nawet na okładkę popularnego w kręgach naturopatów i internetowych uzdrowicieli czasopisma "Harmonia". To podnosi jego prestiż, bo brylują tam Jerzy Zięba i Hubert Czerniak oraz lekarze, którym z różnych przyczyn odebrano prawo wykonywania zawodu. Nie zmieniało to jednak faktu, że o Doroszu właściwie nic nie było wiadomo.
Za zbieranie informacji o nim dopiero wiele miesięcy później zabrali się internauci i youtuberzy. Jeden z nich o pseudonimie Diendris to fizjoterapeuta z wykształcenia. Na swoim kanale stara się demaskować naciągaczy podszywających się pod różne zawody medyczne. To on odkrył kilka tajemnic Dorosza. Rozprawił się również w części z jego metodami i odkrył, że mężczyzna nie ma żadnego wykształcenia medycznego.
Do mediów zaczęli też pisać lekarze: że taki ktoś działa, że trzeba mu tego zabronić, że głosi teorie, które mogą kosztować kogoś życie. Ale Dorosz dalej robi, co chce, a obserwujących przybywa. Tylko na jednej grupie na Facebooku ma ich 130 tysięcy. A grup ma kilka. Na Instagramie kolejne 142 tysiące fanów, a na TikToku 17 tysięcy.
Oskar Dorosz w 2022 roku wyjechał do Anglii. Z jego wpisów na FB wynika, że jeszcze pod koniec września 2022 roku szukał pracy w okolicach Manchesteru. Jakiejkolwiek, bo bez znajomości angielskiego trudno o dobrą robotę. Zanim Dorosz wyjechał za granicę, prowadził firmę sprzedającą części samochodowe. Biznes chyba nie szedł, bo zawiesił działalność. W Anglii się nie zaczepił i wrócił do Polski. Został naturopatą i już w grudniu 2022 zaczął przyjmować chorych jako "doświadczony" naturopata.
Diagnoza przez Internet
Co leczy? W zasadzie wszystko. Oto fragmenty z nagrań Dorosza, które pojawiły się w sieci przez ostatnie miesiące. To pokazuje przekrój jego działalności:
"Osoby z nowotworami leczone chemioterapią żyją średnio 3 lata, podczas gdy ci, którzy rezygnują z tej metody, żyją nawet do 8 lat".
"Czego powinniśmy się w pierwszej kolejności pozbyć z naszej diety? Oczywiście węglowodanów w postaci pszenicy. Poza tym wykluczyć warzywa, ponieważ mają one w sobie ścianę komórkową".
"Dzisiaj porozmawiamy o nerwicy, bo dotyczy większej części społeczeństwa. Z czego ona może wynikać? Trzy powody. Najczęściej to jest stan zapalny w jelitach".
"Największym kłamstwem wypowiadanym przez medycynę akademicką i lekarzy jest to, że nie znamy powodów powstawania nowotworów. Wierutna bzdura".
"Co druga kobieta do trzydziestego roku życia będzie cierpiała na hashimoto, endometriozę, zespół policystycznych jajników czy chociażby skłonność do mięśniaków".
Oskar Dorosz zaczął pojawiać się na konferencjach naturopatów. Dołączył nawet do grona prelegentów słynnej konferencji "Czego ci lekarz nie powie". To zjazd fanów Jerzego Zięby i innych uzdrowicieli. Dorosz występował też na konferencjach w Glasgow, w Londynie. Oczywiście nie są to żadne imprezy świata medycznego, a spotkania miłośników tzw. medycyny naturalnej i naturopatii, ale tego już nikt nie sprawdza. Dorosz chwali się, że wykłada za granicą, tym samym zwiększa zaufanie do siebie.
