ŚwiatStany Zjednoczone mają propozycję zmian w Korei Północnej. "Idźcie drogą Birmy"

Stany Zjednoczone mają propozycję zmian w Korei Północnej. "Idźcie drogą Birmy"

Nie trzeba zmieniać elit ani przeprowadzać zbrojnej rewolucji, by reformować Koreę Północną - mówią Stany Zjednoczone i wskazują palcem Birmę, jako przykład kraju, w którym udało się tego dokonać. Czy reżim Kim Dzong Una może pójść w ślady birmańskiej generalicji, która zdjęła mundury i otworzyła się na świat?

Stany Zjednoczone mają propozycję zmian w Korei Północnej. "Idźcie drogą Birmy"
Źródło zdjęć: © AFP
Adam Parfieniuk

06.03.2015 05:50

Birma niejednokrotnie była stawiana Korei Północnej jako model przemian. Ostatnio temat poruszył Daniel Russel, asystent sekretarza stanu ds. Stosunków ze Wschodnią Azją i Pacyfikiem. - Transformacja gospodarki, zmiany w życiu Birmańczyków, możliwości i zakres międzynarodowej współpracy nie kosztowały Birmy rewolucji. Ten przykład pokazuje, że zmiany w Korei Północnej nie muszą oznaczać wymiany reżimu - mówił w lutym dyplomata. Dał tym samym do zrozumienia, że Pjongjang może w każdej chwili wkroczyć na ścieżkę pokojowych przemian, pod warunkiem, że spełni pewne warunki. - Zawsze pozostajemy czujni i poszukujemy oznak po stronie Korei Północnej, świadczących o przygotowaniu do negocjacji - podkreślał. Dyplomata bez powodu mówił o czujności, która w przypadku nieprzewidywalnego Pjongjangu wydaje się kluczowa.

Pozycja startowa

Korea Północna wielokrotnie pokazywała, że na polu międzynarodowej dyplomacji nie są konsekwentnym partnerem. Najlepszym przykładem są tzw. sześciostronne rozmowy, z udziałem USA, Rosji, Chin, Japonii i obu Korei, mające na celu negocjacje ws. północnokoreańskiego programu nuklearnego. Pjongjang ma długą historię wysyłania sprzecznych sygnałów na tej arenie. Choć przed długi czas Korea Północna robiła postępy w sześciostronnych rozmowach, ostatecznie dosłownie je storpedowała, wystrzeliwując satelitę w 2009 roku wbrew zastrzeżeniom państw zachodnich, które podejrzewamy militarną próbę rakiety pod przykrywką cywilnego programu kosmicznego.

Do dziś nie doczekaliśmy się wznowienia tej formuły rozmów. Bez niego trudno oczekiwać nowego otwarcia na Półwyspie Koreańskim na wzór tego z jesieni 2012 roku, gdy Barack Obama odwiedził po raz pierwszy Birmę. Kluczowym czynnikiem, który wyróżnia pozycję startową obu krajów jest więc atomowy potencjał. Otwarcie Birmy na Zachód nigdy nie było nim warunkowane, bo nuklearny straszak nie był problemem, z którym musiała uporać się generalska junta. Dopóki Kim Dzong Un nie porzuci atomowych ambicji "droga pokoju" wyznaczona przez USA wydaje się niedostępna.

!--/wpquote-->

Denuklearyzacja

Gdy 2012 roku Barack Obama udał się z przełomową wizytą do Birmy, w czasie przemówienia na Uniwersytecie w Rangun wyrażał się z nadzieją nie tylko o swoich gospodarzach, ale także rzucił wyzwanie Korei Północnej. - Porzućcie swoje arsenały nuklearne, wybierzcie drogę pokoju i rozwoju, a spotkacie się z wyciągniętą ręką Stanów Zjednoczonych - mówił prezydent USA.

Od czasu tej zachęty reżim Kim Dzong Una zdążył przeprowadzić w lutym 2013 roku trzecią próbę nuklearną. Zresztą w podobny Korea Północna sposób zareagowała w 2009 roku. Wówczas Stany Zjednoczony oferowały "wyciągniętą dłoń, jeśli Korea Północna otworzy zaciśniętą pięść". Jednak Kim Dzong Il uderzył pięścią w stół i po miesiącu zaaranżował odpowiedź w postaci testu rakietowego.

Zachód może również zapomnieć o wysłaniu inspektorów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej do Korei Północnej. Agenda ONZ bezskutecznie oczekuje na to od 2005 roku, gdy reżim w Pjongjangu nie tylko obiecał wpuścić ekspertów MAEA, ale także porzucić program atomowy. Był to jeszcze jeden blef komunistycznej dyktatury, która wciąż wybiera nuklearny arsenał i izolację kosztem otwarcia na Zachód.

