Scholz walczy o względy Chin. Europa patrzy z obawą na decyzje kanclerza Niemiec
Kontrowersyjna wizyta Olafa Scholza w Chinach wywołała napięcia na linii Berlin-Paryż. Niemiecki kanclerz jest krytykowany nawet przez członków własnego rządu. - Nie uczy się na błędach - wskazuje w rozmowie z Wirtualną Polską dr Anna Kwiatkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Eksperci podkreślają, że zacieśnianie współpracy Niemiec z Chinami może skończyć się fatalnie.
04.11.2022 | aktual.: 04.11.2022 18:30
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz zakończył wizytę w Pekinie. To pierwszy lider z grupy państw G7, który przybył do Chin od trzech lat, czyli początku pandemii koronawirusa.
Po przylocie do Azji Scholz spotkał się z Xi Jipingiem. Kanclerz Niemiec podczas rozmów podkreślił, że spotkanie twarzą w twarz jest potrzebne w trudnych czasach, gdy rosyjska inwazja na Ukrainę szkodzi opartemu na regułach porządkowi światowemu. Przywódca Chin Xi Jinping stwierdził z kolei, że przez wzgląd na światowy pokój oba kraje powinny współpracować, szczególnie w "czasach zmian i zamieszania".
Szef rządu w Berlinie oświadczył zaś, że chce "dodatkowo rozwijać" współpracę gospodarczą na linii Berlin-Pekin.
Wizyta wywołała spore kontrowersje nie tylko w krajach zachodnich, ale także w samych Niemczech. Doprowadziła również do napięć na linii Berlin-Paryż.
Balansowanie na cienkiej linii
- Wizyta kanclerza Scholza w Chinach, delikatnie mówiąc, nie wywołała entuzjazmu nie tylko w niemieckiej prasie, ale także w niemieckim rządzie i wśród sojuszników - zauważa w rozmowie z Wirtualną Polską dr Anna Kwiatkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Przykładów nie trzeba długo szukać. "Czy kanclerz Scholz naprawdę chce być pierwszym, który odda hołd nowo intronizowanemu partyjnemu cesarzowi w Chinach? To zła wizyta w złym czasie" - ocenił Reinhard Buetikofer z partii Zielonych, ugrupowania, które współtworzy rządową koalicję, na czele której stoi lewicowy Scholz.
Warto przy tym podkreślić, że Scholz do Pekinu poleciał krótko po zjeździe Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i w czasie kolejnych ataków Rosji w Ukrainie, po stronie której Xi Jinping wciąż nie zdecydował się jednoznacznie stanąć. Wizyta kanclerza Niemiec podsyciła również dyskusję na temat uzależnienia niemieckiej gospodarki od Chińskiej Republiki Ludowej i jedności Zachodu wobec tego kraju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Przed wizytą Scholza w niemieckich mediach pisano, że będzie balansował na cienkiej linii i będzie zmuszony uprawiać polityczną i dyplomatyczną ekwilibrystykę. Podkreślano, że kanclerz Niemiec nie był pod presją tego, by polecieć do Pekinu akurat teraz. Ale zrobił to na własne życzenie, bo chciał być pierwszym z liderów krajów UE, który spotka się z nowym-starym przywódcą Chin. Przywódcą, który po umocnieniu swojej pozycji będzie prawdopodobnie rządził Chinami długo i niepodzielnie - mówi Wirtualnej Polsce dr Anna Kwiatkowska.
Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na napięcia, jakie wizyta wywołała między Olafem Scholzem a prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. - To było spięcie naprawdę na poważnie. Do dziś widać te tarcia. Między Macronem i Scholzem toczyła się rozgrywka: kto pojedzie pierwszy, a może pojadą razem? Doszło nawet do tego, że Scholz się taktycznie w pewnym momencie wycofał, Macron też zrezygnował, a wtedy kanclerz Niemiec uznał jednak, że do Chin poleci. To wywołało dużą irytację w Paryżu i odwołanie zaplanowanego wspólnego posiedzenia obu rządów - mówi.
Chińczycy rozegrają Scholza?
Nie oznacza to jednak, że Scholz do Chin udał się z pozycji siły. Po zjeździe Komunistycznej Partii Chin - jak zauważa ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich - pozycja Xi Jipinga jest mocniejsza.