To z tym "fachowcem" w grudniu 2022 roku pani Ewa umówiła się na konsultację. Trzeba było zrobić przelew, a dopiero potem można było z nim porozmawiać przez Messengera. Magda od początku pomagała mamie to organizować i dzięki temu śledziła wszystko, co się działo. Jej też nie zapaliła się wtedy czerwona lampka. Dziś zachodzi w głowę jak to możliwe. Ufały mu obie, wierzyły, że wie, co robi. Mówił przekonująco, używał trudnych medycznych terminów. W sieci setki komentarzy od zachwyconych klientów.
Dorosz uspokajał. Zapewniał, że nie ma powodów do paniki. Poprosił o wyniki badań pani Ewy, a nawet zdjęcia USG. Magda je przesłała, a Dorosz orzekł:
"Ja na tym USG nie widzę nieprawidłowości 4C na 99 proc. Ale to zmiana, którą należy monitorować i się pozbyć, a pozbyć możemy się przez suplementacje, tym bardziej że to nie jest duża zmiana".
To jest ten komunikat, który uspokoił Magdę i jej mamę. Chyba właśnie to obie chciały usłyszeć. Pani Ewa miała wrażenie, że znalazła się w dobrych rękach. Kupiła cały wór suplementów, zaczęła je stosować. Niestety, zmiany w piersi już nie monitorowała, bo wierzyła, że będzie lepiej. Naturopata okazał się "odważniejszy" od trzech radiologów, którzy nie byli w stanie jednoznacznie ocenić, z czym mają do czynienia. Znaleźli guza, stwierdzili duże prawdopodobieństwo nowotworu złośliwego. Nie byli jednak w stanie zmusić pacjentki do biopsji. Dorosz stwierdził, że nie ma się czego obawiać.
Rozcieńczalnikiem w guza
Pani Ewa leczyła się tak, jak naturopata przykazał. Sumiennie zażywała codziennie kilkanaście suplementów zapisanych przez Dorosza. Magda twierdzi, że mama płaciła za to "w tysiącach" złotych. Dziś dokładnej kwoty nie jest w stanie podać.
W trakcie "terapii" pytała nawet, czy nie jest tego za dużo. Odpowiadał, że Czerniak przepisuje więcej. Wśród specyfików była kurkumina, bor, krzem, jod, olejek CBD i wiele innych. Wszystkie do zamówienia przez Internet z określonych stron.
Dorosz zalecił pani Ewie nawet DMSO. Ta ostatnia substancja to odczynnik chemiczny, rozcieńczalnik. Pozyskuje się go w przemyśle drzewnym. Nie jest lekiem, nie ma potwierdzonej skuteczności, ale wśród naturopatów jest popularny. Dostępny w Internecie często w sklepach z suplementami. Producenci zabezpieczają się przed oskarżeniami o "leczenie" i opisują buteleczki jako substancję chemiczną. Dorosz dokładnie rozpisał pani Ewie, ile tego rozcieńczalnika pić.
Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że podawany dożylnie, zwalcza raka - tylko nikt nigdy tego nie udowodnił. Udowodniono za to jego szkodliwość. Naukowcy opisali też śmiertelny przypadek zastosowania DMSO u pacjentki z Poznania. Ten temat powróci w kolejnych częściach serialu "Szarlatan". Opiszemy między innymi, jak DMSO jest stosowane i czym to skończyło się dla pacjentki z rakiem jajnika.
W lutym 2023 roku pani Ewa wysłała Doroszowi kolejne wyniki. Odpisał jednym słowem: "Piękne".
Zmiany w piersi nadal nikt nie bada. Zostały tylko suplementy. Pani Ewa była spokojna. Na zdjęciach z tego okresu, jak zwykle dużo się uśmiecha. Wiosną wróciła do ogrodu i hortensji. Jej bliscy dziś wspominają, że nic nie wskazywało na chorobę. Była promienna, szczęśliwa. W czerwcu zrobiła badania na markery nowotworowe. Po nich Magda napisała do Oskara Dorosza wiadomość:
"Hejka Oskar, zerkniesz na te wyniki od mamy, bo mi panikuje. Zrobiła CRP markery na piersi i OB, bo ją pobolewają. Markery z piersi jej wzrosły z 6 na 15".
Onkolog profesor Jacek Jassem z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku mówi, że co prawda markery nie są metodą diagnostyki nowotworów piersi, ale takie wyniki pozwalają jednak stwierdzić, że choroba się rozwija.
Dorosz widział to jednak inaczej i odpisał: "Jest stan zapalny trzeba go zbić. Polecę DMSO i połączcie to z febryfuginem, bo jest tysiąc razy mocniejszy pod kątem zbijania stanów zapalnych" [pisownia oryginalna – red.].
Zalecany przez niego febryfugin nie jest ani lekiem, ani suplementem. To kolejny preparat stosowany przez naturopatów i internetowych uzdrowicieli. Nie ma żadnych dowodów na jego skuteczność. Producenci asekurują się, umieszczając na opakowaniach informację:
"Febryfugin jest przeznaczony wyłącznie do celów analitycznych i nie jest klasyfikowany jako suplement diety (...). Produkt nie ma właściwości leczniczych i nie może być traktowany jako lek".
Składnikiem febryfuginu jest wyciąg z korzenia uwielbianej przez panią Ewę hortensji.
Jest gorzej. Odpisał: "No i co?"
Pani Ewa nadal słuchała naturopaty. Kupowała wszystko, co zalecił i wszystko łykała. Tylko że oprócz bólu piersi pojawiły się kolejne dolegliwości - źle widziała, bolała ją głowa. Z dnia na dzień było coraz gorzej.
Okulista nie wiedział, co się dzieje. Podobnie neurolog. Rezonansu nie dało się zrobić, bo wyniki krwi pani Ewy były bardzo złe. Wreszcie w lipcu trafiła do szpitala. Tam ustabilizowano jej parametry i zrobiono badania obrazowe. Dały wynik jednoznaczny.
- Z rezonansu wyszło, że mama ma odległe przerzuty w głowie - mówi Magda. Co chwilę przerywa. Łamie się jej głos. Widziała, jak stan mamy pogarszał się z każdym dniem.
Lekarze od razu zakwalifikowali panią Ewę jako pacjentkę paliatywną.
Początkowo nie wiedzieli skąd te przerzuty. Szukali, badali. Pani Ewa była w kiepskim stanie. Nie wspomniała o guzie w piersi. Nie przyszło jej to do głowy. Dopiero Magda opowiedziała lekarzom o centymetrowej zmianie znalezionej 10 miesięcy wcześniej. We wrześniu wykonano biopsję. Pozostawało czekać na wyniki, ale lekarze przewidywali, jaka będzie odpowiedź na pytanie, skąd przerzuty w głowie.
Magda wysłała Doroszowi wyniki mamy.
Odpisał krótko: "No i co?"
Magda nie miała ani czasu, ani siły na kłótnie. Dziś mówi, że przez te kilka miesięcy sama czuła się jak w sekcie. Nagle udało jej się z tego wyrwać. Tylko czy nie jest za późno?
Targały nią wyrzuty sumienia. Wiedziała, że nie ustrzegła matki przed rozwojem choroby. Panicznie szukała pomocy. Z nadzieją patrzyła w stronę medyków, ale widziała, że choroba postępuje. Zaczęło do niej docierać, że to mogą być ich ostatnie wspólne chwile. Głos jej się łamie, na samo wspomnienie drugiej połowy 2023 roku.
Pani Ewa wymagała już wtedy 24-godzinnej opieki. W październiku przyszły oficjalne wyniki biopsji: obustronny nowotwór złośliwy piersi.
Onkolodzy wstrząśnięci
Nikt odpowiedzialnie nie powie teraz, co by się stało, gdyby pani Ewa nie słuchała Dorosza. Nie wiadomo, jak wyglądałoby jej leczenie. Nie wiadomo, czy jej choroba nie rozwinęłaby się w ten sam sposób. Wiadomo za to, jak powinno to wyglądać w świecie medycyny, a nie czarów i uzdrowicieli.
Onkolodzy profesor Jacek Jassem i dr Joanna Kufel-Grabowska z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego widzieli część dokumentacji pacjentki. Zaznaczają, że nie badali chorej, więc powstrzymają się od jednoznacznych osądów. Ich uwagę zwróciła jednak diagnoza. Zauważyli, że nowotwór, jaki wykryto, bardzo rzadko daje tak szybkie przerzuty do mózgu, choć to się czasami zdarza.
- To jest nowotwór złośliwy, który bezwzględnie należy natychmiast leczyć, jaki by nie był - mówi profesor Jassem. Oboje z doktor Kufel-Grabowską podkreślają, że nie można być do końca pewnym, jak bardzo zaawansowana była choroba, gdy pani Ewa pierwszy raz zgłosiła się na badanie USG.
Onkolodzy mówią, że oni sami mając ogromne doświadczenie w leczeniu raka piersi, nigdy nie podjęliby się diagnozowania na podstawie samego USG. Nie mówiąc już o diagnozowaniu na podstawie samego zdjęcia z USG, wysłanego w dodatku przez Messengera.
Po analizie materiałów zauważyli, że były jednak solidne poszlaki, aby domyślić się, że mamy do czynienia z nowotworem złośliwym.
- Opis USG wskazuje na powiększone węzły chłonne. Pewnie zaawansowanie miejscowe już było - mówi dr Kufel-Grabowska. A profesor Jassem dodaje, że ktokolwiek mający pojęcie i minimum wiedzy, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli guzowi towarzyszą powiększone węzły chłonne, to prawdopodobieństwo raka wzrasta dramatycznie.
Oskar Dorosz napisał, że on tego nie widzi "na 99 procent".
Onkolodzy podkreślają, że zniechęcanie kogokolwiek do robienia biopsji jest absolutnie niedopuszczalne. To sprawdzona na całym świecie bezpieczna metoda. Poza tym bez niej nie można rozpocząć leczenia onkologicznego. Lekarz musi mieć pewność, że ma do czynienia z rakiem, a to gwarantuje tylko badanie histopatologiczne.
Śmierć
Lekarze już na przełomie sierpnia i września 2023 roku radzili przygotować się na najgorsze. Twierdzili, że na skuteczne leczenie może być za późno. Na zdjęciu ze szpitala pani Ewa siedzi na łóżku w kolorowej koszulce z postaciami z bajek. Jeszcze się uśmiechała, ale widać już, że choroba ją zmieniła. Magda mówi, że mama "siadła" psychicznie od razu, jak tylko usłyszała ostateczną diagnozę.
Z dnia na dzień stawała się coraz mniej samodzielna. W szpitalu lekarze zastosowali radioterapię, żeby obkurczyć obrzęk mózgu. Pani Ewa wróciła do domu, ale wymagała całodobowej opieki. Mocne leki przeciwbólowe sprawiały, że kontakt z chorą był coraz trudniejszy. W końcu nie było go wcale.
Pani Ewa umarła 22 listopada 2023 roku. Dokładnie rok po tym, jak wykryto u niej guza w piersi.
Doktor Kufel-Grabowska mówi, że mediana przeżycia z rakiem tego typu to siedem lat. Odpowiednio wcześnie wykryty daje 95 proc. szans na wyjście z choroby. Profesor Jassem dodaje, że brak leczenia to wyrok śmierci. Rak rośnie, aż w końcu zabija.
Atak fanów
Magda ciągle płacze, gdy opowiada o ostatnich dniach mamy. Ma wyrzuty sumienia, że na to pozwoliła, że nie zaciągnęła jej siłą na biopsję. W końcu postanowiła, że żal i złość zamieni w działanie.
Zerknęła na grupy Dorosza. Kolejne kobiety z diagnozą nowotworu właśnie tam szukały pomocy. Magda postanowiła je przestrzec. I tak stała się wśród zwolenników naturopaty wrogiem publicznym numer 1. Dorosz ją zablokował na wszystkich swoich grupach, ale na tym się nie skończyło. Dostawała wiadomości z ciągiem przekleństw. Wyzywano ją, obarczano odpowiedzialnością za śmierć matki.
Sprawdziliśmy konta, z których pochodzą wiadomości. Część już nie istnieje, część jest fikcyjna. Wszystkie zawierają podobne zwroty, groźby, a nawet podobne błędy ortograficzne. Wszystkie stają murem za Oskarem Doroszem i jego metodami.
"Weź ty się jeb... babo zastanów, kogo oskarżasz, bo mam nadzieję, że skończy się to dla ciebie źle".
Kolejna wiadomość: "Pier... się w głowę. Będziemy bronić Oskara, bo uratował mojemu szwagrowi życie."
Magda przez wiele miesięcy nie wiedziała, co robić. Szukała pomocy w mediach. Zgłosiła sprawę w różnych instytucjach. U Rzecznika Praw Pacjenta, w Izbie Lekarskiej, ale nic się nie wydarzyło. Wysłuchiwali jej, współczuli, a ona wracała do domu i widziała kolejne wpisy Dorosza. Widziała, jak przekonuje, że sól daje długowieczność i że każdy powinien suplementować jod.
"Doświadczony" młokos
Oskar Dorosz. Szczupły, starannie ogolony. Włosy zaczesane na żelu do tyłu. W oczy od razu rzucają się jego nienaturalnie białe zęby. Uśmiech nie znika nawet wtedy, gdy mówi o swoich "pacjentach" chorych onkologicznie.
Przedstawia się jako naturopata. Brzmi to intrygująco, ale nic nie znaczy. Potwierdza to Ministerstwo Zdrowia:
"Uprzejmie informujemy, że naturopatia nie jest dziedziną medycyny. Przepisy dotyczące zawodów medycznych również nie uwzględniają zawodu naturopaty. W konsekwencji osoba, która "odbyła oferowane na rynku kursy za kilkaset złotych" nie ma prawa wykonywać żadnych usług związanych z leczeniem."
Zaglądamy do rejestru Ministerstwa Pracy, a tam zawód naturopaty ma swój kod. Jest opisany jako "niekonwencjonalne lub komplementarne metody terapii" tylko że z leczeniem nie ma to nic wspólnego. Oskar Dorosz nie powinien mówić też o swoich klientach "pacjenci", bo to sformułowanie jest zarezerwowane dla kogoś, kto leczy. On nie leczy i leczyć nie może.
Dorosz robił i robi wiele, by pokazać, że z medycyną ma dużo wspólnego. Pokazuje się w lekarskim kitlu, prowadzi stronę pod nazwą "DoktorZdrowie", a logo jego działalności to postać z lekarskim stetoskopem. Nietrudno się nabrać.
Dorosz jako naturopata, w zakładce "o mnie", prezentuje się tak:
"Naturopata z wieloletnim doświadczeniem w leczeniu pacjentów naturalnymi metodami. Rozpoznawalny w całej Polsce, zdobył uznanie dzięki swojemu niekompromisowemu podejściu do medycyny, braku cenzury w wypowiedziach oraz odważnym, nieraz kontrowersyjnym teoriom naukowym. Jego głównym celem jest demaskowanie prawdziwych przyczyn powstawania chorób w dzisiejszych czasach."
Ta wypowiedź jest naszpikowana kłamstwami (wszystkie zdemaskujemy w serialu "Szarlatan"). Na początek podkreślmy, że Oskar Dorosz nie ma wieloletniego doświadczenia, bo sam ma dopiero 25 lat. Potwierdzają nam to jego sąsiedzi, znajomi oraz strona Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Dorosz, mieszkając jeszcze w swoim rodzinnym Nowogrodzie Bobrzańskim, startował w zawodach. Informację znajdujemy w rejestrze razem z datą urodzenia. 1999 rok.
