Straż Graniczna odmawia wody migrantom? "Poproś swojego boga"
- Polska Straż Graniczna odmawiała nam wody i jedzenia, kiedy z lasów byliśmy odwożeni w stronę Białorusi - mówi Irakijczyk, któremu po ośmiokrotnym zawróceniu z Polski udało się dotrzeć do Niemiec. Identyczne pretensje w rozmowie z dziennikarzem WP powtórzyło – niezależnie od siebie – pięcioro migrantów. Dotychczas Straż Graniczna zapewniała, że dzieli się z potrzebującymi migrantami jedzeniem i gorącą herbatą.
22.10.2021 14:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Polska budzi wśród migrantów, którym udało się przez nią przedrzeć do Niemiec, skrajne skojarzenia. Wielu nie spodziewało się, że spędzi w polskich lasach kilkanaście dni i będą wielokrotnie zawracani na Białoruś. Cudzoziemcy nie przewidzieli także, że próba dotarcia na zachód Europy będzie wiązała się z głodem, skrajnym wyczerpaniem, nocowaniem w lesie. Nawet jeśli czytali o tym na forach internetowych, to łudzili się, że im się uda. W internecie ciągle przecież widzą informacje o swoich "braciach," którym to się udało bez kłopotu.
Grupa irackich Kurdów, z którymi rozmawiam w tymczasowym ośrodku dla migrantów w Eisenhüttenstadt, zdaje się nie rozumieć tego, co z perspektywy Polski, a także każdego innego kraju, jest oczywiste – państwo swoje granice chronić musi. - Dlaczego Polska nie chce nas przepuścić? Przecież my nie chcemy u was zostać. Musimy tylko przedostać się do Niemiec – szczerze dziwi się Sabah.
Życie w tymczasowym ośrodku pokazaliśmy w naszym materiale "Prawie ziemia obiecana". W Wirtualnej Polsce opublikowaliśmy również wywiad z dyrektorem Centralnego Urzędu ds. Cudzoziemców Olafem Jansenem, który podkreślał, że większość migrantów, którzy trafiają do Niemiec, przechodzi przez Polskę bez żadnej weryfikacji. Według nieoficjalnych szacunków w Polsce może być nawet 15 000 osób, którzy z pomocą przemytników będą chcieli dostać się na zachód Europy.
Spragnionych napoić, głodnych nakarmić?
Według wspomnianego wcześniej Sabaha polscy strażnicy graniczni odmówili wody i jedzenia jemu oraz jego rodzinie z czworgiem dzieci, gdy wywożono ich z powrotem na linię granicy. Podobne zarzuty pojawiły się w relacjach pięciu innych cudzoziemców, z którymi rozmawiamy. - Polscy strażnicy kilka razy się z nas śmiali. Kiedy zapytałem, co z nami będzie po zatrzymaniu, usłyszałem, że to nie ich sprawa – opowiada Habib.
– Prosiłem o wodę kilka razy. Błagałem. Byłem trzy dni w lesie, chciałem tylko się napić. Usłyszałem, żebym lepiej prosił o wodę swojego boga – mówi inny mężczyzna, który nie słyszał relacji naszych wcześniejszych rozmówców.
– Nie dali nam nawet pić – słyszę od kolejnej osoby. – W mojej grupie było sześcioro dzieci i osiem kobiet. Wszyscy piliśmy deszczówkę.
Z wypowiedzi cudzoziemców wynika, że to powtarzalna sytuacja na polsko-białoruskim pograniczu. Spytałem o to Straż Graniczną. Do czasu publikacji tekstu nie dostałem odpowiedzi, czy podanie wody zatrzymywanym migrantom zależy wyłącznie od dobrej woli funkcjonariusza, czy służby mają wypracowane procedury w tej sprawie. Dotąd jednak rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska zapewniała media, że strażnicy podczas interwencji dzielą się z zatrzymanymi własnym jedzeniem i gorącą herbatą.
Osoby, z którymi rozmawiam, mają również żal o to, że wielu Polaków na ich widok natychmiast dzwoniło na policję. – Ukrywałem się w lesie przez kilka dni, wieczorem przechodziłem przez małą miejscowość. Kobieta, która mnie zobaczyła, natychmiast wyciągnęła telefon, a byłem już o krok od tego, by wsiąść do samochodu, który miał mnie zawieźć do Niemiec – relacjonuje Zahir.
Wszyscy rozmówcy podkreślają jednak, że polskie służby nie stosowały wobec nich przemocy. – W porównaniu z tym, co robili z nami Białorusini, nie mogę złego słowa powiedzieć o polskich służbach – wtrąca się Mohammad, na oko 40-latek z Iraku.
W tymczasowym ośrodku nie brakuje jednak i relacji o tym, jak Polacy migrantom pomagali. Sabah mówi o Polaku, który potajemnie zaoferował całej jego rodzinie nocleg w ciepłym miejscu, jedzenie i ciepłe ubrania. Migranci dobrze wspominają też aktywistów, od których dostawali ciepłe ubrania, wodę i jedzenie. – Przeżyliśmy tylko dzięki nim – mówi młody chłopak.
