Działania zbrojne prowadzone na Ukrainie weszły w decydującą fazę, która ma rozstrzygnąć o wyniku całego konfliktu
Federacja Rosyjska chce przejąć inicjatywę i zmienić niekorzystną dla niej trajektorię wojny. Siły ukraińskie spróbują pokrzyżować te plany, a następnie odzyskać utracony teren. Kto wygra?
27.03.2023 10:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Filip Dąb-Mirowski jest publicystą i analitykiem. Pisze głównie o bieżących wydarzeniach w polityce międzynarodowej i zmianach w globalnym układzie sił. Publikuje pod marką Globalna Gra. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
We wrześniu 2022 roku postawiłem dwie tezy. Pierwsza dotyczyła przegrania przez Rosję wojny z Ukrainą mniej więcej do lata 2023 roku, a druga konsekwencji jakie ta spodziewana przeze mnie porażka może wywołać w kolejnych latach, w tym szczególnie w samej Federacji. Przewidywania oparte były m. in. o zestawienie potencjałów i trendów, uwarunkowań gospodarczych, politycznych, przemysłowych, a także szeregu czynników wojskowych. Parametry te nie uległy od tamtego czasu zasadniczym zmianom, a w każdym razie nie takim, które przekreśliłyby postawione tezy. Więcej nawet, nadal idziemy według przewidywanej chronologii wydarzeń, co postaram się wytłumaczyć w dalszej części analizy.
Piszę o tym, ponieważ tezy z artykułu pt. "Kolaps Rosji" były przeze mnie wielokrotnie omawiane, tak na blogu (np. w "Prognozie na 2023"), jak i podczas gościnnych występów w audycjach, kanałach YouTube czy debatach z innymi analitykami, a mimo to jestem o nie stale pytany przy każdej możliwej okazji. Głównie wtedy, gdy siłom ukraińskim pójdzie na tym czy innym odcinku frontu gorzej. A przecież żywioł jakim jest wojna charakteryzuje się dużą dynamiką, okresową zmiennością i koniecznością ponoszenia ofiar przez obie strony konfliktu!
Kolaps Rosji - przegranie wojny i upadek państwa
Zdobycie takiego czy innego miasteczka nie ma znaczenia dla wyniku wojny, jest jedynie sukcesem lub porażką w skali taktycznej i dopiero w zestawieniu z szeregiem podobnych wydarzeń może przełożyć się na efekt strategiczny. W ujęciu jednostkowym znaczy niewiele, szczególnie jeśli nie idzie za tym zniszczenie oddziałów, co z punktu widzenia zachowania ich zdolności do walki jest istotniejsze niż samo terytorium.
Z powodów geopolitycznych, a także rosnących kosztów konfliktu o tak dużej intensywności dla wszystkich bezpośrednio i pośrednio zaangażowanych stron, za nadal bardzo prawdopodobne uważam szeroko pojmowane zakończenie wojny już na jesieni 2023 roku. To, jaką będzie miało formę, czy nowego porozumienia i gwarancji bezpieczeństwa, zamrożenia czy też "chwiejnej stabilności" na wzór lat 2015-2021, rozstrzygnie się w starciach pierwszej połowy roku, która będzie kluczowa. Walki trwać mogą też w lecie, ale ich wynik będzie już przesądzony.
Po niektórych komentarzach czytelników wnoszę, że nie wszyscy rozumieją, w którym momencie wojna zostaje przegrana. Tymczasem nie jest to moment, gdy pokonany podnosi białą flagę, tylko dużo wcześniej. Czy w październiku 1944 roku, gdy Alianci wyzwolili Francję stając na granicy Trzeciej Rzeszy, a Sowieci doszli do linii Wisły, Hitler miał jeszcze szansę na wygraną? Nie, jedynie odwlekał nieuniknione. A przecież jeszcze w grudniu zdecydował o wielkiej ofensywie w Ardenach, która mimo początkowych sukcesów zakończyła się wielką porażką. Podobną sytuację obserwujemy dzisiaj w Donbasie.
Wnioski
Uważam, że weszliśmy w nowy etap zmagań, których celem jest odniesienie zdecydowanego i możliwie szybkiego zwycięstwa.
Terror ostrzału rakietowego, niszczenie infrastruktury krytycznej, szantaż surowcowy, straszenie użyciem broni jądrowej i inne środki stosowane przez Kreml w celu złamania woli ukraińskiego oporu, podzielenia Zachodu i wymuszenia nowego porządku międzynarodowego nie przyniosły oczekiwanych przez Putina rezultatów.
Co więcej, zachodnia pomoc wojskowa jest stale zwiększana. Wkrótce Ukraińcy dysponować będą m.in. nowoczesnymi zachodnimi czołgami, pojazdami wsparcia oraz pociskami rakietowymi o zwiększonym zasięgu (GLSDB). Tymczasem rosyjska gospodarka ma się coraz gorzej, a przemysł nie jest w stanie realizować zapotrzebowania powodowanego wojną. Sankcję boleśnie redukują dochody budżetowe, powodując ogromny deficyt finansów publicznych. W związku z powyższym Kremlowi zależy na czasie. Demonstracyjna poza, mająca pokazać jak bardzo Rosja gotowa jest toczyć długoletnią wojnę jest jedynie teatrem (maskirowką) i nie odnosi się do aktualnego starcia z Ukrainą. Jej celem jest podtrzymanie zdolności do konfrontacji z Zachodem w następnych latach, już w zupełnie innych okolicznościach.
Ergo, Rosjanie muszą odwrócić obraz wojny przed dotarciem na front większej ilości zachodniego uzbrojenia. Podobnie Ukraina, dewastowana działaniami zbrojnymi i ciągłym ostrzałem, chce jak najszybciej osiągnąć zakładane cele, zanim koszty i zmęczenie społeczne, nie tylko w kraju ale i za granicą, uniemożliwią to zadanie. Kijów całkowicie polega na wsparciu Zachodu, w związku z czym jego autonomia decyzyjna będzie słabnąć, aż do momentu gdy będzie musiał zgodzić się na kompromis.
Z powyższych powodów intensywność walk rośnie i należy spodziewać się, że dalece przewyższy ubiegłoroczną.
Obie strony starają się doprowadzić do wyczerpania przeciwnika, choć w skrajnie odmienny sposób. Jedna przez skoncentrowany na określonych odcinkach zmasowany atak, a druga poprzez uporczywą obronę.
W przypadku Rosji, wbrew zapowiedziom o ponownej próbie opanowania Kijowa, priorytetem jest zajęcie jedynie całości Donbasu (obwodów ługańskiego i donieckiego) oraz poszerzenie, czy mówiąc inaczej, zabezpieczenie korytarza lądowego prowadzącego z Krymu do Federacji.
Jest to prawdopodobnie maksymalny zasięg na jaki pozwala zgromadzony rosyjski potencjał, choć być może, pomniejsze ataki pomocnicze (pozorujące) zaobserwujemy też na innych kierunkach poza powyżej wskazanymi, z czego najbardziej prawdopodobny wydają się Charków i Zaporoże. Ich głównym celem będzie rozproszenie i związanie ukraińskich odwodów, a nie zajęcie terenu.
Z powodów, które wymienię w niniejszym opracowaniu, doszedłem do wniosku, że ofensywa ta będzie ograniczona, a Kreml zmierza do osiągnięcia pomniejszego sukcesu (w stosunku do założeń z lutego 2022 roku), który stać się ma podstawą do zamrożenia konfliktu i rozpoczęcia jego nowej fazy dopiero za jakiś czas, już po odtworzeniu potencjału militarnego. Podobny wariant zastosowano po zajęciu Krymu i ustanowieniu separatystycznych republik. Strategiczne cele Rosji względem całego regionu nie ulegają zmianie, są po prostu rozbijane na poszczególne etapy (wspomina o tym np. najnowszy raport estońskiego wywiadu).
W trakcie aktualnie prowadzonych działań Rosjanie zamierzają na tyle mocno wykrwawić ukraińskie rezerwy, po to by nie były one w stanie przejść do działań kontrofensywnych w kolejnych miesiącach, co mogłoby przekreślić wszelkie wcześniejsze osiągnięcia. Gdyby z powodów politycznych władca Kremla zdecydował się jednak na szerokie, wielokierunkowe uderzenie na Ukrainę, skończy się to dla Rosji militarną katastrofą, z czego jego generałowie znakomicie zdają sobie sprawę.
Z kolei priorytetem Ukraińców jest wyniszczenie rosyjskich oddziałów odtworzonych w drodze rozpoczętej pod koniec września mobilizacji, dlatego zdecydowali się powrócić do taktyki tzw. obrony uporczywej. W czerwcu ubiegłego roku przyniosła im ona sukces, umożliwiając przejście do kontrofensywy. Powtórzenie tego scenariusza w najbliższych kilkunastu tygodniach, pozwoli im na przecięcie wspomnianego korytarza lądowego, co w efekcie otworzy drogę na zaplecze separatystycznych republik oraz Półwysep Krymski. Ewentualny sukces, równoznaczny będzie z militarnym pokonaniem Federacji Rosyjskiej poprzez odebranie jej większości terytoriów okupowanych po 24 lutego 2022 roku oraz wkroczenie na te zajęte po marcu 2014 roku.