- Zupełnie inaczej jest w przypadku kanclerza Scholza. On słabnie i w Europie, i na własnym, niemieckim podwórku. Nad kanclerzem wisi także pytanie i jednocześnie zadanie utrzymania jedności Europy wobec wojny w Ukrainie. W mocy pozostają pytania o Tajwan i ewentualny ruch Chin. Dla Scholza nie jest to komfortowa sytuacja - wskazuje dr Anna Kwiatkowska.
W tym miejscu należałoby podkreślić, że Chiny nakładały w ostatnich latach blokady handlowe na państwa, z którymi Pekinowi nie było drodze. Dotyczyło to choćby krajów utrzymujących relacje z Tajwanem. Konsekwencją była m.in. wojna handlowa ze Stanami Zjednoczonymi, najważniejszym dziś sojusznikiem Polski, z którym Niemcy miały w ostatnich latach bardzo skomplikowane relacje.
- Berlin musi mieć świadomość, że może stać się przedmiotem szantażu ze strony państwa środka, a co za tym idzie (stanie się nim - red.) reszta Europy. Niemieckie służby twierdzą, że Chiny mogą stać się zagrożeniem dla Niemiec. Podczas przesłuchania w Bundestagu prezes Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (kontrwywiadu) Thomas Haldenwang przekonywał, że "Rosja to burza, a Chiny to zmiana klimatu" - pisze na portalu OKO.press Katarzyna Sarek z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Business as usual
Jak zauważają eksperci, władze niemieckie nadal utożsamiają interesy wielkiego biznesu z interesem państwa, upatrując krótkoterminowych zysków i ignorując często odleglejsze zagrożenia. Takie podejście wywołuje kontrowersje.
Głównym tematem rozmów Xi i Scholza były wszak relacje handlowe. Wszystko po tym, jak rząd Niemiec zdecydował się sprzedać udziały w największym porcie w kraju Chińczykom. Obawy w sprawie chińskiej inwestycji głośno wyraża niemiecka opozycja, ale i koalicjanci w rządzie Scholza. Port w Hamburgu traktowany jest jako część infrastruktury strategicznej Niemiec, przez co część polityków nie chce, by obcy kapitał przejmował w nim udziały.
Zobacz także
Kanclerz Scholz zawarł jednak deal z Chińczykami pomimo tego, że negatywną opinię przedstawiło aż sześć ministerstw jego rządu. Co więcej, Bruno Kahl, szef niemieckiej służby bezpieczeństwa zagranicznego, podczas debaty komisji Bundestagu na temat inwestycji zagranicznych ostrzegł Scholza przed "bolesnym uzależnieniem" kraju od Chin.
Dr Anna Kwiatkowska w rozmowie z WP wskazuje, że kanclerzowi Niemiec zarzuca się, że "nie uczy się na błędach". - Wielu polityków, nawet w samych Niemczech, patrzy na relacje z Chinami z dużymi obawami. Uznają je za niebezpieczne, niebezpieczniejsze nawet od zagrożeń, jakie niosły za sobą uzależniające Niemcy relacje z putinowską Rosją. W Niemczech są obawy o to, czy uda się, nie zrywając całkowicie więzi z Chinami, zdywersyfikować je maksymalnie, by nie popaść w strategiczną i zabójczą zależność. To przecież niezwykle istotne również dla całej Europy - mówi Wirtualnej Polsce ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.
Publicysta Wprost.pl Jakub Mielnik stwierdził nawet, że "niemieckie zabieganie o względy Pekinu może zachęcić Chiny do ataku na Tajwan, tak jak kiedyś ugłaskiwanie Moskwy przez Berlin zachęciło Putina do zaatakowania Ukrainy". "Niemcy stają na cienkiej granicy między najsłabszym ogniwem zachodniej demokracji a rolą konia trojańskiego reżimów autorytarnych" - stwierdził Milenik.
- Scholz jest człowiekiem poprzedniej epoki. Nie umie wyjść poza drobne partykularne interesy, czy to Hamburga, którym rządził przez siedem lat jako burmistrz, czy to Niemiec, na czele których próbuje przekonać świat - bez większych sukcesów - że jego kraj nadaje się na lidera bardziej scentralizowanej i silniejszej unii. Niestety, jeśli Scholz i szefowie niemieckich koncernów pojechali do Pekinu po to, żeby walczyć o przedłużenie obecnego status quo, udowodnią pozostałym krajom Unii Europejskiej, że nie wyciągnęli żadnych wniosków z obecnej sytuacji z Rosją - pisała na portalu OKO.press Katarzyna Sarek z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czytaj też:
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski