PolskaStanisław Piotrowicz - "niezłomny" z PZPR

Stanisław Piotrowicz - "niezłomny" z PZPR

Od trzech tygodni poseł Stanisław Piotrowicz jest gwiazdą medialną, twarzą PiS i symbolem walki o Trybunał Konstytucyjny. To właśnie on forsował w Sejmie projekty uchwał unieważniających wybór sędziów TK przez poprzedni parlament. A teraz, gdy Trybunał orzekł, że trzech z nich zostało wybranych prawidłowo, przekonuje, że sędziowie TK nie mają prawa niczego parlamentowi nakazywać. Opozycja na każdym kroku przypomina o przeszłości posła Prawa i Sprawiedliwości. Kim jest Piotrowicz?

Stanisław Piotrowicz - "niezłomny" z PZPR
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Sławomir Kamiński
Cezary Łazarewicz

Tylko z pozoru poseł Piotrowicz wygląda na konformistę i oportunistę. To prawda, że już na studiach prawniczych zapisał się do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, ale do PZPR zapisać się wtedy nie chciał. Jak twierdzi, został przymuszony. I zmiękł w 1978 roku, gdy prokurator wojewódzki Stanisław Bieszkiewicz zaczął straszyć go poważnymi represjami.

- Zagroził, że jeżeli się nie zapiszę, nie zostanę dopuszczony do egzaminu prokuratorskiego - tłumaczył poseł Piotrowicz. Dziś lubi podkreślać, że choć wstąpił do partii, to wciąż się przeciwko komunistom buntował. Przykład? Nie chcąc wyrzec się Boga, w deklaracji partyjnej, w rubryce "światopogląd", zamiast wpisać -"materialistyczny", jak robili to komuniści, on "odważnie" napisał - "prawidłowy". Opowiadał też, że gdy mu partia kazała przygotować pierwszomajowe referaty, robił to tak, że były one nie do zaakceptowania. W stanie wojennym nie bał się słuchać antykomunistycznego Radia Wolna Europa, kwestionował wprowadzenie stanu wojennego przez komunistów, a także odmówił angażowania się w sprawy polityczne.

- Nie będę ich prowadził, bo nie mogę dać gwarancji prowadzenia śledztw zgodnie z linią partyjną - miał powiedzieć swoim przełożonym, za co karnie odesłali go z prokuratury wojewódzkiej do rejonowej. - Moje sympatie były po stronie opozycji, której nie miałem zamiaru ścigać - wyjaśniał na łamach "Gazety Polskiej Codziennie".

Były prokurator opowiadał, że w najgorszych czasach komunizmu pomagał aresztowanym działaczom "Solidarności". Jednemu z nich przyniósł nawet do aresztu... spodnie. I - jak twierdzi - omawiał z jego obrońcą strategię, jak uratować go z więzienia. Innemu aresztowanemu opozycjoniście miał napisać zażalenie na własną decyzję prokuratorską. - Ryzykowałem bardziej niż ci, którzy roznosili ulotki - mówi dzisiaj poseł PiS i dodaje, że wielu ludzi jest mu wdzięcznych.

- Żeby on tam komuś szczególnie pomagał to ja nie słyszałem, chociaż byłem wtedy w centrum opozycyjnych struktur - twierdzi jednak adwokat Karol Heliński z Krosna, obrońca w procesach politycznych stanu wojennego. - Nie znam żadnej osoby z ówczesnej opozycji, która by wiedziała o pomocy ze strony pana prokuratora - dodaje.

Co pan robił w partii?

O niezłomnej postawie prokuratora Stanisława Piotrowicza podczas stanu wojennego mieszkańcy Krosna dowiedzieli się dopiero po 30 latach. I to od niego samego. Stało się to dopiero wtedy, gdy dziennikarz Tomasz Sekielski wygrzebał w archiwach akt oskarżenia, jakie sporządził Piotrowicz przeciwko opozycjoniście Antoniemu Pikulowi. Pikul został aresztowany w sierpniu 1982 roku i za kolportowanie ulotek trafił na trzy miesiące do aresztu. Piotrowicz oskarżył go o kontynuowanie działalności związkowej, polegającej na gromadzeniu i kolportowaniu nielegalnych wydawnictw.

"W świetle materiałów dowodowych wyjaśnienia oskarżonego nie brzmią przekonywająco. Dokonane ustalenia pozwalają stwierdzić, że Antoni Pikul, podczas obowiązywania stanu wojennego, dopuścił się przestępstwa. Skierowanie aktu oskarżenia przeciwko Pikulowi należy uznać za zasadne" - pisał prokurator w akcie oskarżenia.

- Nie przypominam sobie - powiedział poseł Piotrowicz, gdy Sekielski zapytał go dwa lata temu o sprawę aresztowanego Pikula. Potem sobie przypomniał. Twierdził, że to nie on zastosował przeciwko niemu areszt, nie on sporządzał akt oskarżenia. Przekonywał, że choć należał do PZPR, miał prawicowe poglądy i nigdy nie interesowała go lewicowa ideologia.

- To co pan robił w partii? - dopytywał dziennikarz, przypominając, że zasiadał w kierownictwie PZPR w prokuraturze, był kierownikiem szkolenia partyjnych kadr i za swoją działalność był odznaczany.

- Dobre pytanie - odpowiadał zawstydzony poseł. Dziś już nie daje się zaskoczyć. Gdy kilka dni temu Bogdan Rymanowski w TVN zapytał, dlaczego nie odszedł z partii, poseł Piotrowicz odpowiedział: "By nieść pomoc tym, którzy byli niesłusznie represjonowani".

Prokurator stanu wojennego

Antonii Pikul jest dzisiaj zastępcą burmistrza w Jaśle. Potwierdza, że obecnego posła PiS widział tylko dwa razy. Pierwszy raz, gdy przyszedł do niego do celi w areszcie śledczym w Rzeszowie-Załężu i potem na sali rozpraw, gdy oskarżał go przed sądem wojskowym w listopadzie 1982 roku.

- Jak na komunistycznego prokuratora, działającego w stanie wojennym, zachowywał się wobec mnie przyzwoicie - mówi Pikul. - Jego mowa oskarżycielska na rozprawie sądowej bardziej przypominała mowę obrońcy - dodaje.

Czemu więc sam Piotrowicz twierdzi, że w ogóle na sali rozpraw nie był? - Mój udział zakończył się na zaznajomieniu podejrzanego z aktami sprawy - mówił "Gazecie Polskiej Codziennie". Opowiadał, że po powrocie z przesłuchania Pikula chciał umorzyć sprawę, ale nie zgodzili się na to jego przełożeni. Wtedy został od niej odsunięty i nie wykonywał już żadnych czynności. Zapewniał nawet, że to nie on napisał akt oskarżenia, choć figuruje pod nim jego nazwisko i funkcja - wiceprokuratora rejonowego. - Ale nie ma mojego podpisu - broni się dziś.

Jego udział w procesie potwierdza nie tylko Antoni Pikul, ale też dokumenty IPN. W katalogach Instytutu figuruje od lat jako prokurator stanu wojennego, twórca aktu oskarżenia przeciwko Pikulowi i jego oskarżyciel w procesie z 18 listopada 1982 roku. Tam też można znaleźć informację, że to nie prokuratura umorzyła polityczną sprawę Pikula, ale sąd wojskowy.

W te opowieści o niezłomnej postawie prokuratora Piotrowicza w stanie wojennym nie wierzy Karol Heliński. - Znam jedną osobę z ówczesnej prokuratury, która była życzliwa dla opozycji, ale nie był to pan Piotrowicz - mówi adwokat. - Do 1989 roku prokuratura w Krośnie była bardzo upolityczniona i nie znałem tam nikogo, kto się temu przeciwstawił. Potem poglądy prokuratorów falowały w zależności od tego, kto był u władzy - dodaje.

"Wspominał Pan w wywiadach o pomocy, która niósł opozycjonistom i wsparciu, którego Pan im udzielał" - napisałem w mailu do posła. "Czy jest ktoś, kto mógłby potwierdzić Pana relacje?" - zapytałem.

Nie odpowiedział.

Murem za księdzem M.

Ludzie, którzy chcieli wspierać opozycję w Krośnie albo chociaż z nią sympatyzowali, pojawili się wiosną 1989 roku w Komitecie Obywatelskim "Solidarności", by pomóc antykomunistycznej opozycji w pierwszych wolnych wyborach. Ale tam prokuratora Piotrowicza nikt nie pamięta. - Ja go w ogóle z tamtych czasów nie kojarzę - mówi Zygmunt Błaż, ówczesny szef komitetu. - W AWS też go nie było - dodaje.

Na początku lat 90. Piotrowicz był rozpoznawalny tylko w kręgach kościelnych, bo zaangażował się w krośnieńskim Towarzystwie Pomocy św. Brata Alberta. Związane z Kościołem Towarzystwo prowadzi schronisko i stołówkę dla bezdomnych. Prezesem od samego początku jest Stanisław Piotrowicz. Jako czynny prokurator i szef prokuratury rejonowej w Krośnie trzymał się wtedy z dala od polityki, za to coraz bliżej Kościoła, współpracując z Archidiecezją Przemyską, której metropolitą jest jeden z najbardziej konserwatywnych polskich biskupów - Józef Michalik.

Piotrowicz od lat zasiada w Radzie Duszpasterskiej i Społecznej Archidiecezji Przemyskiej. Za swoje zasługi został odznaczony przez arcybiskupa Michalika złotym medalem "Pro Ecclesia Premisliensi".

O prokuratorze Piotrowiczu zrobiło się głośno dopiero w 2001 roku, gdy do prokuratury, której jest szefem, trafiła sprawa księdza M. z Tylawy, który ponad 30 lat molestował nieletnie dziewczynki. Murem za księdzem stanęli przemyscy hierarchowie. Choć dowody przeciwko księdzu były mocne, prokuratura krośnieńska sprawę umarza. Piotrowicz na konferencji prasowej tłumaczył, że czyny księdza (m.in. wkładanie rąk do majtek i całowanie z języczkiem) nie miały podtekstu seksualnego.

- Były wyrazem ojcowskiej czułości duchownego - tłumaczył. Molestowane przez księdza osoby odwołały się od decyzji krośnieńskiej prokuratury i trzy lata później sąd w Jaśle skazał księdza M. na dwa lata więzienia w zawieszeniu za molestowanie sześciu dziewczynek. Gdy niedawno "Gazeta Wyborcza" przypomniała udział posła w rozmywaniu sprawy księdza-pedofila, ten zdystansował się od sprawy. Powiedział, że to nie on ją prowadził, a na konferencji prasowej odczytał tylko uzasadnienie innego prokuratora.

Małgorzata Bujara, dziennikarka "Gazety Wyborczej", która była na tej konferencji, ma inne wrażenie.

- Przekonywał nas wtedy przez godzinę o niewinności księdza - mówi - Nie odczułam, że on się z tą decyzją nie zgadza lub zostawia margines niepewności. Na każde pytanie przytaczał szereg argumentów za umorzeniem i niewinnością księdza M. - wspomina.

Mecenas Heliński mówi, że próba zdjęcia z siebie odpowiedzialności za to bulwersujące umorzenie jest bezzasadna. - On był wtedy szefem prokuratury, a wiadomo, że wszystkie najważniejsze decyzje podejmuje prokurator rejonowy, a podwładni muszą się podporządkować - tłumaczy.

W obronie księdza pedofila Piotrowicz stanął w jednym szeregu z arcybiskupem Michalikiem i innymi hierarchami diecezji przemyskiej. Być może ta sympatia pozwoliła mu potem rozpocząć karierę polityczną. W 2005 roku, jeszcze jako czynny prokurator, wystartował z poparciem PiS w wyborach do senatu.

- Był wtedy zupełnie anonimowy - mówi dziennikarz Adrian Krzanowski z lokalnego portalu Krosno24.pl. - Bardzo polityczny - ocenia Piotr Ziętarski z Platformy Obywatelskiej. - Politykę stawiał ponad zagadnienia prawne. I to mu pozostało - dodaje.

Senatorzy mówili o nim "Karramba", bo jest podobny do bohatera dziecięcej kreskówki. Cichy, spokojny, uprzejmy, ale bezbarwny. W pierwszym rządzie PiS został zastępcą Zbigniewa Wassermana w Kancelarii Premiera. Nadzorował dwie ważne służby: CBA i ABW. Trwało to bardzo krótko, bo koalicja PiS, Samoobrona i LPR rozpadła się, a PiS przeszedł do totalnej opozycji.

Prawa ręka Macierewicza

Po katastrofie smoleńskiej PiS kieruje Piotrowicza do Sejmu. Tu były prokuratur przeżywa uniesienie patriotyczne, wychodzi z cienia, staje się prawą ręką Antoniego Macierewicza w parlamentarnym zespole do spraw zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Widać go często w telewizji, na posiedzeniach zespołu smoleńskiego, na konferencjach smoleńskich. Siedzi przy Macierewiczu, gdy ten lansuje tezę o zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Piotrowicz jest bardziej stonowany. Nie dystansuje się od zamachu, ale sam w "Radiu Maryja" opowiada o nieporadności śledczych i wątpliwościach związanych z wyjaśnieniem sprawy. Organizuje krośnieńskie marsze w obronie "Telewizji Trwam", walczy z pornografią, przygotowuje wizyty Macierewicza w Krośnie, odprawia pod Pałacem Prezydenckim egzorcyzmy w miesięcznicę katastrofy, wypędzając z niego diabła.

Rzuca się też w wir pracy parlamentarnej. Działa aż w ośmiu zespołach parlamentarnych m.in.: ochrony życia, katolickiej nauki społecznej, przeciwdziałania ateizacji Polski, obrony wolności słowa, a nawet obrony demokratycznego państwa prawa.

W Krośnie nie aspiruje do roli lokalnego lidera. Raczej kreuje się na warszawskiego eksperta od prawa. - Łatwiej go zobaczyć w "Telewizji Trwam" czy posłuchać w "Radiu Maryja", niż spotkać w Krośnie - mówi Adrian Krzanowski, dziennikarz lokalnego portalu Krosno24.pl.

Nie prowadzi też spektakularnych kampanii wyborczych w mieście. - Jego wyborcy dowiadywali się, na kogo mają głosować, na niedzielnej mszy - dodaje Krzanowski. Dlatego nie angażuje się specjalnie w walkę o miejsce na liście. Ostatnio był siódmy, a i tak bez problemu wszedł do parlamentu.

Wola narodu

Od trzech tygodni poseł Piotrowicz jest gwiazdą medialną, twarzą PiS i symbolem walki o Trybunał Konstytucyjny. To właśnie on forsował w Sejmie projekty uchwał unieważniających wybór sędziów TK przez poprzedni parlament. A teraz, gdy Trybunał orzekł, że trzech z nich zostało wybranych prawidłowo, przekonuje, że sędziowie TK nie mają prawa niczego parlamentowi nakazywać.

- Wyborcy do reformowania kraju dali legitymację Prawu i Sprawiedliwości - powtarza w telewizjach i radiach. Mówi, że taka jest wola narodu.

- Zdziwiło mnie, że dał się do tego wykorzystać - mówi mecenas Heliński. - Nasze środowisko jest zbulwersowane jego zachowaniem - dodaje.

Cezary Łazarewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1396)