Największym zagrożeniem dla Ukrainy jest poniesienie zbyt dużych strat w obronie i wytracenie rezerw, które szykowane są do zadań ofensywnych. Szczególnie w sytuacji, w której mogłoby dojść do okrążenia broniących się oddziałów. Brak potencjału ofensywnego zmusi Kijów do podjęcia rokowań lub doprowadzi do długotrwałego zamrożenia konfliktu, skazując kraj na wegetację i łaskę zachodniego wsparcia. A to znacznie zwiększy koszty powojennej odbudowy i utrudni powrót na ścieżkę wzrostu gospodarczego.
Jestem przekonany, że w końcowym rozrachunku, taktyka walki na wyniszczenie przeciwnika, niezależnie od tego komu przyniesie większe korzyści, musi doprowadzić do dłuższej pauzy strategicznej. Szczególnie, że prócz względów czysto militarnych, istotnym parametrem będą czynniki polityczne, finansowe, społeczne i gospodarcze, o których później.
W związku z tym, rozpoczęta zimą kampania rosyjska i spodziewana po niej ukraińska odpowiedź, jest w istocie grą o wszystko.
Po stratach, które poniesione zostaną w 2023 roku, szczególnie w jego pierwszej połowie (wg szefa CIA W. Burnsa to "kluczowy okres"), żadne większe operacje ofensywne nie będą już możliwe do przeprowadzenia bez gruntownego odtworzenia potencjału, na co potrzebny będzie czas. Dotyczy to zarówno Ukrainy jak i Rosji, choć w różnym stopniu. Co więcej, dopiero po rzuceniu do walki szykowanych od dawna rezerw i rozstrzygnięciu osiągniętym na polu bitwy, obie strony będą w ogóle skłonne podjąć jakiekolwiek rozmowy.
W tej chwili jest to niemożliwe, m.in. dlatego, że zarówno Kijów jak i Moskwa uważają, iż mogą ten konflikt wygrać. Złamanie tego przekonania, jest warunkiem koniecznym do otwarcia drogi dialogu, a ewentualny sukces pozwoli jego beneficjentowi na przystąpienie do negocjacji z pozycji siły. Uważam ponadto, że wojna rozstrzygnięta zostanie na polu bitwy, a nie przy stole negocjacyjnym, gdzie omawiane będą jedynie warunki pieczętujące wywalczone status quo. Przypuszczalnie nastąpi to wcześniej niż umilkną ostatnie wystrzały. Tak przynajmniej uczy historia. Hipotetyczny stan równowagi, nie usatysfakcjonuje żadnej ze stron.
Sytuacja
Już we wrześniu wiadomo było, że Rosjanie za wszelką cenę będą chcieli dotrwać do jesiennych deszczy, mających dać im wytchnienie od ciągłej ukraińskiej presji, a następnie po przegrupowaniu, przejść do ofensywy w miesiącach zimowych. Dysponowali zbyt małą liczbą ludzi do utrzymania tak długiej linii frontu i mimo usilnych prób zmiany tego stanu rzeczy, nie byli w stanie powstrzymać ukraińskiego naporu. Z powyższych powodów zmuszeni zostali do wycofania z zachodniej Chersońszczyzny.
Dzięki tej decyzji, pod koniec ubiegłego roku rosyjskiemu dowództwu udało się skrócić i ustabilizować front na tyle, by dotrwać do 'rasputicy’ (intensywnych deszczy zamieniających grunt w błoto), która uniemożliwiła prowadzenie operacji zaczepnych z użyciem ciężkiego sprzętu. Przez całą jesień prowadzono intensywne prace fortyfikacyjne, nie tylko na okupowanych terytoriach Ukrainy, ale nawet w rosyjskich obwodach przygranicznych. Początek zimy okazał się ciepły i mokry, co dodatkowo wydłużyło okres pauzy pogodowej.
To warunki atmosferyczne, a nie deficyty sprzętowe, były jedną z głównych przyczyn rzadszego użycia czołgów i ciężkich wozów opancerzonych, a także ogólnego spowolnienia tempa działań. Przeszkodziły one wojskom ukraińskim w kontynuowaniu kontrofensywy. Zamiast tego, obie strony polegały raczej na pracy artylerii i atakach niewielkich oddziałów piechoty, z ewentualnym użyciem nielicznych pojazdów jako środka transportu do linii frontu, rzadziej bezpośredniego wsparcia.
Okres ten wykorzystany został do przegrupowania, przeszkolenia i uzupełnienia strat frontowych, tak w ludziach jak i technice, co miało duże znaczenie dla wyczerpanych działaniami Rosjan, a mniejsze dla mających przewagę liczebną Ukraińców. Dzięki temu, rosyjskie dowództwo mogło zakończyć rozpoczęty we wrześniu proces mobilizacji i odzyskać zdolności do prowadzenia poważniejszych działań zaczepnych, których aż do grudnia w zasadzie nie posiadało.
Zobacz także
Mimo, że według różnych szacunków ok. 80 tys. zmobilizowanych żołnierzy zostało w trybie pilnym przerzuconych na front bez stosownego przeszkolenia i wyposażenia, złożona z nich ofiara w połączeniu z pogodą wypełniła założenia dowództwa. Zyskano czas na przygotowanie pozostałych ok. 150-200 tys. ludzi. Siły frontowe zostały też nasycone rekrutacją prowadzoną przez wysłanników Wagnera wśród więźniów i osadzonych w koloniach karnych. W jej wyniku oddziały najemne zyskały ok. 40 tys. ludzi. Udało się też poprawić wyposażenie kadrowych oddziałów frontowych (drony, noktowizja, kolimatory itp.) i dostosować taktykę do wymagań pola walk. Nie zlikwidowano praktycznie żadnego z trapiących armię problemów, jedynie w pewnym stopniu je ograniczono (poprawiona logistyka, dowodzenie, braki amunicji) ale nadal tu i ówdzie pojawiają się dezynwoltura.
Tężejąca zima przywróciła dynamikę działań frontowych, co stało się szczególnie widoczne podczas srogich mrozów w drugim tygodniu stycznia. Podczas gdy siły ukraińskie próbowały przełamać linię frontu ciągnącą się od miasta Swatowe po Kreminną na północy obwodu ługańskiego, Rosjanie skupili się na kontynuowaniu natarcia w okolicach donieckiego Bachmutu. To właśnie tam uderzyli w ostatnich dniach grudnia, wykorzystując moment rotacji ukraińskich oddziałów do zdobycia wioski Jakowliwka. W styczniu natarcie to przerodziło się w oskrzydlający atak na pobliską górniczą miejscowość Sołedar. W szczytowym momencie w działaniach na tym odcinku frontu miało brać udział nawet 60 000 rosyjskich żołnierzy.
Na początku operacja prowadzona była głównie w oparciu o siły zwerbowanych skazańców, z których większość zginęła. Walki były bardzo brutalne, na bliskim dystansie i z pogwałceniem konwencji. Pojawiły się doniesienia o przypadkach przebierania się przez Rosjan w ukraińskie mundury w celu zaskoczenia obrońców (o czym sami piszą) oraz egzekucji jeńców. W szczytowym okresie walk trwającym kilka dni, Ukraińcy mieli tracić ok. 300-400 ludzi dziennie (zabici i ranni).
W dniu 10 stycznia Jewgienij Prigożin z dumą ogłosił zajęcie Sołedaru i to wyłącznie siłami wagnerowców. W rzeczywistości wojska ukraińskie nadal utrzymywały ok. 40% rozciągniętego po rozlicznych wzgórzach górniczego miasteczka i gdyby nie wkroczenie do akcji regularnych sił rosyjskich, w tym wojsk powietrzno-desantowych, cała operacja mogła się zakończyć porażką. Według Mychajło Podolaka, w toku prowadzonych od jesieni działań Wagner utracił ok. 30 tys. z 40 tys. zwerbowanych "zeków". Meduza podaje nawet wyższe liczby, 40 tys. z 50 tys. Większość nadal istniejących oddziałów została po Sołedarze wycofana na zaplecze w celu odtworzenia, z czym są duże trudności.
Informacje te nie dziwią, jeśli przyjrzeć się taktyce polegającej na wysyłaniu ich w dużej liczbie na pewną śmierć, jedynie po to by otwierające ogień ukraińskie stanowiska ujawniły swoje pozycje. Przy czym na opornych wykonywano natychmiastowe wyroki śmierci, o czym opowiadał były, zbiegły do Szwecji wagnerowiec – Andriej Medwiediew. Koniec końców, północno-zachodnie przedmieścia zajęto dopiero szóstego dnia (16/17.01) po buńczucznych deklaracjach spiritus movens najemników.
Według niektórych ocen, jak na przykład analityka Marka Meissnera, z którym się w tej kwestii zgadzam, atak na Sołedar był samowolą obliczoną na zbudowanie pozytywnego wizerunku Prigożina i jego awans w rosyjskiej strukturze władzy. To rozwścieczyło armijną wierchuszkę, a szczególnie Ministerstwo Obrony.
Faktycznie, były "kucharz Putina" brylował przed kamerami. Chętnie dawał się nagrywać w mniej lub bardziej inscenizowanych scenkach wśród własnych żołnierzy. A to ich chwalił, a to przebywał blisko frontu doglądając postępów, a wreszcie zadumany eskortował trumny zmarłych "bohaterów". Wizerunek średnio inteligentnego draba został z powodzeniem "zmiękczony" przez eksponowane dbanie o zwykłego żołnierza. Co ciekawe, na takie zagranie jak dotąd nie zdecydował się Władimir Putin, a przecież dzięki postawie Wołodymyra Zełenskiego stało się ono synonimem mężnego, odpowiedzialnego lidera w czasie wojny. Prigożin wydaje się to doskonale rozumieć, dlatego wykorzystuje sytuację, mając ambicję by stać się jednym z głównych pretendentów do schedy po Putinie.