Ostatnie machanie "nuklearną szabelką" miało miejsce nie dalej jak miesiąc temu, gdy reżim Kim Dzong Una ostrzegł przed atakiem atomowym na terytorium Stanów Zjednoczonych. Zdaniem władz w Pjongjangu byłby to śmiercionośny kontratak na aktywne próby obalenia komunistycznych rządów. Zachodni komentatorzy twierdzą jednak, że była to odpowiedź na fiasko negocjacji, które miały doprowadzić do spotkania polityków obu stron. Odpowiedź, do której Korea Północna zdążyła już przyzwyczaić świat, bo nie pierwszy raz Pjongjang używa atomu na polu dyplomacji.

Yang Xiyu z Chińskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych przy ministerstwie spraw zagranicznych stwierdził w maju ubiegłego roku, że nuklearna polityka zabrnęła już tak daleko, że nie można liczyć na to, że reżim w Pjongjangu się z niej wycofa. Sama w sobie stała się bowiem najważniejszym gwarantem ciągłości komunistycznej władzy w jej niezmienionej formie. Ekspert stwierdził nawet, że niedalekiej przyszłości "nieuchronne" są kolejne trzy próby nuklearne, które tylko umocniłyby Koreę Północną na pozycji międzynarodowego pariasa.

Od pariasa do inwestycyjnego raju

Podobnym pariasem przez niemal pół wieku była Birma. Wszystko zmieniło się wraz z rozwiązaniem junty wojskowej 30 marca 2011 roku. Chociaż tego dnia wojskowi zdjęli mundury, nie oddali władzy. Nie dopuścili przy tym do krwawej rewolucji. Zamiast niej zaczęli stopniowo otwierać swój kraj i ostrożnie sterować transformacją. A świat szybko wybaczył im dawne grzechy. - Generałowie byli ludźmi prymitywnymi politycznie, którzy całe życie spędzili w walce na pograniczach z partyzantkami etnicznych mniejszości. Dlatego w przeszłości nie wahali się przed zabijaniem cywili i krwawym tłumieniem protestów opozycji. Dziś są dostatecznie wyrobieni, by zdawać sobie sprawę, że takie postępowanie zwyczajnie im się nie opłaca - dodaje.

Mimo ograniczonego zakresu zmian, faktem jest, że w tym okresie podjęto wiele ważnych kroków. Przede wszystkim Birma stała się wymarzonym terenem do inwestycji. W kraju przez dekady wyautowanym z globalnej gospodarki brakowało dosłownie wszystkiego. - Będąc w ubiegłym roku w Birmie dostrzegłem zmianę atmosfery. Nie ma więźniów politycznych, pojawiły się media, również prywatne, na rynek trafiły książki, które kiedyś były nie do pomyślenia. Rzeczywiście pojawił się obcy kapitał, a do dużych miast trafiły pieniądze z Zachodu. Widać to choćby po liczbie samochodów, która bardzo wzrosła - mówi prof. Góralczyk.

Michał Lubina, który wrócił z Birmy kilka dni temu, ocenia, że największe miasta, Rangun i Mandalaj, coraz bardziej przypominają metropolie sąsiednich państw. - Jednak wystarczy wyjechać ale wystarczy wyjechać poza największe ośrodki i tam jeszcze nic się nie zmieniło - dodaje.

Za eksplozją inwestycji poszedł także wzrost pozycji na arenie międzynarodowej. W 2014 roku Birmę spotkał prestiż przewodniczenia Stowarzyszeniu Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), do którego przynależy od 1997 roku. Na podobne wyróżnienie nie mogła liczyć izolowana junta wojskowa.

Jednak za najważniejszą zmianę należy uznać zwolnienie z aresztu domowego laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, Aung San Suu Kyi. To właśnie jej Narodowa Liga na rzecz Demokracji stanowi dziś główną opozycyjną siłę w Birmie. Choć opozycja jest cały czas skutecznie marginalizowana przez "cywilnych generałów", to Stany Zjednoczone, kreślące kierunki reform dla Korei Północnej, mogą pomarzyć o choćby ułamku podobnego przedstawicielstwa politycznego w Pjongjangu.

Opozycja

Amerykańska propozycja zmiany w Korei Północnej bez wymiany elit ma szczególny sens, jeśli weźmiemy pod uwagę całkowity brak innych opcji politycznych w kraju. - W Birmie była wojskowa dyktatura, ale był też ruch opozycyjny. W Korei Północnej nie ma absolutnie żadnej alternatywy - mówi prof. Góralczyk. Oznacza to, że gdyby północnokoreańska władza zdecydowała się na zmianę politycznego kursu, szeregi "nowej" elity mogliby zasilić wyłącznie przedstawiciele starego reżimu. Korzystaliby wówczas z dobrodziejstw władzy w zakresie nie mniejszym niż do tej pory, z tą różnicą, że sytuacja przeciętnych obywateli prawdopodobnie uległaby poprawie.