Jeszcze dwa lata temu jego firma była zarejestrowana jako OSK-TRANS. 3 stycznia 2023 roku zmienił nazwę swojej działalności na MED DOR i od tego momentu jest naturopatą. Co ciekawe pieniądze od pani Ewy za swoje "usługi" pobierał jeszcze przed zgłoszeniem działalności w grudniu 2022 roku. Mówiąc językiem potocznym, pracował "na czarno".
Teoria o autystach
O Doroszu zrobiło się naprawdę głośno na początku 2024 roku. Wtedy w trakcie jednego z nagrań poruszył temat dzieci z autyzmem. Oto jego cała wypowiedź:
"Ten wysyp autystów jest naprawdę duży i przeraża mnie to, bo to też są osoby bez empatii, jeśli chodzi o autystów. Przepraszam niestety za stwierdzenie, ale ja w Londynie o tym mówiłem. To są potencjalni zabójcy swoich rodziców, dlatego, że dziecko autystyczne nie ma empatii. No, a jak nie ma empatii, to trzeba się zastanowić, czy ma duszę. Bo my jesteśmy osobą, która na czyjąś krzywdę wyraża się jakimiś emocjami, natomiast autysta jak widzi, jak się kogoś zabija, no to on sobie pije kawkę, on sobie je ciasteczko. I niestety to jest przykre, ale mam taką znajomą, która ma siostrę autystyczną. No i ona mówi: - Słuchaj, ta dziewczynka do mnie podchodzi no i bije mnie w twarz. Tak ni stąd, ni zowąd. No nie ma emocji niestety to dziecko. No więc musimy się zastanowić czy to jest człowiek, bez cech stadnych, bo w pewnym momencie to jest taki organizm w ciele człowieka, no ale niestety bez cech ludzkich, dlatego nie może ich być więcej".
Wpis zniknął z sieci, ale jego echa pozostały. Rodzice dzieci w spektrum autyzmu próbowali zainteresować sprawą odpowiednie instytucje. Interweniowała Rzecznik Praw Dziecka.
Sprawa trafiła do prokuratury. Ta pierwotnie nie dopatrzyła się jednak znamion czynu zabronionego. Podobnie wyglądało to w sprawie "terapii" proponowanych przez Dorosza. Rzecznik Praw Pacjenta nie dawał za wygraną (o tym, co wydarzyło się po jego i naszych interwencjach dowiesz się z kolejnych odcinków serialu "Szarlatan").
"To działa jak sekta"
Oskarowi Doroszowi wysłaliśmy kilka e-maili z prośbą o kontakt i wyjaśnienie wielu kwestii związanych z jego działalnością. Pierwsza wiadomość na oficjalnego e-maila z jego strony trafiła 22 listopada, kolejna 28 listopada. Proponowaliśmy i rozmowę, i nagranie. 11 grudnia wysłaliśmy kolejną propozycję odpowiedzi na pytania na piśmie.
Ani razu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Dzwoniliśmy również na infolinię Oskara Dorosza, prosząc o przekazanie, że chcemy się z naturopatą skontaktować. Byliśmy w miejscu, w którym ma zarejestrowaną działalność. Okazało się, że to dom rodzinny jego rodziców. Nie udało nam się zastać go w domu. Do dziś Dorosz nie zareagował na żadną próbę kontaktu z naszej strony.
Pani Ewa nie była jedyną, która nabrała się na jego terapię, a Dorosz nie działa w próżni. - To działa jak sekta - mówi WP kolejna z klientek, którą suplementami chciał leczyć Dorosz.
Za jego plecami stoi cały biznes oparty na produkcji i wciskaniu ludziom drogich suplementów diety. Poszliśmy tym tropem i tak dotarliśmy na zaplecze apteki, a nawet do zakładu pogrzebowego.
O tym wszystkim już niedługo przeczytasz i posłuchasz na Wirtualnej Polsce w kolejnych częściach serialu podcastowego "Szarlatan".
Michał Janczura, dziennikarz Wirtualnej Polski