Wagnerowska samowola doprowadziła do przetasowania w rosyjskim najwyższym dowództwie, które nastąpiło w trakcie walk o miasto. Wojskowym nie podobało się, że prywatna inicjatywa Wagnera zaangażowała w działania zbrojne regularne oddziały armii, którym w dodatku poskąpił zaszczytów. Szczególnie, że wagnerowcy od dawna wyciągali cenne, armijne zasoby (sprzęt, artylerię, lotnictwo) do własnych, nie koordynowanych z resztą wojsk zadań. Co gorsza, zdobycie Sołedaru pociągnęło za sobą wysoką liczbę ofiar po stronie rosyjskiej nie tylko wśród skazańców ale i regularnych oddziałów. Nieadekwatną do jego znaczenia taktycznego. Przedwczesne ogłoszone zwycięstwo groziło kompromitacją, ponieważ w tym samym czasie, doświadczona ukraińska 93 brygada zmechanizowana rozpoczęła silny kontratak.
Dlatego krótko po wypowiedzi Prigożina, rosyjskie Ministerstwo Obrony zdementowało twierdzenia jakoby miasteczko było już w rosyjskich rękach, a co więcej, zaprzeczono by walczyli tam jedynie wagnerowcy. Po medialnych przepychankach konflikt wygaszono, ale niesmak pozostał. W rezultacie, triumf "kucharza" skończył się jego przywołaniem do porządku. A na ironię zakrawa fakt, że w tym samym czasie amerykański Departament Skarbu uznał Grupę Wagnera za organizację przestępczą, a to oznacza rozpoczęcie międzynarodowego polowania na jej członków, tak samo jak to się dzieje z byle bandytami. Domyślam się, że ucierpią na tym interesy grupy w Afryce, w której ostatnimi czasy umacniała swoją pozycję.
Pośrednią odpowiedzialnością za powyższe wydarzenia obciążono gen. Surowikina, zdejmując go z pozycji głównodowodzącego "specjalnej operacji". Co prawda, działania generała powstrzymały załamanie rosyjskich linii na jesieni ubiegłego roku, ale nie doprowadziły do żadnych istotnych zdobyczy terytorialnych. Sołedar nie był jego inicjatywą, stał się za to pierwszą, większą miejscowością (przed wojną liczył 10 tys. mieszkańców) jaką Rosjanie zajęli od przeszło ośmiu miesięcy, czyli czerwca 2022 roku. Nie można było pozwolić na to, by Prigożin zagrał armii na nosie pokazując jej indolencję, a swoją skuteczność. Nie jest przy tym tajemnicą, że Kreml od początku wymagał od generalicji konkretnych rezultatów. Wycofanie się z Chersonia miało posłużyć uwolnieniu sił potrzebnych m.in. do zdobycia Bachmutu, co na tym etapie nadal nie nastąpiło. Chcąc nie chcąc, natarcie musiało być kontynuowane, ale głównie siłami regularnych oddziałów, tak by to one zdobyły laury.
Jego miejsce zajął przywrócony do łask przez Putina gen. Walery Gierasimow. Zmieniono także strukturę, tworząc funkcje trzech bezpośrednich zastępców głównodowodzącego, wśród których Surowikin objął stanowisko dowódcy wojsk rakietowo-kosmicznych. Sądząc po oficjalnych komunikatach, taka reorganizacja dowództwa miała pomóc w skuteczniejszym zarządzaniu "operacją", w której należało odzyskać inicjatywę.
W tym samym czasie, gdy Rosjanie nacierali na Sołedar i Bachmut, siły ukraińskie parły ku miejscowościom Swatowe i Kreminna. Szczególnie pod tą ostatnią udało im się podejść na przedmieścia miasta, otaczając je z trzech stron na raz (12.01). Zajęto też ruiny wsi Nowoseliśke i wkroczono do pobliskiej Kuzemiwki (16.01), będącej "furtką" na położone na północny-zachód od Swatowa wzgórza. Temperatura odczuwalna, spadła w nocy poniżej -20 stopni Celsjusza. Warunki dla żołnierzy były więc bardzo ciężkie, ale dogodne do zastosowania ciężkiego sprzętu (jeśli tylko dało się go odpalić). W zaciętych walkach Ukraińcy powstrzymywali lokalne rosyjskie ataki, stale zacieśniając pierścień okrążenia.
Rosyjskie dowództwo skierowało do boju znaczne rezerwy, złożone z odtworzonych lub uzupełnionych, kadrowych oddziałów, rozpoczynając niedługo później cały szereg lokalnych operacji zaczepnych na różnych odcinkach frontu. Inaczej niż w poprzednich miesiącach, trzon sił na najważniejszych odcinkach stanowili spadochroniarze i piechota zmechanizowana, jedynie uzupełniona rezerwistami i oddziałami pomocniczymi. Pojawiły się też świeżo wyposażone oddziały pancerne.
Dzięki temu udało im się ustabilizować sytuację w Kreminnej w ostatnich dniach stycznia, a na początku lutego odepchnęli siły ukraińskie na kilka kilometrów od miasta powstrzymując tym samym przełamanie własnych linii i krzyżując ukraińskie plany. Inaczej działo się na Zaporożu, gdzie wśród szeregu pomniejszych działań szczególnie wyróżnił się atak prowadzony na miasto Wuhłedar, do którego użyto elitarnych jednostek WDW oraz piechoty morskiej, jednakże bez rezultatów innych niż wysokie straty atakujących. Podobny wynik przyniosły walki w Makijiwce czy okolicach Awdijewki.
Zobacz także
Znaczenie Bachmutu
Największe powodzenie odniosły działania oskrzydlające prowadzone wokół Bachmutu. Ich celem było otoczenie miasta poprzez zajęcie pobliskich wzgórz i przerwanie prowadzących do niego dróg zaopatrzenia. Zadanie to realizowano kosztem dużych strat oraz w niewielkim tempie. Oczywiście, nieustannie ponawiano trwające od połowy sierpnia frontalne ataki, a na zabudowania regularnie spadał ostrzał artyleryjski, ale to nie one miały zadecydować o wyniku bitwy. Przez okrągły miesiąc od rozpoczęcia walk o Sołedar, siły rosyjskie skupione były na ataku wzdłuż szlaków komunikacyjnych, wąwozów i dolin, podczas gdy Ukraińcy okopywali się na pobliskich wzgórzach, skąd mogli razić nacierające oddziały.
Widać to szczególnie wyraźnie na mapie topograficznej, przedstawiającej ukształtowanie terenu. W chwili obecnej walki trwają na północny-wschód oraz południowy-zachód od miasta. Poza tym Rosjanie poruszają się wzdłuż rzeczki Bachmutówka w kierunku położonego na północy miasteczka Siwiersk. Zajęcie go pozwoliłoby im na zabezpieczenie Lisiczańska i Siewierodoniecka, oraz znacznie utrudniło Ukraińcom wyzwolenie Kreminnej. Sukces oskrzydlenia równoznaczny jest ze zmuszeniem obrońców do skrócenia linii frontu i wycofania się z wysuniętych pozycji.
Znaczenie Bachmutu dla wyniku całej wojny jest niewielkie, ale jego zdobycie od dawna stanowi prawdziwe idée fixe rosyjskiego dowództwa. Miałoby ono dużą wartość propagandową. Generalicja poświęciła na tym odcinku znaczne środki, stawiając na szali własną i tak już nadwątloną wiarygodność. Według doniesień ukraińskiego wywiadu, które nie muszą być prawdziwe ale dobrze wpisują się w walkę informacyjną, Putin miał postawić gen. Gierasimowowi zadanie zajęcia całego Donbasu do marca tego roku.
Z tego też powodu Kijów świadomie zwiększa stawkę gry, ustawicznie zapowiadając, że nigdy nie odda Bachmutu. Do walki skierował zaś elitarne oddziały w rodzaju 53 i 93 brygady zmechanizowanej oraz nowo utworzonej 3 brygady szturmowej, powstałej z przekształcenia pułku Azow. Znane mi są głosy krytykujące taktykę uporczywej próby utrzymania miasta na wzór obrony Siewierodoniecka i rzeczywiście, ewentualne otoczenie obrońców byłoby bardzo niedobrą dla Ukraińców ewentualnością. Pozostaje mieć nadzieję, że wyciągnięto wnioski z tamtego, odbywającego się pod ostrzałem odwrotu i dzisiaj, w razie konieczności przebiegnie on sprawniej.
Z punktu widzenia taktycznego, położony w dolinie Bachmut otoczony jest przez górujące nad nim od zachodu i północy wzgórza. Dogodne stanowiska do obrony i ostrzału napierającego nieprzyjaciela. Co prawda, leżące na drodze M03 miasto stanowi bramę w kierunku odległych o ok. 40 km Słowiańska i Kramatorska, których zdobycie jest konieczne do zajęcia całości obwodu donieckiego, ale biegnie ona prosto przez kolejne, przygotowane już pozycje obronne. Powtarza się historia z czerwca 2022 roku, gdy Rosjanie próbowali zdobyć obwód doniecki podchodząc od północy przez rzekę Doniec, co skończyło się dla nich załamaniem frontu pod Izjumem. Dzisiaj próbują tego samego, dysponując słabszym jakościowo potencjałem, w dodatku atakując w równie trudnym, ufortyfikowanym terenie. Nic więc dziwnego, że Ukraińcom zależy na tym, aby przeciwnik zaangażował swoje najlepsze siły właśnie tam, nawet kosztem utraty Bachmutu, choć taka ewentualność byłaby dla nich trudna wizerunkowo.
Mimo wszystko pamiętajmy, że od 2015 roku Donbas był przygotowywany do uporczywej obrony, a rozliczne fortyfikacje pokrywają niemalże cały region. Utracenie jednej pozycji, sprowadza się do wycofania na już przygotowaną kolejną, którą atakujący musi ponownie z mozołem zdobywać. Tak to wygląda od początku nowego etapu wojny. Ważne też, że każdy manewr oskrzydlający, jeśli nie będzie przeprowadzony z użyciem wystarczającego potencjału, narażony będzie na uderzenia z flanki, czego nie można wykluczyć. Będzie to sytuacja dogodna do wykonania ukraińskiego kontrataku.
Perspektywy
W chwili pisania niniejszego tekstu mogę śmiało stwierdzić, iż zgodnie z zeszłorocznymi oczekiwaniami Rosjanie przejęli inicjatywę na froncie rozpoczynając ofensywę. Zapewne utrzymają ją aż do końca zimy, bo takie jest okienko pogodowe umożliwiające w miarę dogodne działanie ofensywne. Wiosna i towarzyszące jej roztopy ponownie doprowadzą do chwilowej pauzy, która stanie się też okazją do ukraińskiej odpowiedzi, wspartej najnowszą zachodnią pomocą wojskową.
Wszystko wskazuje na to, że styczniowa intensywność walk była największa od początku wojny. Według szacunkowych danych Sztabu Generalnego Ukrainy, które opracowywane są na podstawie raportów frontowych, Rosjanie utracić mieli ponad 20 000 żołnierzy. Z kolei w pierwszym tygodniu lutego zginąć miało ich ok. 5 700. Nie musimy jednak polegać wyłącznie na źródłach ukraińskich. O stratach wśród atakujących oddziałów raportowali sami Rosjanie na kanałach Telegram (przykład Sołedaru, Wuhłedaru, Makijiwki czy Kreminnej).
Wszystkie upubliczniane przez prasę dane wywiadowcze oraz opracowania think tanków potwierdzają ocenę, że straty rosyjskie są znacznie wyższe od ukraińskich. Dla przykładu, The Wall Street Journal przytoczył wskazania zachodnich służb mówiące o ok. 180 tys. zabitych i rannych wśród Rosjan, w porównaniu do 100 tys. strat ukraińskich. Marek Kozubel powołując się zarówno na źródła rosyjskie jak i ukraińskie przytacza odpowiednio ok. 118 tys. zabitych i rannych Ukraińców, oraz ok. 160 tys. Rosjan. Trend ten ulega wzmocnieniu ilekroć siły rosyjskie przechodzą do ataku, a tak było podczas pierwszego miesiąca nowego roku.
Według Nowaja Gazieta, rosyjscy dowódcy spodziewają się dalszych, wysokich strat wśród własnych żołnierzy. W podobnym duchu wypowiada się też, np. Igor Girkin (vel Striełkow), który mimo iż jest zbrodniarzem wojennym, wielkoruskim nacjonalistą i byłym separatystycznym ministrem obrony, pozostaje krytyczny wobec działań wierchuszki, oraz ogólnej kondycji armii.
Aktualnie, ataki o różnej intensywności prowadzone są na całej długości frontu od Zaporoża przez Donieck po północną Ługańszczyznę. Wydaje się, że największa presja nakładana jest na odcinku od Doniecka po Kreminną, gdzie zaobserwowano przemieszczanie się dodatkowych oddziałów (Mariupol – 30 tys., Kreminna – 15 tys.). Według danych ukraińskiego wywiadu wojskowego (GUR), Rosjanie zaangażowali na Ukrainie łącznie 326 tys. żołnierzy. Co prawda minister obrony Oleg Reznikow podał liczbę nawet 500 tys. Rosjan zgromadzonych przy granicach, ale nie znajduje ona poparcia w innych źródłach. Prawdopodobnie policzył łącznie wojska zaangażowane w walkę oraz zmobilizowaną acz jeszcze nie rzuconą do walki rezerwę (ok. 150 tys.). Warto zauważyć, że rosyjski MON zapowiedział zwiększenie liczebności armii do 1.5 mln (z 1.15 mln), ale będzie to proces, który zajmie kilka lat.
Według danych rosyjskich, po ogłoszeniu mobilizacji pod broń powołano na koniec 2022 roku do 318 tys. ludzi. Prawdopodobnie kolejnych kilkanaście tysięcy włożyło mundury w styczniu 2023 roku, co potwierdza tezę o ciągłym kontynuowaniu "cichej" mobilizacji. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że proces ten napotkał na liczne przeszkody, w rodzaju niewydolności komend uzupełnień (tzw. wojenkomatów), unikania poboru, braku wyposażenia, infrastruktury czy niewystarczającej kadry podoficerskiej/oficerskiej mogącej szkolić rekrutów. Tom Copper uważa, że na obecnym etapie Rosjanie nie są w stanie wysłać na front więcej niż 150 tys. zmobilizowanych. Za tezą o niewystarczającej efektywności mobilizacji przemawia też zmiana przepisów, m. in. objęcie poborem grup wcześniej chronionych – uczniów i studentów oraz ojców co najmniej trójki dzieci. Niezależnie od rzeczywistej liczby zmobilizowanych, należy pamiętać, że na bieżąco uzupełniają oni straty frontowe. A te od końca września wyniosły ok. 70 tys. w zabitych i rannych.
Zobacz także
W związku z tym, uprawniony wydaje się wniosek, że Rosjanie nie posiadają sił wystarczających do wykonania strategicznej ofensywy na wielu kierunkach na raz. Ukraińcy mają pod bronią przynajmniej 700 tys. ludzi, a licząc razem ze służbami ok. 1 mln. Połowa tej liczby to oddziały frontowe. Ważne, że umiarkowany pobór jest nadal prowadzony, a rezerwy ludzkie na tyle duże by nie było problemu z pozyskaniem nowych rekrutów. Jedynym "wąskim gardłem" jest tutaj system szkoleniowy, stąd tak duża liczba ukraińskich żołnierzy (kilkadziesiąt tysięcy) kierowana jest do wyszkolenia za granicę.
Tymczasem według prawideł wojennych strona atakująca powinna dysponować przewagą liczebną co najmniej 3:1 aby atak mógł odnieść powodzenie. Wszystkim zainteresowanym odpowiedzią na pytanie jak teoretycznie mogłaby wyglądać taka operacja, polecam opracowanie ppłk rez. Macieja Korowaja.
Na początku lutego na Białorusi miało przebywać zaledwie ok. 9 000 Rosjan i mimo prowadzonych ćwiczeń, brak było oznak mobilizowania białoruskiej armii (bieżące informacje na ten temat dostarcza serwis Hajunby). Nie mamy też żadnych danych satelitarnych sugerujących gromadzenie oddziałów do tego zadania, czy to na Białorusi, czy w rejonie Briańska lub Kurska. Co prawda, np. The Moscow Times opublikował artykuł, w którym powołując się na bliżej nieustalone źródła informował o istnieniu planów ponownego uderzenia na Kijów, ale w tym samym tekście sami rosyjscy oficerowie mieli określić je mianem "samobójstwa". Zresztą, Ukraińcy od dawna budują fortyfikacje przy swoich północnych granicach, zadanie byłoby więc dużo trudniejsze niż na początku wojny. Reasumując, nie widać wystarczających zasobów w rosyjskiej dyspozycji. a z uwagi na nieustanną obserwację satelitarną i lotniczą NATO, nie ma też mowy o osiągnięciu zaskoczenia strategicznego. Z uwagi na powyższe, natarcie od północy uważam za mało prawdopodobne.
Zamiast tego, rozsądniej będzie posłużyć się widocznymi działaniami polegającymi na tzw. rozpoznaniu bojem, prowadzonymi na wschodniej Ukrainie. Na tej podstawie wysnuwam wniosek wpisujący się w ogólny konsensus analityków, że siły rosyjskie zamierzają przeprowadzić główne, taktyczne uderzenia z trzech, równoległych kierunków. Pierwszy znajduje się na południu, na pograniczu obwodów zaporoskiego i donieckiego pomiędzy miejscowościami Hulajpole i Wuhłedar (1). Drugi, centralny odcinek, rozciąga się od Makijiwki po Awdijiwkę (2). Trzeci, północny, to teren od Bachmtu po Czerwonopopiwkę(3), z ewentualnym pomocniczym natarciem od północy na Kupiańsk (co zauważa raport ISW). Zależnie od powodzenia, dodatkowe rezerwy mogą być dowolnie między nimi przerzucane w celu utworzenia lokalnej przewagi na wybranej osi natarcia. Z uwagi na dotychczasowe postępy, najbardziej prawdopodobne jest zasilenie odcinka centralnego, co przyniosłoby dodatkowe korzyści, np. wycofanie się wojsk ukraińskich z okolic m. Siewiersk.
Mówiąc w skrócie, Rosjanie prawdopodobnie nie otworzą kolejnego frontu, a jedynie znacznie wzmocnią siły i środki w już prowadzonych bitwach.
Powyższe przewidywania nie oznaczają, że strona ukraińska pozostanie bierna. Sytuacja jest bowiem inna od tej z czerwca 2022 roku, gdy uporczywa obrona była w Donbasie jedyną możliwą do zastosowania taktyką. Brak było rezerw i zdolności ofensywnych, nasycenia obroną przeciwlotniczą i artylerią. W tej chwili wszystkie te środki są dostępne. Pod Bachmut podciągnięto systemy OPL IRIS-T, są Himarsy i zachodnia artyleria. Są też odwody, w tym pancerne. Inaczej niż wtedy, oddziały frontowe są stale rotowane, tak by żołnierze mieli czas na odpoczynek.
To oznacza, że wojska ukraińskie będą zdolne do przeprowadzenia kontrnatarcia nawet w czasie gdy to Rosjanie posiadać będą inicjatywę. Najbardziej prawdopodobnym kierunkiem takiego manewru pozostanie linia Swatowe-Kreminna oraz rejon Bachmutu. Jeśli bowiem potencjał rosyjski wyczerpie się w stopniu porównywalnym z tym, co działo się po zdobyciu przez nich Siewierodoniecka, ukraińskie odwody nie powinny mieć większego problemu z przełamaniem rozciągniętych w oskrzydleniu linii. Niemniej, strategicznie ważnym kierunkiem pozostaje południe.
Przewidywanym terminem, w którym Ukraińcy będą mogli rozpocząć szeroką kontrofensywę w Zaporożu jest wiosna. Tak jak to zapowiadałem w "Kolapsie Rosji", z początkiem roku zachodnia pomoc wojskowa wzbogacona została o nowoczesne czołgi i pojazdy opancerzone (więcej o tym w "Ramstein nr 8"), a z czasem będą do niej dochodzić nowe elementy (np. samoloty). Inaczej niż część komentatorów, uważam że sprzęt ten przeznaczony zostanie nie do uzupełnienia strat frontowych, a zadań ofensywnych. Pierwsze działania obliczone na odzyskanie inicjatywy rozpoczęte będą jeszcze na unowocześnionym sprzęcie konstrukcji sowieckiej, jak polskie PT-91/T-72M1 czy czeskie T-72. Dopiero po nich, w roli pancernej pięści przełamującej umocnienia, wkroczą Leopardy 2 i Bradleye, które w wielu aspektach górować będą nad tym, czym dysponuje przeciwnik.
Jest to jednak tylko jeden element układanki. Równie ważne od zmagań na ziemi jest to, co dzieje się na niebie ponad polami bitew.
Wojna rakietowo-lotnicza
Prowadzony od jesieni zmasowany ostrzał rakietowy ukraińskich miast położył się cieniem na ukraińskiej infrastrukturze energetycznej, ale nie przyniósł zakładanych rezultatów. Duża część zniszczeń była na bieżąco naprawiana, także dzięki ogromnej pomocy kierowanej z całego świata (generatory, podstacje, części zamienne, pomoc fachowców itd.). Bombardowania nie osłabiły woli oporu społecznego, nie spowodowały exodusu uchodźców i nie utrudniły w sposób trwały funkcjonowania państwa ani jego armii.
Przeciwnie, trafienia w obiekty cywilne i ofiary wśród ludności spowodowały oburzenie opinii międzynarodowej, co wykorzystano do złamania kolejnego tabu w przekazywanej pomocy wojskowej. Amerykanie wyrazili bowiem zgodę na dostarczenie Ukrainie baterii Patriot, zaawansowanego środka obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Było to zwieńczenie długiego procesu, który polegał na częściowym przezbrojeniu wyczerpujących się posowieckich środków OPL w ich zachodnie odpowiedniki. Ukraińcy otrzymali systemy OPL NASAMS, IRIS-T, wyjątkowo efektywne działa przeciwlotnicze Gepard oraz konglomerat wyrzutni bardzo krótkiego i krótkiego zasięgu oraz armat plot w rodzaju S-60 (skutecznych przeciwko dronom). W rezultacie ilość przechwytywanych pocisków i dronów zbliżyła się do poziomu 90% wystrzeliwanych.
W tym samym czasie Rosjanie znacznie zmniejszyli intensywność ostrzału rakietowego ukraińskiego zaplecza. W październiku 2022 roku przeprowadzili osiem ataków, wystrzeliwując po kilkadziesiąt pocisków kierowanych oraz dronów w każdym z nich. W listopadzie były to zaledwie trzy, ale liczne (np. 15 listopada użyto ponad 100 pocisków i kilkanaście dronów). W grudniu, ataków było sześć, część bowiem udaremniono zbombardowaniem rosyjskich baz lotniczych. Z kolei w zaledwie trzech atakach w styczniu, poza nowszymi pociskami i kolejną partią dronów, obserwowaliśmy też użycie staroświeckich pocisków Ch-22 oraz przeciwlotniczych baterii S300, które z uwagi na powszechną dostępność używane są do ostrzału w mało precyzyjnym trybie ziemia-ziemia. Każdorazowo w ataku używa się od kilkunastu, do kilkudziesięciu pocisków rakietowych, ale rzadziej niż to miało miejsce w zeszłym roku z uwagi na konieczność zgromadzenia większej ilości środków do przeciążenia ukraińskiej obrony.
Jednym słowem, potwierdziły się przewidywania ekspertów mówiące, że rosyjskie zapasy nowoczesnych pocisków kierowanych są raczej niewielkie. Gen. Wadym Skibicki z ukraińskiego wywiadu (GUR) oceniał, że Rosjanie są w stanie produkować do 30 pocisków Ch-101 oraz 15 do 20 rakiet Kalibr miesięcznie. Zakładając, że będą posiadać do nich odpowiednie komponenty, co w świetle deficytów powodowanych sankcjami nie jest wcale oczywiste. Podobne wyliczenia przedstawia zestawienie analiz przygotowane przez The Kyiv Independent. Pozostaje im oczywiście bogaty asortyment starszego typu rakiet, jednakże ich niewielka precyzja czyni je raczej bronią terrorystyczną, niż zagrożeniem dla konkretnej, niedużych wymiarów infrastruktury. Na razie, dużo częściej niż głębokie zaplecze, ostrzeliwane są miasta leżące niedaleko frontu, jak Chersoń, Zaporoże czy Charków. Reasumując, liczba środków napadu powietrznego raczej nie pozwala już na prowadzenie operacji o skali mogącą całkowicie obezwładnić sieć energetyczną kraju. Wrażenie dużej intensywności podtrzymywane jest poprzez użycie bomb lotniczych, starszych pocisków oraz ostrzał miast przygranicznych.
Prowadzona przez Federację Rosyjską kampania, wywołała jeszcze jeden, chyba nieoczekiwany przez nią skutek. Otóż jeszcze w grudniu 2022 roku Ukraińcom udało się z pomocą dronów porazić rosyjskie bazy lotnicze leżące kilkaset kilometrów od linii frontu, w pobliżu Saratowa i Riazania. Ofiarą tych niespodziewanych uderzeń padli piloci bombowców strategicznych, oraz same maszyny wraz z obsługą. Podobne ataki i akty sabotażu wykonano też na infrastrukturę wojskową, energetyczną i naftowo-gazową w przygranicznych obwodach briańskim, kurskim, biełgorodzkim, woroneskim i rostowskim.
W nieco prowokacyjnym wywiadzie dla telewizji ABC, szef GUR gen. Kiryło Budanow, zapowiedział, że Moskwa powinna oczekiwać dalszych ataków głęboko na swoim terytorium. Mniej więcej w tym samym czasie przedstawiciele koncernu Ukroboronprom poinformowali o ukończeniu testów ukraińskiego drona uderzeniowego o zasięgu 1000 km.
Jak poważnie potraktowano te zapowiedzi, pokazują zdjęcia przedstawiające rozmieszczenie systemów Pancyr-S1 na dachach moskiewskich budynków użyteczności publicznej. Mimo iż rosyjska stolica posiada gęstą obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową, zdecydowano się dołożyć do niej element najniższego szczebla, chroniący przed uderzeniem z użyciem dronów. O tym, że nie był to tylko wyraz paranoi Kremla zaświadcza rozbicie się zmodyfikowanego ukraińskiego Tu-141 pod Kaługą, zaledwie 160 km od Moskwy. Z pewnością dojdzie do kolejnych prób uderzeń na rosyjskie zaplecze, co ma być środkiem do wymuszenia na Kremlu odstąpienia od podobnych ataków na Ukrainę. Według The Moscow Times, w związku z powyższym zagrożeniem Władimir Putin zarządził rewitalizację i budowę nowych schronów bombowych.
Najważniejsza jest jednak nie zdolność do rażenia rosyjskiej stolicy mająca znaczenie głównie psychologiczne, a bezpośredniego zaplecza frontu. Wprowadzenie do walki wyrzutni Himars zmieniło obraz pola bitwy. Uderzenia na rosyjskie składy, sztaby dowodzenia i koszary wywołały wręcz piorunujący efekt, zmuszając dowództwo do całkowitej zmiany dotychczasowego sposobu działania. Zmieniono logistykę, rozśrodkowano magazyny zamieniając wielkie składowiska, na rozliczne pomniejsze. Gdy to tylko było możliwe, ukrywano amunicję w mniej oczywistych miejscach, np. w piwnicach bloków mieszkalnych.
Ukraińcy nadal rażą pozostające w ich zasięgu rosyjskie zaplecze, ale już rzadziej niż jeszcze na początku tego roku. Szczególnie po wielkim sukcesie jakim było ostrzelanie improwizowanych koszarów w donieckiej Makijiwce, w której zginęło kilkuset poborowych. Faktem jest, że sztaby, miejsca większej koncentracji wojsk, sprzętu i amunicji, odsunięto od linii frontu na ok. 100 km, poza zasięg rakiet. Stąd właśnie usilne prośby Kijowa o dostarczenie pocisków o większej donośności. Na razie, USA zdecydowały się na dostarczenie niewielkich bomb GLSDB mogących razić cele w odległości do 150 km. Jest to rozwiązanie dopiero co skierowane do produkcji seryjnej. Precyzyjne, ale o relatywnie niewielkiej mocy (93 kg mat. wybuchowego). Największe nadzieje dotyczą zaś pocisków ATACMS lub podobnych (zasięg 300 km), których z obawy o reakcję Moskwy nie zdecydowano się jeszcze przekazać.
Prezydent Wołodymyr Zełenski podczas swojej wizyty w Londynie (08.02.2023) apelował o utworzenie "koalicji" państw chcących przekazać pociski dalekiego zasięgu. Kwestia ta na pewno będzie omawiana podczas spotkania w Ramstein. Szczególnie, że Rosjanie mieli w ostatnim czasie pozyskać technologię białoruskich zestawów wieloprowadnicowych Polonez, o zasięgu większym niż rosyjskie BM-30 Smiercz. Taki gest stanowi dobrą okazję na symetryczną odpowiedź Zachodu.
Jest jeszcze jedna sprawa, którą należy omówić. Z punktu widzenia pola bitwy, istotnym zagadnieniem dla obydwu stron jest panowanie w powietrzu. Jak dotąd, warunki takie osiągano jedynie na wybranych odcinkach frontu i tylko w ograniczonym zakresie. Częściej, lotnictwo bojowe wspomagało walczących narażając się na ostrzał OPL. Dla przykładu, podciągnięcie w styczniu zachodnich systemów plot, jak np. IRIS-T pod linię frontu (mówił o tym reporter Mateusz Lachowski w wywiadzie z Mateuszem Grzeszczukiem w kontekście Bachmutu), pozwoliło na strącenie największej od października liczby rosyjskich maszyn: 15 helikopterów i 10 samolotów. Oczekuję, że podobne skomasowanie środków, nawet kosztem odsłonięcia obiektów cywilnych na głębokich tyłach, nastąpi przed spodziewaną ukraińską kontrofensywą. Jest to warunek konieczny do zapewnienia efektywności wsparcia lotniczego.
A to z kolei wyposażone zostanie w zachodnie samoloty, jednakże prawdopodobnie nie wcześniej niż w połowie roku. Chociaż, jeśli potwierdzą się plotki o trwającym od dłuższego szkoleniu ukraińskich pilotów na samolotach F-16, może nas czekać spora niespodzianka. Niezależnie od dokładnego terminu tej dostawy, gwarancja otrzymania lepszych jakościowo uzupełnień, pozwoli Ukraińcom na rzucenie do walki istniejących już eskadr. Z powyższych powodów, a także prostego faktu operowania nad wrogim terytorium z dala od własnego zaplecza, efektywność rosyjskiego lotnictwa pozostanie ograniczona. Pojawienie się zachodnich myśliwców, nawet w niewielkiej liczbie kilkunastu sztuk (Ukraińcy prosili o min. 24 egzemplarze), może przyczynić się do wyeliminowania samolotów bezpośredniego wsparcia w rodzaju popularnego, szturmowego Su-25 i osiągnięcia całkowitego panowania w powietrzu przez ukraińskie lotnictwo, a to wiele zmieni.
Charakterystyczną taktyką sił ukraińskich jest bowiem dążenie do tzw. izolowania pola walki, w czym wsparcie lotnicze będzie nieodzowne.
Zobacz także
Potencjał i uzupełnienia
Pora zająć się frapującym zagadnieniem jakim jest zdolność do uzupełniania strat w ciężkim sprzęcie. Podczas gdy Ukraina w większości polega na dostawach z Zachodu, Rosjanie zmuszeni są do liczenia jedynie na własne siły. Wspierani są jedynie przez Iran i Koreę Północną, ale nie w zakresie tego typu środków. Pewną pomoc technologiczną niosą też Chińczycy, ale głównie w elektronice podwójnego zastosowania a nie środkach bojowych. Posiadają za to przepastne magazyny głębokiego składowania, pełne starszych typów czołgów i wozów opancerzonych, ale ich przywrócenie do użyteczności wymaga znacznych nakładów, w tym części zamiennych, z którymi jest krucho.
Marek Meissner wskazuje, że z powodu niedostępności nowych przekładni i silników z frontu zaczynają znikać czołgi rodziny T-72. Powracające egzemplarze pochodzą z remontów, których dokonano w oparciu o kanibalizowanie uszkodzonych pojazdów. Dodatkowo, nowsze T-72B oraz T-90M mają problemy z wyposażeniem w elektronikę. Budowa tych ostatnich jest stale upraszczana, by w jakiś sposób obejść istniejące niedobory, ale prowizoryczność tego rozwiązania przekłada się na jakość oraz liczbę produkowanych egzemplarzy. Przykładem jest stosowanie w modernizowanych T-80BVM przeznaczonych do modelu T-62 systemów kierowania ogniem 1G42, zamiast dedykowanych Sosna-U.
Rosjanom pozostaje więc przywracanie do służby czołgów rodziny T-80 oraz starusieńkich T-62, które posyła się na front bez montażu dodatkowego pancerza. Podobnego poglądu jest Jarosław Wolski, wyliczający wśród brakujących komponentów także armaty czołgowe 2A46. Szacuje przy tym całkowite rosyjskie zdolności produkcyjno-remontowe na maks. 1600-3000 pojazdów rocznie, licząc łącznie czołgi, bwp, armatohaubice itd. Serwis Volya oceniał, że maksymalne roczne moce rosyjskiego przemysłu pozwalają na produkcję ok. 250 nowych czołgów i modernizację kolejnych 600. A to nie koniec problemów.
Być może Rosjanie mogliby restaurować czy produkować większą ilość pojazdów, ale na własne życzenie doprowadzili do zamknięcia zakładów, które mogły się tym zajmować. Ich odtworzenie nie jest proste, szczególnie w reżimie sankcyjnym, gdy mnożą się problemy z dostępnością tak podstawowych narzędzi jak choćby frezarki. Co więcej, chaotycznie prowadzona mobilizacja, ucieczka ludzi przed poborem, a także wprowadzenie zmianowego systemu pracy (24h/dobę i 7 dni w tygodniu) i nieadekwatna płaca (wątek JR2) doprowadziły do ogromnych deficytów w fachowej sile roboczej. Według szacunków brakuje między 40 a 50 tys. robotników w przemyśle ciężkim (edit: w bliskiej przyszłości może to być nawet 10 razy tyle – wg. byłego wicepremiera FR J. Borysowa). Szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew skarżył się, że z kolei w przemyśle lotniczym brak 14 000 inżynierów. Nic dziwnego, obecnie rosyjski przemysł produkuje śladowe ilości samolotów bojowych, o czym przy okazji dostarczenia 4 egzemplarzy Su-57 informował Defence24.
W tym miejscu warto zauważyć, że tylko w ostatnim kwartale, średnie rosyjskie straty bojowe wynosiły ok. 500 pojazdów miesięcznie, a według danych Sztabu Generalnego Ukrainy do końca 2022 roku Rosjanie utracili około 3 000 czołgów i 6 000 wozów opancerzonych różnego typu. Jarosław Wolski szacuje straty bezpowrotne nieco bardziej konserwatywnie, na 1900 czołgów i 3200 bwp. Ergo, Rosjanie są w stanie zastępować jedynie między 1/3 do maksymalnie 1/2 ponoszonych strat. Co więcej, uzupełnienia te z powodu braku części są w coraz gorszej jakości.
Powyższe rachuby wydają się potwierdzać zaobserwowane rosyjskie dostawy, które są rwane, złożone z czołgów wielu różnych typów. Przykładowo, w styczniu zaobserwowano 20 czołgów T-62, do 25 T-72B/BW i T-80B/BW oraz kilkunastu innych. Na front docierają też nowsze egzemplarze, jak T-90M, a nawet wozy wsparcia Terminator, ale ich liczba nie jest na tyle duża by mogły sprostać ogromnej skali potrzeb. Zresztą jak pokazują nagrania, padają one łupem artylerii równie łatwo co ich starsi pobratymcy.
Pierwsze ukraińskie oddziały otrzymają nowy sprzęt już w marcu, jednak z czasem skala tej pomocy będzie rosnąć. To istotna zmiana jakościowa, dająca wojskom ukraińskim zupełnie nowe możliwości. Dla przykładu, ważnym czynnikiem będzie zwiększenie zasięgu ognia sił pancernych (Challenger 2, Leopard 2), ich zdolności do operowania nocą, lepsza koordynacja pomiędzy pojazdami (system sieciocentryczny), większa siła ognia wozów wsparcia (M2 Bradley, CV90), a co za tym idzie efektywność na polu bitwy.
Po wielu politycznych przepychankach, złamaniu oporu kanclerza Olafa Scholza i wymianie niemieckiej minister obrony, wydaje się że Zachód na poważnie i z dużą dynamiką podszedł do dostaw ciężkiej techniki wojskowej przeznaczonej do zadań czysto ofensywnych. Dotychczas zadeklarowano szybkie dostarczenie nowoczesnych czołgów wystarczających do uformowania jednej brygady pancernej do końca marca. Szkolenia ukraińskich załóg rozpoczęto oficjalnie jeszcze w styczniu, choć nieoficjalnie wiadomo, że mogło się ono zacząć już znacznie wcześniej. Kolejne jednostki będą formowane w miarę realizowania dostaw, przy czym równolegle do nowszego sprzętu, partiami wysyłane będą też np. starsze Leopardy 1a5 w łącznej liczbie 178 egzemplarzy licząc jedynie Republikę Federalną Niemiec. Mimo słabszego opancerzenia, czołgi te mogą być z powodzeniem wykorzystywane jako posiadające dużą siłę ognia wozy wsparcia.
Dostaw tych nie należy moim zdaniem utożsamiać z uzupełnianiem aktualnych strat frontowych w sprzęcie posowieckim. Ten nadal dostarczany jest przez jego dawnych użytkowników, jak Polska czy Czechy, na których terenie znajdują się zakłady naprawcze stanowiące zaplecze serwisowe ukraińskiej armii. Innymi darczyńcami mogą być m.in. państwa arabskie i Cypr. Koalicja państw wspierających Ukrainę dysponuje szerokimi kontaktami międzynarodowymi, w związku z czym relatywnie łatwo jest jej pozyskiwać sprzęt z nawet najdalszych zakątków świata. Ponadto, istniejące jednostki pancerne, które otrzymają najnowszy pakiet pomocowy, przekażą swoje dotychczasowe pojazdy w ramach bieżących uzupełnień do innych jednostek.
Zostawiając sprawę czołgów, przejdźmy do równie istotnych środków bojowych jakimi są systemy artyleryjskie. Kolejne partie przekazywane są przez wiele państw i bardzo szybko trafiają na front. Ponieważ są to rozwiązania nowoczesne, ich precyzja działania stoi na bardzo wysokim poziomie. Relatywnie niewielka ich liczba (po średnio kilkadziesiąt sztuk danego typu samobieżnej armatohaubicy) pozwala na zachowanie dużej efektywności ostrzału przy niewielkim zużyciu amunicji. Oczywiście "niewielkim", w zestawieniu z masowością artylerii rosyjskiej. Za to wysoka szybkostrzelność i mobilność, zapewnia lepszą przeżywalność na polu walki. Jeśli więc rozważamy sposoby rozbicia rosyjskiej ofensywy, to jednym z podstawowych narzędzi przeznaczonych do tego zadania będzie artyleria. Z drugiej strony Rosjanie mają problemy z wymianą spracowanych luf armatnich. Inaczej niż Ukraińcy prowadzą bowiem kilkukrotnie bardziej intensywny ostrzał, co szybko doprowadza do odkształcenia luf i konieczności ich serwisowania. Łatwiej jest więc wyciągać z magazynów starsze typy armatohaubic holowanych, których rewitalizacja nie nastręcza aż takich problemów jak ich wersji gąsienicowych czy kołowych. Stąd na froncie pojawiają się tak stare rozwiązania, jak haubice D-1 z czasów II wojny światowej.
Mówiąc o artylerii nie możemy pominąć kwestii amunicji. Obie strony borykają się bowiem z istotnymi brakami. Czasami powodowane jest to kulejącą logistyką, ale najpoważniejszym problemem pozostaje produkcja. W szczycie walk Rosjanie potrafili zużywać średnio 60 000 pocisków artyleryjskich na dobę, Ukraińcy ledwie 9 000. Tymczasem, w zasadzie żadne państwo na świecie nie produkuje takiej ilości amunicji, która pozwalałaby na bieżące uzupełnianie tak dużych wydatków. Pozornie, w dużo lepszej pozycji są w tej mierze Rosjanie, dysponują bowiem odziedziczonymi po ZSRS składami, z których mogą do woli czerpać. W praktyce, dostarczane na front pociski często są wadliwe (ocenia się, że zanim nie poprawiono jakości, była to nawet 1/3).
Według rosyjskich komentatorów, maksymalne zdolności produkcyjne rosyjskiego przemysłu to 300 tys. pocisków rocznie (wg płk rez. Wiktora Murachowskiego), podczas gdy potrzebnych jest kilka milionów. Kanał telegramowy Rybar wini dowództwo za opróżnienie magazynów bez odpowiednio szybkiego podniesienia zdolności produkcyjnych. Z kolei analityk Ilia Kramnik odpowiada, że takie liczby można osiągnąć tylko poprzez przestawienie przemysłu na tryby wojenne, w czego skuteczność wątpi Rybar, z uwagi na braki w sile roboczej. Możemy podejrzewać, że jakąś formę pomocy w tym zakresie Rosjanie mogliby otrzymać od północnych Koreańczyków oraz Iranu, co jednak nie zmieni ogólnego obrazu sytuacji. Ich doktryna zakłada masowy ostrzał, równający z ziemią linie przeciwnika. Bez niego, skuteczność ataków będzie ograniczona.
Po stronie ukraińskiej sytuacja jest także trudna, komplikowana wymieszaniem kalibrów natowskich z sowieckimi. Na szczęście, szerokie kontakty koalicji pozwalają na dużą elastyczność w pozyskiwaniu pocisków z istniejących składów magazynowych. O ile na początku wojny głównymi dostawcami amunicji były Polska, Czechy i Bułgaria, o tyle na przełomie roku dzięki Amerykanom udało się pozyskać znaczne zapasy z magazynów Korei Południowej oraz Izraela. Niemniej, w dalszej perspektywie czasowej (kilku miesięcy), dostęp do amunicji pozostanie wyzwaniem wymagającym szerokiej współpracy międzynarodowej, mimo nawet całkiem udanych prób rodzimej produkcji jak w przypadku pocisków do 82 mm moździerzy.
Podsumowując, ograniczone zdolności produkcyjno-remontowe Rosji stawiają ją na gorszej pozycji w stosunku do stale polepszających jakość wyposażenia Ukraińców. Dla obu stron istotnym ograniczeniem pozostają braki w dostępie do dużych ilości różnego typu amunicji. Sytuacja taka premiuje stronę, które zużywa jej mniej (Ukraina), za to bardziej efektywnie. Oznacza to także, że przygotowanie do każdej większej operacji ofensywnej wymaga co najmniej kilku tygodni magazynowania odpowiedniej ilości pocisków, a także ogranicza czas jej trwania.
Gospodarka
W niniejszych rozważaniach nie mogę zapomnieć o aspekcie gospodarczym, który determinuje zdolność państw do wytrzymywania kosztów generowanych przez wojnę.
Według oficjalnych danych PKB Ukrainy spadł w 2022 roku o -30%. Taki wynik nie może dziwić, skoro na terytorium kraju toczy się największa od 80 lat wojna w Europie. Prognozy MFW na 2023 rok zakładają trzy scenariusze wzrostu PKB, bazowy z 1% wzrostem jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, pozytywny z 10% wzrostem, oraz negatywny ze spadkiem o -12,5%. Wszystko zależy od tego w jakim kierunku potoczy się konflikt. Jego zakończenie zapewni błyskawiczne odbicie, a kontynuacja utrzyma spadki. Na razie ukraiński budżet jest bilansowany dzięki wsparciu międzynarodowemu, 18 mld euro przekaże jej w tym roku Unia Europejska, ale znaczne pakiety finansowe deklarują też USA, Niemcy, Norwegia i MFW. Przynajmniej w obecnym roku, Kijów nie musi się więc zbytnio martwić o zachowanie płynności finansowej. W dalszej perspektywie, duże środki zostaną przeznaczone na odbudowę kraju, z czego na pewno część pochodzić będzie z rosyjskich funduszy zamrożonych na zachodnich rachunkach bankowych. Czynione są ku temu konkretne przygotowania. Komisja Europejska poinformowała o zgodzie na powołanie trybunału mającego rozpocząć śledztwo w sprawie zbrodni agresji na Ukrainę, a indywidualne postępowania toczą się też w sposób niezależny w wielu krajach. Spodziewam się, że rozstrzygnięcia i wyroki ferowane przez te instytucje staną się podstawą do uruchomienia zamrożonych środków (łącznie z różnego rodzaju ruchomościami i nieruchomościami to ponad 300 mld USD).