Praktyka pokazuje, że do takiej poprawy doszło właśnie w Birmie. Przed zwykłymi Birmańczykami otworzyły się nowe możliwości, choć ludzie starego reżimu wciąż odgrywają kluczową rolę.

Birma być może będzie miała szansę na realną demokratyczną zmianę jeszcze w tym roku, jednak wojskowi wydają się blokować ją z premedytacją. Konstytucja z 2010 roku wyklucza bowiem start w wyborach prezydenckich liderki opozycji Aung San Suu Kyi. - Jej dzieci mają obce paszporty, a ona sama jest wdową po Brytyjczyku. Zapisy obecnej konstytucji dyskwalifikują ją z tego powodu. Do zmiany konstytucji potrzeba więcej niż 3/4 głosów Hluttaw - Izby Reprezentantów, w której z przydziału zasiada 1/4 wojskowych. Mogą oni zawetować wszelkie propozycje zmian. Zapisy faworyzują armię, która w zasadzie nadal rządzi kraje - tłumaczy prof. Góralczyk.

Junta przetrwała najtrudniejszy okres międzynarodowych sankcji, a w między czasie zmieniły się interesy Stanów Zjednoczonych w regionie.

Tak więc "birmańskie sygnały" wysyłane do Pjongjangu przez Stany Zjednoczone mogą być niczym innym, jak apelem do wizerunkowej zmiany, porzucenia siłowej retoryki i włączenia się w nurt globalnej gospodarki. Na razie próżno jednak szukać u Kim Dzong Una chęci do podjęcia tych trzech kroków.

Zależność od smoka

W czasach izolacji Birma miała w zasadzie jednego sojusznika - Chiny. To właśnie zbytnia zależność od Państwa Środka była jednym z kluczowych czynników, które zmusiły wojskową juntę do poszukiwania wsparcia innych krajów na świecie. - Elity birmańskie tradycyjnie starały się balansować wpływy obcych mocarstw i to już od czasu ogłoszenia niepodległości w 1948 roku. To powodowało, że nawet w latach 90. XX wieku i w pierwszej dekadzie XXI, w okresie najściślejszego przywiązania do Chin, te uzależnienie nie było nigdy aż tak głębokie jak w przypadku Korei Północnej. Dziś generałowie próbują ugrać dla siebie jak najwięcej z dwóch stron, chińskiej i amerykańskiej, i na razie im się to udaje - mówi Lubina.

Chinom, które są filarem Korei Północnej, jak nikomu innemu zależy na stabilizacji w tym kraju, bo bez niej komunistyczna dyktatura mogłaby nie utrzymać swojej ludności w ryzach. Gwałtowne przemiany oznaczają napływ dziesiątek, jeśli nie setek tysięcy uchodźców, którzy rzuciliby się do przekraczania granicznych rzek, oddzielających oba kraje. Dlatego pomoc napływa z Pekinu szerokim strumieniem. Amerykański think tank Council on Foreign Relations w 2014 roku szacował, że Chiny zaopatrują Koreę Północną w większość potrzebnej energii, dóbr konsumpcyjnych oraz w około połowę żywności.

Kim Dzong Un nie jest jednak tylko pokornym odbiorcą pekińskiej pomocy. Wręcz przeciwnie, czego najbardziej dobitnym przykładem jest przeprowadzenie trzeciej nuklearnej próby w 2013 roku, mimo wyraźnego sprzeciwu strony chińskiej.

Mimo tych oznak nieposłuszeństwa, za wcześnie, by mówić o faktycznej dywersyfikacji i nawiązaniu znaczącego partnerstwa z innymi sojusznikami niż Chiny. Szczególnie, że w ciągu trzech lat władzy Kim Dzong Un pokazał, że nie jest mu po drodze z reformami gospodarczymi, ani tym bardziej politycznymi i obyczajowymi. Choć sam odebrał edukację na Zachodzie i poznał świat zewnętrzny jak żaden inny obywatel jego kraju, nie zanosi się, by prędko pchnął swoje "królestwo" ku radykalnym zmianom. Nawet jeśli gwarantowałyby one pozostawienie dyktatora i jego świty u władzy. Wszelkie obietnice pochodziłyby w końcu od Stanów Zjednoczonych, którym Korea Północna prawdopodobnie nigdy nie zaufa.

Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska

.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (60)