"Spanikowałam". Dramatyczna opowieść Polki z Izraela po ataku irańskich dronów
- Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Widzieliśmy i słyszeliśmy rakiety - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Karolina van Ede-Tzenvirt. Od ponad 20 lat mieszka w Izraelu. Przyznaje, że przeżyła niejeden alarm przeciwlotniczy, który zmuszał jej rodzinę do zejścia do schronu, ale tym razem sytuacja była zupełnie inna.
W nocy z soboty na niedzielę Iran wziął odwet za ostrzał konsulatu Iranu w Damaszku. W ataku w syryjskiej stolicy zginęli ważni irańscy oficjele. Izrael oficjalnie nie przyznał się do ataku, ale też nie zaprzeczył.
W sobotę w nocy Teheran wystrzelił kilkaset dronów i rakiet, jednak ogromną większość z nich udało się strącić siłom Izraela i jego sojusznikom. USA zapewniły o poparciu dla Izraela, a NATO, UE, ONZ i kraje zachodnie, w tym Polska, stanowczo potępiły atak Iranu. Pojawiły się jednak obawy, że kontratak Izraela może doprowadzić do wybuchu szerszej wojny w regionie.
- Jesteśmy bezpieczni z naszego punku widzenia, ale z punktu widzenia Polaka albo Europejczyka wygląda to prawdopodobnie inaczej. Mamy nadzieję, że skoro Iran powiedział, że już wszystko się skończyło, to faktycznie tak jest. My się czujemy bezpieczni, mamy schron w domu. Wiemy, że drony raczej nie spadają w Jerozolimie - powiedziała w rozmowie z WP Karolina van Ede-Tzenvirt.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Izraelczycy przywykli do ataków, ale nie takich
Polka przypomina, że mieszkańcy Izraela przywykli do alarmów, w każdym domu jest schron, a alarmy przeciwlotnicze zdarzają się w miarę regularnie. Nasza rozmówczyni przyznaje jednak, że ten atak na Izrael różnił się od poprzednich.
- Tym razem spanikowałam. Bardzo dużo ludzi w Izraelu podeszło inaczej niż do tych ostrzeliwań, do których dochodziło przez całe lata ze Strefy Gazy. One były od zawsze. To były mniej zaawansowane rakiety, które nigdy nie dolatywały na północ Izraela - podkreśliła.
- Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Iran zaatakował po raz pierwszy ze swojego terytorium. To sytuacja bez precedensu. Przez dwa, trzy tygodnie słyszeliśmy, że trzeba robić zapasy, mieć baterie, wodę, jedzenie na kilka dni. Czuliśmy większe napięcie niż zwykle. To była wielka sprawa również dlatego, że zaangażowali się w to sojusznicy Izraela, Stany Zjednoczona, Wielka Brytania - mówiła van Ede-Tzenvirt.
Brak paniki to brak chaosu
Pani Karolina opowiada, że w Izraelu nie było paniki. Był większy niż zazwyczaj niepokój, ale napięcie zaczęło być odczuwalne dopiero w sobotę wieczorem. W rozmowie z Wirtualną Polską przyznała, że może wynikać to nie tylko z przyzwyczajenia Izraelczyków do życia w stanie gotowości, ale również z swoistego rodzaju dumy. - To bardzo izraelskie: "my się nie poddamy, jesteśmy nieugięci, nikt nas żadnym atakiem nie zastraszy, nie złamie naszego ducha" - stwierdziła Polka.
- O ataku mówiło się od dawna, ale nie widziałam paniki w sklepach, wykupywania towarów. Panika była podczas pandemii COVID-19. Dopiero ta ostatnia noc, właściwie już od wieczora była pełna napięcia - przyznała rozmówczyni WP.
"Słyszeliśmy wybuchy, widzieliśmy eksplozje"
Jak wyglądała sytuacja w Jerozolimie, gdzie mieszka pani Karolina? - Ja siedziałam i czekałam, chociaż cała moja rodzina poszła spać. Nie byliśmy w schronie - mówi i dodaje, że mieszkańcy Izraela słuchają zaleceń władz i pod tym względem są bardzo zdyscyplinowani. W przeciwnym wypadku mogłoby łatwo dojść do chaosu i paniki w momentach potencjalnego zagrożenia.
Każdy mieszkaniec Izraela ma na telefonie zainstalowaną aplikację. Dzięki niej otrzymuje komunikaty o ewentualnym zagrożeniu. Z niej dowie się również, czy miejsce jego zamieszkania może stać się celem nadlatujących rakiet. W nocy z soboty na niedzielę Jerozolima "była na zielono", czyli bezpieczna. Teoretycznie.
- Mimo to dzisiaj były bardzo głośne wybuchy i było widać eksplozje. Mój mąż się obudził, miał wracać do łóżka, nagle mówi: "lecimy na dół, do schronu, widziałem przechwycenie". Wybuchy słyszeliśmy, zanim włączono syreny alarmowe. Syreny są tak gęsto rozstawione, że są bardzo dokładne. Rakiety mogą być nad miastem, ale nad inną dzielnicą i tylko w niej będzie ogłoszony alarm - podkreśla pani Karolina.
Wszystko wróciło do normy. Na pierwszy rzut oka
W niedzielę na ulicach Izraela wszystko wróciło do normy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Owszem, na poniedziałek zostały odwołane zajęcia w szkołach, ale ze względu na świąteczną przerwę dla wielu uczniów jest to nieodczuwalne.
Ten spokój może być jednak pozorny i wynikać ze wspomnianej wcześniej dumy Izraelczyków. - Na pewno ludzie ciągle są zdenerwowani, zastanawiają się, co się dalej stanie. Jednak jest szok, to było coś bez precedensu. Nagle się okazało, że Iran ma odwagę zaatakować i rakiety mogą dolecieć w głąb kraju - podkreśliła pani Karolina dodając, że społeczeństwo jest starumatyzowane. Nie tylko atakiem Iranu, ale całym konfliktem trwającym od 7 października, Hamas zaatakował Izrael, i napięciem związanym z sytuacją wewnętrzną Izraela.
Atak Iranu na Izrael pozostaje tematem numer jeden w izraelskich mediach. - Media wrą. To temat numer jeden, wydanie specjalne - przyznaje pani Karolina.
Co zrobi rząd?
Chociaż to może być zaskoczeniem, wielu Izraelczyków wcale nie obawia się najbardziej kolejnych ataków Iranu, a tego, co zrobi rząd Izraela. Irański minister spraw zagranicznych Hosejn Amir Abdollahian poinformował Stany Zjednoczone, że planowany atak na Izrael będzie ograniczony. Abdollahian podkreślił, że atak będzie formą samoobrony, a nie agresji. Szef irańskiej dyplomacji zaznaczył, że Teheran nie ma zamiaru eskalować konfliktu na szerszą skalę.
Natomiast Izrael wciąż nie zakomunikował wprost o działaniach odwetowych. - Zastanawiamy się, jak odpowie rząd na ten atak, bo to może zadecydować o tym, co będzie dalej. Kilku ministrów chce odwetu, ataku, ale mamy nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie - powiedziała Karolina van Ede-Tzenvirt.
Rozmówczyni Wirtualnej Polski przyznaje, że społeczeństwo w Izraelu jest bardzo podzielone. Chwilowe zjednoczenie nastąpiło po 7 października, kiedy cały kraj zjednoczył się przeciwko Hamasowi. - Teraz to wraca. Ogromna część społeczeństwa uważa, że Netanjahu robi źle i za bardzo ulega wpływom ultraprawicowych koalicjantów. To, co się dzieje, destabilizuje cały kraj - podkreśla.
Karolina van Ede-Tzenvirt to dziennikarka, redaktorka "Kalejdoskopu", polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego wydawanego w Izraelu, i wydawczyni portalu. Autorka przewodników po Izraelu oraz książki "Zostawić za sobą świat. O poszukiwaniu tożsamości. Mieszka w Izraelu od ponad 20 lat.