Inaczej jest z Federacją Rosyjską. Według szacunków przedstawionych przez Władimira Putina, PKB kraju spadło o jedyne -2.5%. Z kolei MFW w ostatniej aktualizacji oceniał spadek jeszcze lepiej, bo na -2.2%. Można jednak podejrzewać, że są to dane nieodpowiadające prawdzie. Jeśli bowiem przyjrzymy się oficjalnym komunikatom ministerstwa finansów za styczeń 2023 roku, to okaże się, że rosyjski budżet zanotował deficyt w wysokości 25 mld USD, stanowiący niemal połowę zakładanej na cały ten rok kwoty. To najgorszy wynik od kryzysu finansowego 1998 roku. Ministerstwo finansów przyczyn tego stanu rzeczy upatruje w dużo niższej od zakładanej cenie ropy oraz ograniczeniu sprzedaży gazu, co przełożyło się na niższe o 46% wpływy podatkowe ze sprzedaży surowców. Nie lepiej jest z pozostałymi podatkami (spadek o 28%). Dodatkowo, dużym obciążeniem dla budżetu pozostaje wzrost wydatków wojskowych (o 59%). Według niektórych analityków, styczniowy deficyt został po cichu "dopakowany" poprzez zrolowanie części wydatków z ostatniego kwartału 2022 roku na styczeń.
Nie zmienia to jednak ogólnego obrazu sytuacji, w którym wpływy ze sprzedaży surowców, po chwilowej zwyżce powodowanej szokiem wojennym, są na drodze spadków i będą znacznie niższe od zakładanych w rosyjskim budżecie, które powiązane są z ceną 70 USD za baryłkę. W tej chwili baryłka ropy Urals kosztuje ok. 55 USD, w stosunku do ok. 80 USD na jesieni. Gwarancją zachowania takiego stanu rzeczy są sankcje i ograniczenia wprowadzone przez Unię Europejską oraz państwa G7, w tym tzw. "price cap" na surową ropę (max. 60 USD za baryłkę) i produkty ropopochodne (100 USD na lekkie i 40 USD na ciężkie), z których Rosja czerpie przecież największe profity.
Nie można także zapominać, że radykalne ograniczenie eksportu gazu do Europy, nie może być skompensowane przez jego eksport do Azji. Infrastruktura przesyłowa nie pozwala bowiem na eksport surowca z tych samych źródeł (np. Jamału). Ograniczenia te są tylko częściowo omijane poprzez fracht morski, ponieważ sankcje nie pozwalają na wykorzystanie międzynarodowej floty i radykalnie podnoszą koszty ubezpieczenia ładunku. Nie jest więc prawdą, że reżim sankcyjny nie wywiera wpływu na Federację Rosyjską, jest wręcz odwrotnie, o czym przeczytać można w wielu analizach, choćby tej CEPR autorstwa Heli Simola. Od początku lutowej agresji, nałożono ich ponad 13 000 a kolejne wprowadzane są w kolejnych pakietach (ich lista tutaj – Castellum.Ai). Co ważne, sankcje nie zostaną zdjęte ot tak po wojnie, a niektóre ze skutków będą nieodwracalne, jak np. wyzwolenie się Europy z zależności energetycznej od rosyjskich surowców. Ich wpływ nie ogranicza się oczywiście tylko do eksportu zmniejszającego wpływy budżetowe. Równie dotkliwe jest odcięcie od wielu technologii, którego mimo cichego wsparcia Chin nie da się w pełni skompensować.
Dlatego Rosjanie zmuszeni zostali do sięgnięcia po rezerwy Funduszu Dobrobytu Narodowego, wyciągając z niego 38 mld USD do końca 2022 roku (z ok 170 mld). Wobec zamrożenia na zachodnich kontach połowy z ok. 630 mld USD rezerw walutowych, zmuszeni zostali też do gwałtownej wyprzedaży złota oraz rezerw trzymanych w juanach. Pamiętać należy, że Kreml w zasadzie nie posiada zdolność do emisji długu zagranicznego, może się tylko ratować obligacjami krajowymi, co zresztą robi. Trudno jednak oczekiwać by mimo całej kreatywności stosowanej przez szefową Banku Centralnego Elwirę Nabiullinę, czy połączeniu systemu bankowego z Iranem, Federacja Rosyjska była w stanie ponosić liczone na kilkaset miliardów dolarów koszty wojny w dłuższym okresie czasu (Paweł Jeżowski powołując się na źródła przytacza od 130 do 328 mld USD rocznie).
Powyższy opis dostarcza kolejnych przesłanek wskazujących na konieczność rozstrzygnięcia wojny jeszcze w 2023 roku. Nawet w najgorszym dla Kremla scenariuszu (wojskowej przegranej), samo tylko wstrzymanie czy zamrożenie działań wojennych pozwoli znacznie zmniejszyć wydatki budżetowe. Poza potrzebami armii, dużym kosztem są też wszystkie zniszczenia różnego typu infrastruktury prowadzone w ramach akcji sabotażowych na terytorium Federacji. W tym tak spektakularne jak zniszczenie Mostu Krymskiego, którego naprawa jeszcze nie została ukończona.
Zobacz także
Podsumowanie
Wydaje mi się, że niniejsze opracowanie udowadnia, iż Federacja Rosyjska mierzy się z wyzwaniem do którego nie jest przygotowana. Błędy popełnione w początkowym etapie wojny przekreśliły perspektywy na osiągnięcie zakładanych celów. Wobec tego zostały znacznie zredukowane, ale w świetle ogólnej, strukturalnej słabości państwa rosyjskiego nawet zajęcie całości Donbasu i utrzymanie korytarza na Krym stoją pod znakiem zapytania.
O ile zaangażowane w walkę oddziały rosyjskie zwiększyły swoją liczebność, w stosunku do tej z lutego 2022 roku, z ok. 250 tys. do ok. 330 tys., o tyle jej ogólny potencjał uległ znacznej degradacji. Nowe uzupełnienia czy uzbrojenie z wielu różnych, przywołanych przeze mnie przyczyn mają gorszą jakość niż od dawna szykowane do tej operacji oddziały kadrowe z początku ubiegłego roku. Nie ma też żadnych perspektyw na poprawienie tego stanu rzeczy w krótkiej czy średniej perspektywie czasowej. Mobilizowanie dużej liczby poborowych, z których jak donoszą niepotwierdzone plotki tworzone są pułki lekkiej piechoty, nie mogą zmienić obrazu wojny. To, czego Rosjanom udało się dokonać od września ubiegłego roku to powstrzymanie całkowitego upadku rosyjskiej armii. Wytracenie obecnie przygotowanego potencjału oznaczać będzie ostateczny koniec rosyjskiej kampanii.
Oczywiście, dla porządku dodam, że istnieje (choć moim zdaniem niewielka) szansa, że wznosząc się na wyżyny żołnierskiego rzemiosła Rosjanie zgodnie z zamierzeniami zdobędą jeszcze jakąś część ukraińskiego terytorium, a następnie dzięki wystarczającemu wyniszczeniu sił ukraińskich będą je w stanie utrzymać, ale nawet w takim scenariuszu trendy pozostaną dla nich długotrwale niekorzystne, co starałem się pokazać w poprzednich rozdziałach.
Przyjrzymy się jeszcze na sam koniec dzisiejszym komentarzom w dyskursie amerykańskim, tym bardziej lub mniej oficjalnym, porównując z tym co mówiono pierwszych miesiącach wojny.
Sukcesywnie złamano każde tabu otaczające zachodnią pomoc wojskową. Od artylerii, przez rakiety, po ciężki sprzęt i samoloty. Z narracji wzywającej prezydenta Wołodymyra Zełenskiego do opuszczenia Kijowa, przeszliśmy do komunikatów amerykańskiego Departamentu Obrony, w których otwartym tekstem mówi się o wkroczeniu wojsk ukraińskich na Krym. Choć w kuluarach, wojskowi przyznają, że usunięcie Rosjan z całego Krymu w krótkiej perspektywie czasowej jest bardzo mało prawdopodobne (podaje Politico). Zauważmy jednak, że dywagacje nie dotyczą tego czy ten fakt nastąpi, a kiedy!
Jedność Zachodu, mimo postawy np. Węgrów, jest wyjątkowo duża i to w zasadzie na każdym polu, podczas gdy Rosja pozostaje w gruncie rzeczy osamotniona. Phillips Payson O’Brien ocenia na łamach "The Atlantic", że Ukraina wygra wojnę jeśli utrzymana zostanie zachodnia pomoc wojskowa. Anders Aslund w "The Hill" wzywa do pójścia dalej i kompletnego upokorzenia Rosji. Oczywiście istnieją w amerykańskim establishmencie ludzie tacy jak pewna grupa protrumpowskich Republikanów, ale nie wpływają oni jak dotąd na amerykańską politykę w tym zakresie. Weźmy pod uwagę, że zapowiedź dostarczenia Ukrainie amerykańskich czołgów M1 Abrams nie jest obliczona na wsparcie aktualnego wysiłku wojennego, a na mocniejsze związanie tego kraju z sojuszem transatlantyckim. Amerykańskiego sprzętu tej klasy nie kieruje się bowiem do państw skazanych na porażkę czy podział wpływów.
To oczywiście nie oznacza, że możemy spocząć na laurach. Należy dokładać wszelkich starań we wspieraniu Ukrainy. W tym zakresie musimy (my, Zachód – my, Polska) pozostać u szczytu swoich możliwości, na tym zasadza się przecież podstawowy warunek wygrania starcia z Rosją. Jednak cały powyższy wywód powinien skłaniać nas do przynajmniej jednej, istotnej refleksji, że nasz wysiłek przynosi oczekiwane efekty, a zwycięstwo nie jest wcale tak odległe jak się wydaje.
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Filip Dąb-Mirowski jest publicystą i analitykiem. Pisze głównie o bieżących wydarzeniach w polityce międzynarodowej i zmianach w globalnym układzie sił. Publikuje pod marką Globalna Gra. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.