Białoruski sen, który zamienia się w koszmar
Większość migrantów mówi, że przed wyruszeniem w podróż do Europy postrzegali białoruski reżim wyłącznie przez pryzmat szansy na lepsze życie. Działania władz w Mińsku, które współorganizują proceder nielegalnej migracji i handlu ludźmi, był dla nich niepowtarzalną okazją, by dołączyć do rodzin, którym już wcześniej udało się zalegalizować pobyt w Unii Europejskiej. Szybko jednak przekonali się o tym, że są tylko pionkami w politycznych rozgrywkach Aleksandra Łukaszenki.
– Zostałem pobity przez białoruskich strażników – wspomina Mahdi, pokazując przekrwione oko.
To z kolei relacja Omara: – Kazali mi zdjąć kurtkę i plecak. Wrzucili wszystkie moje rzeczy do wody. Było mi okropnie zimno. Myślałem, że tego nie przeżyję.
Kolejna osoba: – Za podwózkę z lotniska w Mińsku do hotelu musiałem zapłacić 200 dolarów. Ci ludzie nas oszukują i zarabiają na nas potężne pieniądze.
Pytam więc, czy przed wyruszeniem w drogę mężczyźni zdawali sobie sprawę z kontekstu politycznego i powodów "otwarcia granic" przez Mińsk: – Słyszeliście o brutalności reżimu, sfałszowanych wyborach prezydenckich, więzieniu, a nawet zabijaniu przeciwników politycznych i ludzi, którzy wyszli na ulice protestować?
23-letni Kurd przyznaje, że nie znał tych szczegółów. – Ale zdawałem sobie sprawę, że Łukaszenka ma gdzieś naszą sytuację i wcale nie chce nam pomóc. Najważniejsze jednak było to, że możemy dostać wizę turystyczną. To była nasza życiowa szansa. Wydawało się, że to będzie dużo łatwiejsze niż kiedyś droga przez szlak bałkański – odpowiada.
Po chwili mężczyzna sam pyta: – A co w Polsce mówi się o sytuacji Kurdów? Co o nas wiecie poza tym, że nielegalnie przekraczamy granice? Część mojej rodziny zginęła w ostatnich latach. Turcy atakowali nas nawet na naszym terenie. U siebie nie mamy pracy, przyszłości, nadziei, że coś się zmieni. Tu chodzi o podstawowe prawa człowieka. My ich nie mamy i dlatego wyruszamy w drogę.
Zerwane więzi
- Jestem z Jemenu. Wyjechałem, żeby móc utrzymać swoją rodzinę, żeby poprawić nasz byt, bo jesteśmy w tragicznej sytuacji. Wcześniej próbowałem różnych rzeczy, pracowałem w Malezji, ale tam warunki bardziej przypominały obóz pracy. Byłem tam źle traktowany i okradany – relacjonuje młody mężczyzna. – Mam rodzinę w Wielkiej Brytanii. W czasie drogi przez Polskę kuzyn kupował mi doładowania do telefonu i pomagał znaleźć "taksówkę do Niemiec". Mam nadzieję, że w końcu do niego dołączę – opowiada Rami.
Chęć dołączenia do rodziny, której udało się zacząć lepsze życie w Europie, to pragnienie wielu migrantów, którzy zmierzają do Niemiec. Przed bramą ośrodka w Eisenhüttenstadt byłem świadkiem poruszającego spotkania sióstr z irackiego Kurdystanu. Jedna z nich od kilku lat jest w Europie. Z mężem i dwojgiem dzieci przyjechała do Niemiec ze Szwajcarii, by po wielu latach rozłąki zobaczyć swoją starszą siostrę, która wraz z mężem i trojgiem kilkuletnich dzieci zdecydowała się na lot do Mińska, nielegalne przejście do Polski i przemyt do Niemiec.
Po latach niewidzenia się siostry nie mogą nacieszyć się swoim widokiem, choć rozmawiają tylko przez bramę ogrodzenia. Początkowo kobieta, która mieszka w Szwajcarii, proponuje, że może pomóc mi w tłumaczeniu pytań. Chcę zapytać o to, jak wyglądała droga tej rodziny do Niemiec i czy oni również chcieliby zamieszkać kiedyś w Szwajcarii. Niestety, po tym jak rodzina słyszy, że jestem dziennikarzem z Polski, żaden z jej członków nie chce odpowiadać na moje pytania. – Najpierw dowiedz się, dlaczego byliśmy tak traktowani – ucina ojciec rodziny, która musiała podjąć kilka prób przekroczenia polskiej granicy, zanim w końcu dotarła do Niemiec.
– Przepraszam, musimy kończyć, czeka nas jeszcze długa droga powrotna do Szwajcarii – odprawia mnie delikatnie kobieta, która chwilę wcześniej oferowała pomoc w tłumaczeniu.
Tymczasowy obóz dla cudzoziemców w Eisenhüttenstadt to jedno z czterech miejsc w Brandenburgii, gdzie trafiają migranci, którzy chcą starać się o azyl w Niemczech. Ośrodki w tym regionie są gotowe na przyjęcie w sumie 4500 osób, z czego na początku tego tygodnia około 2800 miejsc było już zajętych. W samym ośrodku w Eisenhüttenstadt przebywało wtedy już ponad 1600 cudzoziemców.
Większość moich rozmówców to iraccy Kurdowie. Niemal wszyscy twierdzą, że o możliwości "wakacji na Białorusi" dowiedzieli się w sierpniu. Jedna osoba powiedziała, że jej znajomi już w lipcu przedostali się z Białorusi przez Polskę do Niemiec. Imiona części bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.
Przeczytaj także:
Zobacz także